Zachód pełen obaw, irytacji, wściekłości. Munich Security Conference 2017
Obawy, irytacja, wściekłość – tak najuczciwiej należałoby streścić atmosferę panującą na tegorocznej edycji Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (MSC). To kluczowy moment dla środowisk budujących i oceniających relacje międzynarodowe. Tak jak styczniowe Davos otwiera rok w biznesie, tak odbywający się w lutym MSC fotografuje stan i trendy dotyczące bezpieczeństwa świata. A ten stan jest dziś oceniany wyjątkowo ponuro – pisze z Monachium Michał KOBOSKO
.Do dziewiętnastowiecznego hotelu stojącego w samym centrum zatłoczonej stolicy Bawarii nie przyjeżdża się dla przyjemności. Hotel za mały i zbyt ciasny, duszno, tłum, brak miejsca by usiąść i spokojnie porozmawiać, wąskie korytarze, niesprawne szatnie, ciasne i powolne windy – w jednej z nich niżej podpisanemu zdarzyło się nieoczekiwanie spędzić prawie pół godziny gdzieś między piętrami, na szczęście w ciekawym towarzystwie – nim uwolnili nas hotelowi technicy.
No ale Monachium to Monachium, tu bywają „wszyscy”. I tu był dziewięć lat temu Władimir Putin ze swoim zimnowojennym przesłaniem, którego chyba nikt wówczas nie potraktował wystarczająco poważnie. Wszyscy dziś za to płacimy.
Tym razem w Monachium nie było Putina, ani Donalda Trumpa – szykują się pewnie do spotkania w cztery oczy – ale to te dwa nazwiska odmieniane były tysiące razy w każdym możliwym kontekście. To z nimi wiąże się dziś najwięcej obaw, irytacji czy wręcz strachu. Charakterystyczne, że z radarów – słusznie, czy nie, zniknęły Chiny, które nagle po serii wyważonych i odpowiedzialnych wystąpień swoich przywódców zaczęły być traktowane jak… ostoja zdrowego rozsądku.
To w Monachium dziewięć lat temu Władimir Putin wystąpił ze swoim zimnowojennym przesłaniem, którego chyba nikt wówczas nie potraktował wystarczająco poważnie. Wszyscy dziś za to płacimy.
Nawet jeśli mówcy MSC nie wymieniali nazwisk, wiadomo było do kogo tu piją. Jak wtedy, gdy kanclerz Merkel mówiła o wolnych, niezależnych mediach, jako o filarze demokracji. Czyniła to w obecności wiceprezydenta USA Pence’a, w dwa dni po niesławnej konferencji prasowej Trumpa, w trakcie której po raz setny, wyjątkowo ostro oskarżył amerykańskie media o to, że nie działają w amerykańskim interesie.
No właśnie, Trump. To nadal największa niewiadoma świata. Miesiąc po zaprzysiężeniu prezydent zachowuje się jakby wciąż prowadził kampanię wyborczą. Obraża, pokrzykuje, wiecuje. Traktuje z buta inaczej myślących. Próbuje rządzić dekretami, idzie mu słabo. Wciąż nie ma skompletowanej ekipy rządowej. Za to ma na koncie pierwszy, i to bezprecedensowy kryzys personalny, a odejście gen. Flynna osobiście go obciąża. Świat, także ten ekspercki, nadal głowi się, jak czytać Trumpa. No właśnie – czy go czytać na Twitterze, z poważaniem i przejęciem, czy też raczej poczekać z osądem na konkretne decyzje i ruchy. Czy wierzyć plotkom i coraz częstszym przeciekom, wskazującym na kiepskie nastroje w Białym Domu. A może raczej przejmować się trwającymi, na razie zakulisowo, przedbiegami do próby usunięcia prezydenta z urzędu. Prezydenta, który – trzeba to jasno powiedzieć – cieszy się sporym poparciem Ameryki nie-elitarnej i nie-wielkomiejskiej.
