Rzeź wołyńska – piszą Autorzy „Wszystko co Najważniejsze”

rzeź wołyńska

Dzień 11 lipca 1943 r. przeszedł do historii jako „krwawa niedziela”. Był punktem kulminacyjnym ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach mieszkających na Wołyniu. W 2025 r. mija 81 lat od tamtych wydarzeń. Z tego względu Redakcja przypomina teksty, które ukazały się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”, i których tematem przewodnim jest rzeź wołyńska.

Wołyń. Wybaczenie czy zapomnienie?

.W najnowszym tekście poświęconym tematyce Wołynia, który ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze”, prof. Jacek HOŁÓWKA, filozof i etyk, pisze, że „można oczekiwać od historyków i polityków, że zgodzą się wspólnie opisać zasadniczy dylemat i odnieść do kilku kwestii. Czy śmierć stu tysięcy Polaków realnie przybliżała niepodległość Ukrainy? Kiedy ta niepodległość została efektywnie zdobyta? Czy można ją było osiągnąć w inny sposób? I czy teraz możemy wreszcie powiedzieć sobie prawdę na ten temat?”

„W połowie lipca dopada mnie czasem kłopotliwa myśl, dlaczego w 1943 roku doszło na Wołyniu do olbrzymiej, niesprowokowanej, dzikiej masakry na Polakach. Dlaczego tego ataku zbiorowej nienawiści nie potrafimy sobie wyjaśnić, opisać jednoznacznie i zrozumieć?” – pyta prof. Jacek HOŁÓWKA.

Autor dodaje, że „spokojny i przyjazny wobec Polaków Ukrainiec mówi: »wybaczamy i prosimy o wybaczenie«. Przypomina też, że trzynaście lat przed rzezią wołyńską świadomie zagłodzono na Ukrainie ponad 4 miliony ofiar, odbierając krajowi zboże. Taki głód zostawia głębokie ślady w pamięci. Dokładnej liczby zagłodzonych też nikt nie zna. Czy to tamta masakra wywołała chęć odwetu? Na kimkolwiek w końcu, bo to nie Polacy głodzili. Może zbrodnie wygaszają się jak echo. Najpierw donośnie, potem silnie, potem jeszcze słyszalnie i wreszcie cisza. Czy w tej sprawie można w ogóle zrobić coś konstruktywnego? I czy warto próbować? Nie chcemy chyba żadnej masakry odtwarzać sobie w pamięci bez końca. Tylko że zapomnieć też jest trudno. I zapewne freudyści też mają rację – co zostanie wyparte bez przepracowania, wróci jak bumerang”.

To nie była wojna pomiędzy Polską a Ukrainą, to była zwykła czystka etniczna

.Na łamach „Wszystko co Najważniejsze” dostępna jest również pełna treść wystąpienia prezydenta Andrzeja DUDY podczas wizyty na Wołyniu w lipcu 2018 r. Prezydent RP podkreślał wówczas, że rzeź wołyńska „to nie była żadna wojna pomiędzy Polską a Ukrainą, to była zwykła czystka etniczna, tak byśmy to dzisiaj nazwali. Po prostu chodziło o to, by usunąć Polaków z tych terenów. Takie decyzje zostały wówczas podjęte na szczeblu politycznym – przez ukraińską organizację OUN-B – zlecone do wykonania UPA, która, niestety, wywiązała się ze swojego zadania”.

„To straszna karta w historii obu naszych narodów – polskiego i ukraińskiego – naznaczona bólem, cierpieniem, wzajemnymi głębokimi urazami. Następstwem tego były z kolei polskie akcje odwetowe, w których ginęli zwykli ludzie, zwykli Ukraińcy, zwykli rolnicy z drugiej strony, z drugiego narodu. Rażąca jest jedynie dysproporcja: ok. 100 tys. Polaków, ok. 5 tys. Ukraińców. Ona rzeczywiście robi ogromne wrażenie. I to jest, proszę Państwa, prawda historyczna” – podkreśla Andrzej DUDA.

