Świat nieograniczonej chciwości. Czego nauczyła nas pandemia?
„Nie ulękniesz się strachu nocnego, ani strzały latającej we dnie;
Ani zarazy morowej, która przechodzi w ciemności, ani powietrza morowego, które zatraca w południe.
Padnie po boku twym tysiąc, a dziesięć tysięcy po prawej stronie twojej; ale się do ciebie nie przybliży”.
Psalm 91, Biblia Gdańska
Bogaci stali się w trakcie pandemii jeszcze bogatsi, a rozziew między bogatymi a biednymi tylko się pogłębił. Wielkimi wygranymi okazały się nie tylko międzynarodowe koncerny farmaceutyczne, ale także tzw. wielka piątka GAFAM Big Techu – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
.W ślad za przewidywaniami prof. Chrisa Whitty’ego, głównego doradcy rządu Wielkiej Brytanii ds. zdrowia publicznego (Chief Medical Officer), można stwierdzić, że pandemia COVID-19 ustąpiła i w pewien sposób odeszła do lamusa historii, przynajmniej na jakiś czas. No chyba że pojawi się jakaś nowa, bardzo groźna mutacja wirusa SARS-CoV-2, ale wydaje się to dość mało prawdopodobne. Oczywiście nadal zdarzają się przypadki zachorowań na COVID-19, jednak przyzwyczailiśmy się już do obecności koronawirusa w naszym życiu, gdyż stał się on czymś w rodzaju sezonowej grypy.
Jak w wielu przypadkach, dopiero spojrzenie wstecz, niejako z oddali, pozwala w sposób właściwy ocenić dane zjawisko społeczne. Może przyszła więc pora, aby dokonać swego rodzaju podsumowania i spróbować ponownie ocenić dalekosiężny wpływ pandemii na nasze życie. Wielu, w tym i ja, miało nadzieję, że pandemia COVID-19 przyczyni się do kulturowej społecznej i ekonomicznej przemiany świata poprzez dobitne doświadczenie kruchości i ograniczoności ludzkiej egzystencji. I choć niewątpliwie skutki pandemii okazały się głębokie i długotrwałe, to jednak czas pokazał, że powyższa nadzieja była pewnego rodzaju naiwnością.
Niedawne siedmiomiesięczne śledztwo przeprowadzone przez dziennikarzy „Politico” i „Die Welt” wykazało, iż w trakcie pandemii COVID-19 doszło do płynnego przekazania przez rządy wielu państw podejmowania decyzji w ręce organizacji pozarządowych, w tym szczególnie tych kojarzonych z Fundacją Gatesów. Cztery organizacje przejęły role, które powinny odgrywać rządy państw. Jak piszą dziennikarze „Politico” i „Die Welt”: „Te cztery organizacje współpracowały ze sobą w przeszłości, a trzy z nich miały wspólną historię. Oprócz samej Fundacji Billa i Melindy Gatesów należały do nich: Gavi (globalna organizacja zajmująca się szczepieniami, którą Bill Gates pomógł założyć, by zaszczepić ludzi w krajach o niskich dochodach), Wellcome Trust (brytyjska fundacja badawcza, która współpracowała z fundacją Gatesów i była przez nią obficie finansowana w poprzednich latach) oraz Coalition for Epidemic Preparedness Innovations (CEPI), międzynarodowa grupa badawczo-rozwojowa zajmująca się szczepionkami, którą Bill Gates i Wellcome Trust pomogli stworzyć w 2017 roku”.
Problem leży jednak w tym, że mimo podjęcia się zadań nakierowanych na kraje rozwijające się i przynależnych ich rządom, na organizacjach tych nie spoczywała odpowiedzialność, której wymaga się od demokratycznie wybranych władz. Według zasadniczych ustaleń śledztwa organizacje te wspólnie przekazały 1,4 mld dolarów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w celu dystrybucji narzędzi do walki z COVID-19. Jednak program ten nie osiągnął zakładanych celów, a liderzy organizacji uzyskali bezprecedensowy dostęp do najwyższych szczebli rządowych, wydając co najmniej 8,3 mln dolarów na lobbing wśród ustawodawców i urzędników w USA i Europie. Jak stwierdził prof. Lawrence Gostin, profesor Uniwersytetu Georgetown i specjalista od prawa zdrowia publicznego: „Powinniśmy być głęboko zaniepokojeni. Mówiąc bardzo dosadnie, pieniądze kupują wpływy. A to jest najgorszy rodzaj wpływu. Nie tylko dlatego, że to pieniądze, choć to ważne, bo pieniądze nie powinny dyktować polityki, ale także dlatego, że to preferencyjny dostęp, do którego dochodzi za zamkniętymi drzwiami”. Co więcej, urzędnicy z USA, UE i przedstawiciele WHO przechodzili przez te cztery organizacje jako ich pracownicy, co pozwoliło zbudować sieć politycznych i finansowych powiązań w Waszyngtonie oraz w Brukseli.
