Bogusław SONIK: Unia i ziarnka piasku

Unia i ziarnka piasku

Photo of Bogusław SONIK

Bogusław SONIK

Polityk Platformy Obywatelskiej. Poseł do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji oraz do Sejmu VIII i IX kadencji.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

To pełzająca chaotyczna federalizacja Europy. Chaotyczna, gdyż poszerzanie kompetencji Komisji Europejskiej czy TSUE często wykracza poza traktaty. Głos naszej części Europy, zwłaszcza Polski, jest potrzebny. Jednak ograniczenie się do konfrontacyjnego katalogu żalów i pretensji byłoby nierozsądne – pisze Bogusław SONIK

„Dyskusja o perspektywach Europy oscyluje dzisiaj między hurraoptymizmem a kasandrycznym wieszczeniem, między błogą pewnością siebie a ponurym proroctwem” – pisał w połowie lat 90. brytyjski historyk i politolog Tony Judt. W następnych latach hurraoptymizm Europejczyków znacznie się zmniejszył, co nie znaczy, że Unia przestała być punktem odniesienia w myśleniu o przyszłości naszego kontynentu. Targana kryzysami, często bezradna, traciła jednak powab i atrakcyjność, stając się coraz częściej przedmiotem krytyki. Radykalnym tego przejawem była decyzja Brytyjczyków o pożegnaniu się z Brukselą. Mniej brzemienny w skutki – choć bardziej spektakularny – był ruch żółtych kamizelek we Francji. Masowy bunt wyrósł na kanwie europejskiej polityki klimatycznej i jej pochodnej, czyli decyzji francuskiego rządu o dodatkowym opodatkowaniu benzyny, co miało skłonić Francuzów do wycofywania się z korzystania z samochodów.

Europejczycy zauważają też bezradność Unii w kluczowych sprawach. Nie potrafiliśmy zapobiec krwawej wojnie w Jugosławii ani zakończyć tego konfliktu. Panuje opinia, że gdyby nie zachowawcza bierność holenderskiego batalionu, nie doszłoby do masakry w Srebrenicy. Trzeba było interwencji NATO, żeby wojnę tę zakończyć. Nieskuteczność unijnej dyplomacji wobec konfliktów tuż za granicami zjednoczonej Europy (na terenie Ukrainy czy w Libii) też bywa kwitowana słowami pełnymi goryczy. Unia nie potrafiła znaleźć swojego Churchilla ani de Gaulle’a czy Adenauera. Nie ma zatem przywódcy o autorytecie pozwalającym przekonać narody i społeczeństwa 27 państw do wspólnej idei. Oczywiście w XXI wieku władza jest rozproszona, a w Unii najczęściej kolegialna, co nie sprzyja bohaterom i autorytetom. Problem w tym, że natura ludzka ewoluuje znacznie wolniej niż struktury i deficyt autorytetu przekłada się w praktyce na deficyt idei. A gdy do tego dokładają się informacje o szybkiej karierze byłego szefa Komisji Europejskiej w amerykańskim banku albo byłego kanclerza Niemiec w Gazpromie, zrozumiemy, że mamy problem.

Spójrzmy jednak na Unię z innej perspektywy: wspólny rynek, otwarte granice, strefa Schengen, wspólne polityki, fundusze regionalne, wspieranie europejskich badań naukowych, wspólne instytucje do walki z przestępczością, wymiana młodzieży w ramach programu Erasmus, inicjatywy obywateli i samorządów wspierane z unijnego budżetu. To wszystko dla obywateli państw europejskich stało się codziennością tak banalną, że łatwo zapomnieć, iż nie zawsze tak było. Dziś jednak to wszystko stanowi część planów życiowych dla niemal pół miliarda ludzi.

Przystąpienie do wspólnej Europy było dla obywateli wszystkich państw, zwłaszcza tych umęczonych komunizmem, wielkim i ważnym wydarzeniem, które trwale odmieniło życie milionów. Tego nie można tracić z oczu – choć wcale nie musi to paraliżować dyskusji ani prowokować do jakiejś nieśmiałości. Przeciwnie, powinno stymulować do wysiłku intelektualnego i organizacyjnego, którego celem ma być dobro wspólne. Przypomnę, że na wypowiedzenie się w sprawie przyszłości Unii mamy czas do połowy roku, bo od pewnego już czasu trwa oficjalnie ogłoszona debata na ten temat.

