
Wojna jako szantażowanie cnotą
Oto, co stanowi sedno konfliktu pomiędzy Zachodem i wieloma kulturami zewnętrznymi, a także między Zachodem i pewnymi kulturami istniejącymi na jego obszarze: pokusa narzucenia ładu moralnego – pisze prof. Chantal DELSOL
Można zauważyć, że wojny prowadzone obecnie przez Zachód są wojnami cnoty lub szantażami cnotą. Z definicji wojna polega na przemocy, którą jeden ludzki podmiot stosuje wobec drugiego, aby się bronić bądź przejąć jego terytorium lub zasoby. Dzisiaj Zachód toczy wojny, chcąc wymusić cnotliwość (w jego rozumieniu). To właśnie ów osobliwy charakter nowych wojen i skądinąd subiektywny po części charakter cnoty sprowokuje niektóre kultury zewnętrzne do buntu przeciwko Zachodowi.
Węgierski historyk István Bibó zadaje sobie pytanie, dlaczego podczas negocjacji traktatu wersalskiego, w 1918 roku, zwycięscy alianci poczuli się zobowiązani do udzielania Niemcom moralnych pouczeń[1]. Czy aliantom jako zwycięzcom nie wystarczyłoby zażądać odszkodowań za poniesione szkody? Wobec tego rozumowanie Niemiec było następujące: skoro to zwycięstwo decyduje o Dobru, następnym razem trzeba będzie zwyciężyć za wszelką cenę[2]. Zwycięstwo orężne nabiera wówczas całkiem innego znaczenia niż w przypadku wojny wygranej po części dzięki sile, a po części przez czysty przypadek: staje się wyrokiem i tym samym nabiera uniwersalnego charakteru.
Bibó ma na myśli to, że totalitarny pozytywizm prawniczy w narodzie, który opisuje jako wówczas histeryczny, był inicjowany, wspierany i propagowany za sprawą moralizatorskiej obsesji aliantów. Przypuszcza, że Niemcy zaakceptowaliby porażkę, ale nie to, że są zbrodniarzami. W czasie minionych wojen tu i ówdzie potępiano zbrodnie wojenne, uważane za niemoralne metody prowadzenia wojny – na przykład, całkiem słusznie, urągano Francji z powodu splądrowania przez nią Palatynatu (1688). Lecz moralne potępienie samej wojny prawdopodobnie rozpoczynało nową epokę. Niemcy, choć wiedziały, że zostały pokonane, nie czuły się w żaden sposób „winne”. To, jak dalej miała potoczyć się historia, pokazuje katastrofalne konsekwencje tej sytuacji.
Fakt przypisywania znaczenia moralnego działaniom, którym wcześniej go nie nadawano, wskazuje na narastanie oburzenia; ale zarazem dość obłudnie (a Niemcy nie omieszkali tego powiedzieć) jest skutecznym sposobem, by samemu wyjść na rycerza bez skazy. I w tym właśnie tkwi pułapka współczesnego moralizmu.
Bertrand Badie świetnie pokazał, w jaki sposób prowadzimy „dyplomację karania”, decydując o moralności na skalę międzynarodową, nakładając sankcje lub wystawiając złe oceny, wykluczając, publikując czarne listy[3]. Innymi słowy, dyplomacja nie polega już dla nas na zarządzaniu interesami naszego podmiotu (Francji, Europy) i umiejętnym poruszaniu się między mocarstwami, z których każde słusznie chce bronić swych interesów i z którymi oczywiście wolimy nie prowadzić wojny. Nie, sprawowanie rządów, w przypadku państw zachodnich, oznacza odtąd pełnienie roli cenzora moralności narodów oraz nagradzanie lub karanie ich podług takich kryteriów, jak przestrzeganie praw człowieka, ochrona mniejszości, reformy społeczne etc. W trakcie tego kontrolowania cnotliwości nie da się całkowicie zapomnieć o naszych interesach. Dlatego też ci, nad którymi sprawuje się nadzór, oskarżają nas o ukrywanie naszych interesów pod płaszczykiem cnoty i o to, że w tej sprawie można jedynie podziwiać naszą hipokryzję. Nie jest to do końca prawdą: u części naszych rządzących, naszych mediów i elit istnieje przekonanie o prowadzeniu swego rodzaju świętej wojny o wszelkie sprawy natury humanitarnej, przekonanie niemające nic wspólnego z dostępem do szybów naftowych.
Polityka międzynarodowa, zewnętrzny aspekt polityki sensu stricto, polega na obronie interesów własnego społeczeństwa czy własnej kultury przed podmiotami zewnętrznymi, jednak bez doprowadzania do wojny. Trzeba to wyraźnie powiedzieć: chodzi o interesy. Stało się to dziś wyrażeniem wulgarnym, bo należy myśleć tylko o cnocie. Polityka międzynarodowa nie polega na głoszeniu czy narzucaniu cnotliwości innym krajom, ponieważ jej powołaniem nie jest stanie na straży ładu moralnego, lecz zapewnienie ładu politycznego za pomocą słów, a nie oręża.
