
Wolność bez filtrów, czyli lekcja z wywiadu Rymanowskiego
Ograniczenia, czyli zasady, kryteria i instytucje pozwalające doceniać prawdę, nie są wrogami powszechnej wolności, lecz jej warunkiem – pisze Piotr JASKÓŁKA.
.W październiku 2025 roku Bogdan Rymanowski opublikował na swoim kanale rozmowę z prof. Grażyną Cichosz, specjalistką w dziedzinie technologii żywności. W wywiadzie poruszano m.in. kwestie wpływu współczesnej diety na zdrowie, roli produktów roślinnych oraz związku szczepionek z autyzmem. Po publikacji rozmowa wywołała szeroką dyskusję: część odbiorców zarzucała prowadzącemu brak reakcji na kontrowersyjne i nieprawdziwe tezy, inni bronili go, podkreślając, że wolność słowa oznacza prawo do prezentowania różnych poglądów. Rymanowski odpowiedział, że kieruje się zasadą wolności słowa i zaufaniem do swoich widzów, którzy, jak stwierdził, sami potrafią ocenić wartość przedstawianych opinii.
Nie chcę komentować tego wywiadu, lecz pokazać na jego tle kłopotliwe okoliczności, w których funkcjonuje dziś sfera publiczna. Spór, który wybuchł wokół filmu, przedstawiany jest jako starcie o wolność słowa, ale w obecnej formie jest nierozstrzygalny. Ci, którzy, jak im się wydaje, bronią tej wolności, swoimi działaniami mogą doprowadzić do sytuacji, w której wolność stanie się niemożliwa. Ci zaś, którzy domagają się ograniczeń i bywają oskarżani o atak na wolność słowa, w warstwie diagnostycznej mają rację, tyle że reprezentują instytucje (tradycyjnych mediów, nauki, edukacji), które zawiodły już jako jej strażnicy. Próby obrony prowadzone przez reprezentantów tych instytucji są przeciwskuteczne.
Spór ten dotyczy w istocie nie samej wolności słowa, lecz warunków, które czynią ją możliwą. Uważam, że wolność bez prawdy jest pozorna, a prawda wymaga przyjęcia ograniczeń, które czynią jej poznanie możliwym. Dlatego mylą się ci, którzy w imię wolności odrzucają wszelkie ograniczenia, ale także ci, którzy uważają, że tylko oni mają prawo je formułować.
Wolność potrzebuje bowiem prawdy, a prawda potrzebuje reguł. Nie narzuconych, lecz takich, które można odkryć i uznać za wspólne. Odkrywanie ich jest jednak trudne i wymaga czasu, dlatego nie możemy każdorazowo zaczynać tego procesu od nowa. Potrzebujemy instytucji, które z pokolenia na pokolenie odkrywają, weryfikują i przekazują te reguły i wiedzę dalej. Gdy przestajemy im ufać, nie zostaje nic, co pozwalałoby nam wspólnie odróżniać sens od hałasu. I wtedy nawet najbardziej gorliwa obrona wolności staje się obroną chaosu, nie rozumu.
.Mimo że nie potrafię zaproponować gotowego rozwiązania, chcę jednak spróbować ten spór uporządkować. W obecnej formie tkwi on w impasie, w którym obie strony częściowo mają rację, a częściowo się mylą. Ten tekst nie jest więc próbą rozwiązania problemu, lecz próbą jego doprecyzowania.
Zamierzam opisać hipotetyczny komunikacyjny stan natury, w którym nie istnieją jeszcze żadne reguły. Następnie pokażę, jak ich odkrycie i powołanie instytucji – nauki, edukacji i mediów – umożliwiło nam ujarzmienie chaosu i stworzenie warunków powszechnej wolności. Wreszcie spróbuję wskazać źródło obecnego kryzysu: utratę zaufania do tych instytucji, które przestały pełnić funkcję filtrów sensu. W takiej sytuacji ich działanie bywa odbierane nie jako obrona cennych zasad, lecz jako narzucana siłą cenzura. To rodzi zrozumiały opór i oddala rozwiązanie.
Zadaniem, które stoi przed nami, nie jest więc obrona starych form, lecz stworzenie takich, które uzyskają powszechne zaufanie: zbudowanie wiarygodnych instytucji, które będą potrafiły ponownie stanąć na straży zasad umożliwiających wolność. By dostrzec wagę tego zadania, warto zastanowić się, co dzieje się tam, gdzie jeszcze takich instytucji nie ma.