Program przekazywania szczepionek do krajów biedniejszych, COVAX, utworzony przez specjalne konsorcjum prowadzone przez Gavi, CEPI i UNICEF, stanowił filar szczepionkowy inicjatywy ACT-A. Jednak jak wskazuje analiza przeprowadzona przez Dalberg Global Development Advisors, nowojorską firmę doradztwa politycznego, inicjatywa ACT-A nie osiągnęła swoich celów w zakresie dostaw do 2021 r. na żadnym z trzech frontów swego działania: ani w zakresie testowania, ani dystrybucji szczepionek, ani w zakresie dostępności leczenia. Zamiast obiecanych krajom o niskich i średnich dochodach 500 mln testów, które miały być dostarczone do połowy 2021 r., pozyskano tylko 84 mln testów (16 proc. założonego celu).
W miejsce obiecanych leków do 245 mln kuracji, którą to liczbę i tak zmniejszono potem do 100 mln, dostarczono leki zaledwie dla 1,8 mln terapii. I wreszcie zamiast 2 mld dawek szczepionek planowanych do dostarczenia do końca 2021 r., do września 2022 roku wysłano ich jedynie 319 mln. Wskutek tego do sierpnia 2022 r. zaszczepiono przeciwko COVID-19 jedynie około 20 proc. mieszkańców Afryki. Tak więc wbrew wcześniejszym obietnicom kraje o najniższych dochodach zostały pozbawione ratujących życie szczepionek w czasie największych fal pandemii. Przyczynił się do tego istotnie sprzeciw wobec zrzeczenia się ochrony własności intelektualnej w przypadku szczepionek przeciwko COVID-19, za czym Bill Gates i przedstawiciele wymienionych organizacji aktywnie lobbowali.
Jak napisał Richard Horton z renomowanego czasopisma medycznego „Lancet”, wydaje się, że ani Bill Gates, ani samo WHO nie zrozumieli natury i prawdziwej skali pandemii. Wynika to z faktu, że pandemia COVID-19 „kwitła” na nierównościach. Tymczasem do dziś nie zaistniała poważna dyskusja na temat związku szerzenia się pandemii wirusa SARS-CoV-2 z głębokimi dysproporcjami ekonomicznymi między społeczeństwami, a także postulatu, iż adresowanie tych dysproporcji musi być częścią każdego przyszłego planu gotowości pandemicznej (pandemic preparedness). W innym komentarzu redakcja czasopisma „Lancet” napisała, że poza pytaniami o swoje inwestycje Fundacja Gatesów nie była przedmiotem żadnej istotnej kontroli zewnętrznej, tymczasem jak poinformowano, Fundacja przekazała większość swoich dotacji organizacjom w krajach o wysokich dochodach. Finansowanie to było mocno ukierunkowane na malarię i HIV (AIDS), przy stosunkowo niewielkich inwestycjach w gruźlicę, zdrowie matki i dziecka oraz odżywianie – przy czym choroby przewlekłe były całkowicie nieobecne w portfelu wydatków Fundacji.
