Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK: Marisol chce do domu. Środkowoamerykańscy imigranci na granicy USA

Marisol chce do domu. Środkowoamerykańscy imigranci na granicy USA

Photo of Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Latynoamerykanistka, ekonomistka. Ekspertka do spraw Ameryki Łacińskiej w Ośrodku Analiz Politologicznych (OAP) Uniwersytetu Warszawskiego. Promotorka współpracy akademickiej uczelni polskich i latynoamerykańskich. Uwielbia wędrówki po zatłoczonym São Paulo i po kolumbijskich lasach deszczowych. Miłośniczka prozy Gabriela Garcíi Márqueza i poezji Maria Benedettiego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

Droga na północ obfituje w niebezpieczeństwa, wielu uciekinierów przypłaca ją swoim życiem – o kryzysie migracyjnym na amerykańskiej granicy pisze prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Nie ma tygodnia, by światowe media nie alarmowały o tragicznych wydarzeniach, jakie rozgrywają się na granicy meksykańsko-amerykańskiej. Po zaostrzeniu polityki imigracyjnej przez administrację Donalda Trumpa nieliczni spośród setek tysięcy uciekinierów z Ameryki Środkowej mają szansę na uzyskanie azylu. Tymczasem z powodu ogromnej biedy, dramatycznie wysokiego bezrobocia, rosnącej przestępczości i przemocy ze strony gangów narkotykowych mieszkańcy Salwadoru, Hondurasu czy Gwatemali nie widzą dla siebie żadnej możliwości życia w swoich krajach i wciąż masowo chcą szukać szczęścia w USA.

Większość mieszkańców Ameryki Środkowej, którzy uciekają za granicę, osiedla się właśnie w Stanach Zjednoczonych. Prezydent Trump oskarżył rządy Salwadoru, Gwatemali i Hondurasu – krajów tworzących tzw. „Trójkąt Północny” – o niewystarczające działania w celu ograniczenia emigracji i „za karę” zagroził wstrzymaniem pomocy finansowej, którą Stany Zjednoczone miały przekazywać rządom tych krajów jako wsparcie reform. Krytycy decyzji wskazują, że odpowiedzialne programy pomocowe wymierzone w zwalczanie przestępczości zorganizowanej oraz wspomaganie rozwoju Ameryki Środkowej skuteczniej powstrzymałyby napływ migrantów niż jakiekolwiek zakazy. 

Coraz więcej uciekinierów

.Napływ imigrantów z Ameryki Środkowej nasilił się w ostatnich latach znacząco: do 2011 roku uciekinierzy z Ameryki Środkowej stanowili mniej niż 10 proc. wszystkich próbujących przekroczyć granicę z USA, ale od 2014 roku stanowią ponad połowę. Dziś wzrost ten jest wręcz lawinowy: w maju o azyl zwróciła się rekordowa liczba 144 tys. osób, co stanowi wzrost o 32 proc. w ciągu miesiąca, przy czym liczba dzieci i rodzin z Ameryki Środkowej chcących uzyskać azyl wzrosła o 337 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Wśród starających się o azyl są też, choć w zdecydowanej mniejszości, Wenezuelczycy, Kubańczycy, Haitańczycy i Afrykanie, którzy najczęściej trafiają tu poprzez Brazylię.

Wzrost migracji związany jest głównie z pogorszeniem warunków życiowych w krajach latynoamerykańskich: pogłębieniem ubóstwa i narastaniem przestępczości oraz z kryzysami politycznymi, zwłaszcza w Wenezueli, Haiti i Nikaragui.