Humanitaryzm jako świecka religia
Oto, co stanowi sedno konfliktu pomiędzy Zachodem i wieloma kulturami zewnętrznymi, a także między Zachodem i pewnymi kulturami istniejącymi na jego obszarze: pokusa narzucenia ładu moralnego.
Zachód od wieków wchodził w rolę misjonarza, a jego prozelici bywali z tego powodu bardzo często prześladowani. Jednak misja nie polega na narzucaniu nowego porządku. Ona go proponuje, a przede wszystkim jest świadkiem jego głoszenia, świadkiem w sensie męczeństwa. Może nawracać lub być poddana torturom za zakłócanie społecznego spokoju i sianie w umysłach zamętu wywołanego zbyt niebezpiecznymi myślami.
Kraje zachodnie, głoszące prawa człowieka na wszystkich kontynentach, przez jakiś czas budziły fascynację, która tu i ówdzie pozwalała im uzyskać poparcie. Chęć znalezienia się po stronie tego, co nowoczesne i nowatorskie, niejednokrotnie łagodziła dawne obyczaje. Ale to już przeszłość. Jednym z tego powodów jest to, że owa „misja” została wypaczona i nie wzbudza już tego samego zaufania.
Przemiana humanizmu w humanitaryzm oznacza pewną formę podważenia pierwotnej religii, istota ludzka zostaje bowiem sprowadzona do swego wymiaru biologicznego i materialnego. Jest to kontynuacja moralności ewangelicznej, ale z wyparciem transcendencji. Prowadzi to do wypaczenia: nakazy Ewangelii są ideałami, które mają sens wyłącznie w powiązaniu ze światem transcendentnym; nie oczekują one pełnego zastosowania w tym świecie, mają jedynie stanowić inspirację. Współczesne społeczeństwa zachodnie, które nie kierują się już żadną ideą transcendencji, lecz chciałyby stosować moralność wpisaną w nasze chrześcijańskie dziedzictwo, dążą do nieskazitelności, której na tym świecie próżno szukać. Na przykład kiedy wielu darczyńców chciało wesprzeć odbudowę katedry Notre Dame (w kwietniu 2019 roku), francuska opinia publiczna ostro wyrażała się o ulgach podatkowych, żądając, by owe darowizny były całkowicie bezinteresowne. Zapomnieliśmy, że człowiek jest „mieszańcem” i że często trzeba odwoływać się do interesu, aby skłonić go do wielkoduszności. Nasz zawiniony irrealizm wynika z nadużywania moralności wywodzącej się z transcendencji i stosowanej w świecie immanentnym. Reguły moralności ewangelicznej nie są przewidziane do bezpośredniego i całkowitego stosowania; katolicka inkwizycja, pierwszy totalitaryzm historyczny, była wypaczeniem ewangelicznego Dobra, które miało rzekomo zapanować natychmiast na ziemi.
Nie ma nic zadziwiającego w tym, że moralność wywodząca się z wypartej religii nadal istnieje. Nie sposób, by jakieś społeczeństwo obeszło się bez niej i jest rzeczą logiczną, że wobec zatracenia wiary chrześcijańskiej jej moralność trwa wśród nas jako swego rodzaju tradycja, choć dopasowana do nowoczesnych zwyczajów i zgodna z aktualnymi tendencjami. Lecz to inne zjawisko będzie wywoływać bunty i konflikty: owa, wywodząca się z chrześcijaństwa moralność nabiera cech programu do zrealizowania w nowoczesnej historii. Sama się uświęca w tym sensie, że jej motywy nie są już przedmiotem dyskusji ani nie uwzględniają okoliczności. Chciałaby tu i teraz stosować w pełni swoje zasady.