Analiza grantów przyznanych przez Gates Foundation w latach 1998-2007 pokazuje bardzo dobitnie, że dotacje przyznawane przez Fundację nie odzwierciedlają ciężaru chorób, z jakim borykają się osoby żyjące w najgłębszym ubóstwie. Szczególnie rzuca się w oczy alarmująco słaba korelacja między finansowaniem Fundacji a priorytetami dotyczącymi chorób wieku dziecięcego. Niepokój wyrażany przez wielu naukowców, którzy od dawna pracują w krajach o niskich dochodach, polega na tym, że ważne programy zdrowotne podlegają zniekształceniom wywoływanym przez duże granty z Fundacji Gatesów. Na przykład skupienie się na malarii na obszarach, gdzie inne choroby powodują więcej problemów, stwarza szkodliwe i niewłaściwie adresowane bodźce dla polityków, decydentów i pracowników ochrony zdrowia. Zdaniem czasopisma „Lancet” może to wzbudzić poważny niepokój o przejrzystość działań Fundacji. Pierwszą naczelną zasadą Fundacji jest bowiem to, że „kieruje się ona zainteresowaniami i pasjami rodziny Gatesów”. Pojawia się pytanie, czy taka kapryśna zasada zarządzania jest wystarczająca dla tak dużego i wpływowego inwestora w światowe zdrowie. Nie jest też jasne, z czyich rad korzystała Fundacja przy opracowywaniu swej strategii. Choć teoretycznie kieruje się ona przekonaniem, że „każde życie ma taką samą wartość”, to jednak wydaje się, że nie każdy głos ma dla niej taką samą wartość, zwłaszcza jeśli chodzi o wsłuchiwanie się w głosy tych, którym najbardziej zależy na pomocy i do których jest ona adresowana. Przedstawiciele Fundacji Gatesów zasiadają w zarządach innych agencji i kształtują aktywnie ich polityki i praktyki, co jednak nie spotyka się z zasadą wzajemności, gdyż podmioty te nie mogą angażować się w prace Fundacji w analogiczny sposób, w jaki Fundacja na nie wpływa.
Czy więc dziwi to, że bogaci stali się w trakcie pandemii jeszcze bogatsi, a rozziew między bogatymi a biednymi tylko się pogłębił? Wielkimi wygranymi okazały się nie tylko międzynarodowe koncerny farmaceutyczne (Pfizer, Moderna czy AstraZeneca), które powiększyły swoje zyski o 50–100 proc., ale także, tzw. wielka piątka GAFAM „Big Techu” (Google, Apple, Facebook, Amazon i Microsoft), której zyski wzrosły z kolei o 44–160 procent. Raport pozarządowej fundacji Oxfam, opublikowany w roku 2018, pokazywał, że aż 82 proc. światowego bogactwa wygenerowanego w 2017 roku trafiło do najbogatszego 1 proc. ludzi, a 42 osoby posiadały wówczas tyle samo bogactwa co 3,7 miliarda ludzi. Raport tej samej organizacji, opublikowany w styczniu 2023 r. przed Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, a dotyczący globalnych nierówności, wskazał, że w czasie pandemii (od marca 2020 r. do grudnia 2022 r.) majątek najbogatszych ludzi, stanowiących 1 proc. światowej populacji, wzrósł o 26 bilionów dolarów. A zatem jeden procent najbogatszych ludzi na świecie powiększył dwukrotnie swój kapitał w stosunku do pozostałej części populacji. Dodatkowo po raz pierwszy skrajne bogactwo i ubóstwo wzrosły równocześnie. A więc koszty ekonomiczne wynikłe z pandemii COVID-19 przerzucono niejako na klasę średnią i całą resztę społeczeństwa.
Doszło więc nie tylko do bogacenia się bogatych kosztem biednych, ale i do nasilenia koncentracji bogactwa w rękach nielicznych na niespotykaną wcześniej w dziejach świata skalę. Co gorsza, jak napisano w raporcie Oxfam, do tego wzrostu bogactwa przyczyniły się w dużej mierzełamanie praw pracowniczych i narastająca koncentracja rynku.
Praźródłem powyższych nieprawidłowości i niesprawiedliwości wydaje się nieograniczona ludzka chciwość, prowadząca do maksymalizacji zysków za wszelką cenę. Jednak narastające nierówności i koncentracja bogactwa stanowią potencjalny punkt zapalny, który w każdej chwili grozi nieobliczalnym w swych skutkach wybuchem społecznym, dlatego kontrola tego stanu rzeczy wymaga zastosowania technik zaawansowanej inżynierii społecznej. Być może dlatego część społeczeństwa postrzega samą pandemię COVID-19 w tych właśnie kategoriach, nazywając ją globalną mistyfikacją, z czym jako lekarzowi trudno mi się zgodzić.
