Szczyt NATO w Wilnie. Czas na kawę czy szampan?
Sojusz ma powody do świętowania. Lecz zadań do wykonania ma wciąż znacznie więcej – pisze Edward LUCAS
.Podczas spotkania przywódców NATO w stolicy Litwy nastrój optymistyczny nie dziwi. Sojusz nie jest już „w stanie śmierci klinicznej” (prezydent Francji Emmanuel Macron, 2019) lub „przestarzały” (prezydent Donald Trump, 2016), a jego ćwiczenia wojskowe nie są „wymachiwaniem szabelką” (ówczesny minister spraw zagranicznych, a obecnie prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, 2016). Na szczycie w Wilnie zostaną powzięte nowe plany obronne. Budżety wojskowe rosną. Krótko mówiąc, NATO wraca do gry. Kelner, jeszcze jedną butelkę szampana proszę!
Ten barwny obrazek kryje jednak niewygodne prawdy. Być może NATO radzi sobie znakomicie wedle własnych standardów, lecz już nie wedle standardów świata zewnętrznego, które są nie tylko o wiele surowsze, ale przede wszystkim rzeczywiście istotne.
W ciągu ostatnich trzech dekad duże kraje zachodnie zarządzające NATO niezmiennie bagatelizowały zagrożenie ze strony Rosji. Nie udało im się odstraszyć Kremla przed rozpoczęciem wojny w 2014 roku ani przed inwazją na pełną skalę w lutym 2022 roku. W ciągu ostatnich 500 dni nie zapewniły Ukrainie broni w ilości i jakości niezbędnej do zwycięstwa. Kolosalne ludzkie, finansowe i środowiskowe koszty tego faktu są haniebne. To prawda, Ukraina nie jest członkiem Sojuszu. Ale czyja to wina? Kulawa dyplomacja na szczycie w Bukareszcie w 2008 roku, za którą nikt publicznie nie przeprosił, zepchnęła Ukrainę i Gruzję do strefy zagrożenia. Choć przystąpienie do Sojuszu niekoniecznie uczyniłoby ich sytuację bezpieczniejszą.
Dla wschodnich członków Sojusz nadal funkcjonuje w wersji „lite”, ograniczany przez dawne tabu, zachowawczość i rozbieżne postrzeganie zagrożeń. Jest to najbardziej widoczne w Estonii, na Łotwie i Litwie, czyli w krajach, które najbardziej potrzebują obrony. Zwiększona obecność sił NATO na wschodniej granicy – około 1000 żołnierzy w każdym z państw – może co najwyżej pomóc lokalnym siłom zbrojnym spowolnić atak Rosji, ale nie go powstrzymać. Brakuje obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, a także zaopatrzenia niezbędnego do prowadzenia prawdziwych działań wojennych.
To prawda, że Sojusz przestawia się z postawy „głębokiej defensywy”, w której terytorium utracone w wyniku rosyjskiej ofensywy jest (rzekomo) odzyskiwane, na postawę, która oznacza obronę każdego centymetra ziemi od pierwszej minuty wojny. A to wymaga znacznie większych zasobów wojskowych w krajach bałtyckich, z lepszą infrastrukturą i większymi poligonami. Wszystko to i wiele więcej zostanie uzgodnione w Wilnie. Ale w tej chwili żadna z tych rzeczy nie istnieje.
Ta porażka obronności wyraźnie wpływa na siłę odstraszania. Należy przekonać Rosję, że każdy atak na nawet najbardziej bezbronnego członka NATO sprowokuje miażdżącą odpowiedź militarną. Na razie to działa: państwa bałtyckie są bezpieczniejsze niż kiedykolwiek w historii. Pod warunkiem że spełnione zostaną dwa istotne założenia. Pierwsze z nich jest takie, że Stany Zjednoczone zdołają pokonać Rosję dzięki swej olbrzymiej przewadze militarnej. Drugie zaś przyjmuje, że decydenci w Waszyngtonie akceptują ryzyko z tym związane. Na chwilę obecną wydaje się, że oba założenia są zasadne. Administracja Bidena uznaje Rosję za poważne zagrożenie. Obecność wojsk USA w Europie rośnie. Dwupartyjny konsensus w Kongresie za to płaci. Ale co się stanie, jeśli kryzys w Chinach odciągnie uwagę Ameryki w inną stronę lub jeśli przyszły prezydent zdecyduje, że konfrontacja z Rosją, największą potęgą nuklearną na świecie, jest zbyt ryzykowna?
.Kolejną niewygodną prawdą jest to, że europejscy członkowie NATO, choć więksi i bogatsi od swojego amerykańskiego protektora, nie są gotowi, by wziąć ten ciężar na swoje barki. Co więcej, nawet przy najbardziej optymistycznych założeniach nie będą w stanie tego zrobić w ciągu najbliższej dekady. Tymczasem szacunki wywiadu sugerują, że Rosja będzie zdolna do odbudowy swoich sił w ciągu trzech do siedmiu lat od zakończenia wojny w Ukrainie.
Dlatego zapomnijmy o szampanie. Napijmy się kawy i bierzmy się do pracy.