Łatwo można wyobrazić sobie pewien stan, nazwijmy go komunikacyjnym stanem natury, w którym mówimy rzeczy całkowicie swobodnie, bez żadnych ograniczeń czy zasad porządkujących. Taka mowa byłaby mieszaniną osobistych przekonań, przesądów, uprzedzeń, mitów, intuicji, przypadkowych trafień, półprawd i czystych zmyśleń. W tym stanie każde zdanie, np. „Ziemia jest płaska” miałoby wagę dokładnie taką jak inne wypowiedziane zdanie, np. że 2+2=4. Nie byłby to jednak świat kłamstw czy fałszu, bo aby tak twierdzić, należałoby uprzednio przyjąć jakieś kryteria. Mówimy tu o świecie braku kryteriów. Bez nich mowa nadal by istniała, bo z natury nie jest narzędziem poznania, lecz raczej przetrwania: służy wpływaniu, przekonywaniu, uspokajaniu, tworzeniu więzi, wyrażaniu emocji. Prawda jest w niej gościem, nie gospodarzem. Łatwiej mówić cokolwiek, niż mówić prawdę. W praktyce nie sposób mówić wyłącznie rzeczy zweryfikowanych, bo sama komunikacja wymaga skrótów, metafor, intuicji, mniemań.
W takim stanie natury mniemanie, plotka i mit dominują dlatego, że są poręczne i skuteczne: szybkie, łatwe i niewymagające. Nie potrzebują przygotowania ani u nadawcy, ani u odbiorcy. Każdy może je tworzyć i powielać. To właśnie sprawia, że komunikacyjny stan natury pozornie wydaje się demokratyczny i przepełniony wolnością, lecz w istocie jest bezradny wobec wytwarzanego przez jego uczestników hałasu. Jest też daleki od wolności. Jak podjąć wolną decyzję, jeśli wszystkie racje mają równą wagę? Jak przekonać kogoś do własnego zdania, skoro nie można wykazać, że owo zdanie jest lepsze? W takim stanie indywidualne interesy nie znikają, ale znika możliwość rzetelnej debaty czy konsensusu. Pozostaje więc jedynie argument siły.
To, że w stanie natury dominuje przemoc, jest zasadniczą różnicą między nim a naszą (jeszcze) codziennością. Różnica polega na tym, że jeśli chcemy należeć do jakiejkolwiek wspólnoty, musimy zaakceptować jej minimalne reguły. Dlatego raczej słuchamy, by zrozumieć, a nie zniszczyć. Nie obrażamy rozmówcy, jeśli chcemy z nim pozostać w relacji. Te i inne proste konwencje stanowią prymitywny, ale niezbędny zalążek ładu, początek kultury, w której rozmowa zastępuje przemoc. Te minimalne reguły, które musimy przyjąć, są nienaturalne. Z prawdą jest podobnie. Jeśli chcemy, aby w rozmowach pojawiała się nie tylko przygodnie, musimy przyjąć kryteria, które umożliwią jej wykrywanie. Prawdę trzeba wypracować, a jej ustalenie wymaga narzędzi, reguł i cierpliwości. Wymaga języka zdolnego do precyzji, a więc mniej emocjonalnego, bardziej abstrakcyjnego. Zwykle wymaga też wspólnoty, która potrafi prawdę rozpoznać i uznać ją za wartą wysiłku.
Nawet w tak pobieżnym szkicu, który staram się tu nakreślić jako ilustrację, widać, że aby wyrwać się ze stanu natury, przyjmujemy pewne zasady, które nas krępują, ale otwierają przed nami nowe możliwości. Cywilizacja, przynajmniej w jednym ze swoich wymiarów, jest właśnie próbą ujarzmienia naturalnego chaosu, w tym chaosu mowy. Zapewne nie z pobudek moralnych, lecz z czysto pragmatycznych: bo wiedza okazała się użyteczna. Wiedza, czyli zbiór uzasadnionych przekonań, pozwalała przewidzieć burzę, odróżnić lekarstwo od trucizny, zbudować most, który się nie zawali. Kto znał prawdę, miał większe możliwości; nie była ona wyłącznie luksusem metafizycznym. Z czasem, aby utrwalić ten wysiłek porządkowania chaosu i nie powtarzać go ciągle na nowo, stworzyliśmy instytucje: naukę, edukację i media. Każda z nich miała własny zakres działania, ale miały wspólną cechę: nadawały mowie strukturę, w której zdania nie są sobie równe. Funkcją tych instytucji nie było ograniczanie wolności, lecz ograniczanie chaosu, który – jak starałem się zilustrować, opisując komunikacyjny stan natury – czynił wolność niemożliwą.
