Czy ci, którzy nie pójdą do głosowania w drugiej turze, są nieodpowiedzialni?
Mam zatem wybór: nie pójść do drugiej tury lub zagłosować przeciwko złu wcielonemu, co będzie równoznaczne z zagłosowaniem na dominującą ideologię, która sprawia, że wszędzie na świecie owe zło coraz bardziej przybliża się do władzy, robiąc się do tego coraz groźniejsze – pisze Thierry CROUZET
.W przededniu drugiej tury wyborów, w której stają naprzeciw siebie liberał i skrajnie prawicowa populistka, politycznie poprawni myśliciele przywołują ciągle jeden i ten sam argument, który tak oto formułuje Serge Joncour: „Kto nie pójdzie do głosowania w takich okolicznościach jak te, zrzuca odpowiedzialność na innych. Inaczej mówiąc: podejmuje decyzję, by być człowiekiem nieodpowiedzialnym”. Byłby z tego świetny tytuł na maturalną rozprawkę.
Przy pobieżnej analizie, nie można się nie zgodzić z tym argumentem. Trzeba bowiem postawić tamę brunatnej zarazie. Wszelkimi sposobami należy nie dopuścić, by doszła ona do władzy. Jeśli nie zagłosuję, a ona dojdzie do władzy i podepta nasze wartości, będę w jakiejś mierze odpowiedzialny za jej sukces.
Ale to wcale nie jest takie proste, ponieważ jeśli chcę zagłosować przeciwko niej, to jestem zmuszony zagłosować na jej konkurenta, którego sojusze i uwstecznione poglądy, niedostosowane do naszych czasów, także wydają mi się niebezpieczne.
Moją rolą, jako odpowiedzialnego obywatela, jest więc jedynie zdecydowanie, które z tych dwóch niebezpieczeństw wybrać. Czy niebezpieczeństwo brunatnej zarazy, straszliwe i nie do zaakceptowania, czy może niebezpieczeństwo bardziej podstępne, polegające na mydleniu oczu społeczeństwu. Może się ono wydawać mniej szkodliwe, gdyż w jakiś sposób wpisuje się w to, co przerabiamy od dziesięcioleci, w pewną ciągłość, która z każdymi nowymi wyborami przybliża brunatną zarazę do władzy, z wydatną pomocą coraz bardziej przerażających argumentów przeciwko niej, argumentów, które moi rodacy przyjmują z coraz większą łatwością.
Mam zatem wybór: nie pójść do drugiej tury lub zagłosować przeciwko złu wcielonemu, co będzie równoznaczne z zagłosowaniem na dominującą ideologię, która sprawia, że wszędzie na świecie owe zło coraz bardziej przybliża się do władzy, robiąc się do tego coraz groźniejsze.
Jeśli zagłosuję przeciw, opóźnię nadejście tego zła o kilka lat, wiedząc jednak, że gdy już nadejdzie na dobre, będzie dla nas dużo bardziej bolesne, ze względu na swoje głębokie umocowanie w społeczeństwie. Jeśli nie pójdę głosować, to nie wezmę udziału w tej eskalacji, zadziałam jak pacyfista.
Jestem jednakże skory, na przekór mojemu wrodzonemu pacyfizmowi, kupić sobie spokój jeszcze na parę lat. To znaczy: kolaborować, by zachować dla moich dzieci tę resztkę społeczeństwa republikańskiego, dla kobiet – prawo do niezależności, dla wolności słowa – po prostu prawo do niej. To wybór opcji zachowawczej, konserwatywnej, czyli w rzeczywistości opcji dość nieodpowiedzialnej, która udaje, że żadnego zagrożenia u naszych drzwi nie ma.
Głosując przeciwko, głosuję za systemem, który nie działa, który jest przygnębiający i który nie jest w stanie dostrzec złożoności naszych społeczeństw.