Droga na północ obfituje w niebezpieczeństwa, wielu uciekinierów przypłaca ją swoim życiem. Uwagę świata przyciągnęło wstrząsające zdjęcie, które na początku lipca 2019 roku obiegło media. Przedstawiało ciała młodego Salwadorczyka Oscara Martineza Ramireza i jego niespełna dwuletniej córeczki Valerii, leżących twarzami w dół w zaroślach na brzegu rzeki Rio Grande, przytulonych do siebie podczas próby ratowania życia. Dziewczynka wciąż mocno oplatała rączką szyję swojego ojca. Porwał ich prąd rzeki, gdy zamierzali nielegalnie przekroczyć granicę ze Stanami Zjednoczonymi, wyczerpani wielotygodniową podróżą i zrozpaczeni brakiem szansy na uzyskanie azylu w sposób zgodny z prawem. Dzień wcześniej w pobliżu granicy w parku Anzalduas znaleziono zwłoki młodej kobiety i jej trójki dzieci, zmarłych z powodu wyczerpania i upału, tuż przed dotarciem do celu wielotygodniowej podróży. Tragicznych przypadków śmierci, które przestały już przyciągać uwagę międzynarodowej opinii publicznej, są setki. Statystyki amerykańskiej straży granicznej mówią o 283 ofiarach śmiertelnych na granicy meksykańsko-amerykańskiej w 2018 roku. Jednak zdaniem organizacji pozarządowych liczba ta jest znacznie zaniżona. Nie obejmuje też setek osób, które giną na wcześniejszych etapach podróży, próbując wydostać się ze swoich krajów i wędrując tygodniami przez Meksyk. 

„To jest napad!”

.„To jest atak na nasz kraj, to jest napad!” – przekonywał prezydent Donald Trump podczas poprzedniej kampanii wyborczej, świetnie podsycając nastroje wyborców. „Napad” to kilka tysięcy uciekinierów z Salwadoru, Hondurasu i Gwatemali, głównie rodzin, zmierzających co pewien czas pieszo przez Meksyk w kierunku USA. Na Twitterze prezydent przekonuje, że za każdym kolejnym atakiem karawany migrantów stoją w równej mierze Partia Demokratyczna, czyli „zdrajcy narodu”, George Soros, terroryści islamscy oraz „lokalni lewacy finansowani przez Wenezuelę”.

​„Nielegalna migracja na naszej południowej granicy to kryzys humanitarny, któremu musimy położyć kres” – tak również dziś Donald Trump umiejętnie podsyca nastroje antyimigranckie w swojej retoryce przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi, forsując projekt budowy muru na granicy USA – Meksyk, czyli swojej „sztandarowej obietnicy” z poprzedniej kampanii wyborczej. Zdaniem prezydenta i jego zwolenników nielegalna migracja jest źródłem wzrostu przestępczości w USA. To właśnie przez tę granicę przemyca się do USA 90 proc. kokainy, a także znaczne ilości broni oraz dzieci, które następnie są przedmiotem handlu i prześladowań. Donald Trump przekonuje, że Amerykanie nie są w stanie unieść tego ciężaru i dlatego muszą wybudować mur na granicy, co napotyka zdecydowany opór demokratów.

Mur częściowo już istnieje – ogrodzeniami różnych typów oddzielone są fragmenty o długości 1052 km, czyli 33 proc. granicy meksykańsko-amerykańskiej.

Budowa muru na całej długości granicy miałaby pochłonąć według różnych szacunków 6, a nawet 8,5 mld dolarów. „Do przekroczenia muru za 6 mld dolarów wystarczy drabina za 10 dolarów. Gdzie tu sens?” – odpowiada mu na filmiku zamieszczonym w mediach społecznościowych były prezydent Meksyku, Vicente Fox. Radzi wydać te pieniądze na rozsądne wsparcie reform w krajach Ameryki Środkowej, które stworzyłyby miejsca pracy i zmniejszyły przestępczość – główne przyczyny migracji. 