Uznanie, że prawda ma większą wartość niż najgłośniejszy nawet krzyk, było jednym z najważniejszych osiągnięć cywilizacji. Było też warunkiem wolności, bo wolnym można być tylko wśród prawd, podejmując racjonalne decyzje, a nie wśród dowolnych poglądów, bez możliwości ich oceny, kiedy się jest skazanym na własne żądze i czyjąś dominację. Gdyby nawet ktoś zechciał odrzucić prawdę, to aby to zrobić, musiałby uznać kryteria, które pozwalają ją stwierdzić. Bez tych kryteriów nie miałby czego porzucać i w istocie nie mógłby dokonać żadnego wolnego wyboru. Kryteria te, warto to podkreślić, nie mają nic wspólnego z cenzurą. Ich przyjęcie jest naszą cywilizacyjną zdobyczą, wyborem, który przyczynił się do naszych sukcesów.
.Chaos słów nie wyzwala; jest zupełnym przeciwieństwem wolności. Bronienie go i nazywanie wolnością słowa jest, wbrew intencjom obrońców, walką z wolnością. Kryteria i powstałe wokół nich instytucje są ograniczeniem chaosu i przemocy; są warunkiem możliwości wolności, a nie atakiem na nią.
Właśnie temu, jak sądzę, miały służyć filtry sensu. Nauka wprowadziła zasadę, że wartość zdania zależy od tego, czy można je sprawdzić, a nie od tego, kto i jak głośno je wypowiada. Zastąpiła autorytet osoby autorytetem procedury, rytuałem wątpienia, w którym każde twierdzenie musi przetrwać próbę krytyki. Edukacja miała uczyć nie tylko powtarzania, lecz rozumienia; kształtować wspólny język, dzięki któremu możliwa jest rozmowa, a nie walka. Jej zadaniem było rozwijanie zdolności rozróżniania, umiejętności oceny wartości wypowiedzi. Umożliwiała też naukę. Media, później, gdy świat stał się mniejszy i bardziej skomplikowany, miały być pomostem między światem specjalistycznej wiedzy oraz złożonych zdarzeń a światem codziennego doświadczenia, tłumaczyć złożoność świata na język zrozumiały, ale nie zubażający. Te filtry rzeczywiście były zewnętrznymi ograniczeniami, jednak nie tyle ograniczały one swobodę wypowiedzi, ile pozwalały kierować uwagę na to, co ważniejsze.
Swoboda wypowiedzi bez filtrów czy kryteriów sensu nie prowadzi do emancypacji, lecz do dominacji. To nie jest świat „szlachetnych dzikusów”, ale świat, w którym jesteśmy dla siebie wilkami. W świecie, w którym nic nie ma większej wartości niż cokolwiek innego, zawsze zwyciężają siła, agresja i emocje.
Dzięki tym najpierw kryteriom, a później instytucjom, które je upowszechniły, wolność słowa stała się możliwa jako osadzona w strukturach rozumienia. To one pozwoliły, by rozmowy częściej były czymś więcej niż przekrzykiwaniem się: wspólnym poszukiwaniem prawdy. Instytucje te jednak zawiodły; nie naprawiły w porę swoich błędów, więc ostrze krytyki skierowało się w końcu na same te instytucje i zasady, na których straży one stały. Wśród komentarzy wspomnianego wywiadu wiele było takich, które wskazywały je jako ograniczających wolność cenzorów, „policjantów myśli”. Dzieje się tak, jak sądzę dlatego, że owi strażnicy prawdy i wolności utracili zaufanie, przez co działanie tych instytucji czy ich reprezentantów jawi się jako narzucane siłą żądanie przestrzegania jakichś niezrozumiałych reguł, ograniczeń. To jednak nie wpływa na fundamentalny fakt: „wolność od” kryteriów, od ograniczeń, nie jest jeszcze „wolnością do” samostanowienia. Naszkicowany obraz jest uproszczony i niepełny, a także zbyt wyidealizowany. Już w starożytnej Grecji obok filozofów pojawili się sofiści, a samo istnienie narzędzi odróżniania prawdy od fałszu nigdy nie oznaczało, że są one w pełni skuteczne i że same instytucje są od fałszu wolne. Historia nauki jest w istocie historią, co prawda nieustannie korygowanych, ale jednak błędów; edukacja nierzadko była indoktrynacją, a media często oskarżano o manipulacje. Wreszcie instytucje pełne są ludzi, a ludzie często nad prawdę przedkładają własne interesy. Niedoskonałość tych instytucji chyba jednak nigdy wcześniej nie spowodowała, że odrzucaliśmy je tak jawnie jak dzisiaj.
