Prof. Richard A. EPSTEIN: Rok życia na krawędzi. 365 dni prezydentury Joe Bidena

Rok życia na krawędzi.
365 dni prezydentury Joe Bidena

Photo of Prof. Richard A. EPSTEIN

Prof. Richard A. EPSTEIN

Laurence A. Tisch Professor of Law na NYU School of Law, gdzie pełni funkcję dyrektora Classical Liberal Institute, który pomógł założyć w 2013 roku. Od 2000 roku pełni funkcję Petera i Kirstin Bedford Senior Fellow w Hoover Institution Epstein. Jest również emerytowanym profesorem prawa Jamesa Parkera Halla i starszym wykładowcą na Uniwersytecie w Chicago.

Jako kandydat na urząd prezydenta Joe Biden składał obietnice, dzięki którym wygrał wybory. Jako urzędujący prezydent nie potrafi ich jednak spełnić – twierdzi prof. Richard A. EPSTEIN

Prezydent Joe Biden nie cieszy się poparciem Amerykanów. Już po stu dniach sprawowania urzędu popularność Joe Bidena jako prezydenta Stanów Zjednoczonych spadła z ponad pięćdziesięciu do nieco ponad czterdziestu procent. W bardzo krótkim czasie wielu Amerykanów przestało ufać własnemu prezydentowi. Największy spadek miał miejsce pod koniec lata 2021 r., w chwili blamażu w Afganistanie.

Choć powody postępującej utraty zaufania większości Amerykanów do Bidena są oczywiste, pod koniec 2021 roku udało mu się mimo wszystko zachować poparcie znaczącej mniejszości, złożonej z osób, które nadal podzielają jego światopogląd i uważają, że dalsze szkalowanie Donalda Trumpa odwróci uwagę od dorobku obecnej głowy państwa. W roku 2022 ta metoda już jednak nie zadziała. Wygląda na to, że Joe Biden straci resztki kontroli zarówno nad Senatem, jak i Izbą Reprezentantów, chyba że przemyśli i skoryguje nieszczęśliwą serię błędów, które popełnił przy ustalaniu priorytetów.

Zacznijmy od wywołanej przez niego katastrofy w Afganistanie i jej konsekwencji. Przed 1 września 2021 r. Stany Zjednoczone nie miały żadnego powodu, aby uciekać z Afganistanu. Ciężkie straty były już wspomnieniem. Liczba stacjonujących żołnierzy była niska – około 2,5 tysiąca – a liczba poległych jeszcze niższa – zero. Wdrożono skoordynowaną strategię, zgodnie z którą inicjatywę militarną mieli przejąć Afgańczycy. Pochłonięty chęcią ugrania kilku politycznych punktów Biden dążył jednak do wycofania amerykańskich wojsk przed symboliczną datą 11 września 2021 r., mimo że talibowie nie zaszyli się jeszcze w swoich zimowych jaskiniach i aktywnie działali w terenie. Po tym, kiedy prezydent USA odciął zaopatrzenie i obsługę logistyczną armii afgańskiej, ta rozpadła się w proch. Dziś, po przejęciu kraju przez talibów, rzeczywistość Afganistanu to codzienne ryzyko głodu, religijnej nietolerancji oraz podporządkowania i poniżania kobiet.

Prezydent Biden może nazywać to fiasko „sukcesem”, ale wygląda na to, że jest to zaledwie początek pasma niepowodzeń w innych obszarach. Żaden sojusznik nie może obecnie w pełni ufać Ameryce pod jego rządami. Żaden obcy agresor nie musi się obawiać, że prezydent podjął strategiczną decyzję dotyczącą wyjścia z Afganistanu, aby zachować ograniczone zasoby wojskowe z myślą o wykorzystaniu ich w innych punktach zapalnych. Przecież jeśli trzeba koncentrować gdzieś zasoby, to właśnie na Bliskim Wschodzie, biorąc pod uwagę to, że Chiny, Iran, Rosja i Turcja – kraje mające poważne problemy ze stabilnością wewnątrz swoich granic – uważają Bidena bardziej za łatwy cel manipulacji niż za poważnego przeciwnika, którego lepiej unikać. Możemy się zatem spodziewać kolejnych rosyjskich najazdów na Ukrainę oraz wzmożonej aktywności w odległych krajach, takich jak Armenia, Azerbejdżan i Turcja, wśród których sekretarz stanu USA Antony Blinken z trudem odróżnia przyjaciela od wroga. Agresywne zamiary Chin względem Tajwanu to również częściowo pokłosie płochliwego usposobienia Bidena.

