Prof. Andrzej NOWAK: Trudny rok 1670. Między Rzeczpospolitą, Ukrainą a Turcją

Trudny rok 1670. Między Rzeczpospolitą, Ukrainą a Turcją

Photo of Prof. Andrzej NOWAK

Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, publicysta, profesor nauk humanistycznych, kierownik Pracowni Historii Europy Wschodniej w Instytucie Historii UJ oraz Pracowni Historii Europy Wschodniej i Studiów nad Imperiami XIX i XX wieku w IH PAN. Redaktor naczelny czasopisma „Arcana” (1991-2012), autor m.in. „Dziejów Polski”. Kawaler Orderu Orła Białego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Rok 1670 – tu bodaj po raz pierwszy majaczy szantaż swoistej alternatywy: albo modernizacja, to jest porzucenie złego dziedzictwa Rzeczypospolitej i pójście za każdą dyrektywą, jaka nadejdzie z krajów bardziej oświeconych, albo trwanie przy „mrzonkach” wielkiej Polski, z jakąś historyczną misją czy rolą wobec Europy wschodniej – pisze prof. Andrzej NOWAK

.Pierwszych 18 miesięcy panowania Michała Wiśniowieckiego było jednak dla Rzeczypospolitej boleśnie straconych. Z powodu zacietrzewienia opozycji, niezdolnej uznać swojej klęski na elekcji, państwo polsko-litewskie nie było w stanie goić głębokich ran, jakie pozostawały wciąż otwarte po latach „potopu”. Minął wszak termin, w którym miał być zwrócony Rzeczypospolitej Kijów. Rozmowy na ten temat toczyli komisarze królewscy z carskimi w Andruszowie – od października 1669 do marca 1670 roku. Zagrożona przez Turcję Polska potrzebowała zgody z Rosją, a komisarze cara zgodnie z instrukcją Aleksego podkreślali, że Korona nie będzie w stanie obronić Kijowa przed islamskim najeźdźcą – i dlatego właśnie musi tam pozostać carski wojewoda i jego wojsko. Obiecywali sojusz militarny przeciw Turcji – i na tej obietnicy oraz zapewnieniu o kontynuacji rokowań nad wiecznym pokojem rozmowy zakończono. Car mierzył się właśnie z wielkim powstaniem kozacko-chłopskim Stiepana Razina i w istocie nie zamierzał w tym momencie włączać się w konflikt Tatarów i Turcji z Rzecząpospolitą.

Gdyby nie zerwane dwa sejmy, może to wojsko koronne, wzmocnione finansowo i połączone, a nie skonfliktowane kłótnią hetmanów (Sobieskiego jako filara malkontentów i Dymitra Wiśniowieckiego jako obrońcy króla) mogłoby demonstracją zbrojną nacisnąć jesienią 1670 roku na Moskwę i w tej trudnej dla niej chwili odzyskać dla Rzeczypospolitej Kijów? Nie dowiemy się tego nigdy, bo historia potoczyła się inaczej. Trwać będą więc dalej jałowe, bo bezsilne ze strony Rzeczypospolitej, rozmowy na linii Moskwa-Warszawa. Poselstwa krążyć będą w obie strony, ale Kijów pozostawał w rękach moskiewskich.