Monachium i inne spotkania w Europie w minionym tygodniu pokazują, że Trump Europy nie odpuścił. Wprawdzie „America first”, ale stary kontynent jawi się jako drugi, jest przez nową ekipę traktowany z estymą. Chyba nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by do Europy zdesantowano jednocześnie: wiceprezydenta, sekretarza stanu, sekretarza obrony, sekretarza bezpieczeństwa wewnętrznego i szefa połączonych sztabów. Pięć wielkich figur Trumpa, wysłanych właściwie tylko po to uspokoić Europejczyków, zapewnić ich o niezmienności ciepłych uczuć. W t.zw. normalnych czasach to byłoby aż nadto. Spotkania w Brukseli, Berlinie, Monachium skończyłyby się pokazem jedności i solidarności z Waszyngtonem. Ale tym razem jest inaczej. Obserwowałem reakcje uczestników MSC na wystąpienia szefa Pentagonu i prezydenta Pence’a. Były momenty sporego aplauzu, gdy padały słowa o wsparciu i nierozerwalności więzi NATO-wskich. Ale generalnie entuzjazm był wysoce umiarkowany. Europa już wie, że ile nie powiedzieliby i nie zrobili dygnitarze Trumpa, on sam może to jednym ruchem obrócić w niwecz. Jak mówi mi Niemka, która od lat uczestniczy w konferencji: to wszystko pięknie brzmi i poprawia nam nastrój – aż do następnego tweeta Trumpa.
Nie wiemy, czy USA będą traktować NATO tak poważnie jak dotąd – o tym mówili Pence i Mattis, czy też jako instytucję przestarzałą i skazaną na wyginięcie. Wprost Amerykanie mówią tylko jedno: wszyscy członkowie NATO, a nie mniejszość, powinni wydawać na obronę 2 proc. swoich PKB. Sprawa ma charakter symboliczny, gdzie 2 proc. Estonii do 2 proc. Niemiec, ale trend ma być wyraźnie rosnący. Między wierszami Amerykanie mówią o potrzebnej reformie NATO, modernizacji i restrukturyzacji jego struktur i zasad działania. Wszystko w biznesowym wydaniu – czyli w takim języku, jakim mówi się dziś w Białym Domu. Ma być szybko, konkretnie, nieco pod publiczkę. Nikt w krajach NATO nie powie otwarcie „nie” takim postulatom, pytanie jak miałoby to wyglądać w praktyce.
.Rozterkom Zachodu przygląda się z radością prezydent Putin. Dla niego każda kłótnia w gronie NATO, każde kolejne osłabienie Unii Europejskiej to woda na młyn. Szansa na wycofanie irytujących oddziałów NATO-wskich z rejonu Bałtyku. Nadzieja na stopniowe znoszenie sankcji.
Nikt na Zachodzie nie obawia się dziś mówić, że Rosja wpłynęła, być może decydująco, na amerykańskie wybory prezydenckie. Kanclerz Merkel obawia się, że podobnie Rosjanie uczynią przed wrześniowymi wyborami w jej kraju. Czy kolejne afery wybuchające w rękach kandydatów na prezydenta Francji to ich sprawka? Tego nie wiemy na pewno, ale wzrost notowań Marine Le Pen raduje ich niezwykle.
W Monachium wiele mówiono o sile cyber-oddziaływania Rosji. Przez lata nieco lekceważeni na tym polu Rosjanie doszli do poziomu, który dziś zatrważa. Tym bardziej, że idzie w parze z wielką i udaną modernizacją armii, wprowadzeniem zupełnie nowego uzbrojenia, przekształceniem takich miejsc jak Kaliningrad w jedną wielką bazę wojenną, zdolną razić cele odległe o tysiące kilometrów. Dziś Putina boją się wszyscy – także ci, którzy chcą z nim robić dobre interesy na ropie i gazie.
Nie piszę o zagrożeniu ze strony ISIS, o nierozwiązanym problemie uchodźców w Europie, o działaniu na rzecz rozwalenia Unii Europejskiej. To wszystko ważkie sprawy, i były tematami w Monachium. Ale czuło się jasno, że dopóki nie będzie podstawowego zrozumienia między liderami krajów Zachodu – żaden z palących problemów świata nie zbliży się nawet do swojego rozwiązania.
Michał Kobosko
Monachium, 18 lutego 2017