
Czy gimnazjum załamało czytanie?
Książka jako towarzysz człowieka pojawia się w wielu opowieściach. Wiktor Hugo mówi o niej, że to chłodny, lecz pewny przyjaciel. Tworząc postać ponurego galernika, Jana Valjean – zwanego Lewarem, pokazuje jak z dna rozpaczy i podłości można się wznieść na wyżyny szlachetności. Niegdyś sądziłem, że to niemożliwe – by nieuczony i ledwo piśmienny, zdeprawowany więzień, po dziewiętnastu latach spędzonych na galerach mógł jeszcze powrócić do tego, co nazywamy normalnością i społeczeństwem. Sądziłem, że to właśnie dlatego Hugo wprowadził wątki metafizyczne, czyniąc moralną przemianę Jana Valjean przemianą religijną. Walka tocząca się w duszy galernika musiała odpowiadać koncepcji romantycznego portretu. Teraz, kiedy doszedłem do wieku bohatera Nędzników, przyglądam mu się ponownie. Ma siwe włosy, poważne spojrzenie, myślącą twarz filozofa… Ma niewielką starannie dobraną bibliotekę. Kocha książki. Autor Dzwonnika Notre Dame mówi o nim: jadł zawsze sam, czytając książkę leżącą na stole. Jan Valjean, zmieniając tożsamość, nie zamienia tylko czerwonej kurty galernika na czarny surdut mera – zmienia również duszę… W jakimś stopniu przyczyniają się do tego książki – wynoszą umysł, wygładzają język i uszlachetniają życie. (Choć, oczywiście, zasadnicze znaczenie ma dla tej przemiany spotkanie z pewnym biskupem).
Pisarz nieprzypadkowo kojarzy swojego bohatera z książkami. Są one źródłem wiedzy i doświadczeń w takim samym stopniu, w jakim jest nim życie. Książki przynależą do sfer wartości, które czynią nas lepszymi… Nie ma w tym uproszczenia – raczej przekonanie jak ważna w życiu jest lektura i jaki może mieć wpływ na czytającego… Dlatego tak istotnym jest, by proponować czytelnikom – zwłaszcza młodym – to, co w literaturze najlepsze i nieprzemijalne. Oczywiście, przykład Hugowskiego bohatera w odniesieniu do współczesnego ucznia jest analogią odległą – ale w jakiś sposób bohater Nędzników, podobnie jak uczeń, zaczyna życiową drogę od odkrywania autorytetów i poszukiwania drogowskazów. Jeżeli chodzi o to pierwsze – to tu młody człowiek musi dokonać wyboru sam, co do drogowskazów – z całą pewnością mogłyby być nimi odpowiednie lektury. Gdyby ktoś zechciał je właściwie wskazać… Dlatego tak ważny stał się kanon lektur. I rozmowy o tym, co proponować współczesnemu uczniowi i dlaczego. I kto ma to proponować?
.Słyszę krytyczne głosy w sprawie lektury szkolnej. Krytyczni wydają się szczególnie ci, którzy urodziwszy się jeszcze w czasach zmierzchu peerelowskiego, słabo pamiętają rzeczywistość tamtego okresu albo z goła nie pamiętają nic, bo ich dzieciństwo i wiek szkolny przypada na przełom ustrojowy i lata transformacji. Potem konstytuują się na względnie stabilnym wtedy rynku pracy… I dziś – albo zjadliwie krytykują, albo nie dopuszczają żadnej krytyki. Jeszcze nie chodzili do gimnazjów, już studiowali w wolnej Polsce. Jeszcze kończyli dobre czteroletnie licea i już uczyli się na rzetelnych uniwersytetach… To cenny głos. Odsłania szersze spectrum czegoś, co nazywamy poglądem na temat kanonu – co powinny czytać ich dzieci w szkołach.
Po co komu starocie? Ileż można o tym mówić? Czytało się – bo się musiało! Nie czytało się wcale! Po co komu Kordian? Było się sumiennym i czytało wszystko – i co z tego? Może było to ciekawe – ale kto potrafił tym zainteresować?! Trzeba wprowadzać lektury bardziej odpowiadające oczekiwaniom dzieci? Cały czas te same teksty od lat – a świat się zmienia… Mało w tym przekonania, że kanon jest ważny właśnie dlatego, że się nie zmienia. Proponuje trwałe wartości w zmiennym zrelatywizowanym świecie.
Krytyczny głos nauczycieli podkreśla wybiórczość doboru lektury… Jak można tak bezpardonowo ciąć teksty? Ta fragmentaryczność jest szkodliwa – należy czytać w całości… Zbyt wiele tekstów tożsamościowych za mało życiowych. Za mało w nich odniesień do znanego uczniowi świata, za dużo idealizmu. Lepiej czytać mniej i dokładniej niż więcej i po łebkach. A może więcej tekstów z fantastyki itd.