Prezydent zaznacza, że pojechał na Ukrainę „nie po to, by wypominać, ale przede wszystkim po to, żeby się modlić. Tak jak modliłem się przed momentem na tym cmentarzu, nad mogiłą, w której pochowanych jest 40 Polaków zamordowanych w grudniu 1943 roku. A obok jest kolejna mogiła, w której pochowani są ci, którzy zginęli w lutym 1944 roku. Ale wcześniej modliliśmy się razem w kościele w Łucku na mszy świętej za ofiary tamtych strasznych dni. Jedno jest pewne: musimy opierać nasze relacje na prawdzie. Po prostu trzeba ją przyznać”.

Prawda o Wołyniu leży w interesie Polski i Ukrainy

.„Jak rozmawiać dziś o rzezi wołyńskiej, by nie wspierać rosyjskiej propagandy, a jednocześnie nie porzucić prawdy i pamięci o ofiarach zbrodni?” – zastanawia się historyk prof. Marek KORNAT.

Jak podkreśla, „dotychczas państwo ukraińskie zbyt mało pomagało w rozwiązywaniu konfliktu dotyczącego pamięci o masakrze na Wołyniu. Historiografia – ta, którą znam – próbuje sprowadzić działania eksterminacyjne mające miejsce na tym terenie do lokalnej wojny domowej. Nie jest to korzystne dla stosunków polsko-ukraińskich. Odpowiednim działaniem w tej sprawie byłoby wyjście naprzeciw polskim staraniom o dopuszczenie do ekshumacji szczątków ofiar zbrodni wołyńskiej. Można powiedzieć, że to niezbędne minimum. Warto podkreślić, że część historyków ukraińskich przyznaje publicznie, że ludobójstwo na Wołyniu było przestępstwem podpadającym pod kategorię zbrodni przeciwko ludzkości. Problem polega jednak na stosunku ukraińskiej polityki historycznej do dziedzictwa Ukraińskiej Powstańczej Armii”. 

Historyk dodaje, że „konieczność wspierania Ukrainy nie oznacza jednak, że o zbrodni wołyńskiej nie należy dziś rozmawiać i że Polska powinna zaniechać intensywnych działań, aby temat ten został wyeliminowany z agendy spraw w stosunkach polsko-ukraińskich. Uprawiana w ten sposób polityka pamięci byłaby w przyszłości niezwykle łatwa do podważenia – nie tylko w kontekście zbrodni wołyńskiej”.

„Nie jestem zwolennikiem tezy, wedle której historię należy zostawić historykom. Pamiętajmy, że władze publiczne poprzez politykę pamięci kształtują tożsamość społeczną. Osoby na najwyższych stanowiskach państwowych muszą zatem dbać o kulturę pamięci własnego narodu i nie mogą dać sobie zamknąć ust. Należy przy tym dokładać wszelkich możliwych starań, żeby w czasie wojny, która ma egzystencjalne znaczenie dla Ukrainy i dla Polski, Ukraińcy i Polacy nie odnowili konfliktu o historię” – twierdzi prof. Marek KORNAT.

Niezabliźnione rany

.„Dnia 11 lipca 1943 r. nacjonaliści ukraińscy dokonali mordów na polskiej ludności zamieszkującej 99 miejscowości. »Krwawa niedziela« tamtego roku to symbol cierpienia niewinnych ludzi, sąsiadów, członków rodzin, braci i sióstr, mordowanych w okrutny sposób siekierami, widłami, toporami. Bestialsko, bez żadnych zahamowań, w imię chorej ideologii, zniewalającej umysły tysięcy Ukraińców” – pisze historyk i rzecznik IPN Rafał LEŚKIEWICZ.

Jak podkreśla, „zbrodnia wołyńska to najtragiczniejsze wydarzenie w relacjach polsko-ukraińskich, w którym zginęło nawet 120 tys. Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej w latach 1943–1945. Zbrodnia, która była ludobójstwem, czystką etniczną mającą źródła w ideologii ukraińskiego nacjonalizmu”. 

„Niezabliźnionych ran są na Wołyniu tysiące. Te miejsca czekają na upamiętnienie, ale przede wszystkim czekają na rozpoczęcie prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych. Czas przywrócić nazwiska ofiarom leżącym w bezimiennych grobach, czas, by godnie tych ludzi pochować, zaopatrzyć na drogę…” – pisze Rafał LEŚKIEWICZ.

