
Depolonizacja historii
Prace na temat Polski i Polaków opierają się na niepisanych założeniach, które są oczywiste dla autorów i mają stać się oczywiste dla czytelników. Przede wszystkim cała historia II wojny światowej w Europie zostaje zredukowana do Holocaustu z przyległościami. W ten sposób jedyną istotną historią jest zagłada Żydów i ich ocalenie, a jedynie Żydzi są w pełni istotami ludzkimi, wartymi uwagi – pisze Jan ŚLIWA
.Głośna ostatnio stała się książka Grzegorza Rossolińskiego-Liebego Polnische Bürgermeister und der Holocaust: Besatzung, Verwaltung und Kollaboration („Polscy burmistrzowie i Holocaust. Okupacja, zarządzanie i kolaboracja”).
Czytelnik jest zasypany tysiącem szczegółów, pod którymi można nie zauważyć, jak skrzywiony jest obraz całości. Przede wszystkim starannie schowani są Niemcy. W zasadzie się pojawiają, ale drobnym drukiem, prawie jako postaci drugoplanowe. Owszem, mordują Żydów, ale prawdziwą sprawczość mają Polacy.
Można odnieść wrażenie, że to odwieczni polscy antysemici ich sprowadzili dla technicznej realizacji swoich niecnych celów. Należy się spodziewać ostrego sporu, przy czym moim zdaniem racja jest po naszej stronie, ale nasi przeciwnicy pewnie mają mocniejsze armaty.
Podstawowe dogmaty krytyki Polaków
.Prace na temat Polski i Polaków opierają się na pewnych niepisanych założeniach, które są oczywiste dla autorów i mają stać się oczywiste dla czytelników. Przede wszystkim cała historia II wojny światowej w Europie zostaje zredukowana do Holocaustu z przyległościami. W ten sposób jedyną istotną historią jest zagłada Żydów i ich ocalenie, a jedynie Żydzi są w pełni istotami ludzkimi, wartymi uwagi. Najpełniej sformułowała to w 2011 t. prof. Engelking: „Dla Polaków [śmierć] to była kwestia biologiczna, naturalna. A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym”. Również motto medalu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata „Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat” w oryginalnej wersji w Talmudzie Babilońskim (Sanhedryn, 37a) brzmi: „Kto ratuje jedno żydowskie życie – ratuje cały świat”. Ta myśl wbiła się w głowy tak głęboko, że również my, chcąc przedstawić się z dobrej strony, udowadniamy, że (w miarę możliwości) ratowaliśmy Żydów, jak gdyby życie wszystkich innych nie miało znaczenia.
Innym ważnym elementem jest rozwadnianie winy niemieckiej i cedowanie jej na innych. Niemcy są konsekwentnie nazywani nazistami, a nazistów już nie ma – my znamy ten trik, ale reszta świata się na to bezkrytycznie nabiera. Dalej getto Litzmannstadt w przyłączonym do Rzeszy Warthegau to Lódź, Poland, podobnie Auschwitz, Oberschlesien to też Poland. Również Warszawa (Generalgouvernement) to Warsaw, Poland. Argumentuje się, że niepotrzebnie się czepiamy, bo „przecież i tak wszyscy wiedzą”. Nie wiedzą i mają nie wiedzieć.
.Okupowana Polska zrównywana jest z Francją, a nawet Danią. Danię zamieszkiwali aryjscy Nordycy, w 1943 r. odbyły się tam nawet wybory (!). Bohaterskiej ewakuacji kilku tysięcy Żydów dokonano za cichym przyzwoleniem Niemców, inkasując za to 20 mln koron. Radzę też sprawdzić na mapie, jak wąskie są cieśniny duńskie, a jak daleko od Szwecji leży Podkarpacie. Z kolei w Paryżu publikowano książki, działały teatry, a francuscy artyści jeździli na wymianę kulturalną do Berlina i Wiednia. Niemniej wielu nam stawia te kraje za wzór. Argumentacja brzmi: wszędzie byli kolaboranci, musieli więc być i w Polsce. Bez nich zbrodnie niemieckie nie byłyby możliwe. Ludzie, którzy tak mówią, nie widzieli chyba nigdy oddziału SS z wycelowanymi karabinami maszynowymi. Ja na szczęście też nie, ale potrafię to sobie wyobrazić.