W moim manifeście „100 powodów, by nie chodzić na wybory” („100 raisons de ne pas voter”, [LINK]) piszę tak: „Gdy demokracja doprowadza do sytuacji, w której rządy przejmują ekstremiści, oznacza to, że jest chora i że musi zostać pomyślana na nowo. Głosując przeciwko ekstremiście (a na kogoś niewiele lepszego od niego jeśli chodzi o nieposkromioną ambicję zdobycia władzy) odkładamy na później refleksję nad przyczynami tej sytuacji. To sprawia, że staje się ona dużo bardziej bolesna przy kolejnych wyborach. Trzeba przeciąć ten wrzód. Lepiej, żeby tama pękła od razu, niż żeby zgromadziło się za nią zbyt dużo wody”.
Nie będę jednakże głosował na to zło, by z pełną odpowiedzialnością przyspieszyć jego czas. Ale głosując przeciwko niemu, będę zmuszony przyznać, że uczestniczę w jego rychłym nadejściu. Więcej wody za tamą oznacza, że powódź będzie miała dużo bardziej niszczącą siłę. Głosując przeciwko niemu, głosuję za systemem, który nie działa, który jest przygnębiający i który nie jest w stanie dostrzec złożoności naszych społeczeństw.
W 2006 roku, w pierwszym rozdziale mojego eseju „Le peuple des connecteurs” („Populacja podłączonych”, [LINK]), nawiązując do drugiej tury wyborów prezydenckich w 2002 roku, pisałem: „Prezydent [Jacques Chirac] słusznie przybierał poważny ton. Odniósł co prawda miażdżący triumf, ale ludzi nie głosowali na niego, ale przeciwko Jean-Marie Le Penowi, jego ówczesnemu konkurentowi ze skrajnej prawicy. Nie głosowaliśmy tłumnie za jakimś kandydatem, ale chcieliśmy wyeliminować tego, który wydawał nam się niebezpieczniejszy. Był to głos przeciwko, nie mieliśmy żadnych złudzeń. Wielu analityków mówiło wtedy, że ludzie głosowali na Chiraca, bo nie było innego lepszego rozwiązania. Mylili się: « ludzie podłączeni » mogą jedynie głosować przeciwko, ktokolwiek by nie kandydował”.
Pozostaje nam więc jedynie głosowanie przeciwko. Demokracja przedstawicielska jest już jedynie pantomimą. Prawdziwą nieodpowiedzialnością byłoby udawanie, że tak nie jest. Głosując przeciwko uczestniczę w tej farsie. Za każdym razem, gdy nowy prezydent podejmować będzie nieakceptowane przeze mnie decyzje, będę czuł, jak nóż przebija mi brzuch. Każda z tych bomb będzie moją bombą, każdy z błędów będzie moim błędem. Przed Historią, będę równie odpowiedzialny jak on, gdyż to ja go legitymizowałem.
Jeśli 7 maja zdecyduję kupić sobie trochę oddechu, moim moralnym nakazem będzie spożytkowanie go na walkę z brunatną zarazą oraz z tym, na czym buduje ona swoją pozycję. Wysoce nieodpowiedzialną rzeczą byłoby nic nie robić, dużo bardziej nieodpowiedzialną niż nie pójść zagłosować.
.Ale co począć? Co zostaje komuś takiemu jak ja, kto nie wierzy już w demokrację reprezentatywną, a jeszcze mniej w dyktaturę większości, gdy zaangażowanie ludzi na poziomie lokalnym wciąż jeszcze nie potrafi nabrać wymiaru globalnego, pozbawiając ich możliwości wywierania większego wpływu na rzeczywistość? Co zrobić, by ludzie przestali w końcu dawać sobie mydlić oczy? W książce „L’alternative nomade” („Alternatywa nomadyczna”, [LINK]) próbuję udzielić odpowiedzi na te pytania. Wciąż jednak są to raczej marzenia, mam bowiem trudność z przejściem od teorii do praktyki. A tymczasem moralna gangrena poszerza swoje terytorium.
Thierry Crouzet