Roland MASZKA: "Książka, której się nie wyrzuca"

"Książka, której się nie wyrzuca"

Photo of Roland MASZKA

Roland MASZKA

Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Inicjator dobrych praktyk w szkole.

zobacz inne teksty Autora

.Zbliża się koniec roku szkolnego – czas nagród i wyróżnień. Czas dedykacji. Stosy książek poprzetykanych ciepłymi jeszcze od bębnów laserowych drukarek kartek z wypisanymi osiągnięciami i zasługami uczniów: „Za wzorowe zachowanie i bardzo dobre wyniki w nauce, z życzeniami dalszych sukcesów… Wychowawca”. W zasadzie niezmienna od lat sztampa. Czasami gdzieś z boku pojawi się złota myśl klasyka lub filozofa… Dobra rada dla abiturienta, kierunkowskaz – jak ma postępować. „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Bardziej ambitni wyszukują cytaty mniej znane, jednak z koniecznym podkładem dydaktyzmu: „Im bardziej zagłębia się człowiek w naukę, tym lepiej poznaje, jak mało umie”… Patrzę z zadumą na te pachnące nowością książki-nagrody i na dedykacje na kartkach, które zawsze można wyjąć, kiedy się książka przyda do czegoś innego…

Na okładce idący na bagnety żołnierze. Ten, kto ją projektował, znał się na swoim rzemiośle. Ich płaszcze, niby sukmany, zagina w biegu wiatr. Są ciężkie, nawilgłe wielogodzinnym bezsennym oczekiwaniem na sygnał: naprzód! Biegną miarowo. Nie mogą się cofnąć ani zatrzymać, schować się gdzieś w wykrocie przed złowieszczym świstem kul… I choć nie ma tego na ilustracji, wiem, że za nimi idzie oddział „czerwonych otoków”. To swoi, ale bezwzględnie zabijają każdego, kto ośmieliłby się zostać w tyle albo stchórzyć; czasami dobijają też rannych… Kto patrzy na tę okładkę, nie widzi twarzy żołnierzy. Są nieważne. Widzi tylko zarys, jakby rozmazany kadr utrwalony przez zbyt wolną migawkę aparatu fotograficznego. I tylko rozmyta biało-czerwona kolorystyka obrazu nie pozostawia wątpliwości, kim są idący do boju… Otwieram tę książkę. Na pierwszej stronie, pod tytułem, dedykacja, wypisana odręcznie, chyba w pośpiechu: Uczennicy klasy VIIIa, Kasi… za bardzo dobre wyniki w nauce i wzorową postawę z życzeniami dalszych sukcesów. Wychowawca klasy. Tu nazwa miejscowości i data, 7 czerwca 1980 roku… Patrzę na tę książkę wydaną niegdyś – w innej jeszcze rzeczywistości, i wiem, że wymieniona w dedykacji Kasia, nigdy jej nie przeczytała. Świadczy o tym stan kartek, nietkniętych palcem czytelnika. Ale czyż należy się dziwić? Sam tytuł mógł zniechęcić Kasię: Jak hartowała się stal.

Każde czasy mają swoje książki. Myślę o tym, czytając tytuły współczesnych wyróżnień za wyniki szkolne.

Książka nadal pozostaje stosowną nagrodą za osiągnięcia. Jest materialnym dowodem sukcesu szkolnego. Emblematem posiadanej wiedzy. I to niezależnie od jej treści.

Oczywiście minęły już czasy tego koniunkturalizmu, który miał wpływ na to, jaką lekturę uczeń otrzymywał od swojego nauczyciela czy szerzej rzecz ujmując – od szkoły. Ale dedykacje pozostają niezmienne.

Nad treścią książek pochyliłbym się jednak bardziej. Nawet jeśli należą do kanonu. Bo przecież wspomniana wyżej książka Nikołaja Ostrowskiego do kanonu też należała. Nie ma ona raczej współcześnie szans na zatoczenie szerszych czytelniczych kręgów i już w latach osiemdziesiątych była anachroniczna, a piętnastoletnia wówczas Kasia odłożyła ją na półkę jako szkolne trofeum. Nigdy jednak nie zamierzała naprawdę czytać o zmaganiach Pawki Korczagina. Nie wiadomo też, co przedstawia okładka książki. Może determinację, męstwo i autentyczną wiarę bolszewickich rewolucjonistów? Ale ktoś, kto nie zna treści lektury, mógłby się nabrać na biało-czerwony chwyt. Książka nie powinna stać na półce… Zwłaszcza taka, którą dostało się od swojego nauczyciela, rodzica, przyjaciela…

Niekiedy nauczyciel wybiera na nagrodę coś od siebie, jest to wybór świadomy i często okupiony własnymi pieniędzmi, a nie pozycją z przydziału nagród szkolnych. Są takie książki, gdzie okładka nie myli, gdzie za dedykacją kryje się treść. Wtedy dobiera się cytaty z samej lektury: „Starość zawsze chce własne marzenia i rozczarowania włożyć na barki młodości” – czytam myśl z dedykacji. Myślę, że o tym powinni też pamiętać wszyscy rodzice i… nauczyciele. Książka nie może być przypadkiem. Z jakim zamiarem ktoś wpisał taką dedykację? Zmusza, nawet po latach, do zastanowienia i nie jest tylko informacją o tym, że Kasia bardzo dobrze uczyła się i miała wzorowe zachowanie… Jaką książkę ja chciałbym podarować swojemu dorosłemu uczniowi? Trudno powiedzieć. Może coś, co czytało się niegdyś jednym tchem i co nie przebrzmiewa… Jakby możliwe było odnawianie lektur?