Nauka utraciła autorytet, częściowo przez własną hermetyczność i uwikłanie w interesy. Z zewnątrz wygląda na niedostępną, a ilość gromadzonej wiedzy od dawna przerasta możliwości pojedynczego człowieka. W efekcie specjalista w jakiejś dziedzinie wie prawie wszystko o prawie niczym. Edukacja kształci do świata, którego już nie ma. Uczy powtarzalności w epoce, która nagradza elastyczność. Wymaga nauki tego, co przestało być przydatne, i nie daje kompetencji do tego, co aktualnie potrzebne. Media porzuciły rolę tłumacza i przyjęły rolę wzmacniacza, stały się tożsamościowe, plemienne, zwiększają głośność, nie jasność przekazu. Ale przede wszystkim zapomnieliśmy o wartości prawdy, a rolę kryteriów przejęły niejawne algorytmy, które za nas decydują, czemu warto poświęcić uwagę. Rys i pęknięć na starych gmachach stworzonych przez nas instytucji nie umieliśmy w porę naprawić, co sprawiło, że dzisiaj te gmachy niemal jednocześnie runęły.
Nie chcę, jak wielu komentatorów przy okazji rzeczonego wywiadu, bronić tych ruin, bo to nie ma sensu. Ich odbudowa w starym kształcie jest, moim zdaniem, niemożliwa. Jeśli jakaś zasada ma stać się zasadą powszechną, nie może być proponowana przez kogoś, kto stracił zaufanie. Ale nie mogę też zgodzić się z tezą, że lepszy będzie świat bez podobnych reguł i nowych instytucji i że to świat wolności. Nie – to świat zniewolenia i jeszcze większej przemocy.
.Być może sytuacja, w której przestają obowiązywać reguły, nie jest powrotem do ciemności, z której udało nam się wyjść, lecz przejściowym momentem oślepienia. Z jaskini niewiedzy i deficytu informacji wyszliśmy w oślepiający blask danych, w którym to nie brak światła jest problemem, lecz jego nadmiar. Patrzymy, lecz nie widzimy; słyszymy, lecz nie rozumiemy. Informacja stała się wszechobecna, lecz pozbawiona filtrów sensu przestała prowadzić do poznania prawdy. W takim świecie wolność słowa, pozbawiona kryteriów, przekształciła się w hałaśliwą samowolę. Ponownie zbliżamy się do stanu natury, w którym dominują nie wolność i prawda, lecz siła, emocje i zręczność retoryczna. Jeśli ten kurs się nie zmieni, uprzywilejowana garstka nadal będzie miała dostęp do prawdy i będzie wolna, a pozostali staną się (lub pozostaną) niewolnikami, którzy nadal będą mogli powiedzieć, co tylko zechcą.
W tej perspektywie spór o wolność słowa, który wywołał wywiad redaktora Rymanowskiego, nabiera innego znaczenia. Nie chodzi już o to, czy ktoś ma prawo coś powiedzieć, ani o to, czy prowadzący powinien reagować na kontrowersyjne tezy, lecz o to, czy mamy jeszcze wspólne kryteria, które pozwalają odróżnić opinię od wiedzy oraz wolność od samowoli. Gdy te kryteria zanikają, każda strona uznaje, że to ona broni wolności, jedna przed cenzurą, druga przed kłamstwem. W istocie obie bronią jej pozoru, bo bez wspólnej miary prawdy wolność staje się niemożliwa do utrzymania. Zamiast rozmowy otrzymujemy wojnę wszystkich ze wszystkimi.
.Ograniczenia, czyli zasady, kryteria i instytucje pozwalające doceniać prawdę, nie są wrogami powszechnej wolności, lecz jej warunkiem. Nie wiem, czy powstaną nowe filtry sensu, np. przejrzyste algorytmy rekomendacyjne, ani czy nauka, edukacja i media odzyskają dawną rolę, wiem jednak, że wolność bez kryteriów i zasad jest jedynie pozorem. Dlatego prawdziwe wyzwanie nie polega na obronie tych instytucji, które utraciły wiarygodność, lecz na stworzeniu takich, które potrafią ją odzyskać. Instytucji, którym można zaufać, ponieważ nie tworzą prawdy, lecz pomagają ją odkrywać. Jeśli kryteria są niezbędne, by dotrzeć do prawdy, a prawda i racjonalność są warunkiem wolności, to poszukiwanie nowych form wspólnego poznania nie jest walką z wolnością, lecz walką o jej możliwość. Wolność może zrodzić się z chaosu, ale przetrwa tylko tam, gdzie istnieje wspólny język i zaufanie do tych, którzy z mozołem odkrywają reguły pozwalające odróżnić sens od hałasu.




