
Czy wszyscy chłopcy byli nasi? O wystawie „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”
Wyobraźmy sobie, że Ukraina wraz z euroatlantycką pomocą zmusza Rosję do zakończenia wojny i wycofania się z zajętych terytoriów. Po kilku latach w Ługańsku zostaje otwarta wystawa pt. „Nasi Chłopcy. Mieszkańcy Donbasu w armii Putina”, ukazująca służbę rosyjskojęzycznych mieszkańców regionu w armii rosyjskiej, finansowana ze środków publicznych państwa ukraińskiego. Nie jest to wcale scenariusz science fiction, gdyż – wprawdzie nie po kilku, lecz po kilkudziesięciu latach od zakończenia II wojny – pod takim tytułem została otwarta wystawa „Nasi chłopcy”, prezentowana w Muzeum Historii Gdańska, której kuratorami są Andrzej Hoja i Janusz Marszalec przy współpracy Anny Czarnoty i Mateusza Jasika – pisze prof. Krzysztof BRZECHCZYN
.Oburzenie części opinii publicznej spowodowane zostało nie tematyką wystawy, lecz jej tytułem. Nie jest prawdą bowiem, jak utrzymywane jest na wystawie, że kwestia Polaków przymusowo wcielonych do Wermachtu jest tematem nieobecnym w polskiej pamięci kulturowej. W kultowym serialu PRL Czterej pancerni i pies Gustlik jest Ślązakiem, który siłą został wcielony do Wermachtu. Kwestia udziału Polaków – byłych żołnierzy Wermachtu – w bitwie pod Monte Cassino została opisana przez Władysława Andersa w Bez ostatniego rozdziału. Nie jest to temat nowy w literaturze polskiej. W noweli Bartek zwycięzca Henryka Sienkiewicza przedstawione są losy wielkopolskiego chłopa, który służył w armii pruskiej.
Największe kontrowersje wzbudził bowiem tytuł wystawy. W języku polskim zaimek „nasi” oznacza afirmację pokrewieństwa aksjologicznego i ideowego: określam jakąś zbiorowość mianem „swojej”, ponieważ identyfikuję się z jej czynami, które są wcieleniem wyznawanych przeze mnie wartości, i z tego powodu jestem z niej dumny. Użycie zaimka w liczbie mnogiej sprawia, że identyfikacja ta ma wymiar ponadindywidualny, co wzmacnia relację afirmacji.
Na wystawie zwięźle przedstawiono administracyjny podział ziem polskich pod okupacją niemiecką. Jesienią 1939 r. zachodnie ziemie Polski zostały bezpośrednio wcielone do Rzeszy, a ze wschodnich utworzono Generalne Gubernatorstwo. Ziemie bezpośrednio wcielone do Rzeczy zostały podzielone na trzy okręgi: Górny Śląsk, Kraj Warty i Gdańsk-Prusy Zachodnie. Ten ostatni okręg został utworzony z części przedwojennego województwa pomorskiego, niewielkich fragmentów województwa warszawskiego, zlikwidowanego Wolnego Miasta Gdańska i zachodnich rejencji prowincji Prusy Wschodnie należącej przed 1939 rokiem do państwa niemieckiego.
Jeżeli uzna się, że w terminologii wystawy „Pomorze Gdańskie” oznacza okręg „Gdańsk-Prusy Zachodnie”, to wśród „mieszkańców Pomorza Gdańskiego” byli zarówno tacy, dla których służba w Wermachcie była formą opresji, jak i tacy (np. obywatele państwa niemieckiego z Prus Wschodnich, Niemcy z Wolnego Miasta Gdańsk czy mniejszość niemiecka zamieszkująca przedwojenne województwo pomorskie), którzy identyfikując się z państwem III Rzeszy Niemieckiej, traktowali służbę w Wermachcie lub innych formacjach militarnych (np. w oddziałach Selbstschutzu składających się z mniejszości niemieckiej, obywateli przedwojennego państwa polskiego) jako spełnienie obowiązku wobec niemieckiego państwa. W wystawie na ogół unika się określeń „Polacy”, „polski”, preferując nazwy „Pomorzanie”, „mieszkańcy Pomorza Gdańskiego”, mogące oznaczać zarówno Polaków, jak i Niemców. Dezorientacji można byłoby uniknąć, modyfikując jej podtytuł: „Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego przymusowo wcieleni do armii III Rzeczy”. Stanowisko kuratorów wystawy pod tym względem nie jest jasne do końca, gdyż np. w ogłoszeniu o wernisażu umieszczonym na Facebooku stwierdzono, że wystawa „opowiada o losach dziesiątek tysięcy Pomorzan, którzy – najczęściej pod przymusem [wszystkie podkreślenia moje – K.B.] – zostali wcieleni do armii III Rzeszy”.