Zaostrzenie polityki

.Administracja Trumpa w ostatnim czasie zaostrzyła politykę imigracyjną. Stany Zjednoczone przyjmują tylko określoną, niewielką liczbę wniosków dziennie, więc w zatłoczonych obozowiskach przy granicy utworzyły się długie kolejki, w których stoi się tygodniami bez żadnej pewności, że uda się azyl otrzymać. Migranci czekają po meksykańskiej stronie granicy na rozpatrzenie swych podań. Rodziny kolejkowiczów koczują w skleconych naprędce obozach bądź rozkładając swój niewielki dobytek wprost na chodnikach, licząc na pomoc tutejszych władz i łaskawość mieszkańców. Tymczasem mieszkańcy przygranicznych miast Meksyku, choć nastawieni przyjaźnie i chętnie niosący pomoc, coraz częściej tracą cierpliwość, domagając się od władz jakiegoś wsparcia systemowego. Dochodzi do aktów przemocy, które potęgują zniecierpliwienie. Coraz więcej osób decyduje się na niebezpieczne nielegalne przeprawy z dala od oficjalnych przejść granicznych. Część – jak dwuletnia Valeria i jej tata – przypłaca to swoim życiem.

Militaryzacja granic meksykańskich

.Nowy prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador (AMLO), obejmując urząd na początku grudnia, opowiadał się za pełnym poszanowaniem praw migrantów i zapowiadał jak najbardziej humanitarne traktowanie i pomoc Meksyku. Wyrazem tej polityki były wprowadzenie wiz humanitarnych, które pozwalały na bezpieczne podróżowanie po Meksyku, oraz ułatwienia dla osób pragnących osiedlić się w Meksyku legalnie. Jednak najczęściej to nie Meksyk jest celem podróży uciekinierów z Ameryki Środkowej. Wielu migrantów postrzega Meksyk tylko jako miejsce postoju w drodze na północ. Wyruszając ze swoich krajów, często nie wiedzą, że meksykański rząd, zmuszony przez Waszyngton, niedawno przestał wydawać wizy humanitarne. 

W czerwcu 2019 r. Stany Zjednoczone zagroziły wprowadzeniem ceł na import meksykańskich towarów – najpierw 5 proc., a z czasem 25 proc. – jeśli Meksyk nie zahamuje migracji z Ameryki Środkowej. Ponieważ takie cła oznaczałyby katastrofę gospodarczą dla Meksyku, dla którego USA są najważniejszym partnerem handlowym, rząd AMLO był zmuszony zareagować, wzmacniając kontrole na swojej południowej granicy. Wysłał tam 6,5 tys. gwardzistów z nowo utworzonej Gwardii Narodowej, zwiększył liczbę punktów kontrolnych, rozpoczął niezapowiedziane kontrole w miastach przygranicznych. I aresztował dwóch znanych działaczy na rzecz praw migrantów. Dalsze 15 tys. gwardzistów trafiło do pilnowania północnej części kraju. Zmusiło to nielegalnych migrantów do pozostawania w ukryciu, a więc również odcięło potrzebujących od dostępu do ratujących zdrowie i życie organizacji pozarządowych i wolontariuszy. 

Zwiększając militaryzację na granicach, rząd AMLO po raz kolejny uczynił trasę ucieczki trudniejszą, droższą i niebezpieczniejszą dla migrantów. Obecność sił bezpieczeństwa w południowych stanach wzmocniła przekonanie, że migranci są przestępcami i może być stosowana wobec nich przemoc. 

Militaryzacja granic meksykańskich nie jest fenomenem ery Donalda Trumpa, rozpoczęła się w 2001 roku w południowych stanach.

Kolejne rządy Meksyku, inspirowane bądź zmuszane do podejmowania takich działań przez Waszyngton, ulegały złudzeniu, że zwiększenie kontroli i przeszkód dla nielegalnych migrantów powstrzyma ich przed przekraczaniem granicy. Tymczasem na podstawie dotychczasowych obserwacji można przypuszczać, że podobnie jak w poprzednich latach, zwiększenie kontroli na południowej granicy sprawi, że przejście przez Meksyk będzie bardziej niebezpieczne i kosztowne dla migrantów, ale oczekiwanie, że rozwiąże problem migracji, jest całkowicie złudne.

Na razie takie działania zwiększyły zagrożenie imigrantów napadami, wymuszeniami, nadużyciami, przemocą seksualną i porwaniami z rąk gangów przestępczych, handlarzy ludźmi i władz. W latach 2009 i 2011 meksykański oddział Komisji Praw Człowieka opublikował przerażające raporty szczegółowo dokumentujące przypadki porwań i przestępstw wobec migrantów zwłaszcza ze strony przestępczych grup zorganizowanych. Niektóre z gangów współpracowały z państwowymi instytucjami i z władzami państwa.