Nie można też abstrahować od faktu, iż czysto materialistyczne podejście do życia ma swoją cenę; cenę, którą jest nieumiejętność radzenia sobie ze świadomością śmierci. Dlatego zachodnia cywilizacja spycha śmierć na ubocze, jak pisze Józef Białek w swojej kompleksowej analizie wpływu COVID-19 na współczesny świat, oskarżając wręcz jego elity o globalną mistyfikację właśnie. Nie dość pisać, że kryzys COVID-19 brutalnie przypomniał o pewności naszej śmierci i nieusuwalności ludzkiego cierpienia z obszaru naszego życia. Tymczasem w utylitarnie pojmowanym świecie ludzkie cierpienie po prostu nie ma sensu, dlatego trzeba dążyć do tego, aby je skrócić lub wyeliminować, a co najmniej przenieść na margines, poza obszar społecznego postrzegania. O nieumiejętności radzenia sobie współczesnych społeczeństw z problemem śmierci i ograniczoności ludzkiego życia pisałem zresztą w jednym ze swoich dawniejszych tekstów poświęconych pandemii [Prof. Piotr CZAUDERNA: „Czas zarazy. Lekcja trzecia” LINK >>>).
Dlatego o wiele ważniejsze od spojrzenia ekonomicznego wydają mi się aspekty psychologiczne i socjologiczne pandemii. Ludzka egzystencja, szczególnie w opinii młodego pokolenia, koncentruje się na teraźniejszości i na własnych potrzebach. Ostatecznym celem dla wielu jest życie w pomyślności i zdrowiu, dlatego pandemia koronawirusa, która dramatycznie podważyła poczucie wygody i osobistego bezpieczeństwa oraz uświadomiła wszystkim chwiejność i nieprzewidywalność ludzkiego losu, była takim szokiem dla Europy. Dobitnie pokazują to badania sondażowe przeprowadzone w 12 krajach Unii Europejskiej przez wybitnego bułgarskiego politologa i socjologa, Iwana Krastewa, oraz Marka Leonarda, współzałożyciela i prezesa pierwszego paneuropejskiego think tanku European Council on Foreign Relations (ECFR).
Przeżycia związane z pandemią COVID-19 podzieliły Europę tak samo jak wcześniej kryzys euro i kryzys uchodźczy, przy czym Południe i Wschód kontynentu czują się znacznie bardziej dotknięte niż Północ i Zachód. Ukazały także duży podział pokoleniowy – młodzi częściej niż starsi obwiniali rządy za wciąż trwające skutki pandemii, czuli się w większym stopniu dotknięci COVID-19. Zwłaszcza to ostatnie zjawisko w pierwszym momencie mocno mnie zaskoczyło – przecież COVID-19 stanowił znacznie większe zagrożenie zdrowia i życia dla seniorów niż osób młodych. Tymczasem prawie dwie trzecie respondentów powyżej 60. roku życia nie czuło się osobiście dotkniętych kryzysem związanym z koronawirusem (z wyjątkiem Hiszpanii, Portugalii, Węgier i Polski), ale wśród respondentów poniżej 30. roku życia tylko 43 proc. nie czuło się dotkniętych pandemią. Co więcej, osoby młode częściej niż starsi obwiniały rządy za wciąż trwające skutki pandemii. Według interpretacji Krastewa ten wzrost cynizmu wśród młodych ludzi co do intencji rządów wynika z dość powszechnego poczucia, że przyszłość młodych została poświęcona dla dobra ich rodziców i dziadków.