Wzory krytyki wobec Polaków są powtarzalne, wykazują pewne typowe cechy. Można wyliczyć zbiór tematów pomijanych i tematów akcentowanych. Dotyczy to również czasów powojennych.
Pomijane są następujące tematy:
- polski wysiłek zbrojny, najdłuższy ze wszystkich, 1.9.1939–8.5.1945, na wszystkich frontach;
- Polskie Państwo Podziemne;
- status Polaków za okupacji jako podludzi, bez prawa do życia (tylko z łaski okupanta);
- terror wobec ludności polskiej – masowe rozstrzeliwania, praca niewolnicza, głodowe racje, kara śmierci jako norma;
- pomoc Polaków jako jedyna opcja ocalenia Żydów do końca wojny;
- pasywność Żydów wobec okupanta, kolaboracja elit (przymusowa i dobrowolna);
- kolaboracja Żydów z sowieckim okupantem;
- udział Żydów w komunistycznym terrorze;
- komunistyczny rząd jako narzucony i sterowany z zewnątrz;
- krwawy terror stalinowski;
- zniszczone miasta, przesiedlenie milionów Polaków;
- komunistyczna nacjonalizacja, która zabrała majątek Polakom i Żydom;
- Marzec 1968 – bicie i inne represje wobec polskich studentów.
Akcentowane i wyolbrzymiane są natomiast następujące tematy:
- polski odwieczny antysemityzm (skąd więc tylu Żydów?);
- współudział Polaków (dobrowolny i radosny) w prześladowaniu Żydów;
- Polacy jako naród zapóźniony, również wobec Niemców/nazistów, komunistów, a zwłaszcza tęczowego Zachodu;
- cała polska historia to Auschwitz, Jedwabne i Kielce;
- Marzec 1968 – ostatni pogrom dokonany przez polskich nacjonalistów (chociaż pod flagą PZPR).
Reszta to wariacje na temat.
Polscy burmistrzowie w Generalnym Gubernatorstwie – a gdzie są Niemcy?
.Przejdźmy do książki o polskich burmistrzach. Już tytułowe określenie „polscy” jest dyskusyjne. Sam tytuł stanowi mocny akcent. A potem napięcie rośnie. Dedykacja, samotnie figurująca na środku otwierającej strony, brzmi:
Dla Mariny, Almy i Gustava
oraz dla upamiętnienia osób, do których prześladowania i zamordowania przyczynili się polscy burmistrzowie
Mocne.
W przedmowie autor dziękuje za współpracę i owocne rozmowy m.in. z Janem Grabowskim i Barbarą Engelking. Dziękuje za wsparcie m.in. Wolnemu Uniwersytetowi w Berlinie, niemieckim fundacjom (Fritz-Thyssen, Gerda Henkel, Alexander von Humboldt), muzeum Polin oraz Jewish Claims Conference (!), organizacji działającej na rzecz zapewnienia odszkodowań i restytucji mienia. Kto płaci orkiestrze, ten wybiera muzykę?
Właściwy tekst otwiera scena z lata 1942 r., gdy zaczęły się transporty z warszawskiego getta do Treblinki. Na dworcu w Tłuszczu stoi warszawski burmistrz Julian Kulski, który jak w każdy poniedziałek wraca z odpoczynku w podwarszawskim kurorcie. Jego biuro znajduje się w pałacu Jabłonowskich, niedaleko ma biuro jego przełożony i dobry kolega Ludwig Leist. Zwróćmy uwagę na nieco pretensjonalny styl i wykwintne sformułowania. Jasne jest, jakie wrażenie chce autor wywołać. Któż nie chciałby pracować w takim pałacu, w tak przyjaznej atmosferze? Nie dowiadujemy się, że kraj został podbity przez Niemców i Sowietów, a obie jego części są rządzone przez okupantów żelazną ręką. Za prawie wszystko grozi w ostateczności kara śmierci – od ukrywania Żydów po posiadanie radia. Nie musi zostać wykonana, ale może. Dla Polaków życie to nie prawo, ale opcja zależna od woli panów.
