
Europa powinna skorzystać z rad Super-Mario
Europejczycy powinni wsłuchać się w słowa byłego premiera Włoch, który twierdzi, że bez radykalnych zmian Europejczycy staną się świadkami własnego pogrzebu – pisze Edward LUCAS
.Najważniejsze europejskie przemówienie polityczne tego roku nie zawierało jednego hasła: Wielka Brytania. I słusznie. Mario Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego i premier Włoch, nie musiał pouczać swoich słuchaczy o doświadczeniu mojego kraju po brexicie – doświadczeniu, które wytrąciło oręż z rąk zwolenników wyjścia z Unii, forsujących swoją agendę w innych państwach Europy. Udawanie, że komukolwiek wiodłoby się lepiej poza Unią, byłoby „absurdem”, jak stwierdził wprost Mario Draghi.
Nie znaczy to jednak, że reszta Europy jest w doskonałej kondycji. Zadziorne wystąpienie włoskiego premiera na konferencji we włoskim nadmorskim kurorcie Rimini i jego ostrzeżenia przed „złudzeniem” globalnej potęgi kontynentu trafiły na nagłówki gazet w całej Europie. Model ponadnarodowego, technokratycznego zarządzania wspieranego przez jednolity rynek 450 milionów konsumentów sprawdzał się świetnie w epoce, w której rządy krajowe odgrywały drugoplanową rolę, a priorytetem było cięcie subsydiów, zwiększanie konkurencji i pobudzanie handlu międzynarodowego. W twardszych realiach interwencjonizmu państw narodowych, „w świecie, gdzie o handlu decydują bardziej geopolityka, bezpieczeństwo i stabilność łańcuchów dostaw niż sama efektywność”, Europa się gubi.
W rezultacie Unia Europejska jest dziś zaledwie widzem w teatrze światowej polityki. Potulnie godzi się na amerykańskie cła. Dała się zepchnąć na margines w konfliktach w Iranie i Strefie Gazy. Ponosi koszty w związku z wojną w Ukrainie, ale nie gra pierwszych skrzypiec. Ogranicza się do gaszenia pożarów wywołanych przez nieudolne działania administracji Trumpa. Komunistyczna Partia Chin z otwartą pogardą pokazuje, że nie traktuje Europy jak partnera na równych prawach, choć gospodarka Unii jest porównywalnych rozmiarów. Pekin wspiera rosyjską wojnę w Ukrainie, wykorzystuje monopol na kluczowe surowce i zalewa rynek unijny nadwyżkami eksportowymi – i robi to wszystko całkowicie bezkarnie.
Unia mogła postawić się Amerykanom w wojnie celnej, tak jak zrobiły to Chiny, grożąc dotkliwymi działaniami odwetowymi. Trump ustąpił, gdy Pekin poszedł tą drogą. Zamiast tego państwa członkowskie UE podkopały pozycję negocjacyjną Brukseli, próbując ratować własne strategiczne branże przed transatlantycką wojną handlową. Irlandia na przykład chciała uchronić swą wołowinę, whisky i farmaceutyki. Włochy i Francja postąpiły podobnie w sprawie własnych istotnych dóbr narodowych. Efekt? Ponure oblicza unijnych negocjatorów, którzy ostatecznie ugięli się pod amerykańską presją.
Nawet gdy Europa podejmuje działania – na przykład zwiększając wydatki na wojsko – robi to na żądanie Ameryki i to w sposób, który niekoniecznie służy interesom kontynentu. Pieniądze na obronność mogłyby stać się katalizatorem reform i modernizacji. Tymczasem pompuje się je w chronionych, nieefektywnych narodowych „czempionów” albo wydaje na amerykańską broń, co jeszcze bardziej pogłębia zależność militarną od Stanów Zjednoczonych. Jestem częścią zespołu, który próbuje stworzyć europejski bank obronny, by poprawić tę sytuację. Każdy, z kim rozmawiamy, przyznaje, że nie jest ona korzystna. Ale proces decyzyjny to droga przez mękę.
