
Amerykańska demokracja wymaga dziś głębokiej przebudowy
Uprawianie polityki stało się ważniejsze od rządzenia, a sfrustrowanym wyborcom wmawia się, że winę za zły stan rzeczy ponosi zawsze ta druga strona. W dodatku demokraci przesunęli się na lewo, a politycy republikańscy stali się bardziej konserwatywni – pisze Rachel KLEINFELD
.Demokracja amerykańska została poważnie nadwerężona. Prezydent Trump odmówił przekazania władzy swojemu następcy, a jego zwolennicy starali się naciskać parlamentarzystów, posługując się przemocą i zastraszaniem. Polaryzacja społeczeństwa i antydemokratyczna frakcja Partii Republikańskiej dolały oliwy do ognia. Skąd się biorą rysy na wizerunku amerykańskiej demokracji i jak im zaradzić?
Podżegany wcześniej przez Trumpa tłum wdarł się do Kapitolu, rozsiadł się w fotelach, m.in. przewodniczącego Senatu, i zmusił członków Kongresu do ucieczki – niektórych w maskach gazowych.
Ten tłum postawił sobie za cel powstrzymanie pokojowego przekazania władzy poprzez wywrócenie do góry nogami procesu zatwierdzania wyników wyborów. Nie były to działania spontaniczne, lecz konsekwencja serii wieców białych suprematystów, wyznawców teorii spiskowych, grup paramilitarnych i zwolenników Trumpa, którzy uważają, że wybory zostały „skradzione”.
Tak wygląda sytuacja w Stanach Zjednoczonych w styczniu 2021 r. Winą za te problemy zwykle obarcza się ogromną polaryzację kraju. I jest to prawda, ale nie cała. Owszem, Stany Zjednoczone są podzielone na dwie części przez polaryzację natury politycznej (i nie chodzi tu wcale o ideologię). Jednocześnie naród amerykański ma do czynienia z Partią Republikańską, którą w coraz większym stopniu kieruje frakcja podważająca istotę demokracji. W takiej sytuacji rozwój wypadków może zakończyć się kłopotami; połączenie tych dwóch elementów jest wyjątkowo niebezpieczne. Aby jednak zrozumieć, jak te zmienne na siebie oddziałują, musimy najpierw przyjrzeć się im osobno.
Pogłębiająca się polaryzacja
.Stany Zjednoczone stoją w obliczu poważnej politycznej polaryzacji. Nie dotyczy ona jednak przede wszystkim polityki samej w sobie. W istocie większość Amerykanów jest zgodna co do ogólnych zasad prawnych regulujących aborcję, imigrację czy prawo do posiadania broni. Amerykańska polaryzacja zaczęła się objawiać nienawiścią i strachem obywateli wobec ich przeciwników, i jednoczesną wiernością własnej partii; jedynie w minimalnym stopniu łączy się to z samą polityką.
To zjawisko to emocjonalny trybalizm, znany jako polaryzacja afektywna, która po raz pierwszy pojawiła się w amerykańskiej rzeczywistości politycznej na wiele lat przed objęciem urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa. Ten rozłam nie pojawił się znikąd.
Po pierwsze, Partia Demokratyczna i Partia Republikańska bardzo ostro ze sobą konkurują. Niegdyś jedna z nich zdobywała większość w Kongresie, bywało, że i na dziesięciolecia. Partia mająca wyraźną większość współpracowała z mniejszością. Obecnie każde wybory do Kongresu USA mogą zmienić układ sił w ramach władzy ustawodawczej. Żadna ze stron nie chce więc tej drugiej przypisywać zasług związanych z uchwaleniem ważnych ustaw. W konsekwencji uprawianie polityki stało się ważniejsze od rządzenia, a sfrustrowanym wyborcom wmawia się, że winę za ten stan rzeczy ponosi zawsze ta druga strona.
Po drugie, podczas gdy kiedyś istnieli konserwatywni demokraci i postępowi republikanie, dzisiejsi wyborcy są wyraźnie podzieleni na zwolenników ideologii jednej lub drugiej partii. Badania przeprowadzone przez Pew Research Center wykazały, że korelacja między ideologią a poparciem dla partii w latach 1972–2012 podwoiła się.