Ludzie immanentnie potrzebują jakiejś moralności, ale wymogi religijne są bardziej niejednoznaczne. Na przykład Zhao Tingyang tak pisze o braku religii transcendencji w Chinach: „Badacze wciąż zastanawiali się nad ową niewytłumaczalną rzeczywistością i próbowali ją na przykład wyjaśnić faktem, że »moralność zastąpiła religię« (Liang Shuming) lub że »religię zastąpiła estetyka« (Cai Yuanpei)”[4]. Według Lianga Shuminga bowiem: „Nie jest pewne, czy konfucjanizm to religia, ale odgrywa on tę rolę, bo »religia nie jest niczym innym jak sposobem moralnego życia« […], z tym że Konfucjusz nie porzuca tego świata i na tym »polega jego wyższość« wobec innych religii, pełnych niedorzeczności”[5]. Dzięki temu nasza zachodnia moralność, pozbawiona transcendencji, uświęcona i sama przekształcona w religię, wydaje się bliższa moralnościom wschodnim, niż było chrześcijaństwo ze swoim dogmatyczno-transcendentnym fundamentem i rynsztunkiem. Tym, co Chińczycy nam zapamiętale zarzucają, jest nasz absolutny materializm, który zaniedbuje więzi społeczne jako duchowe otoczenie niezbędne człowiekowi do życia. Jeśli chodzi o Rosjan, to zarzucają nam oni przede wszystkim utratę transcendencji i ową wiarę (dla nich złudzenie) w to, że moralność praw człowieka, rozumiana jako wszechogarniający ponowoczesny liberalizm, mogłaby odtąd funkcjonować jako religia.
Wszechobecna (i wszechmocna) moralność, której obecnie broni Zachód, nie ma nic z owego imperium indywidualnych odczuć opisanych przez MacIntyre’a[6]. Przeciwnie, jest to konstrukt spełniający konkretne wymagania, takie jak indywidualizm i materializm. Moralność praw człowieka przejęła sakralny charakter, jaki miała pierwotna religia. Nasza moralność stała się dosłownie religią, jedyną religią, która nam pozostała po upadku chrześcijaństwa. Żarliwość, jaką wzbudza, i sprawowanie jej obrzędów za pośrednictwem kapłanów nie pozostawia co do tego żadnej wątpliwości. Co takiego się stało? Arendt i Voegelin wskazywali na religijny aspekt dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Prawdopodobnie, za sprawą humanitaryzmu, mamy do czynienia z nowym przejawem religijności.
Całkiem możliwe, że zachodnim umysłom, które przez ponad dwa tysiąclecia żyły w kolebce ustrukturyzowanych religii, trudno jest żyć podług zaleceń systemów moralnych, które stały się płynne i niejednorodne. Być może pragnienie absolutnego dobra rekompensuje utratę Boga religii monoteistycznych. Aurel Kolnai w tej fali „hipermoralizmu” widzi zbieżność ze schyłkiem umysłowości religijnej: poszukiwanie doczesnej doskonałości zastępuje utraconą wiarę – żarliwość się przemieszcza[7]. Wygląda na to – pisał Kolnai – że okresy hipermoralizmu czy purytanizmu następują w historii po upadku religii. Hipermoralizm dąży do doskonałości i formalizmu o wiele bardziej niż sama umysłowość religijna, a w każdym razie w takim samym stopniu jak umysłowość religijna w jej najbardziej sekciarskich fazach.
.Sednem tej sprawy jest to, że cnoty, pozbawione swych sakralnych i niezachwianych fundamentów, sakralizują się w miejsce tych fundamentów i dzięki temu zyskują niepodważalność. To wzmożenie moralne uznaje się za konieczną i wzorcową ewolucję, której wymaga postęp. Odtąd tak opisuje się zachodnią uniwersalność – jako pełnomocną i jedyną na świecie moralność. Kultury zewnętrzne, a wewnątrz populistyczne bunty przeciwstawiają się właśnie temu monopolowi cnoty.
Chantal Delsol
Fragment książki „Zmierzch uniwersalności”, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 2022. Tłumaczenie: Krystyna Belaid. Tekst ukazał się w nr 44 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].
[1] Artykuł 231, znany pod nazwą „klauzuli o winie wojennej”, był pierwszym artykułem w części traktatu wersalskiego dotyczącej odszkodowań: „Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oświadczają, zaś Niemcy przyznają, że Niemcy i ich sprzymierzeńcy jako sprawcy, są odpowiedzialni za wszystkie szkody i straty, poniesione przez Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oraz przez ich obywateli na skutek wojny, która została im narzucona przez napaść ze strony Niemiec i ich sprzymierzeńców”; https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=wdu19200350200. [2] István Bibó, Misère des petits États d’Europe centrale, Albin Michel, Paris 1993, s. 93. [3] Bertrand Badie, Nous ne sommes plus seuls au monde, La Découverte, Paris 2016, s. 215. [4] Zhao Tingyang, Tianxia, op. cit., s. 174. [5] L. Shuming, Les Cultures d’Orient et d’Occident et leurs philosophies, PUF, Paris 200, s. 161, 164. [6] Alasdair MacIntyre, Dziedzictwo cnoty. Studium z teorii moralności, rozdz. II, „Istota współczesnych sporów moralnych wobec teorii emotywizmu”, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996. [7] Aurel Kolnai, „The humanitarian versus the Religion attitude”, A journal of catholic thought and culture, jesień 2016, s. 150–177.