Warto zadać pytanie, do kogo wystawa ta jest adresowana. Napisy w języku polskim i angielskim sugerują, że docelowym odbiorcą wystawy może być turysta z zagranicy, np. z Tajlandii czy Korei Południowej, dla którego II wojna światowa jest czymś tak odległym i egzotycznym jak wojny spartańskie. Warto uświadomić sobie, że od rozpoczęcia II wojny światowej upłynęło już 86 lat i powoli pamięć o niej również w społeczeństwie polskim przestaje być pamięcią komunikatywną, przekazywaną ustnie z pokolenia na pokolenia, stając się pamięcią kulturową, transmitowaną przez artefakty kultury.
Stąd płynie moje największe zastrzeżenie. Na wystawie brak jest bowiem informacji o tym, iż Wermacht nie był tradycyjną armią, lecz integralnym składnikiem totalitarnego państwa niemieckiego, bezpośrednio odpowiedzialnym za zbrodnie wojenne i umożliwiającym dokonywanie aktów ludobójstwa przez inne formacje paramilitarne (np. Einsatzgruppen czy Waffen-SS). Na przykład pomija się fakt, że Wermacht został powołany w 1935 r., jego głównodowodzącym był Adolf Hitler, rekruci składali przysięgę na wierność Führerowi, a wysocy dowódcy Wermachtu, Göring, Keitel, Jodl, Dönitz i Raeder, byli oskarżeni o zbrodnie wojenne i skazani w procesie norymberskim. Jest to o tyle istotne, że w pamięci komunikatywnej społeczeństwa niemieckiego zamieszkującego głównie byłą NRD (lecz nie tylko) utrzymuje się milczący kult Wermachtu jako rycerskiego wojska chroniącego ludność niemiecką przed idącą ze wschodu inwazją barbarzyńskiej Armii Czerwonej. W świetle gwałtów i kradzieży popełnianych przez czerwonoarmistów mit ten zawiera jakieś racjonalne jądro, lecz pamiętać należy, że inaczej wyglądała okupacja niemiecka w Europie Zachodniej, a inaczej w Polsce i w Europie Wschodniej.
.Prof. Chris Lorenz, wybitny holenderski znawca powojennej historiografii niemieckiej, analizując debaty historiograficzne i publiczne odbywające się w tym kraju, wyróżnił mechanizm oddzielenia jako jedną z trzech strategii wypierania ze świadomości historycznej Niemców odpowiedzialności za II wojnę światową. Mechanizm ten polega na oddzieleniu „złych” Niemców: Hitlera, kierownictwa NSDAP i SS, ponoszących odpowiedzialność za zbrodnie nazizmu, od „dobrych”: 18 mln zwykłych Niemców służących w Wermachcie i niezdających sobie sprawy ze zbrodni III Rzeszy. Przed laty burzliwą dyskusję w Niemczech wywołała wystawa zorganizowana przez hamburski Instytut Badań Społecznych pt. „Vernichtungskrieg: Verbrechen der Wehrmacht in Osteuropa 1941 bis 1944”, ukazująca aktywną rolę niemieckiego wojska w mordowaniu ludności cywilnej.
W narracji wystawy ów mechanizm oddzielenia przejawia się w przedstawieniu rozmaitych – prezentujących się neutralnie – aspektów służby w Wermachcie. Na jednej z plansz czytamy bowiem: „Gdy wyjeżdżali [rekruci – K.B.] z rodzinnych miejscowości, towarzyszył im strach, przygnębienie, ale nierzadko też ekscytacja wywołana nowym doświadczeniem i możliwością zobaczenia nowych nieznanych dotąd stron”. Siłą rzeczy nieobeznanemu z historią III Rzeszy widzowi służba w Wermachcie kojarzyć się będzie pozytywnie, gdyż dzięki niej żołnierze – jak żołnierze każdej armii – mogli zobaczyć nieznany im dotąd świat.