Po trzecie, wyborcy podzieleni pod względem geograficznym i ideologicznym częściej głosują na kandydatów wyrazistych ideologicznie – dzieje się tak zwłaszcza w przypadku republikanów. Przez wiele lat logika polityczna nakazywała, by w trakcie prawyborów przemawiali do wyborców umiarkowani kandydaci – zazwyczaj są to imprezy o niskiej frekwencji, które przyciągają wyborców najbardziej zaangażowanych w życie partii. Następnie powinni oni zajmować bardziej widoczne pozycje, aby w efekcie wygrać wybory parlamentarne. Ale przy tak wielu zmanipulowanych granicach okręgów wyborczych do Izby Reprezentantów i podzielonych geograficznie wyborcach politycy znacznie częściej rywalizują o miejsca, które są „pewne” z punktu widzenia uzyskania mandatu, ale o które będą się starać również ich partyjni koledzy i koleżanki. Co więcej, zebranie ogromnych sum potrzebnych na kampanię wyborczą pociąga za sobą zabieganie o poparcie garstki bajecznie bogatych osób, których poglądy są często bardziej skrajne niż poglądy elektoratu.
Te podziały miały różnicujący wpływ na poszczególne partie. Republikanie stali się bardziej jednorodni, a demokraci bardziej różnorodni.
Politycy demokratyczni muszą utrzymać bazę wyborczą, która obejmuje czarnych tradycjonalistów religijnych, białych postępowców, związkowców i bogaczy z Hollywood. Szereg badań wykazał, że demokraci przesunęli się tylko nieznacznie na lewo, podczas gdy politycy republikańscy od połowy lat 70. stawali się znacznie bardziej konserwatywni.
Ponieważ partie tak bardzo się od siebie różnią, a profile wyborców są tak do siebie podobne, porażka w wyborach rozpatrywana jest przez polityków w kategoriach egzystencjalnych. Dla Amerykanów sposób głosowania jest ściśle powiązany z tym, gdzie mieszkają i robią zakupy, co piją i co oglądają w telewizji, czy są religijni i jaki mają kolor skóry. Głosowanie na tych „drugich” to nie tylko wyrażenie poparcia dla innej polityki. To także działanie wbrew powszechnie przyjętej mądrości i przeciwko prawie każdemu, kogo się zna; przeciwko plakatom z nazwiskami kandydatów w ogródkach sąsiadów i nieskrępowanym komentarzom w lokalnych firmach. Nawet jeśli wyborcy mają rzeczywiste zastrzeżenia co do zachowania partii, głosowanie na drugą stronę oznacza przejście na terytorium wroga, co jest niekomfortowe – a to w rzeczy samej może wywołać u nich prawdziwe obawy. O wiele łatwiej jest pozostać w swoim środowisku i zracjonalizować swój wybór.
Polaryzacja plus
.Wydawałoby się, że silna polaryzacja oznacza dla demokracji zagładę. Jednak w rzeczywistości badania pokazują, że stopień polaryzacji afektywnej jest wyższy w wielu krajach – np. w Danii – w których rządy są o wiele efektywniejsze, chociażby w rozwiązywaniu problemów społecznych, takich jak pandemia koronawirusa. Stany Zjednoczone co prawda stały się w ostatnich latach znacznie bardziej podzielone, niż były w przeszłości, ale to, co dzieje się z amerykańską demokracją, nie jest po prostu wynikiem polaryzacji.
Spolaryzowane środowiska polityczne muszą zmierzyć się z innym problemem: podważaniem demokracji przez siły odśrodkowe – zwycięską większość i cieszącą się poparciem społeczeństwa partię. Według Milana Svolika w silnie podzielonych krajach członkom partii wprawdzie zależy na demokracji, ale na zwycięstwie wyborczym własnej partii zależy im jeszcze bardziej. W skrajnych przypadkach są gotowi przymknąć oko na dobro demokracji, aby tylko zwyciężyć w wyborach.