Głos naszej części Europy, zwłaszcza Polski, jest potrzebny, wręcz niezbędny. Jednak ograniczenie się do konfrontacyjnego katalogu żalów i pretensji byłoby nierozsądne i przeciwskuteczne: potrzebne są argumenty, wyjaśnienie racji i konkretne propozycje dotyczące funkcjonowania instytucji europejskich. Nasze historyczne doświadczenia, inne niż europejskiego Zachodu, nie mogą w nieskończoność tłumaczyć rewindykacyjnego tonu, bierności i braku kreatywnych propozycji. Potrzebne są wizja, konkretne postulaty, potrzebni są podzielający taką perspektywę sojusznicy. Chodzi zarówno o sojuszników w postaci innych stolic i rządów, jak i sojuszników wewnętrznych, czyli własne społeczeństwo. To nigdy nie jest łatwe. Warto pamiętać, że Konstytucję dla Europy odrzucili w referendach Francuzi i Holendrzy, których rządy ten tekst współtworzyły i popierały.

Elementarnym założeniem wstępnym tej debaty jest przyznanie, że na rozszerzeniu Unii z roku 2004 (akcesja Polski i 9 innych państw) skorzystały zarówno nowe państwa członkowskie, jak i – o tym trzeba pamiętać – 15 państw wtedy tworzących Unię. W ciągu kolejnych 17 lat niektóre ustalenia przeformułowano, ale przede wszystkim pojawiły się nowe praktyki. W tej chwili mamy do czynienia z pełzającą chaotyczną federalizacją. Chaotyczną, gdyż poszerzanie kompetencji Komisji Europejskiej czy TSUE polega na procedurach często wykraczających poza traktaty i bardzo często nie dotyczy kwestii najważniejszych.

Aby zrozumieć tego przyczyny, trzeba odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się ta tendencja (widoczna zresztą nie tylko w działaniu wymienionych instytucji, ale również np. w zapisach umowy koalicyjnej obecnego rządu Niemiec). Instytucje europejskie – jak wszystkie duże instytucje – wykazują skłonność do poszerzania zakresu swej władzy, najczęściej metodą precedensów. Krok po kroku. Oczywiście najłatwiej testować nowe praktyki, zaczynając od słabszych partnerów. Przeciwstawienie się temu „rozpychaniu się” Brukseli nie byłoby jednak nadmiernie trudne, gdyby nie istniało dla niego uzasadnienie ideowe. Nie chodzi o skolonizowanie i zdominowanie słabszej części Europy, jak zdarza się mi czasem słyszeć, ale o realizację nieustannie powracającego marzenia o mocarstwowości. Bo rzeczywistość jest brutalna, a porównanie z innymi częściami świata coraz mniej dla Europy korzystne. Recesja spowodowana pandemią jest w UE znacznie silniejsza i głębsza niż w Chinach czy USA, w dodatku są to wyniki gorsze od średniej światowej. Inwestycje publiczne i prywatne w badania i rozwój w stosunku do PKB są niższe niż w Chinach i USA i znacznie niższe niż w Japonii. Pomoc (współfinansowanie) dla sektora prywatnego pozostaje proceduralna i niezbyt logiczna, podobnie jak polityka imigracyjna, choć jest jasne, że presja imigracyjna będzie rosła. Ustalenie wspólnej polityki imigracyjnej rozbija się jednak o skrajnie różne oceny skutków napływu przybyszów.

Unia wytwarza 16 proc. światowego PKB wyrażonego w standardzie siły nabywczej i udział ten stale się zmniejsza. Rozwój Chin spowodował, że w ciągu ostatnich trzech dekad udział razem liczonych USA i Unii Europejskiej w światowym PKB spadł z 43 proc. do 31 proc. Przewiduje się, że za 20 lat żaden kraj europejski nie będzie członkiem G-7 (klub najbogatszych państw świata). Nic dziwnego, że liczby te budzą konsternację i niepokój europejskich przywódców pielęgnujących ambicję, by Europa stała się liderem politycznym, ekonomicznym i liderem idei. Ze spadkiem znaczenia najtrudniej pogodzić się Paryżowi i Berlinowi.

Słowa Donalda Trumpa, który nazwał Unię „biurokratycznym konsorcjum”, wywołały furię. Ale specjalizujący się w europejskich sprawach Jean Quatremer z lewicowego przecież „Libération” w książce Les salauds de l’Europe też nazywa Unię „liberalizmem biurokratycznym”. Pisze on: „Żadna dziedzina nie wymknie się tej furii regulowania – kształt bananów, moc odkurzaczy, wielkość lusterek w traktorach, pojemność spłuczek w WC, komfort kur, sposób produkowania serów, wysokość, na jaką małoletni mogą się wspiąć na drabinę… Unia ma zdolność mieszania się do drobnych spraw i zapominania o najbardziej istotnych”.