.Była to oczywiście także pochodna sytuacji na Ukrainie i braku sił oraz determinacji z polskiej strony, by utrwalić bodaj te warunki, jakie obiecywał traktat andruszowski z 1667 roku, to jest wyłączne panowanie Korony nad prawym brzegu Dniepru. Doroszenko po podhajeckiej umowie, którą wymusiło wtedy na nim zwycięstwo Sobieskiego, ani na chwilę nie zrezygnował z dążenia do oderwania całej Ukrainy od Rzeczypospolitej. Korzystając z oparcia o Tatarów i Turcję, usiłował nawet w roku 1668 rozszerzyć swoją władzę na oddane Moskwie Lewobrzeże. Nie przyniosło mu to trwałego powodzenia, tym bardziej skupił się więc na umacnianiu swego panowania na Ukrainie prawobrzeżnej. Jego rywalem był Michał Chanenko, wybrany w lipcu 1669 hetmanem zaporoskim przez radę w Humaniu i współdziałający z Jurkiem Chmielnickim. Doroszenko pobił ich jednak w październiku i oddał Ukrainę prawobrzeżną pod protekcję sułtana. Chanenko zbiegł na Sicz; młodego Chmielnickiego wzięli do niewoli Tatarzy i wydali Turcji. Na sejm koronacyjny swoje poselstwa wysłali i Doroszenko, i Chanenko. Ten pierwszy chciał negocjować z pozycji siły. Ten drugi natomiast, z powodu swej słabości, wydawał się łatwiejszym partnerem do rozmów. Podkanclerzy Olszowski postawił na Chanenkę, by układem z nim zmusić do ustępstw jego rywala.

Niektórzy politycy opozycji natomiast byli zdania, że wobec palącej potrzeby rozwiązania spraw wewnętrznych (to jest obalenia króla Michała) może w ogóle lepiej machnąć już ręką na Ukrainę. Tak pisał we wspomnianym Liście szlachcica z końca 1669 roku Jan Wielopolski: „jeśli się nie uda [uspokojenie Ukrainy], nauczyliśmy się po chudopacholsku żyć, a nie ma nam być dosyć choć po San i Wisłę panować? Padnie-li też gorsza sors [los] jeszcze, uchowaj Boże na ojczyznę, będzie i tego z nas, cośmy już nazbierali, dosyć”. To chyba pierwszy tego rodzaju głos: za małą Polską, odwróconą od wschodu, z granicą na Sanie czy nawet Wiśle (!), byle pognębić wewnętrznego wroga, byle wygrała orientacja na zachodniego patrona (w tym wypadku: Francję). Mała Polska przy Zachodzie – to pozytywny program polityczny, który po wiekach podejmą „stańczycy” z Galicji, jak ich mistrz, Józef Szujski, z ubolewaniem opisujący „rozwolnienie” polskiej energii w wielkich przestrzeniach wschodu. Tu bodaj po raz pierwszy majaczy szantaż swoistej alternatywy: albo modernizacja, to jest porzucenie złego dziedzictwa Rzeczypospolitej i pójście za każdą dyrektywą, jaka nadejdzie z krajów bardziej oświeconych, albo trwanie przy „mrzonkach” wielkiej Polski, z jakąś historyczną misją czy rolą wobec Europy wschodniej.

W 1670 roku trudno byłoby jednak znaleźć więcej zwolenników dla takiej wizji. Na pewno nie należał do nich inny, ale bardziej praktycznie myślący i działający filar obozu malkontentów, hetman Sobieski. On z Ukrainy nie chciał rezygnować, krytykował tylko pomysł przeciwnika politycznego – Olszowskiego – by popierać Chanenkę. Raczej „do czasu jeszcze głaskać” tego, kto ma realną siłę, czyli Doroszenkę, zwłaszcza dopóki cieszy się on protekcją „cesarza tureckiego”. Rozpoczęto więc rozmowy w Ostrogu na Wołyniu, które z polskiej strony prowadził m.in. współautor ugody hadziackiej, wojewoda czernihowski Stanisław Bieniewski. Doroszenko podyktował jednak warunki, które oznaczałyby po prostu oderwanie Ukrainy od Rzeczypospolitej, przy czym przez Ukrainę rozumiał hetman kozacki nie tylko województwo kijowskie i bracławskie, ale także część Polesia (powiaty piński, mozyrski i rzeczycki), Wołynia – po rzekę Horyń oraz Podola – po Międzybóż. Na tym obszarze miał panować wyłącznie hetman Doroszenko i jego urzędnicy, w zamian za co łaskawie obiecywał pomoc militarną dla tak zredukowanego państwa polsko-litewskiego. By przekonać negocjatorów królewskich o swojej mocy, Doroszenko podjął w czasie rozmów w Ostrogu atak na Białą Cerkiew, ostatnią twierdzę w województwie kijowskim w rękach wojsk koronnych. Na szczęście bez powodzenia. Z takim partnerem podkanclerzy Olszowski nie chciał zawierać układów. Zgodnie z jego życzeniem podpisano 2 września w Ostrogu umowę z Chanenką. Ten zgodził się na powrót do wierności Rzeczypospolitej i wyrzeczenie się związków z innymi monarchami – w zamian za ustępstwa dla Cerkwi prawosławnej i potwierdzenie wolności kozackich. Co najważniejsze dla szlacheckich obywateli Rzeczypospolitej, mieli oni odzyskać prawo powrotu do swoich dóbr na Ukrainie.

