
Macron mi powiedział...
Książka Érica ZEMMOURA „Francja nie powiedziała ostatniego słowa” wydana została przez Wydawnictwo „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Publikujemy jej fragment.
Dzwoni telefon. Wstając od stołu, w geście usprawiedliwienia pokazuję synowi nazwisko, które wyświetla się na ekranie smartfona. Jest piątek, pierwszy maja, godzina dwudziesta. Pamiętam, jak parę lat temu dałem mój numer ówczesnemu ministrowi finansów, gdy razem występowaliśmy w którymś z programów radia rtl. Emmanuel Macron nigdy wcześniej do mnie nie zadzwonił. Ja też do niego nigdy nie dzwoniłem. Sądziłem, że gdy został prezydentem, przestał korzystać ze starego numeru telefonu.
Od razu poznaję go po głosie. Wychodzę z kuchni. Moja żona i moje dzieci odprowadzają mnie spojrzeniami, na których maluje się niedowierzanie. Witam go bardzo formalnym: „Dobry wieczór, panie prezydencie”.
Domyślam się oczywiście, dlaczego dzwoni. Dzień wcześniej, gdy wracałem do domu obładowany zakupami, zaskoczyła mnie burza. Przyspieszyłem kroku, pochylając się mocno do przodu, ale na nic się to zdało. Byłem cały przemoczony. Nawet jeśli w tym pandemicznym okresie prezydent jest zaniepokojony o stan zdrowia rodaków, to przecież nie dzwoni, żeby zapytać się o wpływ ulewy na moją delikatną cerę. Nie zmartwiła go ulewa, ale stek obelg i gróźb, które musiałem znosić na tym krótkim odcinku między sklepem a mieszkaniem. Działo się to na rue Caumartin, szerokim deptaku, który wychodzi na dom towarowy Printemps. Często tamtędy idę do domu. Nagle usłyszałem huk skutera i wściekle krzyczący głos w moją stronę: „Zemmour, jak się masz, sukinsynu? W porządku, sukinsynu?… Je… twoją matkę… Zemmour… Ch… ci w d…”.
Nie pierwszy raz słyszę tego typu wyzwiska. Nauczyłem się z biegiem lat nie odpowiadać na zaczepki, nie odwracać się, nie przystawać, opanowywać przemożną ochotę odpowiedzi obelgą na obelgę czy wręcz ciosem na cios – czasami bowiem zdarzają się i ciosy. Nauczyłem się nie patrzeć w stronę agresorów. Na to tylko czekają, mając włączone kamerki w swoich telefonach. Nauczyłem się w końcu nigdy o tym nie mówić moim bliskim, żeby ich nie niepokoić. Znam autorów tych napaści. To są ciągle ci sami ludzie: chuliganeria islamska, jak sami o sobie mówią, i – rzadziej – lewaccy bobo. Obie grupy są tak samo zapiekle agresywne, ale nie używają tego samego języka. Lewacy nazywają mnie „faszystą” i „rasistą”, chuliganeria broni Koranu, pieprzy moją matkę, przy okazji sodomizując mnie, co świadczy o ich niezwykłej giętkości fizycznej i moralnej.
Tym razem jednak moje starania o zachowanie wszystkiego w tajemnicy poszły na marne, gdyż agresor dumny z bohaterskiego wyczynu opublikował nagranie na portalach społecznościowych.
Powoli zaczęły pojawiać się pierwsze reakcje. Niektórzy z moich przyjaciół już wcześniej byli oburzeni na zimną nietolerancję prawomyślnych, kiedy obiektem agresji był ktoś nie z ich grona. Teraz jednak spływały tweety, maile, esemesy – wszyscy dzielili się ze mną swoim oburzeniem, również moi przeciwnicy zazwyczaj pragnący mojej zguby, cały ten zaciąg socjalistów, humanistów, antyrasistów, internacjonalistów, feministek obsypywał mnie kwiatami. Jednomyślna klasa polityczna od Zjednoczenia Narodowego po socjalistów prześcigała się, aby wyrazić mi swoje wsparcie w tym trudnym czasie. Odnosiłem wrażenie, że uczestniczę w swoim pogrzebie. Zauważam – zboczenie zawodowe, które dowodzi, że jeszcze nie umarłem – iż tylko posłowie Francji Nieujarzmionej Mélenchona nie zareagowali, nawet nieformalnie, co jest kolejnym dowodem na to, że ugrupowanie to skręca coraz bardziej w stronę islamogoszyzmu.