A zatem to młodzi ludzie postrzegają siebie samych jako główne ofiary pandemii. Z pewnością wynika to w części z faktu, iż pandemia i związane z nią restrykcje wpłynęły bardzo istotnie na styl życia młodych ludzi. Jednak co najmniej równie ważne, a może i nawet ważniejsze było poczucie lęku i niepewności. Potwierdzają to obserwacje dr. Krzysztofa Buczkowskiego, polskiego socjologa, prowadzone ze studentami płockich uczelni, a przedstawione w opracowaniu Zacovidowani. Pandemiczne emocje młodych. Bardzo charakterystyczne są zacytowane w nim wypowiedzi, np. 19-letniej Dominiki: „Pojawienie się koronawirusa w Polsce było jak uderzenie asteroidy. Na początku ogarnęła mnie panika…” albo 22-letniej Judyty: „Jednak nikt nie pomyślałby, że takie ciężkie czasy mogą jeszcze kiedyś przyjść w dobie współczesnego rozwoju nauki, medycyny, gospodarki i technologii”. Jak podkreśla dr Buczkowski, każdy lęk ogranicza możliwości poznawcze, powoduje poczucie utraty kontroli nad własnym życiem oraz potęguje skłonność do selektywnego przetwarzania informacji. Bardzo charakterystyczne są tu słowa 23-letniej Kamili: „Wybuch pandemii narusza przede wszystkim nasze poczucie kontroli nad rzeczywistością. Nie mam tutaj na myśli poczucia wpływu na nasze życie, ale poczucie zrozumienia tego, co aktualnie się dzieje, i zdolność przewidywania, jak sytuacja potoczy się dalej. Niepewność jest irytująca”.
Nie należy się więc dziwić, że według badań CBOS z sierpnia 2020 roku 38 proc. ankietowanych Polaków uważało, że pandemia jest zagrożeniem wyolbrzymionym, a 8 proc. twierdziło, że wręcz fikcyjnym. Ponadto 32 proc. respondentów uważało, że pandemia koronawirusa została sztucznie wywołana, aby zmniejszyć populację ludzi żyjących na Ziemi. Dotyczy to szczególnie ludzi młodych, których 20 proc. (według cytowanych już badań ECFR) twierdziło, że rządy wykorzystują pandemię jako pretekst do zwiększenia kontroli nad społeczeństwem. Szczególnie podatne na takie myślenie były osoby, które doświadczyły pandemii jako potężnego kryzysu ekonomicznego. Zjawisko to było rozpowszechnione w Polsce i Bułgarii oraz, co ciekawe, w pewnym stopniu – także we Francji. Młodsi Europejczycy w wieku poniżej 30 lat byli też bardziej skłonni obwiniać za kryzys COVID-19 rządy i inne instytucje, a nie jednostki. Tymczasem starsi Europejczycy, w wieku powyżej 60., lat obwiniali raczej jednostki za nieprzemyślane zachowania i za nieprzestrzeganie obostrzeń.
Chyba jednak najważniejsza popandemiczna zmiana dotyczyła poczucia wolności. W całej Europie 22 proc. respondentów twierdziło, że nadal czują się wolni w życiu codziennym, w porównaniu z 64 proc., które twierdziły, że czuły się wolne dwa lata temu, przed wybuchem pandemii! Odpowiednio – odsetek osób, które obecnie nie czują się wolne, wynosił 27 proc. w porównaniu z 7 proc., które nie czuły się wolne dwa lata temu. Co ciekawe, dwoma krajami z największym odsetkiem ludzi, którzy czują się wolni, są Węgry i Hiszpania, a z najmniejszym – Niemcy i Austria, gdzie nigdy nie wprowadzono całkowitego lockdownu.
Wszystko to skutkowało ogromnym poczuciem wyobcowania i samotności. Czas zarazy był bowiem niewątpliwie czasem dogłębnej samotności. Jak określił to Arystoteles, samotność to złe przeżycie, przynoszące cierpienie i nieszczęście, a David Hume uważał ją za najgorszą karę. Znamienna jest tu wypowiedź 21-letniej Nadii: „Dzięki internetowi możemy wiele, aczkolwiek często zapominamy o tym, co jest najważniejsze, czyli o sobie. Zamykamy się na drugiego człowieka, trzymając w dłoni telefon i bezrefleksyjnie patrząc w ekran. Nie znamy siebie i swoich uczuć, zapominamy o naszych potrzebach. Nie umiemy szczerze rozmawiać z drugim człowiekiem, zatracamy się w tym wszystkim”.