Zbrodnia wołyńska. Trudna księga pojednania

.„Forum Historyków Polskich i Ukraińskich, które działało w latach 2015–2018, powinno zostać reaktywowane. Współprowadziłem to zgromadzenie i wiem, jak bardzo było ono ważne i pożyteczne. Forum zostało zamknięte z powodu interwencji polityków. A politycy, jak wiadomo, nie badają historii. Oni ją instrumentalizują” – pisze ukraiński historyk prof. Jurij SZAPOWAŁ.

„Trzeba zaznaczyć, że tematowi Wołynia wciąż nie poświęca się na Ukrainie należytej uwagi – zwłaszcza jeśli chodzi o Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej, który powinien zostać organizatorem i koordynatorem badań na ten temat. Pewne badania zostały jednak poczynione. Najpoważniejsze z nich dotyczą analizy przyczyn, które doprowadziły do tragedii Wołynia – przyczyn terytorialnych, politycznych, etnicznych, społecznych. Do tego należy dodać badania nad aspektami militarnymi, skupiające się na działaniach takich struktur jak UPA i Armia Krajowa” – zaznacza prof. Jurij SZAPOWAŁ.

Autor twierdzi, że „zastanawiając się nad tym, jak doszło do wydarzeń mających miejsce na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w 1943 i 1944 r., nie należy pomijać szerszego kontekstu dziejowego. Zazwyczaj to ukraińscy badacze mówią o historycznych korzeniach rzezi wołyńskiej. Wielu historyków zwraca uwagę, że korzeni konfliktu należy szukać na długo przed podpisaniem unii lubelskiej (1569) i brzeskiej (1596), choć wówczas mowa głównie o konfliktach lokalnych. Dalsze wydarzenia – zwłaszcza polityka kolonizacyjna polskiej szlachty oraz brutalne tłumienie powstań chłopskich i kozackich w XVI–XVIII w. – dodatkowo pogłębiły istniejący już konflikt. Ziemie wschodnie Rzeczypospolitej ulegały stopniowej polonizacji przez trzy i pół wieku, w wyniku czego polskie osadnictwo sięgało w 1920 r. daleko poza granicą zwaną »linią Curzona«. Wszystko, co towarzyszyło posuwaniu się Polski na wschód, znajdowało odzwierciedlenie w nastrojach miejscowej ludności. Nie mogły być one optymistyczne w warunkach ciągłego napięcia lub obawy przed represjami ze strony władz polskich. Konflikty wybuchały i później ustępowały, ale widmo konfrontacji nigdy nie znikało. Ostatecznie II wojna światowa (czego właściwie dokonuje każda wojna) wydobyła na powierzchnię trwające od dawna napięcia polsko-ukraińskie”.

Prof. Jurij SZAPOWAŁ zwraca również uwagę, że „działania na taką skalę jak na Wołyniu, nie mogły być spontaniczne. Decyzje o eksterminacji ludności polskiej zapadały na szczeblu Komendy Obwodowej banderowskiej OUN i Komendy Głównej UPA”.

„Badacze ukraińscy dowodzą, że kierownictwo OUN motywowało antypolskie działania polityką strony polskiej, gdyż kierownictwo AK domagało się od Polaków nieopuszczania Wołynia w obawie przed jego całkowitą utratą. Ukraińscy nacjonaliści wskazywali także, że część mieszkających na Wołyniu Polaków współpracowała z Niemcami, że polskie wsie były bazą żywnościową dla czerwonych partyzantów, że polscy partyzanci brutalnie rozprawili się z przedstawicielami inteligencji ukraińskiej podczas przeprowadzonej przez Niemców akcji przesiedleńczej w 1942 r. itp. Krótko mówiąc, obie strony (czyli ukraińska i polska) miały swoje motywy. Dla OUN była to depolonizacja Wołynia” – pisze prof. Jurij SZAPOWAŁ.

Pamięć o Wołyniu

.W tekście „Pamięć o Wołyniu Jan ROKITA, filozof, polityk i publicysta, pisze, że „ukraina potrzebuje historycznego czasu dla zmierzenia się ze swoją przeszłością. W końcu kiedyż miała to uczynić, skoro do podmiotowego życia zaczęła się budzić dopiero po pomarańczowej rewolucji, by wkrótce ugrzęznąć w głębokim kryzysie politycznym i narodzić się dopiero na dobre w krwawych zmaganiach kijowskiego Majdanu i heroicznej obronie przed rosyjską inwazją”.