Taki układ, by się utrzymał, trzeba było, podobnie jak jej kozackiego sygnatariusza, przypieczętować od razu militarną siłą, jaką na tym odcinku powinien reprezentować hetman wielki koronny. Ale owej siły nikt Sobieskiemu po dwóch zerwanych (z walnym, jak wiemy, udziałem jego „partii”) sejmach nie dodał. Przeciwnie. Wiadomo było, że Doroszenko odwoła się do swoich patronów z Bachczysaraju i Stambułu. Co więcej, wiadomo było także, że Turcja zwycięsko zakończyła właśnie wieloletnią wojnę z Wenecją o Kretę i będzie miała za chwilę ręce rozwiązane do ataku całą swoją potęgą na Ukrainę, by ją faktycznie wcielić do swojego imperium.

Gdyby Rzeczpospolita jeszcze w 1670 roku pokazała, że potrafi zbrojną ręką bronić politycznego układu z Ostroga, zepchnąć Doroszenkę do defensywy albo wręcz wypchnąć poza granice – może wtedy Turcja zawahałaby się przed decyzją o nowej wielkiej wojnie? A może skierowałaby ją przeciw cesarstwu albo przeciw Rosji, przeżywającej przecież w tym czasie, jak już mówiliśmy, własne głębokie problemy? Rzeczpospolita pod koniec 1670 roku wyglądała jednak na najłatwiejszy łup. Postanowienia pierwszego udanego sejmu, z końca tego roku, dwukrotnie podnoszące poziom armii koronnej – do 24 tysięcy etatów, mogły przynieść pierwsze efekty dopiero w maju roku następnego. Dobrze, że je w ogóle podjęto, ale – jak napisze kilkadziesiąt lat później sarmacki poeta, ksiądz Józef Baka, „nie dopędzisz wczora cugiem”. Czasu straconego, zwłaszcza na strategicznej karcie gry między mocarstwami, nie da się odzyskać.