Nic więc dziwnego, że wraz z zapowiedzią wzmożonych kontroli na granicy meksykańsko-gwatemalskiej nastąpił gwałtowny wzrost przemocy. Światowe media opisują przypadki zastrzelenia nielegalnych imigrantów przez wojsko i policję podczas patroli na granicach. Zresztą upilnowanie granicy jest niemożliwe – granica z Gwatemalą liczy 870 km i przebiega przez lasy tropikalne, w których pełno jest trudno dostępnych miejsc. Dotychczas straż graniczna naliczyła 68 nielegalnych przejść, ale z pewnością jest ich więcej i wciąż powstają kolejne. Migranci są wypychani na nowe, coraz bardziej niebezpieczne trasy. Dokładna kontrola jest niemożliwa. Po prostu przekroczenie granicy stało się trudniejsze. I droższe.

Przemytnicy zarobią więcej

.Przepełnione schroniska dla imigrantów w meksykańskich miasteczkach w pobliżu granicy z Gwatemalą pełne są uciekinierów, którzy czekają na dogodny moment, aby podjąć wyprawę na północ. Trudniejsze warunki to też wyższy zarobek dla „cojotes” – przemytników ludzi, którzy na transporcie ludzi zarabiają potężne pieniądze. Zwykła stawka za samotną dorosłą osobę podróżującą z Gwatemali do miejsca docelowego w USA wynosi 50 tys. quetzali (około 6,5 tys. dolarów) i obejmuje niebezpieczną wędrówkę przez pustynię. Wszyscy zdają sobie sprawę, że w razie problemów „cojotes” raczej zostawią w palącym słońcu pustyni ciężarówkę pełną stłoczonych migrantów, niż zaryzykują własną wpadkę. Migranci planujący się ubiegać o azyl w USA płacą 25 tys. quetzali. Przy wprowadzeniu wzmożonych kontroli ze strony meksykańskich gwardzistów te stawki wzrosły o 5–10 tys. quetzali. 

Często taka kwota stanowi dorobek całego życia nie jednej osoby, ale całej rodziny. Rodzina i znajomi składają się na sfinansowanie wyprawy młodych osób, które mają szansę przeżyć niebezpieczną podróż i dotrzeć do USA. Krewni czekają potem w kraju na przesyłanie pieniędzy, gdy wybrańcowi uda się dotrzeć do USA i tam znaleźć pracę. W przypadku takich krajów jak Salwador czy Honduras przekazy pieniężne od rodzin z USA stanowią nawet 20 proc. produktu krajowego brutto. Dlatego władze tych państw latami udają, że nie dostrzegają problemu, a nawet oskarżane są o to, że wspierają nielegalną migrację – przynosi ona znaczną część dochodów kraju. Bez tego ich słabe gospodarki załamałyby się zupełnie.

Dziś Meksyk zawraca rekordową liczbę migrantów. Także Donald Trump ogłosił też odsyłanie wszystkich nielegalnie przebywających w USA migrantów. Tymczasem po powrocie do swoich miejscowości w Salwadorze czy Hondurasie czeka ich tragiczny los. Najczęściej przed wyruszeniem w podróż sprzedali cały dobytek i zadłużyli się, nie mają gdzie mieszkać ani żadnej szansy na znalezienie pracy. Nie dysponują żadnymi środkami do życia, a zamiast tego muszą spłacać ogromne długi. Nie tylko wobec rodziny i przyjaciół. Często są zadłużeni wobec jedynych organizacji, które dysponują gotówką – gangów narkotykowych. Te jednak wcale nie chcą czekać cierpliwie latami na spłatę zobowiązań.

