Anna BIAŁOSZEWSKA: "Miasto niezłomne. Miasto ludzi z zewsząd. O esencji Warszawy"

"Miasto niezłomne. Miasto ludzi z zewsząd. O esencji Warszawy"

Photo of Anna BIAŁOSZEWSKA

Anna BIAŁOSZEWSKA

Redaktor prowadząca Piękna Muzyki i działu kultura. Prawniczka. Pierwsza red. naczelna "Wszystko Co Najważniejsze" w latach 2013-2016.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Mojej Mamie

.Wpadam rano w szum miasta. Szary poranek pośpiechu. Ludzie z zewsząd wpatrzeni w chodniki, w biegu do autobusu, do tramwaju. Stale ta sama trasa – praca-dom-praca-dom. Zniecierpliwieni ojcowie, odwieźli dzieci do przedszkola czy szkoły i utknęli w korku, jak setki innych ludzi o takim samym rozkładzie dnia. Taksówki lawirujące między innymi pojazdami, wzbudzające wściekłość pozostałych. I rowerzyści. Najczęściej studenci, ale też pracownicy biur i biurek. Przemykają między przechodniami czasami mało ich nie potrącając. Ludzie upchani w autobusach. Pędzą dokądś, aby wychynąć po ośmiu dziesięciu godzinach spomiędzy szklanych i betonowych płyt.

Moje miasto i moja miłość – Warszawa.

Ludzie z zewsząd nadają nerwowy puls Warszawie. Stańcie w przejściu pod rondem Dmowskiego a poczujecie ten zawrót głowy, który wynika z pośpiechu, nieustającego ruchu komunikacji nad głową. Potrafię stać tu i godzinę ciesząc się rytmem, pulsem który bije tutaj nie słabiej niż serce Warszawy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Urzędy, kwity, papiery, banki, ktoś w biegu miedzy jednym spotkaniem a drugim a potem do samochodu, albo perony Centralnego czy Okęcie.

Moja Warszawa to blokowisko na Czerniakowie. To korytarz trzech podwórek. po których ganiałam z innymi dzieciakami, a na sygnał „Dziennika telewizyjnego” rozbrzmiewało na każdym z nich ku niebu „Mamooooooo mogę jeszcze zostać?!!” Kiedy wchodzę na osiedle widzę każdą zmianę w otoczeniu, każde wycięte drzewo i nowe kwiaty na klombie. Wiem kto umarł, kto wyprowadził się a sąsiadka błyskawicznie opowie „że ta ruda lafirynda spod dwudziestki ma nowego gacha” oraz „profesor znowu pisze bo zamknął się i nie wychodzi od tygodnia, tylko pani Jadzia robi mu zakupy”.

.Pewnego dnia ludzie z zewsząd zamieszkali w moim bloku. Pamiętam szok starych mieszkańców kiedy napłynęła pierwsza fala wynajmujących. Lokalna sensacja! Nie do pomyślenia było dla nich że ktoś mógłby nie odpowiedzieć „dzień dobry” albo nie przystanąć i pogadać o wszystkim. Dotychczasowe pogaduchy na ławkach wzbogaciły się o nowe tematy i przycichały nieco gdy przechodził „ten nowy”. Niektórzy obruszali się i nie mieli ochoty próbować rozmowy, inni wręcz przeciwnie – chcieli oswoić nowe i wciągnąć w towarzystwo.

Mijało parę miesięcy i większość ludzi z zewsząd znikała z naszego osiedla. Ale część została, zaczęła się stapiać z mieszkańcami. Potem zaczęli wprowadzać się artyści, głównie aktorzy, też z zewsząd – bo tutaj jest u państwa taki klimat lokalny jak u mnie w domu w (tu padała nazwa). A z każdym nowym mieszkańcem moje osiedle zmieniało się. Zmieniało swój charakter i rytm życia. Nowi ludzie żyli inaczej, mówili inaczej, mieli swoje zwyczaje i rytuały nieznane nam. Na cichą uliczkę zaczęły zajeżdżać Harleye albo ekskluzywne wozy, jak zaburzenie w przestrzeni. Przyszło nowe, świeże i dynamiczne. A zieloną Simcę Aronde która wrosła w ziemię, któregoś dnia bezceremonialnie zabrały służby miejskie, chociaż stała tam od kiedy sięgnęłam pamięcią, długo po śmierci jej właściciela, jak zardzewiały niepozorny zamek do przeszłości.

Nie chciałam się z tym pogodzić. Nie rozumiałam dlaczego to wszystko co znam znika, bo nikt nie chce oddawać swojego dzieciństwa, swojego trzepaka, piaskownicy czy krzaków forsycji – cóż tego że zarosły dróżkę, ale można było w nich fantastycznie się chować obserwując okolicę.

