Po Narodowym Kongresie Nauki
Wcześniej
Projekt ustawy o szkolnictwie wyższym jest ważnym krokiem we właściwym kierunku. I od razu dodam, że przedstawione propozycje są za mało radykalne – pisze prof Leszek PACHOLSKI
.W Krakowie zakończył się Narodowy Kongres Nauki, na którym Jarosław Gowin, wicepremier i Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, przedstawił projekt ustawy o szkolnictwie wyższym. Nowe prawo ma uregulować wiele spraw, którymi wcześniej zajmowały się odrębne ustawy: o szkolnictwie wyższym, o finansowaniu nauki oraz o stopniach i tytułach naukowych. Atmosfera kongresu była doskonała. Pojawiające się różnice poglądów były wyrażane w sposób kulturalny, bez niepotrzebnych emocji.
Dużo gorzej działo się poza kongresem. Po raz pierwszy od 1989 roku powstała ponadpartyjna koalicja w obronie wolności polskiej nauki, podobno zagrożonej przez reformę Gowina. W obronie polskiej profesury wystąpili Krystyna Łybacka z SLD, Lena Kolarska-Bobińska z PO oraz Ryszard Terlecki z PiS. Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej nie potępiła jednoznacznie projektu, ale obawia się „wzrostu roli ministra. Staje się on panem życia i śmierci uczelni, może decydować o likwidacji, łączeniach jednostek naukowych”. „Gazeta Wyborcza” za najwłaściwszą osobę do skomentowania projektu ustawy uznała Aleksandra Temkina, doktoranta filozofii na UW, założyciela stowarzyszenia Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej, który obawia się likwidacji samorządności akademickiej.
Mam nadzieję, że w czasie najbliższych miesięcy przeczytamy wiele komentarzy do szczegółowych rozwiązań przedstawionych w projekcie ustawy. Ja też zamierzam zabrać głos w bardziej rozbudowanej analizie na „Wszystko Co Najważniejsze”. Teraz chciałbym przekazać tylko pierwsze wrażenia po kongresie.
Może zacznę od tego, że moim zdaniem projekt ustawy jest ważnym krokiem we właściwym kierunku. I od razu dodam, że przedstawione propozycje są za mało radykalne. Z wypowiedzi premiera Jarosława Gowina i prof. Jerzego Woźnickiego, który jest przewodniczącym Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego (RGNiSW) oraz członkiem prezydium Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP), wynikało jasno, że to przede wszystkim naciski obu tych ciał przedstawicielskich w istotny sposób stępiły ostrze ustawy. Wicepremier przyznał, że w wielu sprawach pierwsze propozycje ministerstwa były bardziej radykalne, ale zostały zmodyfikowane „pod naciskiem środowiska”. Jednak z rozmów w kuluarach kongresu wynikało, że tylko część środowiska utożsamiała się z poglądami wyrażanymi przez KRASP i RGNiSW. W szczególności znakomita większość obecnych w Krakowie najwybitniejszych przedstawicieli polskiej nauki żałowała, że projekt reformy nie poszedł dużo dalej.
W pierwszym dłuższym referacie kongresu profesor Georg Winckler przedstawił wyniki prac ośmioosobowego zespołu zagranicznych ekspertów, którzy dokonali oceny systemu szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce oraz zaproponowali zmiany. Propozycje zespołu nie były rewolucyjne i w zasadzie odwoływały się do powszechnie znanych dobrych praktyk w tych krajach Europy, których szkolnictwo wyższe odnosi sukcesy. Rekomendacje dotyczyły między innymi zmiany ustroju uczelni, likwidacji habilitacji, zmiany reguł zatrudniania i mobilności. W znacznym stopniu były one zbieżne z propozycjami, które pojawiły się w projektach opracowanych przez trzy zespoły polskich ekspertów.
Premier Gowin rozpoczął prezentację projektu reform od stwierdzenia, że projekt w znacznym stopniu realizuje rekomendacje zagranicznych uczonych. Niestety, trudno się z tym do końca zgodzić.
Wprawdzie uwzględniono prawie wszystkie problemy wspomniane przez ekspertów, lecz zaproponowane rozwiązania są bardzo nieśmiałe.
Bardzo dobrze, że po raz pierwszy od czasu ustawy z 12 września 1990 roku podjęto problem zmiany ustroju uczelni. Zdecydowanie należy pochwalić to, że ustawa pozostawia uczelniom możliwość kształtowania struktury wewnętrznej. W strukturze uczelni można będzie wydzielać, tak jak teraz, wydziały i instytuty, ale też będą mogły powstawać struktury większe, takie jak na przykład szkoły: nauk ścisłych i eksperymentalnych lub nauk humanistycznych, a studenci mogliby być przyjmowani do szkoły, a dopiero po pierwszym roku wybieraliby kierunek studiów.