Karawany migrantów

.Ci, których nie stać na zapłacenie kilku tysięcy dolarów dla „cojotes”, a nie widzą dla siebie żadnych perspektyw w swoich krajach, skrzykują się po kilka, kilkanaście rodzin i formują „karawany”. Po drodze dołączają do nich następni uciekinierzy, tak że w Meksyku karawana może liczyć kilkaset, a nawet kilka tysięcy osób. W grupie jest bezpieczniej – nie tylko łatwiej przedrzeć się przez różne zasieki i utrudnienia na granicy gwatemalsko-meksykańskiej, ale też obronić się przed czyhającymi na wędrujących migrantów grupami przestępczymi. Rabowanie migrantów to łatwy zarobek – są oni najczęściej bezbronni, wycieńczeni długą drogą, niedożywieni, nie mają siły stawiać oporu. Kobiety i dziewczynki masowo padają ofiarami przemocy seksualnej, która często przypieczętowana jest ich śmiercią. W przydrożnych rowach, zaroślach i okolicznych pustostanach po przemarszu karawany zostają liczne zwłoki kobiet i dzieci.

Niedawny wstrząsający reportaż francuskiej stacji telewizyjnej pokazał 23-letnią Marisol Hernández w zaawansowanej ciąży, która kulejąc, próbuje nadążyć w rozpalonym słońcu stanu Chiapas za karawaną, owijając jednorazowymi chusteczkami zakrwawione i opuchnięte stopy, pełne głębokich otarć i odcisków. Przed nimi jeszcze setki kilometrów, a nikt nie wie, co ich czeka na granicy. Marisol opowiada reporterom, że dwa miesiące wcześniej wyruszyła wraz z innymi z San Pedro Sula, milionowego miasta na północy Hondurasu. Gdy gang narkotykowy zastrzelił jej męża-murarza, sama nie była w stanie wyżywić dwójki małych dzieci. Zostawiła je swojej matce i wyruszyła szukać lepszej przyszłości dla swojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Chciałaby, aby jej trzeci syn był Amerykaninem, skończył szkołę i miał dobrą pracę, niech „wykształci się, będzie mówił po angielsku i zostanie informatykiem”. Jednak po chwili płacze do kamery, że chce zrezygnować z dalszego marszu w karawanie i wracać do dzieci, za którymi strasznie tęskni. Od tygodni, podobnie jak wiele innych ciężarnych kobiet, śpi na kartonach na ziemi, w parkach, na wiejskich podwórkach, czasem w obejściach kościołów. Ale jest w połowie drogi – nie umiałaby sama wrócić do domu.

Marisol nie ma pojęcia, że gdy Donald Trump dowiedział się z mediów o zmierzających w kierunku USA setkach ciężarnych kobiet, które mają zamiar przedrzeć się przez granicę, by po amerykańskiej stronie urodzić swoje dzieci, natychmiast oburzony zapowiedział, że zrobi wszystko, by szybko odejść od „prawa ziemi”, zgodnie z którym osoby urodzone w Stanach mają amerykańskie obywatelstwo. „To śmieszne, musimy z tym skończyć”. Nawet jeśli będzie to trudne do przeprowadzenia, to i tak Marisol niebawem dowie się na granicy, że nie jest wcale mile widziana. Najpewniej podobnie jak tysiące jej towarzyszy, będzie musiała wrócić do Hondurasu.

.Prezydent Meksyku, odpowiadając Trumpowi listownie na zapowiedź wprowadzenia ceł, która wymusiła militaryzację granic meksykańskich i zaostrzenie polityki wobec migrantów z Ameryki Środkowej, proponował „pogłębienie dialogu i poszukiwanie alternatywy w rozwiązywaniu problemu migracyjnego”. Nawiązując do sytuacji gospodarczej i społecznej w ubogich krajach Ameryki Środkowej, AMLO przekonywał, że problemów społecznych „nie rozwiązuje się za pomocą kar pieniężnych i sankcji”. Jednak nic nie zapowiada, aby w najbliższym czasie sytuacja w Ameryce Środkowej miała się poprawić.

Joanna Gocłowska-Bolek

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 lipca 2019
Fot. Jim West/Forum