I kiedyś siedząc na dachu garażu obserwując szczególną ukośną smugę padającą na stare popękane drzwi na których odznaczaliśmy nasz wzrost, przypomniała mi się rozmowa dwóch starych Czerniakowiaków. Rdzennych przedwojennych, którzy zamieszkiwali w kamienicach robotników zakładów Citroena, jak w enklawie autentyczności. Musiała być niedziela bo stali w bramie w odświętnych gajerkach, a z tylnej kieszeni spodni jednego z nich wystawał szylkretowy grzebyk, którym od czasu do czasu poprawiał włosy. Stali dość długo i spoglądali pogardliwie na lud pracujący miast który spacerował pod rękę chodnikami. W pewnym momencie jeden z nich splunął i powiedział z tym charakterystycznym „czerniakowskiem” zaśpiewem: Patrz Franek, co się chamowa nazjeżdżało z tych wsiów do miasta. Zupełnie jak w 46tym. A Franek na to odparł: No, co i rusz się zjeżdżają do miasta, postawią walizki na Centralnym i są bardziej warszawscy niż kolumna Zygmunta, a ferajny już ni ma.

.I to jest prawda o Warszawie. Ona nigdy nie była statyczna, dostojna wielkością dawnych królów jak Kraków, surowa i twarda jak Gdańsk, uporządkowana i rytmiczna jak Poznań. Nie była zamknięta – Warszawa zawsze składała się z pewnej ilości miejscowych oraz ogromnej ilości ludzi z zewsząd, którzy zlatywali się tu jak do ula. Fale napływające z Polski po 1918 stworzyły Warszawę międzywojnia, potem ludzie pierwszych lat powojennych, z pamięcią tego co było, ludzie napływający w latach 50ych, dzieci robotników i chłopów które przyjeżdżały tu zdobywać wiedzę na odtworzonych uczelniach. Potem już regularnie zasilana przez kolejne fale, które częściowo przykrywały to co stare a częściowo mieszały się z tym co zastane. Minął czas ferajny Felka i jego kumpla, minął czas gry w kapsle na betonowym podwórku – to jest właśnie charakter Warszawy.

Ani Warszawa przedwojenna ani powojenna nie była jednolita. Elegancja Nowego Światu czy Alei Ujazdowskich, inteligenckiego Żoliborza zawsze była w mniejszości wobec robotniczego Powiśla, przemysłowej Woli, pożydowskiego Muranowa, proletariackiej Pragi. Napływ ludzi z zewsząd zasilał i lewy i prawy brzeg Wisły. Tworząc niesamowitą mieszankę. Rytm Warszawie nadawali przyjezdni.

Rytm Warszawy wyznaczają wszyscy Ci którzy chcą złapać swoje marzenia, niezależnie od tego czy jest to dostęp do ośrodków akademickich, chęć zrobienia kariery i zarobienia pieniędzy, szczęście rodzinne albo złodziejstwo czy też po prostu sposób na przetrwanie.

Warszawa jest miastem Dyzmy i Stanisława Anioła ale też miastem Łempickiej i Oppmana. Jest miastem Baczyńskiego i Grochowiaka. Jest tak samo miastem Floriana Siwickiego co Krzysztofa Dunin Wąsowicza. Urbana i Nowaka-Jeziorańskiego.

.Jej esencją jest zmienność oraz uparte patrzenie naprzód. Jej rytm wyznaczają wszyscy Ci którzy chcą złapać swoje marzenia, niezależnie od tego czy jest to dostęp do ośrodków akademickich, chęć zrobienia kariery i zarobienia pieniędzy, szczęście rodzinne albo złodziejstwo czy też po prostu sposób na przetrwanie. Warszawa jest wieloaspektowa, jest zarazem krzykiem aterii i ciszą gdy na święta wyjeżdżają do rodzin ludzie z zewsząd. Jest miastem, które potrafi bezlitośnie wyrzucić tych, którzy za nią nie nadążają. Warszawa ma zadziwiającą zdolność redukcji, tego co uzna zbędne. Potrafi przechować pamięć ale cały czas buduje swoją tożsamość. Mamy postalinowski Pałac Kultury i mamy Muzeum Powstania Warszawskiego. Mamy blokowiska Ursynowa i piękne kamienice Żoliborza. Mamy trochę Krakowa, Gdańska i Poznania. Ale też sporo Radomia, Kielc czy Wrocławia. Mamy dzieci i wnuki powstańców ale też dzieci i wnuki budowniczych Polski Ludowej. I wszystko co się między tymi granicami mieści. A nawet więcej.

Warszawa to przede wszystkim miasto ludzi którzy się nie poddają.

Anna Białoszewska

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 stycznia 2014