.Doroszenko nie tylko poddał się raz jeszcze zwierzchności Turcji, ale szukając zapasowych rozwiązań w swojej rozgrywce, zwrócił się wiosną 1671 roku do innego patrona. Jako pierwszy bodaj z bojowników o oderwanie Ukrainy od związku z Rzecząpospolitą poszukał takiego patrona w Berlinie. Pchnął do elektora brandenburskiego list z propozycją wzięcia Ukrainy pod opiekę i z obietnicą „wypromowania” go za tę cenę przez Kozaków na przyszłego króla w Warszawie. List do adresata nie dotarł, przejęty przez Polaków, ale świadczy sam pomysł o istotnej zmianie, jaka zaszła w pozycji niedawnego przecież lennika Rzeczypospolitej, elektora i księcia w Prusach. Fryderyk Wilhelm lennikiem z Prus już nie był, zgodnie z traktatami welawsko-bydgoskimi z 1657 roku, potwierdzonymi pokojem w Oliwie. Niewyjaśniona pozostawała wszakże sprawa ziemi lęborsko-bytowskiej i starostwa w Drahimiu. Tę pierwszą miał, zgodnie ze wspomnianymi traktatami, objąć pod swoje bezpośrednie panowanie, ale uznając lenną, na tym bodaj niewielkim obszarze, zwierzchność króla Polski. Drahim (obecnie Czaplinek) zatrzymywał, jeśli Rzeczpospolita nie zapłaci w ciągu trzech lat 120 tysięcy talarów. Król Michał miał zgodnie z pactami conventami starać się o „eliberację”, czyli uwolnienie Drahimia – ale pieniędzy na to od Rzeczypospolitej, od jej zerwanych sejmów – nie dostał. Elektor starał się o odnowienie lennego panowania nad Bytowem i Lęborkiem, a król i podkanclerzy Olszowski odwlekali ów akt, by uzyskać solidniejsze potwierdzenie polskiej zwierzchności nad tą ziemią. Fryderyk Wilhelm mógł jednak liczyć na swoich wypróbowanych przyjaciół w Rzeczypospolitej. Po śmierci Bogusława Radziwiłła wysunęli się na ich czoło kanclerz Jan Leszczyński i czołowy malkontent, Krzysztof Grzymułtowski. Kiedy Ludwik XIV zawarł w grudniu 1669 roku nowy układ sojuszniczy z elektorem, cała „partia francuska” w Koronie znalazła się po jego stronie. Król próbował rozerwać ten niebezpieczny dla siebie (i dla Rzeczypospolitej) związek. Ceną za to były ustępstwa w sprawie odnowienia układu lennego, który to akt został dopełniony w lipcu 1670 roku, jednak z potwierdzeniem pośredniego zwierzchnictwa Korony nad Lęborkiem i Bytowem.

Elektor wiele nie myślał chyba o Ukrainie, więcej o utwierdzeniu swego absolutnego panowania w Prusach Książęcych i zniszczeniu ostatnich śladów niedawnego oporu szlachty i mieszczan tej ziemi przeciw jego wszechwładzy. Skazany przez sąd elektorski przywódca owej opozycji, Chrystian Kalkstein-Stoliński, uciekł do Polski, by z Warszawy kontynuować swą walkę polityczną z elektorem jako wolny szlachcic. Kalkstein otwarcie wzywał Prusaków do obalenia elektora, a sejm jesienny 1670 roku do wypowiedzenia traktatów welawsko-bydgoskich. Elektor żądał natomiast wydania Kalksteina przez władze Korony jako zbiegłego poddanego księcia w Prusach. Kiedy trzykrotnie ponawiane listy do króla Michała nic nie wskórały, Fryderyk Wilhelm polecił swojemu rezydentowi w Warszawie, Euzebiuszowi Brandtowi, porwać Kalksteina i wywieźć potajemnie do Prus. Tę akcję (z pewną fantazją przedstawioną po wiekach w popularnym polskim serialu telewizyjnym „Czarne chmury”) Brandt wykonał przy pomocy wynajętych zbirów 28 listopada. Z gospody na warszawskim Lesznie trafił Kalkstein wprost do więzienia w Kłajpedzie. Jak słusznie zauważa Ilona Czamańska w swej monografii rodu Wiśniowieckich, niesłusznie przypisuje się królowi Michałowi bezczynność wobec tego zuchwałego aktu. Dogonić wozu z Kalksteinem już nie było można, ale przeprowadzono szybko śledztwo, które wykazało odpowiedzialność brandenburskiego rezydenta. Król już w styczniu wysłał do Berlina swego reprezentanta, Wojciecha Opackiego, który przedstawił dowody zebrane w śledztwie oraz żądanie ukarania sprawcy. Nacisk ten sprawi, że Brandt został faktycznie postawiony przed sądem (elektorskim) i skazany na… roczny pobyt na wsi. Do Warszawy król Michał go już nie wpuścił, natomiast bez problemów przyjmie Brandta jako posła elektora następny król Polski: Jan III Sobieski. Odbić Kalksteina można było tylko siłą, bowiem był poddanym Fryderyka Wilhelma i podlegał prawnie jego jurysdykcji. Po najdzikszych torturach, jakich nie szczędził mu oświecony wymiar sprawiedliwości elektora brandenburskiego, nieszczęsny buntownik czekał na stracenie. Król apelował, sejmiki także upominały się o swego brata w szlachectwie. Bez skutku. Z wykonaniem wyroku na Kalksteinie – przez ścięcie – Fryderyk Wilhelm zaczekał aż do 8 listopada 1672 roku, czyli momentu najgłębszego upadku prestiżu Rzeczypospolitej: kapitulacji Kamieńca przed Turkami. Na wojnę z elektorem o porwanego szlachcica Polska nie mogła sobie pozwolić – właśnie ze względu na nadciągającą od południa grozę ataku imperium osmańskiego.