Te nieprzyjazne okoliczności wskazywałyby na potrzebę pilnego zwiększenia potencjału wojskowego, szczególnie jeżeli chodzi o marynarkę i siły powietrzne. Jednak uwagę Bidena bardziej zaprzątają długoterminowe zmiany klimatu i niebezpieczny flirt z wprowadzaniem polityki „woke” w armii. Odważnym zapewnieniom Departamentu Obrony o narodowej gotowości zadaje kłam zwiększenie budżetu obronnego o zaledwie 1,6 proc., czyli poniżej poziomu inflacji, co najpewniej spowoduje systemowe, programowe opóźnienia, idące w parze ze wzrostem napięcia w wielu regionach świata.

Podobnie jest z prowadzoną przez Bidena polityką energetyczną, która dobrze ilustruje powtarzające się prezydenckie szarże, zaczynając od wydanego pierwszego dnia kadencji rozporządzenia wykonawczego, jednostronnie odwołującego pozwolenie na budowę długo oczekiwanego rurociągu Keystone XL. Decyzja ta była policzkiem wymierzonym naszym kanadyjskim sojusznikom, którzy będą od tej pory o wiele mniej skłonni, aby zaufać Stanom Zjednoczonym. Co ważniejsze, był to pierwszy krok na drodze do realizacji skoordynowanego prezydenckiego planu torpedowania dalszej eksploatacji amerykańskich źródeł paliw kopalnych, który to plan opiera się na płonnych nadziejach, że wynikające z niego poważne straty uda się zrekompensować poprzez wzrost produkcji energii pozyskiwanej z wiatru i słońca. Kiedy jednak zaczęły pojawiać się niedobory, a ceny gazu poszły w górę, prezydent zdobył się na „szeroki” strategiczny gest uwolnienia około pięćdziesięciu milionów baryłek ropy naftowej z rezerw strategicznych, co zaspokoi krajowy popyt przez niecałe trzy dni. Jednocześnie polecił Federalnej Komisji Handlu przeprowadzenie śledztwa w sprawie rzekomej zmowy cenowej wśród firm naftowych, na krótko zanim ceny zaczęły spadać.

Początkowe wpadki Bidena w dziedzinie polityki energetycznej doprowadziły do kolejnych niekorzystnych posunięć. Jego apele do krajów OPEC i innych, aby zwiększyły podaż ropy naftowej w celu zrównoważenia braków krajowej produkcji, przeszły bez echa. Na domiar złego Biden może pójść za sugestiami senator Elizabeth Warren, wzywającej do wprowadzenia zakazu lub ograniczenia eksportu, co tylko pogorszy sytuację, częściowo poprzez spowolnienie procesu zastępowania brudnego węgla czystszym gazem ziemnym. Jakikolwiek zakaz eksportu spowodowałby również ogólny spadek krajowej produkcji, przestawiając sektor rafineryjny na bieg jałowy. Połączenie tych dwóch czynników może przyczynić się do utraty miejsc pracy i przychodów, w miarę jak brudna zagraniczna energia będzie wypierać czystszą produkcję krajową. Najważniejszym priorytetem Bidena powinno być nie tłumienie, lecz uwolnienie krajowego potencjału.

Mimo to prezydent podwoił wysiłki w walce przeciwko paliwom kopalnym. Jego mylnie nazwany program Build Back Better (BBB) [„odbudujmy lepiej”] obejmuje długą listę podatków, opłat i regulacji, które mają na celu zdławienie produkcji paliw kopalnych, co jeszcze bardziej zakłóci rynek energii, i tak już rozchwiany przyprawiającymi o zawrót głowy dotacjami do energii słonecznej i wiatrowej. Nie są to przy tym tak czyste źródła energii, jak się je często przedstawia, czego dowodzi przykład wycinania lasów na Filipinach na potrzeby wydobycia większych ilości niklu niezbędnego do produkcji systemów pozyskiwania energii słonecznej.

Biden jest jednak zadziwiająco nieświadomy ciemnych stron alternatywnych źródeł energii i brnie dalej, wydając choćby niedawne Rozporządzenie wykonawcze w sprawie rozwoju gałęzi przemysłu i miejsc pracy związanych z czystą energią poprzez zrównoważony rozwój na poziomie federalnym. Jego plan zakłada wdrożenie bezemisyjnych programów dla elektrowni, flot samochodowych i zakładów produkcji. W wydanym rozporządzeniu nie postarano się nawet oszacować kosztów programu lub dokonać podstawowych wyliczeń, aby sprawdzić, czy nie można by osiągnąć wyższej stopy zwrotu, poprawiając wydajność produkcji paliw kopalnych.