Tak wygląda wyróżniony, pierwszy akapit; zobaczmy, co w nim dalej.
Kulski słyszy rozmowę – mieszczuch mówi: „Może lepiej, że w Polsce będzie mniej Żydów”, na co babina wiejska: „Z punktu widzenia narodu może nie żal Żydów, ale jako ludzi jest ich bardzo żal”. Cytuję obszernie ten fragment, bo ci, którzy wezmą do ręki tę cegłę (1104 stron) i odłożą ją na półkę, zapamiętają z niej tylko to.
.Całość rozgrywa się w krainie Generalgouvernement, dalej nazywanej dyskretnie GG. Jak na razie nie widać Niemca. Dociekliwy znajdzie, że wspomniany Ludwig Leist to SS-Oberführer, w latach 1940–1944 niemiecki starosta (Stadthauptmann) Warszawy. W ogóle Niemcy są w tej książce w dużej mierze domyślni. Określenie „władze niemieckie” zostaje odrzucone jako zbyt mało precyzyjne (!). Wawelski dwór Hansa Franka, którego Curzio Malaparte w Kaputt ironicznie nazywa niemieckim królem Polski, nazywa się tu „Krakauer Regierung”, rząd krakowski. Być może ma to nawiązywać do francuskiego rządu Vichy – bezsensownie, ale spektakularnie.
Dalej następują rozważania na temat burmistrzów jako takich oraz niezbędnej współpracy lokalnej ludności w zagładzie Żydów. Autor lubi teoretyzować. Rozważa kraje o „miękkiej okupacji”, przytacza niepodległe Węgry, które posiadały własną administrację, jak gdyby miały one z Polską coś wspólnego. Na setkach stron czytelnik jest zasypywany mnóstwem detali, które prawdopodobnie są prawdziwe, ale niewiele z nich wynika. I tak na stronie 387 dowiadujemy się, że w Otwocku dyrektor żydowskiego sanatorium dla umysłowo chorych przekazał listę żydowskich pracowników Kreishauptmannowi Ruprechtowi – najwyraźniej Niemcowi – na jego rozkaz. Zaznaczył przy tym, że są niezbędni dla pracy sanatorium. Interesujące, ale co wnosi ta informacja? Mnóstwo jest takiego szumu.
Niektóre zdarzenia są jednak interesujące. Na stronie 733 opisany jest przykład Berty Lindeman, której udało się zdobyć aryjskie dokumenty na nazwisko Bronisława Lewańska. Jednak Niemcy zaczęli coś podejrzewać i przesłuchali ją na Gestapo, gdzie się przyznała, że jest Żydówką. Podała też, że w urzędzie wydał jej dokument Roman Brudziński. Gestapo go znalazło. Opowiedział historyjkę, jak to został wprowadzony w błąd, i udało mu się z tego wykręcić. Tym razem się udało, ale pokazuje to, jak było to niebezpieczne. Jeżeli ktoś ukrywał Żyda, a ten wyruszył dalej i został złapany, to bywało, że pod przymusem wydał tych, którzy go ratowali, co kończyło się dla nich śmiercią. Trzeba tu przypomnieć, że Żyd to była chodząca śmierć – i całkowitą odpowiedzialność za to ponoszą Niemcy.
