Prof. William A. GALSTON: Jak reakcja Ameryki na 11 września przyczyniła się do naszego narodowego upadku

Jak reakcja Ameryki na 11 września przyczyniła się do naszego narodowego upadku

Photo of Prof. William A. GALSTON

Prof. William A. GALSTON

Ekspert ośrodka Brookings. W latach 1993–1995 był zastępcą szefa Rady Polityki Wewnętrznej działającej przy prezydencie Billu Clintonie. Autor książek „Anti-Pluralism: The Populist Threat to Liberal Democracy”, „Public Matters: essays on politics, policy and religion”, „The Practice of Liberal Pluralism”.

Ameryka przewodziła światu – nie sama, ale na czele przyjaźni i sojuszy wykutych w ogniu II wojny światowej. W większości nasi przyjaciele i sojusznicy wierzyli, że mogą na nas liczyć w kwestii stabilności i zdrowego osądu. Teraz już nie – pisze prof. William A. GALSTON

.W swojej długiej wojnie przeciwko Ameryce Osama bin Laden odniósł znaczące, choć pośmiertne zwycięstwo. Reakcja Stanów Zjednoczonych na atak z 11 września, którego Osama bin Laden był pomysłodawcą, przypomina burzę cytokinową, która może się pojawić, gdy zaatakuje nas COVID-19 – reakcje obronne naszych organizmów idą za daleko i uszkadzają ważne dla życia organy, które miały być chronione przez przeciwciała.

Era 11 września rozpoczęła się w Afganistanie i tam się zakończyła, przynosząc nam upokarzającą klęskę. Stany Zjednoczone są słabsze, bardziej podzielone i mniej szanowane niż dwie dekady temu; zrezygnowaliśmy z niekwestionowanej przewagi, jaką wtedy mieliśmy. Chociaż nasza reakcja na wydarzenia z 11 września nie jest jedyną przyczyną tych negatywnych zmian, to z pewnością się do nich przyczyniła.

Nie musiało tak być. Błędne decyzje czterech kolejnych prezydentów doprowadziły do tego, że straciliśmy orientację co do celu naszej obecności w Afganistanie, dokonaliśmy inwazji na Irak na podstawie błędnych przesłanek, naruszyliśmy naszą czerwoną linię w Syrii, podpisaliśmy z talibami coś, co było równoznaczne z umową kapitulacyjną, i opuściliśmy Kabul w najgorszych wyobrażalnych okolicznościach. Przysłowie mówi, że kogo bogowie chcą zniszczyć, najpierw doprowadzają do szaleństwa.

Musieliśmy stanowczo zareagować na morderczy atak Al-Kaidy – i zrobiliśmy to. Ale rozważenie alternatywy pomaga nam zrozumieć, jak bardzo w naszej reakcji zboczyliśmy z kursu. Gdybyśmy po prostu obalili talibów i przyjęli ich kapitulację – którą oni zaproponowali, a my ją odrzuciliśmy – pojmali Osamę bin Ladena w Tora Bora i na tym poprzestali, bylibyśmy w znacznie lepszej sytuacji niż dziś. Inwazja na Irak doprowadziła do obalenia bandyty, ale kosztem usunięcia bariery dla rozprzestrzeniania się wpływów irańskich na Bliskim Wschodzie. A Iran jest o wiele większym zagrożeniem dla naszych interesów i naszych przyjaciół, niż kiedykolwiek był Irak. Nie musieliśmy odpowiadać na atak z 11 września w ten sposób, ale uderzenie w naszą ojczyznę dało naszym przywódcom przesłanki do popełnienia tej serii wielkich błędów.

Pod koniec XX wieku Stany Zjednoczone panowały nad światem niczym kolos. Nie mieliśmy sobie równych pod względem militarnym i gospodarczym, a nasze ideologiczne zwycięstwo nad antagonistami liberalnej demokracji wydawało się całkowite. 11 września zmienił to wszystko. Nadmierna koncentracja na Bliskim Wschodzie odwróciła naszą uwagę od sił geopolitycznych, które zmieniały świat na naszą niekorzyść. Podczas gdy Ameryka patrzyła gdzie indziej, Rosja odzyskała siły, a Chiny się podniosły, z konsekwencjami rozciągającymi się od Krymu, przez Cieśninę Tajwańską, aż po fabryki i małe miasteczka w sercu Ameryki. Osłabieni musimy teraz zmierzyć się z tymi konsekwencjami.