Na planszy zatytułowanej „Szczęście czy pech?” możemy przeczytać: „Po szkoleniu żołnierze wysyłani byli w docelowe miejsce stacjonowania […]. W dużym stopniu to szczęście lub pech decydowały o tym, jak wyglądał przebieg ich służby. Jedni trafiali na słoneczną Kretę, inni na front wschodni, gdzie w ciężkich warunkach stawali do walki z armią sowiecką”.
Szkoda, że kuratorzy wystawy, wymieniając „słoneczną Kretę”, kojarzącą się współczesnemu widzowi nieodmiennie z plażą, jako pożądaną alternatywą dla służby na froncie wschodnim, nie uwzględnili twardych faktów historycznych o skutkach niemieckiej okupacji wyspy. Oto podstawowe informacje: wojska niemieckie zajęły Kretę w wyniku akcji desantowej na przełomie maja i czerwca 1941 roku. Ponieważ ludność cywilna Krety aktywnie wspierała aliantów w walce zbrojnej, niemieccy okupanci rozpoczęli represje wobec mieszkańców: we wsiach Kandanos i Kondomari zamordowano ok. 200 cywilów. Według szacunków do momentu wyzwolenia wyspy w maju 1945 roku z rąk niemieckich okupantów zginęło 3,5 tys. mieszkańców, ogółem – włączając w to ofiary głodu wywołanego przez okupantów – zmarło ok. 20 tys. osób.
Na planszy przedstawiającej, co żołnierze Wermachtu wysyłali do domu, wymienia się takie rzeczy, jak: pieniądze, cukierki, czekolada, papier listowy, pończochy, przybory do szycia, bielizna, torebki, futra, przybory do pisania, cukier, ryż, mąka i owoce. Rzecz w tym, że zupełnie pominięto rabunkowy charakter okupacji niemieckiej w całej Europie i udział w tym procederze Wermachtu. Kwestie te są szeroko omawiane w pracy Götza Aly’ego Państwo Hitlera. Na przykład – „naszym chłopcom” z Wermachtu wypłacano żołd z przywłaszczonych zasobów finansowych okupowanych krajów, które również łożyły na wojsko i niemiecką administrację. Ponadto korzystny kurs niemieckiej marki w stosunku do narodowych walut okupowanych państw sprawiał, że opłacalny był zakup rozmaitych produktów w okupowanych krajach i ich wwóz na teren III Rzeszy.
Generalnie na wystawie pomija się represywne funkcje Wermachtu w okupowanej Europie, przedstawiając aspekty życia codziennego żołnierzy i formy oporu: akty dezercji z wojska i współpracę z lokalnymi ruchami oporu. Warto wspomnieć, że według przybliżonych szacunków ok. 90 tys. (czyli ok. 24 proc.) Polaków służących (na ogólną liczbę 375 tys.) w armii niemieckiej dostało się do niewoli alianckiej w trakcie działań wojennych lub zdezerterowało.
.Najbardziej skonfundowanym można się poczuć, oglądając planszę pokazującą przypadek Pomorzanina, który nie mógł (wstydził się lub nie chciał z powodu presji swojego otoczenia) pokazywać publicznie swojego zdjęcia w niemieckim mundurze. Aby utrudnić identyfikację armii, w której służył, zamazywał epolety munduru. Jeżeli ów były żołnierz w cywilnym życiu odczuwał nieodpartą potrzebę chwalenia się służbą w Wermachcie, to chyba nie widział w niej nic nagannego. W takim razie dziwić może zaliczenie go do „naszych chłopców”. Wbrew deklaracji organizatorów wystawy, że jej celem nie jest ocenianie, lecz tłumaczenie, od ocen się nie ucieknie. Co więcej, to milcząco akceptowane wartościowanie wpływa na to, co w narracji wystawy zostało wyeksponowane, a co – pominięte.