Najbardziej tragiczna była sytuacja po likwidacji gett, gdy dla Żydów pozostawało tylko schronienie w lesie lub pomoc Polaków. Słyszałem od znajomych, że ich dziadkowie wysypywali ziemniaki pod lasem, które potem znikały. Można pomóc, ale najlepiej nic nie widzieć, nic nie wiedzieć. Nie wymieniamy wizytówek, jak się ma potem o tym dowiedzieć Yad Vashem? Przy tym zimy 1943–1944 i 1944–1945 były bardzo mroźne. Wiadomo to choćby z relacji Niemców, którzy po lodzie uciekali z Prus Wschodnich. Z drugiej strony wyobraźmy sobie, że we wsi nagle pojawia się Żyd. Profesor etyki z Harvardu doskonale wie, co jest tu moralnym obowiązkiem. Ale Podlasie to nie Harvard. Jeżeliby go przyjąć, zwłaszcza nie na jeden nocleg, lecz na tygodnie i miesiące, prawdopodobieństwo wpadki graniczy z pewnością. Zastrzelony zostanie wójt z rodziną i kto tam jeszcze wejdzie Niemcom w drogę. Kto ma ochotę zginąć w końcówce wojny? Prawdopodobnie profesor z Harvardu, ale lepiej wirtualnie.
Tu należy jeszcze przypomnieć czyny Józefa Wissarionowicza Stalina. Pierwszego sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie. Stalin postanowił się zatrzymać i dać zrobić brudną robotę Niemcom, jako ostatni akt układu Ribbentrop-Mołotow. Może nie myślał, że to tak długo potrwa, zatrzymało to przecież jego marsz na Berlin. Miało to również ogromne konsekwencje dla Żydów. W wielkim, gęstym i wymęczonym getcie łódzkim Żydzi wiedzieli, że Armia Czerwona idzie jak w masło i już jest na przedpolach Warszawy, 100 km od nich. Byli pełni nadziei – a tu nic. Likwidację kontynuowano bez przeszkód. Od 9 do 29 sierpnia ok. 70 tys. Żydów wywieziono do Auschwitz-Birkenau. A ten, kto się jakoś wyrwał, miał przed sobą ostrą zimę, ostatnią wojenną zimę. Chyba oczywiste jest, że o wiele trudniej jest przeżyć zimę szóstą niż pierwszą. Dotyczy to również Polaków. Podczas pandemii COVID-19 obserwowałem reakcje ludzi, jak się zachowują przy przedłużającym się okresie zagrożenia i niepokoju. Widać było wzajemną wrogość, która u niektórych trwa do dziś. Spróbujmy to ekstrapolować na sytuację wojenną, gdzie śmierć czyha na każdym kroku, gdzie wychodząc tylko na zakupy, można wpaść w łapankę lub strzelaninę.
To wszystko trzeba zrozumieć, gdy mówi się o „polowaniach na Żydów” w tym strasznym okresie.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jedno. Mówi się o polskim współudziale w Zagładzie, wszystkie reflektory skierowane są na te zdarzenia, a jak zwykle zapomina się o innych wypadkach. Od maja do lipca 1944 r. wywieziono ok. 450 tysięcy węgierskich Żydów do Auschwitz, gdzie zostali natychmiast zamordowani. Był to w pewnym sensie logistyczny majstersztyk Adolfa Eichmanna. A świat się przyglądał i pewnie dziwował, jaką obsesją muszą być ogarnięci Niemcy, że mając na karku Armię Czerwoną, marnują pociągi na transporty Żydów. I nic nie zrobiono, mimo że trasa z Budapesztu do Auschwitz już była w zasięgu samolotów z obu stron.
.I prawie bym zapomniał – w podobnym okresie w Powstaniu Warszawskim zginęło ćwierć miliona Polaków, przy czym sama trzydniowa masakra Woli była odpowiednikiem Hiroszimy. Ale ofiarami byli Polacy, ludzki materiał niższego sortu. Pamięć ludzka jest selektywna, bardzo selektywna…
Selekcja, filtrowanie, ironia
.Przejrzałem indeks, by sprawdzić, co umieszczono, a co pominięto. Występuje tu Adam Czerniaków, przewodniczący warszawskiego Judenratu, postać tragiczna. Ale gdzie jest Abraham Gancwajch, szef Żydowskiej Gwardii Wolności (Żagiew), zwanej Żydowskim Gestapo? Nie ma. Lista nazwisk ma 20 stron, a Gancwajcha nie ma. Historia Żydów bez Gancwajcha? A Symche Spyra, okrutny szef żydowskiej policji w krakowskim getcie? Nie ma.