Partia antysystemowa
.W prężnych demokracjach członków partii o skrajnych poglądach, którzy gotowi są zdobyć i utrzymać władzę za wszelką cenę, ich partie, obowiązujące prawo czy instytucje państwa trzymają w ryzach. Taka jest po części historia ostatnich wyborów, w których prawidłowo wybrani kandydaci zostaną ostatecznie zaprzysiężeni pod koniec stycznia 2021 r. Nie znaczy to jednak, że demokracja amerykańska jest w dobrym stanie. Wydarzenia, które miały miejsce od wyborów w listopadzie 2020 r., każą przypuszczać, że Stany Zjednoczone zmagają się teraz z Partią Republikańską, w której na sile zyskała znaczna oportunistyczna frakcja antysystemowa. Choć bierze udział w wyborach, nie wspiera podstawowych zasad demokracji, takich jak umożliwienie uprawnionym do głosowania obywatelom oddania głosu, wyrzeczenie się przemocy i oddanie władzy w przypadku porażki wyborczej.
Partie antysystemowe nie są rzadkością. W latach 30. XX wieku w wielu krajach europejskich powstały partie faszystowskie. W Irlandii Sinn Féin utrzymywała związki ze swoim zbrojnym skrzydłem jeszcze długo po dołączeniu do wyborczych zmagań. Do tego modelu pasuje także populistyczna partia pod przewodnictwem prezydenta Rodriga Duterte na Filipinach i Wenezuela rządzona przez byłego prezydenta Hugo Cháveza. W Stanach Zjednoczonych antydemokratyczna frakcja powstała jako część istniejącej Partii Republikańskiej, a nie jako nowy i samodzielny podmiot.
W USA już wcześniej pojawiła się antysystemowa frakcja w jednej z partii – południowi demokraci pod przywództwem Jima Crowa. Od końca XIX wieku do połowy lat 60. XX wieku robili, co w ich mocy, aby większość byłej Konfederacji stanowiła solidny, jednopartyjny organizm państwowy, stosując zasady głosowania, które uniemożliwiały udział w wyborach np. Afroamerykanom, często nie stroniąc od wiarygodnych gróźb użycia przemocy.
W dzisiejszych czasach Trump przyspieszył pochód partii zmierzającej w kierunku antysystemowym. Współcześni republikanie, podobnie jak demokraci z Południa przed nimi, od dawna majstrowali przy mechanizmach umożliwiających głosowanie czarnoskórym. Te antydemokratyczne wysiłki przybrały na sile po tym, jak Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych zniósł w 2013 r. część ustawy o prawie do głosowania, a ostatnio po tym, jak sąd odrzucił orzeczenie przeciwko zastraszaniu wyborców.
Trump sprawił, że próby przechylenia szali wyborów wyglądały niemal elegancko. Przemawiał do agresywnych grup bezpośrednio ze sceny, zwracał się do sędziów o unieważnienie wyników wyborów, uciekał się do bezpośrednich wezwań i gróźb pod adresem urzędników lokalnych komisji wyborczych, by zmienili wyniki głosowania, bez wyraźnego celu flirtował z Insurrection Act (prawo federalne Stanów Zjednoczonych, które upoważnia urzędującego prezydenta do rozmieszczania wojsk amerykańskich i oddziałów Gwardii Narodowej na terenie kraju w określonych okolicznościach, takich jak tłumienie zamieszek, powstania lub buntu – przyp. tłum.) i oczywiście jest pierwszym w historii przegranym kandydatem na prezydenta USA, który odmówił uznania wyniku wyborów. W środę 6 stycznia 2021 r., kiedy członkowie Kongresu zatwierdzali wynik wyborów i przekazanie władzy, Trump podżegał agresywny tłum do wtargnięcia do samego Kapitolu.
Paradoksalnie to nie Trump jest problemem amerykańskiej demokracji. Jest nim utrzymujące się milczenie i brak sprzeciwu większości republikańskich urzędników na terenie całego kraju w miarę nasilających się pogwałceń przyjętych zasad demokracji.
Kilku polityków o mocnych kręgosłupach moralnych (reprezentujących takie stany jak Maine i Alaska, gdzie polityka nadal pozostaje kwestią lokalną i gdzie ich pozycja jest silna) opowiedziało się za normami demokratycznego państwa. Ale zdumiewająco niewielu republikanów w Kongresie było skłonnych pogratulować prezydentowi elektowi Joemu Bidenowi zwycięstwa w wyborach, dopóki presja nie skłoniła ich do kilku oświadczeń.