Jak podsumował swoje badania Iwan Krastew: „Różne sposoby, w jakie ludzie zostali dotknięci przez pandemię, stworzyły odmienne perspektywy w wielu krajach. Spowodowały one również, że perspektywy państw członkowskich z Północy i Zachodu różnią się od tych z Południa i Wschodu. Podziały dotyczące systemu opieki zdrowotnej, ofiar gospodarczych i idei wolności mogą okazać się długotrwałe. Ale najbardziej dramatyczna może być przepaść między pokoleniami. W całej Europie rządy słusznie skupiały się na ratowaniu życia najstarszych, ale nadszedł czas, by skupić się na problemach młodych”. Różnice w podejściu do pandemii różnych społeczeństw dobitnie ilustrują wyniki odpowiedzi na pytanie o surowość restrykcji: ponad 40 proc. Polaków uważało, że były one zbyt surowe, podczas gdy aż 52 proc. Szwedów uznało je za niedostatecznie surowe. Jak pisze Iwan Krastew: „Podziały polityczne wyłaniające się wokół różnych sposobów postrzegania wolności rozgrywają się w różny sposób w poszczególnych krajach europejskich.
Badanie ECFR sugeruje, że Polska, Niemcy i Francja mogą być archetypami dla nowych rodzajów polityki po pandemii – każde z tych państw reprezentuje niektóre z dynamik, które można zaobserwować w innych krajach europejskich”. Zdaniem Krastewa w Polsce pandemia rozgrywa się w „spolaryzowanej demokracji”, gdzie kryzys wzmocnił istniejące wcześniej, bardzo głębokie społeczne podziały, a część społeczeństwa postrzega działania rządu jako duże zagrożenie dla wolności, co w konsekwencji prowadzi do obwiniania rządu i innych instytucji państwa za kryzys pandemiczny i zagrożenie dla ludzkiej wolności. Z kolei w Niemczech, w systemie tzw. demokracji konsensualnej w miejsce polaryzacji międzypartyjnej, nie było silnego publicznego sprzeciwu wobec poziomu ograniczeń czy motywów ich wprowadzenia. Jednak skutkiem tego, powierzchownego w gruncie rzeczy, konsensusu był bardzo wysoki poziom niezadowolenia społecznego oraz silne odczucie pozbawienia wolności (aż 49 proc. ankietowanych Niemców nie miało poczucia wolności vs. 9 proc. z okresu przed pandemią), i to nawet wśród zwolenników partii rządzących. Wreszcie we Francji doszło do uderzającej zmiany filozofii politycznej w obrębie głównych partii rządzących i opozycyjnych, co Krastew określił mianem „demokracji niebinarnej”. Liberalni zwolennicy Emmanuela Macrona poparli wysoce interwencjonistyczne działania państwa, uważając, że restrykcje były albo odpowiednie, albo wręcz zbyt łagodne. Tymczasem wśród obecnych zwolenników Marine Le Pen, której partia dążyła przecież do bardziej autorytarnego modelu państwa, prawie jedna trzecia uważała, że ograniczenia były zbyt surowe, i domagała się, aby ich partia stała się trybuną wolności przeciwko represyjnej sile pandemicznego państwa. Aż 37 proc. zwolenników Le Pen uważało, że głównym motywem wprowadzenia ograniczeń była chęć kontroli społeczeństwa, a wśród zwolenników Macrona tylko 1 osoba na 20 podzielała ten pogląd.
Analizując społeczne efekty pandemii COVID-19, nie należy zapominać o jej niezwykle poważnych skutkach w sferze ludzkiej psychiki, które nie tylko wciąż trwają, ale prawdopodobnie będą się wręcz nasilać. Wiemy już, że długotrwałe zamknięcie szkół (lockdown) wywołało wzrost liczby depresji i nerwic wśród młodzieży. Ograniczenie kontaktów z rzeczywistością do cyfrowego wymiaru nasiliło już wcześniej istniejące niekorzystne tendencje także wśród osób dorosłych, tym bardziej że jak się okazało, tzw. przedłużający się lub późny obraz COVID-19 (long-/late-COVID) także może wywoływać odległe skutki psychiczne o przewlekłym charakterze. Objawiają się one pod postaciami depresji, zaburzeń snu i nastroju, wzrostu poziomu stresu oraz agresji, aż do zespołu stresu pourazowego. Jak zwracają uwagę psychologowie, lęk może mieć i inne konsekwencje – w pierwszym rzędzie narastające poczucie egoizmu wyrażające się w daleko posuniętej trosce o siebie i jedynie własne dobro.