Ameryka przewodziła światu – nie sama, ale na czele przyjaźni i sojuszy wykutych w ogniu II wojny światowej. Oczywiście w ramach tych struktur dochodziło do ciągłych napięć, ale w większości nasi przyjaciele i sojusznicy wierzyli, że mogą na nas liczyć w kwestii stabilności i zdrowego osądu. Teraz już nie. Błędna inwazja na Irak spowodowała głębokie podziały między Stanami Zjednoczonymi a Europą, oddanie Syrii pod wpływy Rosji sprawiło, że świat zwątpił w słuszność naszych celów, a nasze opuszczenie Afganistanu rozwścieczyło i zasmuciło nawet naszych najbliższych zwolenników. Nieczęsto zdarza się – a może nawet jest to bezprecedensowe – że Stany Zjednoczone są krytykowane zarówno przez rząd, jak i opozycję w Izbie Gmin.

10 września 2001 r. nie byliśmy zjednoczonym krajem, ale dziś podziały są u nas o wiele większe. Atak na World Trade Center i Pentagon, który – gdyby nie działania dzielnych Amerykanów – objąłby również amerykański Kapitol, powinien był zjednoczyć kraj. Na początku tak się stało. Stanowcza odpowiedź prezydenta George’a W. Busha na ataki terrorystyczne spotkała się z uznaniem obu stron, a jego wysiłki, by zapobiec demonizacji muzułmańskich Amerykanów, okazały się niezwykle skuteczne. Przez pewien czas Kongres pracował w rzadkiej harmonii ponad podziałami partyjnymi, aby uchwalić istotne procedury postępowania.

Jednak w miarę eskalacji debat na temat traktowania zatrzymanych i inwazji na Irak jedność ustąpiła miejsca gorzkim oskarżeniom, które pogłębiły nieufność Amerykanów do rządu i podważyły zaufanie do roli polityki zagranicznej, obrony i ekspertyz wywiadowczych. Partykularne podziały dotyczące religii islamskiej i muzułmańskich imigrantów stale się pogłębiały, kładąc podwaliny pod kontrowersyjne restrykcje nałożone w pierwszych tygodniach administracji Trumpa. 11 września pozostawił nam dziedzictwo strachu – po prawej stronie strach przed kolejnymi atakami terrorystycznymi, po lewej obawa, że nasza odpowiedź na taką możliwość naruszy swobody obywatelskie i otworzy drzwi do dyskryminacji muzułmanów i innych mniejszości.

Koszty naszych wyborów politycznych po 11 września były ogromne. Od 2001 roku Stany Zjednoczone wydały 2 biliony dolarów na prowadzenie wojny w Iraku i Afganistanie. Według jednego z szacunków całkowity koszt wyniósł 4 biliony dolarów, nie licząc olbrzymich wydatków na łagodzenie fizycznych i psychicznych szkód, jakie te wojny wyrządziły tysiącom naszych najlepszych mężczyzn i kobiet.

Naiwnością byłoby sugerować, że wszystkie te pieniądze zostałyby w innym przypadku produktywnie wykorzystane w krajowej polityce lub w sektorze prywatnym. Ale jedna rzecz jest jasna – przez lata ograniczeń fiskalnych w wydatkach nasze wojny na Bliskim Wschodzie były finansowane z kont, do których nie miały zastosowania oficjalne limity budżetowe.

Ponieważ polityka krajowa nie miała takiego zaworu bezpieczeństwa, ucierpiały ważne funkcje rządu, w tym awaryjne rezerwy medyczne, które były prawie puste, kiedy najbardziej ich potrzebowaliśmy w pierwszych miesiącach pandemii. Bardziej wyważona odpowiedź na atak na naszą ojczyznę wzmocniłaby nas w kraju, bez utraty bezpieczeństwa. Ten alternatywny kurs dałby Departamentowi Obrony więcej przestrzeni na skoncentrowanie się na modernizacji wojskowej potrzebnej do przeciwdziałania wielkim zagrożeniom, przed którymi obecnie stoimy.

Sposób, w jaki wycofaliśmy się z Afganistanu, może to wszystko pogorszyć. Ponieważ zostawiamy tysiące Afgańczyków, którzy z nami współpracowali, możemy stworzyć kolejne pokolenie amerykańskich żołnierzy, którzy będą wątpić w moralność swojego rządu i zastanawiać się, czy ich poświęcenie jest coś warte. Powstaje tu straszliwa symetria – era, która rozpoczęła się przeprowadzeniem z Afganistanu ataku na Amerykanów, zakończyła się atakiem na Amerykanów w Afganistanie.

.Nie możemy jednak pozwolić sobie na marnowanie naszej energii na niekończące się debaty typu „Kto stracił Kabul?”. Powinniśmy zamknąć księgę ery zaczętej zamachami z 11 września, ograniczyć naszą politykę na Bliskim Wschodzie do obrony naszych przyjaciół i naszych podstawowych interesów i skupić się na zadaniu, które stoi przed nami – zrobić to, co jest konieczne w kraju i za granicą, aby zatrzymać nasz upadek i utrzymać naszą konkurencyjność w walce o zdefiniowanie porządku światowego w XXI wieku.

William A. Galston

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 września 2021