Jest Maksymilian Kolbe, ale jedynie jako redaktor „katolicko-antysemickiego” Małego Dziennika. Zofia Kossak-Szczucka jest w rozdziale Polski antysemityzm podczas niemieckiej okupacji. Pileckiego, a nawet Karskiego nie ma po co szukać. Za to jest wielokrotnie Stefan Starzyński, na którego autor jest szczególni cięty. Obrona Warszawy jest „heroiczna” w cudzysłowie. Autor nie jest w stanie powstrzymać swojego dystansu i ironii. Stąd takie sformułowania: „Starzyński, Kulski i władze Warszawy broniły miasta prawie przez miesiąc, przez co przyczynili się do jego zniszczenia”, „na bohatera ruchu oporu w rodzinie Kulskich stylizowany został jego syn Eugeniusz, który jako 15-latek walczył w AK w Powstaniu”, „Julian Kulski istotnie przyczynił się do stworzenia kultu Starzyńskiego”. Za to w opisie działań władz niemieckich pojawia się „odbudowa i modernizacja”. Trzeba docenić.
Z polską „heroiczną” wersją obrony Warszawy kontrastuje relacja Chaima Kaplana, żydowskiego uczonego męża pochodzącego z Horodyszcza na Białorusi (s. 367). Mając 59 lat, nie podnieca się bohaterstwem, zwłaszcza polskim. Widzi tylko niepotrzebne ofiary. Polska armia się broni, ale przecież musi przegrać. Kapitulację Krakowa Kaplan przyjmuje z ulgą, chociaż współczuje narodowi polskiemu (z którym się najwyraźniej nie identyfikuje). Wezwania do walki odbiera jako aroganckie i cyniczne. Zapowiedź obrony Warszawy do ostatniej kropli krwi odczuwa jako zaproszenie do masakry, zwłaszcza że ogłoszono je tuż przed żydowskim Nowym Rokiem (Rosz Haszana). Romantyzm kontra realizm – Polacy chcą obronić ukochaną Ojczyznę, Żyd chce spokojnie obchodzić Nowy Rok. Chyba nie to było zamiarem autora, ale takie przedstawienie stanowiska Żydów można uznać za antysemickie.
Głęboko w środku książki schowany jest rozdział o ruchu oporu, z akcentem na to, jakie przynosi on straty. Często używane są formy bierne, bezosobowe, widocznie przyczyną tych strat są jakieś tajemne siły. Czasem pojawiają się tu Niemcy, ale chyba jako wykonawcy nieuchronnej konieczności dziejowej. Nie widać, żeby im było przykro, wstydzić się mają polscy mordercy zza biurka.
Autor często używa niemieckich nazw miejscowości, jak Kressendorf (Krzeszowice), Neumarkt (Nowy Targ), Hindenburg (Zabrze). Kuriozalne jest stwierdzenie (s. 235): „Z powodu powstania polskiego rządu na uchodźstwie Polacy żyjący w GG mieli teoretycznie dwa rządy: rząd Hansa Franka w Krakowie i polski rząd w Londynie”. Pierwszy raz słyszę, żeby Polak powiedział „MY mamy rząd Hansa Franka”. Te sformułowania, jak również te wymienione powyżej, zdradzają emocjonalny stosunek autora do opisywanych zdarzeń. Można by je uznać za freudowskie przejęzyczenia, gdyby to były przejęzyczenia.
Prawda i „wolność nauki”
.Jak się łatwo było spodziewać, książka stała się obiektem sporu. Autor przedstawił swoje stanowisko w wywiadzie dla „Berliner Zeitung” z 19.11.2025. Wywiad przeprowadził Tomasz Kurianowicz, polski redaktor naczelny berlińskiej gazety.