Jestem w stanie wyobrazić sobie nawet wycofanie w przyszłości społecznego konsensusu co do finansowania opieki zdrowotnej, społecznej, a także systemu emerytalnego przez młode pokolenia o zdecydowanie bardziej egoistycznym nastawieniu, co z kolei może doprowadzić do zakwestionowania samych podstaw obecnego ładu społecznego, a także dalszego upowszechnienia zjawisk takich jak eutanazja czy aborcja eugeniczna. Jednak zmiany zachodzące wokół nas, czego w pewien sposób doświadczyliśmy w trakcie pandemii, mogą także skutkować przyjęciem innego modelu rozwojowego, o bardziej korporacyjnym charakterze, w którym w miejsce prywatnej własności, będącej podstawą osobistej ludzkiej wolności, szczególnie dla przedstawicieli klasy średniej, pojawią się inne formy użytkowania dóbr materialnych, oparte na ich współdzieleniu lub krótko- bądź długoterminowym wynajmie; rynek zatrudnienia zdominuje praca najemna, pozbawiona znacznej części socjalnych benefitów, oparta na osobistej mobilności; realny pieniądz zostanie zastąpiony przez walutę cyfrową, a znaczna część ludzkiej aktywności zawodowej i prywatnej oraz relacji interpersonalnych przeniesiona zostanie do internetu oraz do świata wirtualnego.
Dla rozpowszechnienia się tego typu zachowań społecznych nie bez znaczenia jest idea troski o klimat i środowisko naturalne, która w pewien sposób staje się nową religią, zastępując naturalne tęsknoty człowieka oparte na potrzebie wiary oraz wypełniając lukę po zepchniętym na bok i coraz bardziej odrzucanym chrześcijaństwie. Jak uczy nas historia, ludzie gotowi są zrezygnować ze znacznej części własnej wolności dla poczucia osobistego bezpieczeństwa. Brzmi to wszystko jak nowoczesna dystopia czy odmiana Matrixu. Ale czy na pewno jest to świat, którego nie umiemy sobie wyobrazić i który jest nie do pomyślenia? Może wystarczy spojrzeć na kierunek, w którym zmierzają współczesne Chiny?
Wszystkie powyższe zjawiska mogą doprowadzić do nieobliczalnych i trudno przewidywalnych konsekwencji politycznych. Jak sugeruje Iwan Krastew, w miarę jak Europa zacznie radzić sobie z długofalowymi konsekwencjami pandemii, te podziały w doświadczeniach przekształcą się z cichego podziału w poważny rozłam. Może to mieć głębokie implikacje dla niektórych z największych projektów europejskich: idei swobody przemieszczania się, przyszłości planu naprawczego UE oraz relacji Europy z resztą świata. Ten potencjał przyszłych politycznych kryzysów w obrębie UE może okazać się jednym z kolejnych, długofalowych skutków pandemii.
Mimo że pojawienie się koronawirusa jak w soczewce uwidoczniło znane już wcześniej słabości obowiązującego dziś modelu cywilizacyjnego, który skutkuje narastającym gigantycznym zadłużeniem państw, brakiem pokrycia w postaci towarów i usług krążącej w świecie masy pieniądza, gigantyczną siłą globalnych korporacji, która przewyższa potęgę państw, to jednak nie wygląda na to, by europejskie społeczeństwa i ich elity wyciągnęły z tego daleko idące wnioski. Tymczasem bez głębokiego przeprojektowania liberalnej demokracji, opartej na mechanizmach wolnorynkowych, w celu uwzględnienia zasad solidaryzmu społecznego – pewnego dnia możemy obudzić się w jakiejś formie dystopii. Ograniczenie ludzkiego życia do prostych przyjemności, bez odwołania się do całości naszej egzystencji i nadania jej niezbędnego sensu, sprowadza nasz byt do poziomu zwierząt oraz pozbawia człowieka jego naturalnej i przyrodzonej godności.
.Można sparafrazować zdanie, którym Richard Horton zakończył swój tekst w „Lancecie” – trudną prawdą jest to, że żyjemy w bardzo niebezpiecznych czasach, w których grozi nam beztroskie i bezrefleksyjne samozadowolenie będące nagrodą, jaką sami sobie wyznaczyliśmy za nasz iluzoryczny triumf nad pandemią COVID-19; iluzoryczny, bo ignorujący złożoność i wieloaspektowość jej skutków.
Piotr Czauderna