Jego program ma w zamierzeniu ustanowić federalną politykę na rzecz „sektora energii elektrycznej wolnego od emisji dwutlenku węgla do roku 2035 oraz gospodarki neutralnej dla klimatu do roku 2050”, co jest nie tylko sposobem na obejście obecnego Kongresu, ale również próbą zobowiązania przyszłych prezydentów i członków Kongresu do realizacji tejże polityki. Na ironię zakrawa fakt, że zdaniem Bidena uda się osiągnąć oszczędności „dzięki korzystaniu z metodologii obliczania kosztu cyklu życia”. W tym kontekście wspomniany przypadek niklu można łatwo przytoczyć jako argument przeciwko energii wiatrowej i słonecznej.

Co więcej, chociaż wpływ wspomnianego programu na całość gospodarki jest w najlepszym wypadku niejasny, w żadnej części rozporządzenia nie wspomina się o poziomie inflacji, która w listopadzie 2021 r. osiągnęła 6,8 proc. Zwolennicy demokratów, jak na przykład John Cassidy z „New Yorkera”, snują optymistyczną narrację o tym, jakoby głównym źródłem trudności było połączenie problemów związanych z łańcuchami dostaw i pandemią koronawirusa. Po ich ustaniu inflacja miałaby wrócić do poziomu 2 proc. Bidenowi brakuje jednak sprytu, aby wiązać z tą teorią nadzieje, choć mogłaby ona zwolnić jego administrację z odpowiedzialności w sytuacji, kiedy ta musi zmagać się z własną nieprzemyślaną polityką antycovidową, obejmującą na przykład coraz mniej popularne wymogi szczepionkowe, na których sądy nie pozostawiają suchej nitki. Zamiast tego w opowieść o inflacji wpisują się takie posunięcia, jak znaczne zwiększenie podaży pieniądza stymulowane rządowymi wydatkami oraz zakupy dokonywane przez Rezerwę Federalną.

Największe inflacyjne zagrożenie wiąże się zatem ze skumulowanym efektem podatków, wydatków publicznych i regulacji służących wprowadzeniu w życie programu Build Back Better. Wydaje się, że projekt nie przejdzie przez Senat, co Biden powinien potraktować jako szczęście w nieszczęściu. Podczas przyszłej kampanii będzie mógł utrzymywać, że do obecnych trudności gospodarczych kraju przyczynił się właśnie Senat, nie godząc się na niezbędne inwestycje publiczne, a jednocześnie odetchnąć z ulgą, że sprawy nie potoczyły się gorzej.

Problem w tym, że mogą się tak potoczyć. Wystarczy rzut oka na politykę handlową, aby zrozumieć, do czego mogą doprowadzić kolejne ingerencje rządu.

Najmocniejszym argumentem przeciwko Donaldowi Trumpowi była ciągła obawa, że jego ingerencje w rynki międzynarodowe mogą skończyć się wojną handlową i niebezpiecznym protekcjonizmem. Teraz jednak na pozycje protekcjonistyczne przeszła administracja Bidena. Przejawia się to między innymi niepotrzebnymi kłótniami z Kanadą (ponownie!) o proponowaną podwyżkę taryf celnych na kanadyjską tarcicę iglastą, co tylko spowolni wzrost krajowego przemysłu budowlanego. Biden zapomniał o głównej zasadzie polityki handlowej: nigdy nie nakładać ceł dotykających skupionych gałęzi krajowego przemysłu. Wysokie koszty uderzą w konsumentów i rynki eksportowe, które muszą korzystać z tańszych czynników produkcji, aby utrzymać przewagę konkurencyjną.

.Trudno się zatem dziwić, że zarówno ograniczone zdolności przywódcze Bidena, jak i jego polityka gospodarcza napawają wyborców pesymizmem. Jako kandydat na urząd prezydenta Joe Biden składał obietnice, dzięki którym wygrał wybory. Jako urzędujący prezydent nie potrafi ich jednak spełnić. Choć na uporządkowanie spraw przed wyborami do Kongresu pozostaje mu niecały rok, nie widać, aby miał obrać bardziej umiarkowany kurs, a to oznacza, że w dniu prawdy nie będzie się prawdopodobnie cieszył ani specjalnie dużym szacunkiem, ani politycznym poparciem.

Richard A. Epstein

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 stycznia 2022
Fot. Kevin LAMARQUE / Reuters / Forum