Wiesław KOT: Cannes. Skandal ponad wszystko

Cannes. Skandal ponad wszystko

Photo of Wiesław KOT

Wiesław KOT

Ludzi ekranu, sceny czy estrady mamy skłonność traktować, jak starożytni Grecy traktowali bogów na Olimpie. I nie żal nam czasu, by roztrząsać ich awantury, kłótnie i podstępy. Niby do złudzenia przypominają one nasze własne, ale skoro stały się udziałem „bogów”, nabierają blasku i wzniosłości – pisze Wiesław KOT

.W Cannes rewelacje z zakresu sztuki filmowej i tanie ekscesy sąsiadują ze sobą o włos. W trakcie tegorocznego Festiwalu Michael Douglas otrzymał honorową Złotą Palmę za całokształt twórczości. Podczas ceremonii niechcący nadepnął na tren sukni żony, Catherine Zeta-Jones, i – by nie powtórzyć wpadki – nie przepuścił jej, jako pierwszy ruszył do wyjścia. Media oczywiście poświęciły znacznie więcej uwagi temu epizodowi niż honorowej Palmie.

Festiwal filmowy w Cannes

.Ten brak proporcji w światku filmowym bynajmniej nas nie zaskakuje ani nie dziwi. Od początków sztuki filmowej wielkie uczucia, tragedie, choroby, a nawet błahe zajścia z życia osób znanych z ekranu wydają się o wiele bardziej interesujące, niż gdy przytrafiają się sąsiadom z tej samej klatki schodowej. Ludzi ekranu, sceny czy estrady mamy skłonność traktować, jak starożytni Grecy traktowali bogów na Olimpie. I nie żal nam czasu, by roztrząsać ich awantury, kłótnie i podstępy. Niby do złudzenia przypominają one nasze własne, ale skoro stały się udziałem „bogów”, nabierają blasku i wzniosłości. A my, zwykli ziemianie, cieszymy się, że obserwując je, mamy choć skromny udział w tych niedostępnych, a przecież z pewnością wspaniałych i przerastających nas celebracjach.

Z „Ulic San Francisco” na „Wall Street”

.Przywróćmy jednak na chwilę proporcje i zsumujmy artystyczne dokonania Michaela Douglasa (ur. 1944). „Michael miał najmniej ambicji z moich czterech synów” – oceniał jego ojciec, słynny Kirk Douglas. Zamiast studiować na Uniwersytecie Yale, gdzie kierowali go rodzice, Michael zapisał się na Uniwersytet Kalifornijski w Santa Barbara, ponieważ proporcja studentek do studentów wynosiła tam cztery do jednego. A gdy jego oceny obniżyły się do stopnia „nieakceptowalnego”, porzucił szkołę i w ramach młodzieńczego buntu zamieszkał w komunie hipisowskiej, i utrzymywał się z pracy pompiarza na stacji benzynowej. Po długotrwałej rodzicielskiej perswazji ukończył jednak studia i próbował kariery scenicznej, w której bardziej pomagało mu nazwisko ojca niż umiejętności aktorskie. Powoli jednak dorabiał się autonomii. Po pierwsze, z tego powodu, iż sława ojca przygasała – na boczny tor spychały go młodsze gwiazdy: Steve McQueen, Robert Redford, Clint Eastwood. A po drugie – jego twarz cała Ameryka poznała z serialu policyjnego Ulice San Francisco.

I kiedy już poczuł wiatr w żaglach, szybko zrozumiał, że aktorstwo serialowe to rozmienianie się na drobne. Za pieniądze zarobione w telewizji zdecydował się przenieść na ekran – jako producent – biblię własnej hipisowskiej młodości, powieść Kena Keseya Lot na kukułczym gniazdem (1962). Reżyserię powierzył utalentowanemu imigrantowi z Czechosłowacji, Milošowi Formanowi, a rolę McMurphy’ego – Jackowi Nicholsonowi. Zrezygnował przy tym z własnego ojca – ten nie mógł mu tego wybaczyć do końca życia – ponieważ rozumiał, że ta postać wymaga już zupełnie innego aktorstwa. Doceniła to Amerykańska Akademia Filmowa, honorując Michaela Oscarem (1976) za produkcję filmu. Poszedł więc ścieżką kina zaangażowanego i w filmie Coma (1978) zagrał lekarza, który wpada na trop handlarzy narządami do transplantacji. A w obrazie Chiński syndrom pokazał się – u boku Jane Fondy i Jacka Lemmona – jako kamerzysta ekipy filmowej, która wpadła na trop afery z wyciekiem materiałów radioaktywnych z elektrowni jądrowej.

Kiedy brakowało mu pomysłów, udzielał się w historiach komercyjnych typu Miłość, szmaragd i krokodyl. Do wielkiej klasy powrócił postacią Gordona Gekko, finansisty-spekulanta w filmie Olivera Stone’a Wall Street (1987), która została przypieczętowana Oscarem. Nieźle też radził sobie w dramatach – powiedzmy – interwencyjnych. W Fatalnym zauroczeniu (1987) przestrzegał przed małżeńską niewiernością i przypadkowymi kontaktami męsko-damskimi w dobie szalejącego AIDS. W dramacie Upadek (1993) pokazał krok po kroku frustrację bezrobotnego, który stacza się w bezrozumną przemoc. Tymczasem aktor dobiega osiemdziesiątki i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…

Panna Bardot stroi fochy

.To sztuka filmowa. A drobny eksces na czerwonym dywanie z udziałem Michaela Douglasa każe przypomnieć, że skandal był i jest potężnym kołem zamachowym świata filmu, a także obyczaju czy mody.

Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Cannes. Przypomnijmy te najbardziej pamiętne zaszłości, przy których tegoroczny epizod z udziałem Michaela i jego żony nie wydaje się wart nawet wzmianki. Bo oto mamy rok 1953 – na festiwalu zjawia się nikomu nieznana osiemnastolatka nazwiskiem Brigitte Bardot i paraduje po bulwarze la Croisette w dość skąpym stroju kąpielowym (top bez ramiączek za chwilę zyska nazwę „bardotki”). Ówcześni paparazzi z uciechą utrwalali zalotnie roznegliżowaną panienkę w tłumie przyzwoicie odzianych mieszczan. Ale tego było oczywiście za mało, by tę starletkę zapraszać na finałowy bankiet. Ona to sobie zapamiętała i kiedy w 1956 roku udział w filmie I Bóg stworzył kobietę wyniósł ją na szczyty powodzenia, zorganizowała na koniec festiwalu własny bankiet na jachcie. I wszystkie filmowe tuzy zjawiły się u niej – na oficjalnym bankiecie bawiło się we własnym towarzystwie grono staruszków z branży. A ta pierwsza sesja fotograficzna na canneńskim bulwarze uświadomiła aktorce, że zalotnie odsłonięte ciało gwiazdy ma o wiele większą siłę przyciągania niż talent aktorski, zwłaszcza gdy jest to talent mniej niż skromny. Dowód? W tych latach fotki Brigitte w negliżu chodziły w Stanach po pięć dolarów sztuka (wówczas astronomiczna suma). A pewien dyplomata francuski został w 1958 roku zatrzymany na amerykańskim lotnisku, ponieważ próbował przemycić do Stanów 50 tysięcy rozebranych zdjęć aktorki. Sam eksces stał się do tego stopnia pamiętny, że piszący te słowa w lutym tego roku – gdy odświeżano Pałac Festiwalowy i jego okolice – obejrzał szeroko eksponowaną na banerach ową spontaniczną sesję fotograficzną, która odbyła się w tym samym miejscu 70 lat wcześniej.

Simone próbuje się upublicznić

.Poza tym paradowanie panny Bardot na głównym bulwarze festiwalowym oznaczało otwarcie swego rodzaju puszki Pandory. Bo oto w 1954 roku na Festiwal zjechała Simone Silva, francuska aktoreczka klasy B. W środowisku znana była z tego, że „zrobi wszystko”, aby zaistnieć w branży. I – jak Brigitte rok wcześniej – przechadzała się w skąpym plażowym stroju po La Croisette (głównym bulwarze Cannes), co szefostwo imprezy życzliwie przypieczętowało tytułem „Miss Festiwal 1954”. I propozycją sesji fotograficznej w towarzystwie ówczesnej wiodącej amerykańskiej gwiazdy – Roberta Mitchuma. Szefostwo nie wiedziało bowiem, do czego panna Silva jest zdolna. A ta, gdy tylko reporterzy wycelowali w nią obiektywy, zdjęła górę stroju kąpielowego. W gronie fotoreporterów zaczęła się formalna bitwa o dostęp do aktoreczki. Kilkunastu spośród nich odwieziono do szpitala, kilku miało połamane ręce i nogi. Roberta Mitchuma zatkało: próbował udawać, że – jak dla niego – nic szczególnego nie zaszło, lecz na zdjęciach widać, że zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Podobnie jak kierownictwo festiwalu, które – wstrząśnięte – zawiesiło obrady jurorów na całe dwa tygodnie. W końcu otrząsnęło się i wydało pannie Silvie nakaz opuszczenia imprezy, co ta uczyniła z ochotą. Bo tymczasem jej negliż (jeszcze czarno-biały!) obiegł tabloidy całego świata i śpieszno jej było do kontynuowania kariery w Stanach. Ale tu okazało się, że panna przedobrzyła. Na surowej Ameryce jej wyskok wywarł jak najgorsze wrażenie. W sumie dziewczyna kariery nie zrobiła. Jedno, z czego świat ją zapamiętał, to fakt, że w Cannes zdjęła top.

O kilka słów za daleko

.Czas biegnie jednak szybko, granice się przesuwają. Żeby dziś w Cannes wywołać skandal, po pierwsze, trzeba być kimś, po drugie – trzeba zrobić coś dostatecznie głupiego, by zostało to zauważone.

Gdy duński reżyser Lars von Trier w 2011 roku promował na festiwalu swój film Melancholia, na konferencji prasowej ni stąd, ni zowąd oświadczył, że rozumie Hitlera i „nawet mu trochę współczuje”. A tak nawiasem mówiąc, to „Izrael mocno go wkurza”. Do samego filmu miało się to nijak. Sam Lars szybko zorientował się, że palnął piramidalne głupstwo, i jakoś próbował to odkręcić, ale było za późno. Tego dnia to była główna wiadomość, jaka z Cannes poszła w świat. Dyrekcja festiwalu zaszantażowała go – albo wygłosi oświadczenie, w którym przeprosi, albo wynosi się z imprezy, i to zaraz. Wygłosił, przeprosił, został. Publiczność też. W oczekiwaniu na kolejny skandal.

Wiesław Kot

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 maja 2023