Zbyt mało osób wypowiedziało się przeciwko groźbom śmierci i zbrojnemu zastraszaniu urzędników. Republikańscy oficjele, milczący w obliczu teorii spiskowych, mówiących o oszustwach wyborczych, pozwolili na to, by takie fantazje jątrzyły się wśród ich zwolenników. Kiedy jedna czwarta republikanów w Senacie i dwie trzecie w Izbie Reprezentantów oświadczyło, że wyrażą sprzeciw wobec zatwierdzenia wyników wyborów w niektórych stanach, dolali tylko oliwy do ognia, podsycając nadzieje tłumu nastawionego na przemocowe zakłócenie liczenia głosów.
Wydaje się mało prawdopodobne, aby stany i samorządy mogły skierować partię w bardziej demokratyczną stronę. Trend zmierza w przeciwnym kierunku i w wielu stanach dominują silne frakcje antydemokratyczne, które na przykład odmawiają zaprzysiężenia senatora stanowego wybranego w Pensylwanii, a także ograniczają władzę gubernatorów w Karolinie Północnej w 2016 r. i Wisconsin w 2018 r. po wyborach wygranych przez demokratów.
Partie i ruchy antysystemowe są z definicji szkodliwe dla demokracji. Często jednak wygasają w sposób naturalny, jak uciekające się do przemocy partie lewicowe w latach 70. Ale kiedy wysoki poziom polaryzacji afektywnej połączymy z partiami antysystemowymi, efektem będzie trwałe wzmocnienie antydemokratycznych tendencji.
Prominentni członkowie partii zamiast potępić stosowanie przemocy, łamanie prawa czy jakikolwiek inny przejaw braku szacunku dla demokracji, sami zostają potępieni przez antydemokratów. Otóż kiedy potępiają niedemokratyczne działania, są postrzegani jako walczący o poparcie, a nie jako obrońcy demokracji. Partia antysystemowa może zracjonalizować łamanie praw i norm demokracji oraz niszczenie instytucji – np.: postępki te wcale nie są tak naganne albo są tak samo złe jak to, co robiła druga strona; lub: jest to uzasadnione, aby trzymać drugą stronę z dala od władzy, biorąc pod uwagę, o ile bardziej byłaby niebezpieczna dla państwa. Ten kurs obrały m.in. takie kraje, jak Turcja, Węgry i Polska – kraje, które Freedom House określił odpowiednio jako niedemokratyczne, niepełne demokracje i wypadające z kategorii „wolny” w rankingu demokracji.
Co więc można zrobić?
.Jak Stany Zjednoczone mogą uniknąć tego losu? Nie ma złotego środka, ale strategia, która obejmowałaby stworzenie nowego systemu politycznego, wzmacnianie instytucji i norm oraz wspieranie powrotu do współpracy zarówno na poziomie społecznym, jak i gospodarczym, mogłaby pomóc.
Ameryka potrzebuje partii konserwatywnej – przynajmniej jednej. Ostatnia seria wyborów pozbawionych wyraźnej przewagi którejkolwiek z partii dowodzi, że prawie połowa amerykańskich wyborców wyraźnie popiera szereg konserwatywnych idei, wartości i interesów, które zasługują na reprezentację we władzach. Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na to, by wyborcy mieli do wyboru tylko jedną partię, która sama nie popiera demokracji.
Reforma wewnętrzna partii wydaje się mało prawdopodobna. Nadzieja części republikanów spod znaku „Never Trump”, że ich partia poniesie w 2020 r. tak ogromne straty, że odrzuci antydemokratyczne zapędy Trumpa i przemyśli priorytety, okazała się złudna. Trump, owszem, przegrał, ale jednocześnie udało mu się zdobyć 10 milionów więcej głosów niż w 2016 r., a politycy republikańscy, którzy jawnie go wspierali, odnieśli poważne zwycięstwa na szczeblu stanowym i lokalnym.
Idea umiarkowanej, centrowej partii utworzonej z republikanów i demokratów zajmujących tylne ławki wydaje się równie mało prawdopodobna. Polaryzacja afektywna oznacza, że niewielu polityków z obu stron przeszłoby do oddzielnego obozu, by utworzyć trzecią partię z prawdziwego zdarzenia.
Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest stworzenie nowego systemu politycznego z jakąś formą głosowania rankingowego, w którym wyborcy szeregowaliby kandydatów wedle swoich preferencji. Kandydaci z najmniejszą liczbą głosów byliby odrzucani, a ci, którzy głosowali na nich, widzieliby, jak ich głosy trafiają do kandydatów drugiego wyboru. Pozwalając kandydatom z ideologicznego spektrum konkurować ze sobą bez niszczenia szans własnej partii, republikanie, którzy obecnie skupieni są wokół frakcji antydemokratycznej, otrzymaliby akceptowalną alternatywę.
Wzmacnianie instytucji i norm
.Ostatnie wybory ujawniły szereg instytucjonalnych słabości, które partia działająca w złej wierze może wykorzystać, od braku ochrony whistleblowerów po wadliwie napisane prawa wyborcze. Część regulaminu Izby Reprezentantów z 2019 r. pod nazwą H.R. 1 dotyka niektórych z tych problemów. Gdyby poprawić prawa wyborców i wyeliminować brak reprezentacji w Dystrykcie Kolumbii (który ma więcej mieszkańców niż stany Wyoming i Vermont), te przepisy zmusiłyby republikanów również do tego, by jako partia walczyli o głosy bardziej zróżnicowanej grupy wyborców, co osłabiałoby tendencje antydemokratyczne. Te same przepisy oznaczają, że takie środki nie zostaną podjęte, dopóki demokraci nie zdobędą kontroli nad obiema izbami Kongresu. Teraz, kiedy już to zrobili, powinien to być ich pierwszy punkt porządku obrad. Inne akty prawne mające na celu usprawnienie administracji wyborczej i uczynienie jej mniej stronniczą i bardziej godną zaufania powinny być kolejnymi punktami.
Gdyby Kongres pozostał podzielony lub nie był w stanie uchwalić takiego ustawodawstwa, niestety postrzeganego jako partyjne, Dan Baer doradza prace na wielką skalę nad powszechnym ustawodawstwem, które byłoby w kontrze do istniejących partyjnych linii walki. Takie pakiety legislacyjne mogłyby zawierać nowelizacje reform instytucjonalnych opracowane na zasadzie ponadpartyjnej, być może przez Problem Solvers Caucus (ponadpartyjna grupa w Izbie Reprezentantów Stanów Zjednoczonych składająca się z 50 członków, równo podzielonych między demokratów i republikanów, którzy działają na rzecz ponadpartyjnej współpracy w kluczowych kwestiach politycznych). Członkowie Kongresu, którzy sprzeciwiliby się reformom, mogliby w ten sposób zaszkodzić swojej perspektywie ponownego wyboru.
Wzmocnienie instytucji wymaga również odpowiedzialności za czyny. Tam, gdzie prawo zostało złamane w pogoni za władzą, najlepszym sposobem zniechęcania do przyszłych naruszeń jest ściganie przestępców w pełnym możliwym zakresie.
Przyzwalający na łamanie demokracji nie powinni zakładać, że prawa mają zastosowanie tylko do zwykłych obywateli, a do nich już nie. Tam, gdzie jest to możliwe, osoby po obu stronach sali powinny być ścigane przez odpowiednie służby. W przypadku samego Trumpa ściganie go przez służby federalne prawdopodobnie okaże się bezowocne, nawet jeśli złamał prawo. Z pewnością rozwścieczy to wielu jego zwolenników, którzy wierzą, że jakiekolwiek oskarżenia pod jego adresem są motywowane politycznie. Odpowiedzialność za przestępstwa popełnione na szczeblu państwowym może okazać się rozsądniejszym wyjściem z tej patowej sytuacji.
Poza tym od momentu powstania Stanów Zjednoczonych wielokrotnie pojawiały się grupy obywateli, które posługując się bronią i przemocą, sprzymierzały się z taką czy inną partią w zależności od tego, która była akurat bardziej natywistyczna lub rasistowska. Chociaż USA nigdy w pełni nie wyzbyły się tych antydemokratycznych sił, liczba członków takich partii spada, gdy ich członkowie są ścigani za popełniane przestępstwa. Nowa fala krajowych i stanowych wysiłków na rzecz egzekwowania prawa w celu walki z bojówkami, agresywnymi białymi suprematystami i terrorystami będzie konieczna, aby zmniejszyć ich władzę.
