Eryk MISTEWICZ: Przyszłość mediów, media przyszłości

Przyszłość mediów, media przyszłości

Photo of Eryk MISTEWICZ

Eryk MISTEWICZ

Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy "Wszystko co Najważniejsze".  www.erykmistewicz.pl

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Po doniesieniach ostatniej dekady o spadających nakładach, zamykanych tytułach i sieciach dystrybucji oraz przeświadczeniu, że wszystko, za co odbiorcy dotąd płacili, mają za darmo w internecie, odbudowują się dziś media wysokojakościowe – mówi Eryk MISTEWICZ, medioznawca i wydawca miesięcznika „Wszystko co Najważniejsze”, w rozmowie z Moniką ODROBIŃSKĄ

Monika ODROBIŃSKA: Jak się dziś mają media?

Eryk MISTEWICZ: Po doniesieniach ostatniej dekady o spadających nakładach, zamykanych tytułach i sieciach dystrybucji oraz przeświadczeniu, że wszystko, za co odbiorcy dotąd płacili, mają za darmo w internecie, odbudowują się dziś media wysokojakościowe. Wieść o upadku mediów jako takich była na wyrost, ale nie była pozbawiona podstaw. Potężne media, które nie tyle opisywały rzeczywistość, ile kształtowały świadomość społeczną i kierowały naszymi wyborami konsumenckimi, znalazły się w potrzasku. Dywersyfikacja kanałów informacyjnych sprawiła, że przestały mieć monopol na rację; ludzie już nie dają nawinąć sobie makaronu na uszy.

Przykład z ostatnich dni: w jednym medium odbiorca widzi prezydenta RP, który zaproszony przez swojego odpowiednika z USA zachowuje się naturalnie, swobodnie posługuje się angielszczyzną i przez przywódcę mocarstwa traktowany jest z sympatią. Przełącza kanał i słyszy komentarz dziennikarski, że Karol Nawrocki był spięty, kaleczył angielski, w dodatku nic nie załatwił. To sprawia, że do mediów tego drugiego typu nabiera dystansu, bo czuje, że jest przez nie manipulowany. Nie ma więcej ochoty płacić za nie czy to złotówką, czy poświęconym im czasem.

– A za co płaci odbiorca prasy wysokojakościowej?

– Rynek prasy wysokojakościowej się odbudowuje, bo rośnie zapotrzebowanie na prawdę. Niszowe projekty zaczynają zostawiać w tyle molochy zatrudniające po kilkudziesięcioro dziennikarzy, bo za ich pracą stoi prawda, a nie nastawienie na zasięgi. Czytelnicy są skłonni płacić za teksty ulubionych autorów, redagowane przez zespoły redakcyjne, do których mają zaufanie, którzy oddzielają reklamy od treści redakcyjnych, których profil ideowy nie przysłania złożoności świata, których lektury nie baliby się polecić swoim nastoletnim dzieciom. I które szanują inteligencję czytelnika.

Większość prasy wysokojakościowej wydawana jest na papierze. Papier ma tę przewagę nad publikacjami cyfrowymi, że jest trwały, przez co jest też bardziej wymagający. Jeśli portal internetowy pomyli Iran z Irakiem, w kilka sekund może poprawić błąd; na papierze można co najwyżej sprostować w kolejnych numerach, ale ślad zostaje. Dlatego też odpowiedzialność spoczywająca na dziennikarzach prasy papierowej jest posadowiona o wiele wyżej. Papier ma też swój urok – mimo dostępu do cyfrowych wydań „Idziemy” czekam na jego wydanie papierowe, bo żaden czytnik nie zastąpi zapachu gazety.

Czytelnik wysokojakościowej prasy papierowej ma też pewność, że dostaje treści wyselekcjonowane, dzięki którym uporządkuje sobie wiedzę na temat bieżących wydarzeń, co w zalewie informacji i mnogości spojrzeń na nie jest nie do przecenienia. Kilka lat temu jeden z dziennikarzy „Wszystko Co Najważniejsze” wpadł na pomysł, by codziennie o godz. 15.00 selekcjonować dla czytelników informacje o trzech najważniejszych tematach dnia; nazwał ten newsletter „Popołudniowym espresso”. Dziś ma już 60 tys. odbiorców, co odzwierciedla duże zapotrzebowanie na tego typu pracę dziennikarską. Wysokojakościowe media potrafią mądrze zarządzać natłokiem informacji, oddzielać, priorytetyzować, wyjaśniać.

– Nie opanowała tego jeszcze sztuczna inteligencja, mimo to coraz szerzej rozpiera się w medialnym fotelu. Na razie bazuje na tekstach dziennikarskich, ale powstaje coraz więcej materiałów wyłącznie z jej użyciem. Czy ten wąż zje w końcu własny ogon?

– Za naszego życia sztuczna inteligencja nie ogra człowieka. W USA wykorzystywano ją do transmisji meczy już kilkanaście lat temu, ale poległa tam, gdzie odbiorca oczekiwał czegoś więcej niż wyniku. Autorzy tekstów pisanych przy udziale AI tracą zaufanie czytelników, którzy z łatwością wyczuwają, że „coś z tym tekstem jest nie tak”.