.Sprawdzam, jak uczniowie odniosą się do epopei narodowej. Nie muszą tego znać w całości. W ogóle nie muszą tego znać na tym etapie. Podstawa programowa tego nie wymaga. Ale są w ich książkach jakieś fragmenty – sygnały, które pozostawiają w pamięci krótkotrwały ślad… Pana Tadeusza – czytam w czasie lekcji, zadaję też poszczególne księgi do przeczytania w domu i konkretyzujemy świat poematu. To oni mówią. Musi upłynąć czas, zanim zdołają „przebić się” przez hermetyczny język pierwszej połowy dziewiętnastego wieku, zanim osadzą fabułę w kontekście historycznym, zanim pojmą, dlaczego to ojciec decyduje o losie córki, dlaczego jedni popierają prawo Trzeciego Maja a inni nie, dlaczego Telimena daje kluczyk Tadeuszowi, a myśliwy bierze oszczep na niedźwiedzia, dlaczego z rozpaczy, bezsilności czy chęci zemsty można zabić człowieka… Ale robią to sami – sami dochodzą do jakiegoś scenariusza zdarzeń, motywacji bohaterów, odkrywają nieznaną już dziś obyczajowość – i tak naprawdę obcy im kod kulturowy… Nawet ilustracje do tekstu wykonują sami, wcale nie posiłkując się Andriollim czy Szancerem. Lekcje trwają blisko dwa miesiące i nikt mi w nich nie przeszkadza. A i tak odnoszę wrażenie, że zaledwie otarli się o tekst Mickiewicza.
Być może moi znajomi 30+ powiedzieliby: po co to komu. A moi rówieśnicy podkreśliliby, że oni znali przecież całe fragmenty Pana Tadeusza na pamięć – to było coś! Jeszcze ktoś inny mógłby powiedzieć, że taki sarmacki patriotyzm jest trochę anachroniczny, a i sam Mickiewicz miał duży dystans do niego… Poza tym to historia łotrzykowska itd. Rzecz w tym, że ta literatura wymaga czasu. Po prostu czasu i nowego spojrzenia poza stereotypem lektury obowiązkowej… O dziwo! Pan Tadeusz oceniany jest po tym cyklu lekcji wysoko. Podoba się gimnazjalistom! Co prawda niektórzy oddychają z ulgą – bo niezbyt rzetelnie czytali, a długie streszczenia w opracowaniach nie były spójne z tym co na lekcjach… Ale nie oszukujmy się, zawsze byli tacy, którzy nie czytali. I nawet w moich czasach był to spory procent.
To, co mówią uczniowie i większość ich rodziców o lekturze – wszystko zależy od nauczyciela i od sposobu prezentacji literatury. Ciekawe – sami uczniowie nie oceniają lektury przez pryzmat tekstu, ale właśnie nauczyciela. Czy to on potrafi tekst dawny uczynić zajmującym?
.Ale powracam do Nędzników. Na jednym ze spotkań z szesnastoletnimi uczniami (gimnazjaliści!) podejmuję przejmujący wątek Nędzników – dzieje Fantyny. Nie zdradzając ani tytułu dzieła, ani nie wspominając o jego ekranizacji, zarysowuję fragment historii oszukanej i porzuconej przez cynicznego kochanka pięknej dziewczyny. Pozostawiona z owocem miłości – maleńką córeczką młoda kobieta, musi stawić czoło życiu. Dopiero teraz, gdy zostaje sama, odkrywa prawdę, że miłości nie ocenia się po sile uczucia. Gimnazjaliści mogą dać wiarę podłości Thénardierów – karczmarzy, którym Fantyna powierza dziecko w swojej naiwności. Wiedzą, czym jest zachłanność i chciwość – spotykali takich literackich i filmowych bohaterów; ale nie mogą pogodzić się z rozmiarem bezsilności, jaki proponuje Hugo. By zaspokoić finansowe żądania „opiekunów”, by zapewnić swojej córeczce właściwy byt, Fantyna musi pozbawić się urody – sprzedać włosy i… zęby. Jak pamiętamy nie koniec na tym… To nie do przyjęcia!
Pretekstem rozmowy o fragmencie Nędzników są kadry filmowe. Ale po zajęciach niektórzy uczniowie sięgają po książkę Wiktora Hugo… Nie udają – rzeczywiście czytają. Porównują z ekranizacją. Rozmawiamy o tym. Ten eksperyment też jest wynikiem powtórzeń. Bo gdzieś w wieku czternastu lat przeczytałem książkę Gavroche – był to – o ile dobrze pamiętam fragment Nędzników. Pamiętam, że na pierwszej stronie w dolnym rogu znajdowała się sygnatura: lektura dla klasy szóstej. Pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie wtedy historia paryskiego ulicznika. To było przeżycie literatury, podobne do tego, jakie obserwuje i u swoich uczniów… Nie wydaje mi się, by gimnazjum załamało czytanie. W poznawaniu i nauczaniu literatury nie o statystykę chodzi.
Roland Maszka