Nie mam czasu analizować ukrytych motywów politycznych telefonu prezydenta. Może to być pocałunek śmierci dla bezkompromisowego krytyka: „Kiedy chcę zabić, całuję”, jak mawiał Chirac; „mrugnięcie na prawo”, i to na prawo od prawicy; chęć pokazania, że jest się ponad partyjnymi wojenkami, gotowym zjednoczyć rozdarty kraj. Po krótkich słowach otuchy Macron szybko przechodzi do tematu, który jest punktem zapalnym: chuliganeria, przedmieścia, imigracja, islam. Jest orzeźwiająco spontaniczny, nie kryje się bowiem za zbroją funkcji czy protokołu, która sprawia, że jest tyle sympatyczny, co niebezpieczny.
Rozmowa zaczyna przypominać jakąkolwiek debatę w telewizji czy spotkanie ze znajomymi przy stole. Jakby ktoś wcześniej napisał jej scenariusz. Odgadujemy swoje myśli i argumenty. Mówimy, nie dając czasu rozmówcy na zaczerpnięcie powietrza, bez zastanowienia, bardziej odruchowo niż z rozmysłem, jak dwie drużyny piłkarskie, które na przemian atakują i bronią. On mówi „republika”, ja mówię „Francja”. On, że „chuliganeria jest w mniejszości”, ja, że „jest wspierana przez większość, której pomaga wiązać koniec z końcem i którą sobie podporządkowuje więzami prawa islamu”. On, że „państwo nie oddaje przedmieść”, ja, że „nikt tam nie przestrzega lockdownu”; on, że „policja pilnuje, aby prawo było przestrzegane”, ja, że „wszędzie ustępuje pola z obawy przed przekroczeniem uprawnień”; on, że „prefekci wydają polecenia, żeby policja była stanowcza”, ja, że „wszyscy prefekci drżą ze strachu, że mogliby wywołać powtórkę z buntu z 2005 roku”; on, że „są jednostki, które można uratować i przywrócić na łono republiki”, ja, że „zawsze są dobre i złe jednostki, ale to nieważne, ja wierzę w zbiorową nieświadomość, która prowadzi nasze kroki, a zbiorową nieświadomością populacji muzułmańskiej jest skolonizowanie dawnego kolonizatora, zdominowanie niewiernych w imię Allacha”.
Po tych słowach zapada kilkusekundowa cisza, która pozwala mi zebrać myśli. Czuję, że ostatni argument go zaskoczył. Powiedział mi, że w tym punkcie mam rację, że on też wierzy w ciężar historii, że mówił już o tym, ale jego odniesienia do kolonizacji nie zostały zrozumiane. Odparłem, że zrobił to wyłącznie w duchu żalu za grzechy, gdy tymczasem dawny kolonizator jest kolonizowany. Odpowiada mi, że gdyby mówił tak jak ja, doszłoby do wojny domowej.
Mówię, że jeśli nie zmieni polityki, dojdzie do wojny domowej, co tak ubrał w słowa jego poprzednik: „To skończy się podziałem”, że nawet Chevènement twierdzi, iż „trwa cicha wojna domowa”. On rzuca, że bardzo lubi Chevènementa, ja dodaję, że ja także. Mówi, że słucha go w wielu sprawach. Ja, że widać to po ręce wyciągniętej do Rosji. On, że robi to pewny swoich racji, ja, że go w tym popieram. Po czym wraca do ataku. Utrzymuje, że jedynymi przeciwnikami są salafici. Ja mu na to, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, że kluczową sprawą jest liczebność, że trzeba zahamować imigrację.