Kim jest Sinuhe? Nikt nie wie. Znaleziony w koszu oblepionym smołą uwięzłym w trzcinie nad brzegiem wielkiej rzeki. Niby Mojżesz. Ale Mojżesza znalazła córka faraona. Sinuhe nie miał tyle szczęścia – odnalazł go ktoś mniej znaczący. To zdarzało się nader często, nie tylko w Egipcie porzucano dzieci, oddając je nurtowi rzeki… W Rzymie w okresie wyrafinowanym – noworodki znajdowano na śmietnikach – co zresztą zdarza się i w naszych czasach… Dziecko przyjął i usynowił tebański lekarz – jeden z tych, którego potem moglibyśmy nazwać Judymem, ale to chyba zbyt daleko idące porównanie… Otrzymał Sinuhe dobre wychowanie i rzetelny fach oraz coś, co rozumie się znacznie później – wtedy, kiedy jest już za późno – miłość… Niebywałe, jak mógł sprzeniewierzyć kogoś, kto nazwał go synem, choć był podrzutkiem z kosza! Ale co może zrobić z mężczyzną ciało kobiety? Jak szybko może zgasnąć wiara, kiedy odrze się ją z mistycyzmu? Ile w życiu człowieka waży przypadek, o ile jest jakiś przypadek? Czy istnieje granica bólu, poza którą jest już tylko obojętność? Sinuhe jest lekarzem, ból nie jest udręką, jest towarzyszem życia, o którym mówi się jak o kimś spotkanym w podróży… Nawet kiedy Sinuhe otwiera czaszkę, by przynieść ulgę cierpiącemu – ból jest tylko krótkim zdaniem, które rozrasta się w potworne wyobrażenie czytelnika z czasów anastazjologii i znieczuleń, nawet przy borowaniu… Jeżeli ktoś zechce zgłębić zakamarki labiryntu ludzkich motywacji, powinien udać się w podróż razem z Sinuhe… Może byłaby to właśnie książka Waltariego? Może o tym chciałbym powiedzieć swojemu uczniowi? Czy współczesny wykształcony młody człowiek znajdzie czas, by przeczytać blisko ośmiusetstronicową książkę? Może warto sięgnąć po zapomnianego noblistę?

Dedykacja w książce powinna odnosić się i do jej treści, i do tego, co darowujący książkę chciałby przekazać uczniowi… Dedykacja nie jest stemplem odciśniętym bez refleksji. Dlatego nigdy też nie chciałem darowywać uczniom słowników i tzw. książek z obrazkami. Nie byłyby lekcją z życia, z patrzenia…

.Gdyby nie moja zawodowa przygoda w szkole podstawowej, prawdopodobnie nigdy nie powróciłbym do lektur dzieciństwa… Nie przeczytałbym też książek, których w moim dzieciństwie nie było: Władcy Lewawu czy Braci Lwie Serce. O tę ostatnią pytam swojego dorosłego syna. Czytałeś książkę Lindgren? Nie czytał, pamiętał tylko Dzieci z Bullerbyn. Rzucił, że pewnie chodzi o fragment historii Anglii, o Plantagenetów: Jana bez Ziemi i Ryszarda Lwie Serce – była taka historia, jednemu ojciec nie pozostawił piędzi ziemi, drugi był krzyżowcem – i praktycznie nie było go w kraju, bo dowodził krucjatą. I to ma być dla dzieci? Może to jakaś ubaśniowiona wersja, coś w rodzaju Robin Hooda? Pytam zatem o tę książkę w bibliotece. Nie, bibliotekarz też nie czytał, ale przynosi ją z działu dziecięcego. Na okładce dwóch chłopców w ciżmach i barwnych kubrakach… I on sugeruje, że może chodzi o braci – Ryszarda Lwie Serce i Jana bez Ziemi. Można sprawdzić w Internecie. To już jest to pokolenie, które nie docieka inaczej. Biorę książkę i czytam… Napisana przez Lindgren opowieść jest historią o umieraniu – o tym, że sens śmierci nadaje poświęcenie i piękna jest wtedy, gdy umiera się za kogoś, bo wtedy nie umiera się nigdy. Reinkarnacja fabuł. Po co Lindgren napisała tę książkę? Co powiem o niej swoim czwartoklasistom? A może nic nie powinienem mówić? Może powinienem podarować tę książkę uczniowi, w nadziei, że będzie nie tylko powodem wzruszenia i łez, ale również lekcją myślenia… Bo taka powinna być książka z dedykacją – na całe życie…

Roland Maszka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 czerwca 2015