Rossoliński-Liebe mówi oczywiście o swobodzie badań naukowych i skarży się, że był atakowany przez „polski rząd, AfD i Rosję”. Wspomina o procesie o ochronę dóbr osobistych pani Filomeny Leszczyńskiej przeciw Janowi Grabowskiemu i Barbarze Engelking. Nazwiska oczernionej osoby nie jest łaskaw wspomnieć, takie osoby to tylko pył w historii. Proces zainicjował polski rząd (!) z pomocą prawicowo-radykalnej organizacji (!), czyli Reduty Dobrego Imienia. Już to pozycjonuje go dość dokładnie. Pisze, że proces w tej sprawie poparło na całym świecie ponad 20 tys. historyków (jest faktycznie tylu historyków?). Przykro mi, ale czego to dowodzi? Kto by nie podpisał? To reakcja automatyczna, brutalnie mówiąc – jak psa Pawłowa.
Autor dalej pisze, że w Holocauście brało udział 10 razy więcej kolaborantów niż Niemców. Pewnie liczy 10 polskich kolejarzy za jednego Heydricha. Oraz porównuje burmistrzów holenderskich i francuskich z polskimi. Mówi również, że procentowo Żydów ocalało więcej w innych krajach. Czy bierze liczby Yad Vashem – podlegające ekstremalnie rygorystycznym kryteriom – za całkowitą liczbę ocalonych?
I tu dochodzimy do centralnego punktu:
Ani w wywiadzie, ani w książce – nigdzie nie ma informacji, że
każda pomoc Żydom była karana śmiercią.
Dziękuję za uwagę.
Wieczny kozioł ofiarny?
.Książka jest firmowana przez poważne instytucje, z mnóstwem przypisów, wejdzie w obieg naukowy, oplecie ją sieć cytowań i stanie się powszechnie przyjętą prawdą, szanowanym źródłem. Każdy krytyk zostanie określony jako polski nacjonalista i będzie mógł pisać dla swojego niewielkiego grona – tak jak ja teraz.
Obrona jest trudna. Argument „wszyscy się na mnie zawzięli” jest przeciwskuteczny, nawet jeżeli to prawda. Z kolei brak reakcji jest przyznaniem się. Trzeba się liczyć z tym, że walkę z nami stoczy sąd krzywoprzysiężny, a wyrok o nas wyda wróg potężny. Na pewno jednak możemy wzmocnić się wewnętrznie. Powiększając wiedzę, staniemy się mniej podatni na bałamutne argumenty. Obce świadectwo jest lepiej słyszalne, dobrze więc szukać sojuszników, zachodnich autorów, przedstawiających prawdziwą historię Polski, takich jak Roger Moorhouse czy Jack Fairweather. Tak, jak dzieje się w projekcie „Opowiadamy Polskę świata” realizowanym, tu ukłon pro domo sua, przez redakcję „Wszystko co Najważniejsze” i kilkadziesiąt redakcji na całym świecie.
Faktem jest jednak, że wrogów mamy. Jan Maciejewski w ważnej książce Nic to przedstawia obraz Polski jako kozła ofiarnego Europy. Do tego Polska nie tylko została zamordowana przez innych, ale sama przyzwyczaiła się do tej roli, raz po raz chcąc zawstydzać świat swoim męczeństwem. Zniszczenie Polski było mordem założycielskim Europy. Nikt się nie przyznaje do pogańskich korzeni, ale pragnienie zabicia kozła za własne grzechy jest głębokie. By to przezwyciężyć, należy zagrać wyżej i wygrać. Kiedy prawdziwie Polacy powstaną, to narody nie będą zbierać składek, lecz ogłupieją… Tak Polska zagrała w 2022 r., ratując Ukrainę, i miała swoje pięć minut liderowania. Potem jednak wszyscy to wyparli, a Ukraina wybrała Niemcy, na czym straciła, a my z nią.
Wszystko jednak się zaczyna od siły wewnętrznej.



