Wrocławskie doświadczenia. Kultura i sztuka w polityce miejskiej
W dyskusji o kulturze pojawia się bardzo poważne niebezpieczeństwo: instrumentalizacja kultury. Jednocześnie procesowi temu towarzyszą obecnie dwie mody: budowania obywatelskości poprzez ruchy miejskie i kulturę oraz moda na antyfestiwalowość. Dostrzegając w tych modach reakcje na arbitralność władz, nadmiar „eventów’’ kulturalnych i przewagę bycia konsumentem nad obywatelem, trzeba – idąc przeciw popularnym trendom – pokazywać manowce mód.
.Ostatnie 15 lat to odkrywanie w świecie i Polsce, że kultura się opłaca. Zauważenie nie tylko jej normotwórczego i estetycznego wymiaru, ale jej siły oddziaływania na gospodarkę, pobudzanie kreatywności i budowania kapitału społecznego. Książka Florydy i jej pochodne stały się zaklęciami co światlejszych burmistrzów i komentujących polityki kulturalne publicystów.
Wysunięto wniosek, że opłacalność kultury oznacza konieczność jej używania. Tu jest mój sprzeciw, bo nie jest to tak proste, a co więcej może być cywilizacyjnie niebezpieczne.
Marcin Król pisze: „Mamy do czynienia z umiarkowanym kryzysem gospodarczym, poważnym kryzysem politycznym, dramatycznym kryzysem cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysem duchowym”. To głos jednego z polskich intelektualistów, którzy w czasach PRL-u czynnie zabiegali o wolność. Ten cytat rozumiem też, jak istotne jest ustalenie hierarchii sensów, a w efekcie zdefiniowanie istoty kultury jako w wolności poszukiwania Prawdy, odpowiedzi „po co ?”, a nie tylko „jak ?”.
Jeżeli chcemy używać kultury w zbyt prosty sposób, to nie zmniejszymy kryzysu duchowego i w rezultacie nie wyjdziemy z kryzysu cywilizacyjnego, politycznego i gospodarczego.
.Przywołuję Marcina Króla także dlatego, że jest on świadkiem XX-wiecznych eksperymentów zinstrumentalizowania kultury, która miała służyć czemuś, a walczyć przeciw czemuś innemu. Oczywiście kultura, sztuka nas zmienia, czyni nas lepszymi, nawet czyni nas lepszymi obywatelami, ale indywidualnie poprzez zderzenie z głębią, wartością sztuki. To wielka sztuka przypomina nam, że nie jesteśmy tylko pracownikami i konsumentami. To ona może nas skłonić do zrozumienia innych po drugiej stronie w społeczeństwie (społeczeństwach ?) coraz bardziej spolaryzowanym ideowo, politycznie, majątkowo, czy religijnie.
Czytając gazety mam wrażenie, że każde zdarzenie artystyczne, nawet na milę ociekające szmirą, znajdzie swojego adoratora i to wśród nienajgłupszych piór. Kryzys krytyki artystycznej ? Tak, ale przede wszystkim przekonanie, iż nie jakość jest ważna, lecz to z jakich pozycji artysta próbował się wyrazić. Nie jakość jest oceniana, ale czemu ten zabieg artystyczny ma służyć. Jeśli przy tym twórca jest z grupy wykluczonych, wówczas wara od krytyki, ważna jest sprawa.
Szczęśliwie w dłuższej perspektywie w sztuce liczy się jakość. Przygotowując program Europejskiej Stolicy Kultury, ustalając repertuar teatru, program festiwalu, to jest najważniejsze. W ten sposób okazujemy szacunek dla odbiorców-uczestników.
.Nie zawsze się udaje, bo wolność w sztuce oznacz także błąd, porażkę, ale dopiero po spełnieniu warunku dbałości o jakość możemy zastanowić się czy możemy jeszcze coś więcej uzyskać dla budżetu, budowania tożsamości lokalnej, pobudzenia obywatelskiego, wspierania lokalnych twórców.
Wspieranie amatorskiej działalności artystycznej to także, a dla mnie przede wszystkim, otwieranie uczestników tej działalności na odbiór wielkiej sztuki, która nas zmienia i kształtuje. Program ratowania czytelnictwa w Polsce uda się nie poprzez rozdawanie książek – zwierzeń naszych celebrytów, ale przez zbudowanie zachwytu nad wielka literaturą.
Podsumowując: „kultura, głupcze”, a nie „kulturą głupcze”.
Po wyborach samorządowych, bardziej medialnie niż realnie, zabłysła jutrzenka swobody w postaci ruchów miejskich i właśnie budowania obywatelskości poprzez kulturę.
Moja kpina nie wynika z tego, że nie widzę w nich niczego wartościowego, co więcej dostrzegam konieczność budowania więzi grup interesu niematerialnego (cykliści, wspólnoty lokalne). Mój niepokój budzi próba ideologizacji ruchu, stawiania kultury nie przed a za celem. Osobnego omówienia wymaga pokazanie skutków dla samorządu ukierunkowania na ruchy i objaśnienie głębszych przyczyn słabości obywatelskiej Polaków. Twierdzę, że klucz jest w stolicy, a nie w gminach, miastach i wioskach.
Kultura i sztuka w polityce miejskiej nie powinna być podporządkowana obywatelskości, bo grozi to wyjałowieniu.
.Potrzebujemy odniesień wyższych, w sztuce szukającej odpowiedzi podstawowych, które budują ład aksjologiczny i tworzą „ciepłe‘’ relacje społeczne, bo obywatelskość to coś więcej niż umowa społeczna. Bycie obywatelem Polski, Wrocławia, osiedla Pracze to nie tylko definiowanie miejsca zamieszkiwania i oczekiwań wobec władz.
Druga tendencja to antyfestiwalowość. Poniekąd wynika ona z pragnienia traktowania kultury poważnie. Jest reakcją na zjawisko rozpoczęte w latach dziewięćdziesiątych, zwycięstwa ideologii, że wartościowe jest tylko to, co da się sprzedać z zyskiem. Spowodowało to, że wielu działaczy kultury z jednej strony – i hochsztaplerów z drugiej – budowało „rynkową wartość kultury‘’ poprzez nadużywanie nazwy festiwalu. Tylko co z tego?
Jesteśmy homo ludens, potrzebujemy świąt. W ich trakcie czujemy się lepszymi, bardziej otwartymi. Na pewno lepiej być szczodrym, zaangażowanym w działalność charytatywną przez cały rok, ale to przecież nie przekreśla takich inicjatyw jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Musimy pamiętać, że mieszkańcy dużych miast o kapitale kulturowym umożliwiającym aktywność w kulturze miasta to ludzie ciężko pracujący, także dotyczy to studentów. Wyrwanie ludzi o małej ilości czasu wolnego z domów wymaga mocnego komunikatu: „to jest to, na co czekałeś”. Festiwal taki komunikat buduje, komunikat święta teatru, filmu. Czasami udział w festiwalu buduje fascynacje nie epizodyczną, a dożywotnią. Bywa też, iż festiwal jest początkiem instytucji całorocznej. Tak było z festiwalem „Nowe Horyzonty”, który został uzupełniony przez największe nie-popcornowe kino studyjne.
.To nie festiwalowość jest problemem. Istotą jest stabilna, konsekwentna i mądra polityka miejska, umiejąca wygrywać m.in. miłość do festiwali, czyli przyzwolenie mieszkańców, że od czasu do czasu chcą się dać uwieść, ale to już jest inna opowieść.
Jarosław Obremski