Mało kto ma lepsze kwalifikacje do pouczania europejskich decydentów niż Draghi. W kryzysie zadłużeniowym 2012 roku ówczesny szef EBC dorobił się przydomka „Super-Mario”, gdy ostrzegł spekulantów, że zrobi „wszystko, co konieczne”, by uratować wspólną walutę. I udało mu się. Eurosceptycy, którzy wieszczyli upadek euro, srodze się pomylili: to dolar zaczyna się chwiać, osłabiony chaotyczną i mściwą polityką Donalda Trumpa.
Polityczne i gospodarcze struktury Europy powstawały w cieniu drugiej wojny światowej. Na Wschód rozciągnęły się dopiero, gdy komunizm przestał trzymać kraje w żelaznym uścisku. Choć tamte wyzwania minęły, Unia Europejska skutecznie stawiała czoła nowym problemom, i to nie tylko finansowym. Kryzysy energetyczne, które pojawiły się dwadzieścia lat temu, zmusiły ją do rozmontowania skorumpowanego, drapieżnego gazowego imperium Rosji. Po początkowych potknięciach sprawnie poradziła sobie z pandemią. Wbrew przewidywaniom stanęła też na wysokości zadania w sprawie Ukrainy i dziś wydaje na wsparcie dla Kijowa więcej niż Stany Zjednoczone.
Ale gdy burze cichną, Europa spoczywa na laurach, zamykając oczy na niedostatki i zagrożenia. W ubiegłym roku Draghi przedstawił szeroki pakiet rekomendacji, wzywając decydentów z Brukseli do stworzenia jednolitego rynku kapitałowego, pobudzenia innowacyjności i cięcia biurokracji w celu poprawy konkurencyjności. Jego propozycje spotkały się z uznaniem, które jednak nie pociągnęło za sobą żadnych działań.
Pomysł Draghiego na „zmianę trajektorii” zakłada przejście od „złych długów”, zaciąganych na bieżącą konsumpcję, do „dobrych długów”, które pozwolą zgromadzić biliony euro na inwestycje w infrastrukturę, niezależność energetyczną i nowe technologie. Chce też pogłębienia jednolitego rynku. Samo usunięcie barier dla handlu i inwestycji do poziomu obowiązującego w USA podniosłoby europejską produktywność o 7 proc. w ciągu siedmiu lat, co oznaczałoby trzykrotny wzrost w stosunku do marnych osiągnięć minionego siedmiolecia.
Przemówienie Draghiego przeszło w Wielkiej Brytanii bez echa. We Włoszech doczekało się jednak owacji na stojąco, a w całej Europie – szerokiego uznania. Wicepremier Polski Radek Sikorski nazwał je „wizjonerskim i niepokojącym”. Ale szybki rzut oka na europejski krajobraz polityczny pokazuje, że większość krajów wciąż grzęźnie we własnych krótkoterminowych problemach. Rząd Francji balansuje na krawędzi wotum nieufności w atmosferze społecznego oburzenia na każdą próbę zmierzenia się z oczywistą niewydolnością finansów publicznych. Koalicja rządząca w Niemczech zmaga się z dotkliwym brakiem poparcia. Polski system polityczny utknął w klinczu: nowo wybrany prawicowy prezydent wetuje wszystko, co proponuje centrolewicowa koalicja rządowa.
.Największą nadzieją pozostaje kryzys. Jeśli administracja Trumpa znów rozkręci wojnę handlową, spróbuje podważyć unijną władzę regulacyjną w sektorze technologicznym, otwarcie poprze skrajnie prawicowe partie populistyczne i wycofa swoje wsparcie w zakresie obrony, to europejscy decydenci i wyborcy być może wreszcie uświadomią sobie cenę swojej politycznej słabości. Dalsza eskalacja rosyjskich aktów sabotażu i brudnych zagrywek również mogłaby wyrwać Europę z letargu. Takie wstrząsy mogą Unię zabić albo wyleczyć.
Mario Draghi, Władimir Putin i Donald Trump to współzałożyciele współczesnej Europy.