Ustępuje pola, więc śmiało przechodzę do kontrataku: „Mam plan, jest w nim wiele rozwiązań”. Przerywa mi: „Jestem zainteresowany”. Na chwilę milknę, wiedząc, że posunąłem się za daleko. On ciągnie: „Wie pan, minister Collomb też miał swój plan”. Ja na to: „To dlatego zrezygnował. Pan nie ma takiej większości, która mogłaby prowadzić poważną politykę w tym zakresie”. Zmienia ton: „Wie pan, przedmieścia to nie tylko chuliganeria i salafici, to także ludzie ciężko pracujący w kuchniach restauracji, wiem, że i panu zdarza się chodzić do La Rotonde, ma pan świadomość, że tam pracują sami Afrykanie, że tak samo jest we wszystkich restauracjach w Paryżu”. Nie zaprzeczam, głośno analizując: „Są dwa wyjaśnienia. To najczęstsze, że mianowicie Francuzi nie chcą się podejmować ciężkich prac. Słyszę o tym od trzydziestu lat. Ale ja mam inną hipotezę: żeby przyjeżdżać do pracy w restauracji w wielkim mieście, gdzie pracuje się do późna, trzeba mieszkać blisko; tymczasem przedmieścia są zawalone imigracją maghrebską i afrykańską, i chuliganeria taka jak ta, która na mnie napadła, zorganizowała się i wygoniła – przemocą, strachem, islamizacją stylu życia – rodowitych Francuzów, a nawet imigrantów z Europy, którzy tu wcześniej mieszkali. To oni są teraz Francją peryferyjną, żółtymi kamizelkami psującymi panu krew”. Odpowiada: „Obie hipotezy są zapewne słuszne”, po czym, biorąc oddech, powtarza, jakby sam chciał siebie przekonać: „Jeśli będę mówił tak jak pan, dojdzie do pęknięcia kraju”. Ja na to, że „kraj już jest pęknięty; żeby go scalić, trzeba mówić prawdę”. Udaje, że nie dosłyszał, kontynuując: „Wiem, że moment jest trudny, często o tym rozmawiałem z Orbánem, musi pan wiedzieć, że dobrze się rozumiemy. On uważa, że zawsze trzeba słuchać werdyktów większości. On długo nie mógł się przebić. Był bardziej liberalny ode mnie. Często mi powtarza, podpuszczając mnie, że pierwszym Francuzem, który przyjechał wesprzeć mnie w kampanii, był Giscard d’Estaing. Tak, wiem, Orbán to w całości pana linia…”.
Napięcie nie słabnie, ale nie wiedząc czemu, zeszliśmy na temat pandemii. Z jego ironii wyczytuję, że zna moje stanowisko przeciwne lockdownowi. Wciela się w rolę adwokata własnych decyzji i sposobu zarządzania kryzysem. Przekonuje i jest przekonujący. Odpowiadam mu argumentem „maski, testy, łóżka”. Denerwuję się bardziej, niżbym chciał: „Pana idiotka Sibeth mówi nam, że nie umiemy założyć maski, dlatego że ich nie ma. Nie sądzi pan, że robi z nas durniów?”. Nie wychwycił mojej bezczelności i kontynuuje: „Ulega pan swoim złym skłonnościom. Merkel mówiła to samo na początku pandemii”. Mówi, że Agnès Buzyn alarmowała pod koniec stycznia, bo odkryli, że zapasy masek zniknęły. „Rozumie pan, to nie ja rozwaliłem służbę zdrowia, to Hollande. A poza tym z maskami sam pan zobaczy, że okaże się, iż nie dają zbyt wiele”. Mówi o Niemczech, które oszukują, nie licząc zmarłych w domach opieki, nie podając prawdziwej liczby łóżek na oiomach. Daje się wyczuć, że nie może przełknąć mojej formułki „covidowy czerwiec 1940 roku”. Powiedział mi, że to on wskazał datę 11 maja jako koniec lockdownu, że premier Édouard Philippe był temu przeciwny.
.Konwersacja powoli wygasa. Czterdzieści pięć minut to dużo. Mówimy, że powinniśmy wrócić do tej rozmowy, jak dwaj starzy kumple, którymi nie jesteśmy, którymi nigdy nie byliśmy i którymi nigdy nie będziemy. Na koniec rzuca: „Niech mi pan przyśle pana plan”. Udaję, że nie rozumiem. „Jaki plan?”. Śmieje się, że postawił mnie pod ścianą: „Pana plan dotyczący imigracji. Mój sekretariat się z panem skontaktuje”.
Éric Zemmour
Fragment najnowszej książki Érica Zemmoura „Francja nie powiedziała ostatniego słowa”, która została wydana przez Wydawnictwo Wszystko Co Najważniejsze. POLECAMY WIĘC W PROMOCJI: [LINK].