Co jakiś czas podejmuje się wszelako działania, które mają z Europy uczynić mocarstwo. Przykładem była ogłoszona w 2000 roku Strategia lizbońska, która miała w ciągu 10 lat uczynić z Unii światowego lidera nowych technologii. Umarła bezgłośnie i spoczywa w zapomnieniu. Na otarcie łez powołano Europejski Instytut Technologiczny z siedzibą w Budapeszcie (jeszcze w czasach przedorbanowskich), który też pozwolił o sobie zapomnieć. Powołano Radę Mędrców (Polskę reprezentował Lech Wałęsa), ale czy ktoś słyszał o rezultatach jej przemyśleń?

Zauważmy wszelako, że maksyma, iż Unia rozwija się przez kryzysy, często się sprawdza. W sytuacji światowego kryzysu bankowego w wyniku tytanicznej pracy komisarza Michela Barniera i przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya europejski system bankowy został obroniony. Mnożące się katastrofy naturalne doprowadziły do stworzenia funduszu dla poszkodowanych regionów. Świetnym przykładem sukcesu był wspólny zakup szczepionek przeciw COVID-19.

Te osiągnięcia nie uspokoją jednak ambicji tych, którzy chcieliby uczynić z Unii jednolity, sterowny organizm skutecznie konkurujący z Chinami, Stanami Zjednoczonymi czy Indiami. Odwołam się tu do koncepcji, którą przedstawił w książce Potęga albo śmierć prof. Christian Saint-Étienne. W obecnej dobie – pisze on – nie terytorium, tylko sieć zależności ekonomicznych decyduje o roli na globalnej scenie. Pamiętając o tym, narody europejskie muszą wybrać między Europą – wspólnotą cierpienia a Europą – wspólnotą potęgi. Bo Europa budowana jako przestrzeń formalnych swobód stanie się wkrótce pustą skorupą, której prawa zostaną przez kapitalizm amerykański, chiński, japoński i koreański (dziś pewnie do listy dodałbym rosyjski) wykorzystane jako instrument podboju. Tylko narody posiadające ofensywną strategię (w polityce, ekonomii, kulturze i wojskowości) mogą skutecznie bronić swych interesów w świecie, w którym trwa bezlitosna konkurencja. „Podczas gdy – jak pisze Saint-Étienne – dla europejskich elit naród jawi się dziś jako kłopotliwa scheda przeszłości, rząd USA uznaje, że naród jest podstawowym aktorem dziejów”. Słabość Europy nie wynika z braku kapitału czy wykształconych kadr. Problemem są kwestie fundamentalne. „Zadeklarowaliśmy epokę postmocarstwową, ponieważ nie ma w nas woli prowadzenia polityki mocarstwowej”. Gospodarki państw Unii konkurują ze sobą. Komisja Europejska wielokrotnie dawała dowody, jak bardzo jest przywiązana do idei konkurencji w łonie Unii, podczas gdy w sytuacji ekonomii globalnej konkurencją jest reszta świata.

Błyskotliwa analiza Saint-Étienne’a kończy się, gdy przedstawia on recepty. Rozumuje w następujący sposób. Stworzenie mocarstwa wymaga sterowności niemożliwej do osiągnięcia na obszarze tworzonym przez 27, a w przyszłości przez większą liczbę państw. Zatem na zwartym terytorium powinno powstać wspólne, federalne państwo jednoczące Francję i Niemcy, i może jeszcze kilka innych krajów – oparte na „wspólnocie pamięci”, czyli wspólnym fundamencie filozoficznym i politycznym, władne dysponować instrumentami finansowymi. Pozostali członkowie Unii tworzyliby dla przyszłego mocarstwa przyjazne i współpracujące sąsiedzkie środowisko z dostępem do funduszy dostosowawczych, strukturalnych i wspólnej polityki rolnej. „Republika Reńska” byłaby organizmem nastawionym na (pokojową) ekspansję gospodarczą, naukową, kulturalną. Reszta potencjalnych kandydatów do tego elitarnego klubu musiałaby odczekać swoje w kolejce.