Jedynymi organami w strukturze uczelni publicznej narzuconymi przez ustawę będą bardzo silny rektor, silny senat i rada uczelni. Uczelnia w statucie może powołać inne organy i, jeśli dobrze rozumiem, utworzyć ciała kolegialne opiniujące działania uczelnianych jednostek.
Z likwidacją ustawowego umocowania jednostek podstawowych (wydziałów) wiąże się propozycja połączenia dotacji na badania naukowe z dotacją na działalność dydaktyczną i przekazywanie uczelni połączonej dotacji bez podziału na wydziały. Jest to rozwiązanie stosowane prawie wszędzie w Europie i może pozwolić uczelni na budowanie strategii, prowadzenie polityki naukowej polegającej na wygaszaniu jednych kierunków badań i wzmacnianiu innych oraz na restrukturyzację zatrudnienia. Silny i mądry rektor mógłby ze wsparciem oświeconego senatu poprawić w ten sposób pozycję uczelni.
Nie można wykluczyć, że tak się stanie, ale niestety pewnie będzie po staremu. Władza na uczelni pozostanie bowiem w rękach tego samego kręgu osób co dotychczas. Mają wprawdzie powstać rady, złożone w większości z osób spoza uczelni, które będą proponować (co najmniej dwóch) kandydatów, z których, tak jak dotychczas, społeczność akademicka wybierze rektora. Rada uczelni będzie jednak w całości powoływana przez jej senat i można sobie wyobrazić, że jej skład będzie wzmacniał istniejące na uczelni koterie.
W rezultacie w niektórych uczelniach zamiast realizacji ambitnych planów strategicznych może dojść do równania w dół. Władze tych uczelni, wybrane przez słabszą większość, poprawią warunki pracy tej słabszej większości, dzieląc sprawiedliwie (czyli równo) dobra wypracowane przez najlepszych.
Częściowym, choć niedającym gwarancji zabezpieczeniem mogłoby być powoływanie części członków rady uczelni przez ministra i samorząd lokalny. Nawet gdyby to były w sumie tylko dwie osoby w ośmioosobowym składzie, to mogłyby być niezależnym od pracowników uczelni sumieniem rady. Jednak najlepszą gwarancją sukcesu reformy byłoby znaczne wzmocnienie roli rady uczelni i uniezależnienie jej od społeczności akademickiej.
Po pierwszych informacjach na temat założeń reformy można się było spodziewać, że zostanie zmieniona struktura stopni naukowych, zniknie habilitacja i Centralna Komisja. Niestety, habilitacja została zachowana. Przestała jednak być warunkiem zatrudnienia na stanowisku profesora. Jest to rozwiązanie, które może ograniczyć liczbę bardzo słabych habilitacji i ułatwić funkcjonowanie mniejszych uczelni. Zapewne znaczna część starszych adiunktów odetchnie. Habilitacja będzie jednak wymagana od osób, które chcą promować doktorów, pozostaje także tytuł profesora, a Centralna Komisja zostanie ulepszona i będzie miała sensowniejszą nazwę. Martwi mnie to. Martwi też premiera Gowina, który powiedział, że jest zwolennikiem zniesienia habilitacji, zgłaszając w pewnym sensie votum separatum do zaproponowanego przez siebie projektu. Habilitacja jest jednym z czynników znacznie opóźniających rozpoczęcie samodzielnej pracy naukowej i ograniczających powroty młodych uczonych z zagranicy. Młodzi, dynamiczni uczeni, zatrudnieni na pierwszych stanowiskach profesorskich, chcą natychmiast tworzyć grupy badawcze i kształcić doktorów.
Część pracowników polskich uczelni czuje się zagrożona przez zapowiadane reformy. Boją się głównie ci, którzy zdają sobie sprawę, że niezbyt dobrze wywiązują się z obowiązków nauczyciela akademickiego. Są wśród nich aktywni politycy i osoby mające dostęp do uszu wpływowych osób. To oni powodują, że niektórzy politycy i dziennikarze ośmieszają się, strasząc utratą wolności prowadzenia badań i autonomii uczelni. Nic takiego w propozycjach premiera Gowina nie znalazłem. Wręcz przeciwnie, jest w nich, moim zdaniem nadmierne, przywiązanie do uczelni jako samorządnej wspólnoty uczonych.
.Wyrażany w licznych wypowiedziach strach przed reformą jest dla mnie dowodem na to, że mamy do czynienia z dobrym projektem. Co więcej, sądzę, że gdyby propozycje reform były bardziej zdecydowane, to opór przeciwko nim nie byłby dużo większy. Mam więc nadzieję, że po otwartej dyskusji i konsultacjach, które się właśnie rozpoczęły, zostanie przywrócona przynajmniej część z zapowiadanych wcześniej rozwiązań.
To był dobry krok, ale koniecznie trzeba pójść dalej.
Leszek Pacholski