Jego zdaniem „w przyszłości łatwiejsze będzie pewnie zbliżenie polskich i ukraińskich ocen historii, bo też jest już dziś cała rzesza współczesnych bohaterów Ukrainy, których z jednaką czcią i my będziemy wspominać, jako obrońców »naszej i waszej wolności«. Odejdzie zatem w przeszłość owo ciążące nad wspólną pamięcią fatum, wedle którego ci, którzy byli wielkimi zbrodniarzami (jak choćby wspomniany Kłym Sawur), jednocześnie ginęli z rąk sowieckich jako ostatni heroiczni obrońcy wolnej Ukrainy”.

„Ale podkreślmy: celem jest zbliżenie wspólnych ocen przeszłości, a nie jakiś konstruktywistyczny koncept ujednolicenia pamięci obu narodów. Nie ma powodu, byśmy mieli kiedykolwiek nakłaniać Ukraińców do przyjęcia polskiego punktu widzenia na przeszłość albo na siłę pisać jakieś wspólne podręczniki historii. Ta wiara, że w ogóle można niczym plastelinę lepić na nowo wspólną pamięć różnych narodów – to jeden z naiwnych, pseudoliberalnych przesądów współczesności. Idzie tylko o to, aby móc godziwie oddać hołd niewinnym ofiarom czystki etnicznej na Wołyniu – po to, by móc ostatecznie zamknąć tamten rozdział historii” – pisze Jan ROKITA.

Autor dodaje również, że „dla Polaków Rzeź Wołyńska pozostanie na zawsze zbrodnią potworną i niepojętą, dla której nie sposób znaleźć usprawiedliwienia w żadnej zadawnionej niesprawiedliwości czy krzywdzie, jaką wyrządziliśmy Ukraińcom. I zapewne nie jest aż tak odległy czas, w którym Ukraińcy staną się na tyle silnym i okrzepłym w historii narodem, że poczują, iż dla tamtej zbrodni nie potrzebują już szukać żadnych tłumaczeń ani okoliczności łagodzących.

By wybaczyć, trzeba pokonać samych siebie

.„Czas goi rany. Nawet te powstające latami, przez wieki odsłonięte albo ukryte. Okazuje się bowiem, że nie ma wśród ludzi nic bardziej trwałego niż żal. Stracone szanse, od dawna niewyrównane rachunki krzywd, tragedie, które ciągną się przez pokolenia, przelana krew. Wołanie o pomstę do nieba” – pisze Michał KŁOSOWSKI, zastępca redaktora naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”.

„Sztuka wybaczania to rzecz trudna. Aby wybaczyć, trzeba przecież wznieść się wyżej, ale też, by wybaczyć, trzeba zrozumieć grzechy i winy, które zawsze są, były i będą – po każdej ze stron. Niezależnie od tego, jak świetlaną wizję cywilizacji się przedstawia i promuje, niezależnie od odpowiedzi udzielanych przez wyrocznie z Delf czy cyfrowe z Doliny Krzemowej. Polska dotknięta została jednak czymś niezwykłym. Zarówno z jednej, jak i z drugiej strony jednej monety możemy dostrzec własne cienie, odbicie własnych twarzy. Dziwne? Tak, bo to zupełnie inaczej niż w pozostałych częściach świata, które z tożsamością nie mają tak wiele problemów. Nie możemy od tego odbicia uciec; nie wolno się go wystraszyć. Należy się z nim zmierzyć, samym sobie spojrzeć w oczy. Zdołamy?” – pyta Michał KŁOSOWSKI.

Autor stoi na stanowisku, że „nie może być wybaczenia bez zadośćuczynienia, bez przyznania się do wyrządzonych krzywd. Pamięć to jedno, ale ten mentalny poziom wybaczania jest najistotniejszy i najtrudniejszy. Jak bowiem wyciągać rękę, nadstawiać drugi policzek, kiedy wiemy, że znowu zaboli, bo znamy to z doświadczenia? Ta świadomość jest najtrudniejsza, stąd też heroizm takiej postawy. W hierarchii dóbr najpierw trzeba zadbać o samego siebie, dopiero potem o innych”.

WszystkoCoNajważniejsze/PP

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 lipca 2024