W istocie to właśnie niezdolność czy nieumiejętność odsunięcia tej grozy, jeszcze być może wykonalnego w 1669 czy 1670 roku, najbardziej obciąża elity Rzeczypospolitej tego czasu. Osłabienie tych zdolności czy umiejętności, jakie w państwie polsko-litewskim wciąż drzemały (jak się jeszcze przekonamy), było – jeszcze raz to podkreślmy – przede wszystkim skutkiem zimnej wojny domowej, jaką część tych elit wypowiedziała legalnie wybranemu królowi i jego szlacheckim wyborcom. Poważne błędy popełniał jednak również król i jego polityczne otoczenie. Na pewno należało do nich fatalne zaniedbanie dyplomatycznych możliwości zażegnania konfliktu z Mehmedem IV. Wysłany do Stambułu Franciszek Wysocki, po pierwsze, nie otrzymał rangi wielkiego posła ani stosownych do tego podarunków, do których przyzwyczajony był dwór sułtana. Po drugie, choć wcześniej asystował Hieronimowi Radziejowskiemu w wielkim poselstwie z 1667 roku i dokończył za niego rokowania w Stambule, nie nadawał się zupełnie do roli reprezentanta Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego w rozmowach z Turkami. To był źle wybrany poseł, którego wymiany domagali się nie bez racji sami gospodarze tych rozmów. Po trzecie jednak, najważniejsze, nawet gdyby pojawił się na jego miejscu jakiś geniusz dyplomacji, to i tak w warunkach roku 1671, po okazanej na tyle sposobów słabości podzielonej wewnętrznie Rzeczypospolitej, musiałby w Stambule zgodzić się na poważne ustępstwa, za cenę których może dałoby się przedłużyć pokój. Jakie? Nie dowiemy się ostatecznie, ale być może negocjacje o części Ukrainy, którą Doroszenko przejąłby jako lennik turecki, byłyby realne i pozwoliłyby skierować wojownicze zapędy Mehmeda IV nie na Polskę, tylko na Moskwę (lub cesarza w Wiedniu?). To już jednak tylko „mniemanologia stosowana”, dyscyplina, której staram się unikać.

.W 1671 roku sułtan zatwierdził oficjalnie Doroszenkę jako hetmana Kozaczyzny. Imperium osmańskie szykowało się do podporządkowania Ukrainy siłą. W kwietniu z rozkazu Mehmeda IV obalony został chan krymski Aadil Girej, ponieważ okazywał skłonność do współpracy z „polskim” hetmanem Chanenką. Nowym władcą Tatarów krymskich został wyznaczony Selim Girej, który miał okazać wszelkie poparcie Doroszence w walce przeciw Rzeczypospolitej. Na początku lipca poseł Wysocki został wyrzucony ze Stambułu. W połowie tego miesiąca Doroszenko rozpoczął nowe oblężenie Białogrodu, a jego brat Hrehory ruszył zdobywać Bar, przy pomocy Tatarów z niezależnej od Krymu ordy budziackiej.

Andrzej Nowak

Fragment książki Dzieje Polski, t. VI „1632-1673. Potop i ogień”, wyd. Biały Kruk 2023 [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 marca 2024