Piotr ARAK: Polska w oczach Zachodu. Puste miejsce na mapie?

Polska w oczach Zachodu. Puste miejsce na mapie?

Photo of Piotr ARAK

Piotr ARAK

Główny ekonomista VeloBanku, adiunkt na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW. Wcześniej dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

W globalnej polityce nie wystarczy istnieć – trzeba być obecnym i słyszalnym. Na razie jesteśmy pustym miejscem na mapie Europy. Pytanie tylko, czy odważymy się je wreszcie wypełnić. Może próba wejścia do G20 będzie tym, czego potrzebujemy, by spiąć się, by znowu osiągnąć cel, jakim jest awans międzynarodowy? – pisze Piotr ARAK

Gdy trzy dekady temu runął Mur Berliński, wydawało się, że Europa wreszcie stanie się jednością. Polska dołączyła do NATO, później do Unii Europejskiej, gospodarka urosła kilkakrotnie, a w podręcznikach do ekonomii i politologii zaczęły pojawiać się przykłady transformacji „udanych”. W teorii byliśmy więc już częścią Zachodu. W praktyce – zwłaszcza w oczach zachodnich elit politycznych i medialnych – nadal wyglądamy jak puste miejsce na mapie.

Widać to dobrze, gdy słucha się dyskusji w CNN, BBC, France 24 czy na niemieckich kanałach publicystycznych. Gdy chodzi o Ukrainę, bezpieczeństwo NATO czy przyszłość Unii, wciąż analizuje się każdy gest Berlina, Paryża czy Londynu. Perspektywa Szwecji albo Finlandii – państw mniejszych i wcale nie silniejszych gospodarczo czy militarnie niż Polska – pojawia się regularnie. O Polsce, Czechach czy Rumunii mówi się sporadycznie. Jakby te kraje wciąż były tłem, a nie uczestnikami gry.

Nie jest to zresztą tylko subiektywne wrażenie urażonego Polaka. Podobne spostrzeżenia mają moi koledzy z USA czy Niemiec – nawet ci, którzy patrzą na Polskę z dużą sympatią i doceniają jej rolę w regionie. Oni także zauważają, że w zachodnich mediach i debatach publicznych Polska pojawia się zaskakująco rzadko, a uwaga i emocje skupiają się głównie na „tradycyjnych” graczach Zachodu. Brakuje jednak twardych danych, które pozwoliłyby dokładniej zmierzyć skalę tego zjawiska – to raczej obserwacja powtarzająca się w rozmowach i doświadczeniach osób żyjących po drugiej stronie Odry i dalej.

Pokolenie zamrożone w zimnej wojnie

Dlaczego tak się dzieje? Zachodnimi mediami, uniwersytetami i think tankami rządzą dziś sześćdziesięciolatkowie. To ludzie, którzy dorastali w czasach zimnej wojny. Na ich mapie mentalnej Polska i cała Europa Środkowo-Wschodnia były „tam, za żelazną kurtyną” – daleko, obco, mało ważne.

Nie mieli kolegów ze studiów z Warszawy czy Bukaresztu, nie jeździli na weekend do Krakowa. Polska była dla nich krajem z kart „Foreign Affairs” – w kontekście stanu wojennego, długów czy strajków w stoczni. W najlepszym wypadku kojarzyła się z papieżem Janem Pawłem II i Lechem Wałęsą. Dla nich Polska była miejscem egzotycznym i trudnym do zrozumienia. W efekcie – pustym miejscem na politycznej mapie Europy.

To się przekłada na codzienną praktykę medialną. O Polsce mówi się wtedy, gdy dzieje się coś spektakularnego: wybory, katastrofa, kryzys w relacjach z Izraelem, kryzys migracyjny czy – ostatnio – rosyjskie drony. Ale już następnego dnia, gdy kurz opadnie, Polska znika z radaru.

Węgry są wyjątkiem – i to wyłącznie dzięki Viktorowi Orbánowi, który w roli enfant terrible Europy doskonale nadaje się na bohatera zagranicznych nagłówków. To jednak tylko potwierdza regułę: trzeba być głośnym, aby wypełnić własne miejsce na mapie.

A nowe pokolenie?

Łatwo powiedzieć: poczekajmy, aż wymieni się pokolenie elit. Ale czy młodsi politycy i dziennikarze wiedzą o Polsce więcej niż ich rodzice? To wcale nie jest takie oczywiste.

Pokolenie 60+ pamięta Solidarność, Wałęsę, papieża i transformację. Młodsi tego nie pamiętają. Dla nich Polska to jeden z 27 krajów Unii – czasem konserwatywny, czasem problematyczny. Ich wiedza opiera się raczej na medialnych kliszach o sporach z Brukselą niż na bezpośrednich doświadczeniach.

Ilu francuskich czy niemieckich parlamentarzystów przyjeżdża dziś regularnie do Warszawy? Ilu młodych polityków traktuje Polskę jako obowiązkowy przystanek na mapie Europy? Zapewne mniej niż trzy dekady temu, gdy Zachód zafascynowany był „ciekawym krajem zmian” i powstawał Trójkąt Weimarski. Dzisiaj zostaliśmy co najwyżej miejscem transferowym między „Zachodem” a Ukrainą toczącą wojnę. Może się więc okazać, że jeśli nie wypełnimy tej luki własną narracją, Polska w oczach Zachodu na długo pozostanie pustym miejscem na mapie. Co gorsza – dla nowego pokolenia polityków, ekspertów i wyborców będziemy jeszcze mniej obecni niż dla ich rodziców.

Widzialność to wybór

Dlatego zamiast czekać na cud wymiany pokoleniowej, Polska musi sama zadbać o swoją obecność. To oznacza rozwój silnych think tanków, zdolnych do dialogu z zachodnimi elitami, anglojęzyczne media, zdolne dotrzeć poza własne podwórko, a także rozpoznawalnych intelektualistów i biznesmenów (po angielsku to ładniej brzmi: „business tycoons”), którzy potrafią zabierać głos w globalnych debatach. Do tego dochodzi konsekwentna promocja kultury, technologii i innowacji – czyli budowanie opowieści o nowoczesnym państwie, którego najlepsze umysły stworzyły podwaliny pod choćby ChatGPT.

Nie startujemy od zera. Powstały już instytucje zajmujące się promocją polskiej kultury, historii czy badań (są już np. zagraniczne placówki Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych), których dorobek mógłby być naszą wizytówką za granicą. Szkoda byłoby zmarnować ten potencjał – tym bardziej że instytucje te dziś robią wrażenie mniej aktywnych niż kilka lat temu. Nie będzie to też łatwe.

Bo w globalnej polityce nie wystarczy istnieć – trzeba być obecnym i słyszalnym. Na razie jesteśmy pustym miejscem na mapie Europy. Pytanie tylko, czy odważymy się je wreszcie wypełnić. Może próba wejścia do G20 będzie tym, czego potrzebujemy, by spiąć się, by znowu osiągnąć cel, jakim jest awans międzynarodowy?

Piotr Arak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 września 2025