Wspieranie społecznej i gospodarczej współpracy
.Przedsiębiorczy politycy, wykorzystujący polaryzację społeczeństwa w walce o władzę, odpowiadają za popyt na takie zachowania. Społeczeństwo amerykańskie znajduje się niemalże w najniższym punkcie pod względem zaufania do innych i rządu od czasu, kiedy odnotowano pierwsze rankingi zaufania publicznego. Samotność i wyobcowanie skłaniają ludzi do poszukiwania wspólnoty w polityce krajowej i ruchach internetowych. Podczas gdy wielu białych suprematystów to zwyczajni nienawistnicy, grupa Moonshot CVE, która działa na rzecz odwodzenia ludzi na całym świecie od organizacji ekstremistycznych, odkryła, że Amerykanie pragnący „nawiązać kontakt z przemocowymi, skrajnie prawicowymi grupami byli o 115 proc. bardziej skłonni kliknąć reklamę promującą zdrowie psychiczne”. Anomia i alienacja współczesnego życia wymagają twórczych wysiłków i pracy u podstaw, mających na celu odnowienie amerykańskiego życia obywatelskiego.
Aby więzi społeczne mogły się odnowić, potrzebna jest również gospodarka, w której odnajdzie się większa liczba ludzi. Programy przezwyciężania podziałów nie zdziałają zbyt wiele, aby przywrócić dumę białym mężczyznom znajdującym się w obliczu utraty względnego statusu, kurczących się perspektyw i zmniejszającej się średniej długości życia – wyborcom będącym fundamentem bazy Trumpa, którzy przyczyniają się do dezintegracji demokracji. Niektórzy twierdzą, że ta niegdyś uprzywilejowana grupa nie zasługuje teraz na szczególną uwagę. Jednak gospodarka, która wesprze zarówno ich, jak i ludzi dotychczas znajdujących się w niekorzystnej sytuacji, ma kluczowe znaczenie dla utrzymania stabilności demokracji.
W pierwszym stuleciu istnienia państwa amerykańskiego nie postrzegano powiązań gospodarczych jako wpływających na rozwój, lecz rozważano, w jaki sposób wspomagają one lub osłabiają demokrację. Na przykład koncentracja bogactwa była krytykowana nie dlatego, że rodziła tendencje monopolistyczne, ale dlatego, że umożliwiała przyjęcie przez część społeczeństwa statusu elity, co zagrażało responsywności rządu względem wyborców. Później idee te ustąpiły miejsca poglądowi, że kształt gospodarki nie ma znaczenia – dopóki wszystkie łodzie unosiły się na powierzchni, nie było istotne, że niektóre miały większą wyporność. Niemniej ojcowie założyciele naszego kraju mieli rację: społeczeństwo demokratyczne wymaga gospodarki, która wspiera demokrację.
Liczne badania z dziedziny nauk społecznych udowadniają, że wysoki stopień nierówności prowadzi do przemocy i utraty spójności społecznej. Ożywienie gospodarcze po pandemii koronawirusa przypominające literę K na wykresie, na którym wyższa klasa średnia nadal się pnie, podczas gdy niższa klasa średnia pogrąża się w codziennej walce, zaogni te problemy. Niektóre badania sugerują, że ekstremistyczna polityka może być najatrakcyjniejsza dla ludzi, którzy w rozwijającej się gospodarce radzą sobie gorzej niż inni (nawet jeśli radzą sobie lepiej niż w czasie recesji). Polityka, która przyspieszy rozwój gospodarki po pandemii, ma kluczowe znaczenie – szczególnie dla mężczyzn wszystkich kolorów skóry bez wyższego wykształcenia i dla kobiet, które zostały na masową skalę zmuszone do porzucenia aktywności zawodowej. Ożywienie tych grup w gospodarce ma zasadnicze znaczenie dla rozwoju demokracji.
.Nie dziwi wzrost liczby tych, którzy od kilku lat coraz bardziej martwią się stanem amerykańskiej polityki. USA mają silne instytucje, ale mają też historię antydemokratycznych polityków i przemocy politycznej. Ostatnie wydarzenia przywróciły tę historię do życia. Konieczne będą szybkie działania przyszłej administracji, aby przestawić kraj na lepsze tory.
Rachel Kleinfeld
Tłumaczenie: Mirek Kołodziej. Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie www.carnegieendowment.org [LINK].