Nieprzemyślana ucieczka z Afganistanu
Afganistanu nie można było odbudować tak jak Niemiec czy Japonii, dopóki talibowie mogli cały czas przedostawać się do kraju przez granicę z Pakistanem i grozić powrotem do władzy – pisze James CARAFANO
.Ameryce nie udało się w Afganistanie „zbudować państwa”. Ale przecież ta budowa to mit. Jedno państwo nie może zbudować drugiego. Państwa budują się same. Prezydent Joe Biden, czego można się było spodziewać, wyciągnął niewłaściwe wnioski z rozwoju sytuacji. Przeciwieństwem budowy państwa nie jest ucieczka, ale realistyczna ocena rzeczywistości.
Po II wojnie światowej Japonia odbudowała Japonię, a Niemcy Zachodnie powstały z gruzów za sprawą Niemiec Zachodnich. Stało się to oczywiście z pomocą Ameryki, ale nie można pomóc narodowi, który nie chce bądź nie potrafi pomóc sobie sam. Zarówno Japonia, jak i Niemcy uprzątnęły gruzowisko i zabrały się do roboty. Miały również inną przewagę: podczas odbudowy nikt ich nie najeżdżał. W Afganistanie było inaczej.
Chyba nikt nie podważa pierwotnej decyzji o usunięciu talibów. Mówimy w końcu o łajdakach, którzy dali schronienie zbrodniarzom odpowiedzialnym za ataki z 11 września 2001 r. Później jednak rozpoczął się długi okres prób i błędów, z naciskiem na to drugie.
Afganistanu nie można było odbudować tak jak Niemiec czy Japonii, dopóki talibowie mogli cały czas przedostawać się do kraju przez granicę z Pakistanem i grozić powrotem do władzy. Niewiele było dobrych rozwiązań. George W. Bush chciał rozlokować duże siły na tej granicy i w ten sposób ją zablokować. Zanim jednak spróbował wprowadzić swój plan w życie, musiał zdać urząd. Próbę podjął kolejny prezydent, Barack Obama, ale bez entuzjazmu i raczej po to, aby pokazać, że nie jest słaby. Nie miał do tego serca, dając wojsku połowę potrzebnego czasu i połowę żołnierzy.
Prawdę mówiąc, Obama najchętniej porzuciłby Afganistan, podobnie jak zrobił z innymi problemami: Irakiem, Syrią i Libią. Jednak gdy ISIS nacierało na Irak i Bengazi, nie mógł sobie pozwolić na nagły odwrót w nadziei na pozytywny rozwój wypadków. Z radością zostawił zatem cały bałagan Donaldowi Trumpowi.
Ten z kolei zrozumiał, że budowanie państwa w Afganistanie nie ma żadnego sensu. Nie stracił jednak z oczu żywotnych interesów Stanów Zjednoczonych. Nie chciał, aby Afganistan stał się znów terrorystycznym Disneylandem, z którego można zaatakować USA. Nie chciał również, aby sytuacja w tym kraju zdestabilizowała całą południową Azję. I wreszcie nie chciał wyjść na nieudacznika w oczach talibów, bo to pociągnęłoby za sobą inne poważne problemy.
Trump ograniczył siły w Afganistanie do niezbędnego minimum, aby odstraszyć talibów oraz zabezpieczyć amerykańskie interesy, a następnie rozpoczął oparte na konkretnych rezultatach negocjacje z talibami, uzależniając kolejne amerykańskie posunięcia od dotrzymania złożonych przez drugą stronę obietnic. Żołnierzy zostało tylko tylu, ilu było potrzebnych.
I tak powinno było pozostać – powinniśmy byli utrzymać mały pokojowy kontyngent wspierający działania dyplomacji.
Biden najwyraźniej zapomniał o niepowodzeniach polityki zagranicznej za czasów Obamy i natychmiast powrócił do starej taktyki odwrotu i obserwowania rozwoju sytuacji. Prawdopodobnie podejrzewał, że Afganistan upadnie, przed czym ostrzegało go wojsko. Z pewnością liczył na to, że talibowie zaczekają na wyjazd Amerykanów. Ci oczywiście nie zaczekali.
.Dlaczego mieliby rezygnować z okazji do upokorzenia Ameryki?
James Carafano
Artykuł opublikowano pierwotnie w „New York Post”