Oczywiście, z analiz wynika, że portal „Wszystko co Najważniejsze” miałby większe zasięgi, gdyby publikowane tam teksty ograniczały się do używania zestawu dwóch tysięcy podstawowych słów. Ale my zbyt szanujemy odbiorcę, by tak upraszczać przekaz. Jako konsultant medialny czy polityczny od zawsze pracuję ze słowem i z człowiekiem i za każdym razem zależy mi, by dzięki mojemu wsparciu mógł się on rozwijać, a dalej przyczyniać się do rozwoju swojej społeczności. Nie inaczej jest w przypadku czytelnika. Doceniam mądre, pogłębione, sążniste teksty. W miejsce „lądującego dziennikarstwa” proponuję wspólną podróż, zamiast taplania się w beznadziei – otwarcie się na rozwój, a zamiast widzenia czarno-białego – zniuansowane, bez kalek i stereotypów. Wzmacnianie i rozwój.

– Nie daje się pan wciągnąć w medialne czarnowidztwo, i dobrze. A jak na tym tle wygląda prasa katolicka?

– Tu też jestem optymistą. Ten sektor spełnia zadanie nie tylko informacyjne i opiniotwórcze, ale także kształtujące i formacyjne, to ogromna przestrzeń. Jednak nic nie dzieje się samo. Zgadzam się z ks. Henrykiem Zielińskim, że żaden dekret biskupów ustanawiający stworzenie portalu czy kanału nic nie da, jeśli za takim projektem nie stoi charyzmatyczny lider. To jego wizja i determinacja stoją za sukcesem takich mediów, jak „Idziemy”, Radio Maryja czy Kanał Zero.

Jeśli coś mnie tu niepokoi, to brak współpracy wśród pism katolickich. „Idziemy” nie można dostać w tych diecezjach, w których uznawany jest on za konkurencję dla lokalnej prasy. Zamiast uzupełniania się i korzystania ze wspólnoty tekstów czy doświadczeń mamy myślenie wsobne. Nie dostrzegam też dobrego zarządzania mediami katolickimi ze strony biura prasowego KEP. Brakuje nieodpłatnego udostępniania im serwisów informacyjnych i opinii. Brakuje cytowania siebie nawzajem, a przecież jeśli oko.press napisze coś ciekawego, zaraz nawiąże do tego „Wyborcza”. Dlaczego takiej synergii nie ma wśród wydawców prasy katolickiej? Dlaczego poszczególne tytuły nie wymieniają się kontentem, know-how, dlaczego wspólnie nie prowadzą akcji marketingowych i nie pozyskują reklamodawców? Owszem, taki ruch wymaga, by każdy się trochę posunął, ale ostatecznie skorzystaliby na nim i wydawcy, i czytelnicy. Chętnie taki proces wspomogę, jeśli ktoś z czytelników powie: „Ho, ho, z zewnątrz jest łatwiej”.

– Tym bardziej, że na wsparcie ze strony państwa wydawcy – takiej czy innej prasy – nie mają co liczyć.

– Niestety. We Francji, gdzie od lat działam, wsparcie takie jest udzielane wydawcom od prawa do lewa, niezależnie od tego, kto jest u sterów. W mądrze zarządzanych krajach władzy zależy, by obywatel stawał się mądrzejszy i coraz bardziej świadomy tego, co się wokół niego dzieje. W naszych kampaniach wyborczych politycy karmią ludzi lękami, na najniższym poziomie, by ci reagowali impulsywnie i w ten sposób, w masie kłamstwa do tego, zwiększali szanse na wygraną tego czy innego obozu.

W pojęciu francuskich władz media mają naświetlać odbiorcom złożoność rzeczywistości i problemów, z którymi kraj się boryka, dlatego państwu zależy na tym, by istniały – nie po to, by ludzie głosowali na tę czy inną partię, ale by w ogóle poszli do urn. Teraz trwa tam debata na temat deficytu publicznego; wobec jego wysokiego poziomu premier podał się do dymisji. W Polsce nigdy nic takiego się nie stało, bo przeciętny Polak nie wie, czym jest dług publiczny. Odpowiedzialność za to ponoszą kolejni ministrowie edukacji, którzy poziom matury sprowadzili do „pokolorowania drwala”. Państwu polskiemu nie zależy na mądrych mediach, bo one produkują „mądralińskich” wyborców, domagających się mądrej polityki: rozwoju, bezpieczeństwa, CPK, godności narodowej.

Francja co roku przyznaje środki wszystkim tytułom prasowym, które respektują zasady republiki – od chrześcijańskiego „Le Croix”, przez konserwatywny „Le Figaro”, po lewicowy „Le Monde” – rozumiejąc, że utrzymanie bazy czytelniczej jest inwestycją w państwo.

W Polsce media radzą sobie same, i radzą sobie mimo problemów. Zanikającą sieć dystrybucji zastępują kawiarnio-księgarnie, gdzie przy kawie i ciastku można przejrzeć kwartalnik, poczytać zakupiony tam miesięcznik czy wziąć udział w spotkaniu autorskim. Dotyczy to zwłaszcza mniejszych miejscowości, które w czasie takich wydarzeń odżywają, dostają energii. Nie wierzę naiwnie, że prymitywne media znikną, ale już brak telewizorów w wielu domach pokazuje, że ludzie chcą ambitniejszego przekazu. Dla wydawców to sygnał, by za tą potrzebą podążać. I to się dzieje – w Polsce dziennikarstwo wysokojakościowe nie umiera, ale się odradza.

Rozmawiała Monika Odrobińska

Tekst pierwotnie ukazał się w 1033 numerze Tygodnika „Idziemy”. Przedruk za zgodą redakcji.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 września 2025