Wydaje się, że koncepcja ta, z czasem nazywana „Europą dwu prędkości”, choć niezrealizowana (i raczej nierealizowalna), zadomowiła się w umysłach unijnych biurokratów. Jeśli z tysiąca przyczyn nie da się stworzyć Republiki Reńskiej, trzeba interweniować, gdzie się da i jak się da w perspektywie ujednolicenia europejskiej przestrzeni i obyczajów. Właśnie w tym kontekście można spojrzeć np. na działania TSUE, który orzeka o nadrzędności prawa europejskiego nad konstytucjami państw członkowskich, jakby biorąc w nawias literę ustaleń traktatowych.

Sądzę, że czas najwyższy, by państwa członkowskie jasno określiły, czego od Unii oczekują, i sformułowały najważniejsze dla wszystkich cele przynajmniej na najbliższą dekadę. Czasy bowiem mamy niespokojne. Wraz ze zmianami w światowym układzie sił i wobec przeorientowania polityki głównych globalnych aktorów warto wiedzieć, dokąd zmierzamy i w jaki sposób chcemy zagwarantować obywatelom Unii wolność irozwój (w dziedzinie ekonomicznej, energetycznej, kulturalnej, innowacji, obronności).

Ustaleniu priorytetów towarzyszyć musi „przegląd techniczny” instytucji europejskich o szerokim spektrum: od stanu zatrudnienia i mechanizmów awansu po zakres kompetencji i efektywność działań. Np. być może Trybunał Sprawiedliwości (TSUE) – najstarsza z instytucji europejskich – powinien mieć charakter dwuinstancyjny. Może należy sędziów TSUE poddać podobnym zasadom transparentności co innych urzędników europejskich? Może sędziów tych powinny mianować nie rządy państw, jak dotychczas, ale delegować trybunały konstytucyjne?

Już widzę groźne miny zwolenników tezy, że w Unii ex definitione wszystko jest doskonałe. Przypomnę im Zbigniewa Herberta (wyimki): „Czasem przypomina sobie Pan Cogito, nie bez wzruszenia, młodzieńczy swój marsz ku doskonałości, owe juwenilne per aspera ad astra. Otóż zdarzyło mu się pewnego razu, gdy spieszył na wykłady, że wpadł mu do buta mały kamyk […]. Rozsądek nakazywał pozbyć się intruza, ale zasada amor fati – przeciwnie, znoszenie go. Wybrał drugie, heroiczne rozwiązanie. Z początku wyglądało to niegroźnie […], ale po jakimś czasie w polu świadomości pojawiła się pięta […]. Pięta rosła, nabrzmiewała, pulsowała […], wypierała z głowy nie tylko ideę Platona, ale wszystkie inne idee. Wieczorem przed udaniem się na spoczynek wysypał ze skarpetki obce ciało. Było to małe, zimne, żółte ziarenko piasku”.

Jeśli w porę nie usuniemy takich ziaren piasku, Unia znajdzie się w opałach przygnieciona ciężarem własnego bezwładu.

Europa stoi przed wyzwaniami, które jeszcze 20 lat temu nie istniały lub których nie dostrzegaliśmy. Są to m.in. zagrożenia energetyczne, militarne, sanitarne (pandemia), klimatyczne, kryzysy migracyjne, spadek znaczenia, ambicje Chin i związane z tym przeorientowanie polityki amerykańskiej. To wszystko są sprawy przekładające się na rzeczywiste życie ludzi. Jak w przypadku nagłej rezygnacji Australii z „podwodnego kontraktu stulecia”, co dla Francji oznacza utratę 50 miliardów euro i ogromnej liczby miejsc pracy. Potencjalny dwubiegunowy rozwój Unii byłby przeciwny polskiej racji stanu. Trzeba więc dążyć do zamykania frontów sporu z instytucjami europejskimi (zwłaszcza gdy dotyczą spraw drugorzędnych), a równocześnie aktywnie artykułować propozycje dotyczące najważniejszych strategicznych polityk europejskich. Tu nic samo się nie stanie. Potrzebne są rzeczywiste, a nie medialne – know-how, kreatywność, odwaga i mnóstwo pracy.

.Warto też pamiętać, co napisał Tony Judt w Eseju o Europie: „Jeśli będziemy uważali Unię Europejską za rozwiązanie wszystkich problemów, powtarzając »Europa« jak mantrę, wymachując sztandarem Europy przed krnąbrnymi, »nacjonalistycznymi« heretykami i skandując »wyrzeknijcie się swoich poglądów!«, pewnego dnia obudzimy się i stwierdzimy, że mit Europy nie tylko nie pomógł rozwiązać problemów kontynentu, ale wręcz przeszkodził nam je dostrzec”.

Bogusław Sonik
Tekst ukazał się w nr 37 miesięcznika opinii “Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 lutego 2022