
Ważna lekcja 1965 r.
W liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. znajduje się oryginalna metoda rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z traumą po krwawych konfliktach między narodami, która może być dobrą lekcją również dla nas dziś w relacjach z Ukraińcami – mówi Andrzej JERIE
Anna DRUŚ: Centrum Historii Zajezdnia przygotowało otwartą właśnie w Senacie RP wystawę „Pojednanie dla Europy”. Proszę powiedzieć, co to za wystawa – czy jest pierwszy raz pokazywana i jak do tego doszło, że znalazła się w Senacie?
Andrzej JERIE: To jest drugi etap europejskiej podróży tej wystawy. Pierwszy zakończył się kilka tygodni temu w Rzymie. Wyjątkowość dzisiejszego wydarzenia wynika z tego, że właśnie tu, w Senacie, pokazujemy po raz pierwszy publicznie trzy dokumenty, będące jednocześnie przedmiotem aplikacji do UNESCO o wpis na Światową Listę Dziedzictwa Pamięć Świata.
Mówimy o rękopisie orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich, który własnoręcznie stworzył arcybiskup Bolesław Kominek. Mówimy o liście biskupów polskich, czyli o oficjalnym dokumencie, który na podstawie tego rękopisu powstał i został podpisany przez trzydziestu sześciu polskich ojców soborowych na ostatniej sesji Soboru Watykańskiego w 1965. I mówimy o odpowiedzi biskupów niemieckich, która też powstała w Rzymie i została przekazana biskupom polskim w grudniu 1965 r. Sama wystawa stanowi opowieść o całym historycznym kontekście tych dokumentów, ich przesłaniu i oddziaływaniu.
Mam przekonanie, że zawarte w orędziu biskupów polskich do niemieckich słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – wypowiedziane zaledwie 20 lat po II wojnie światowej – są przesłaniem zupełnie niezwykłym. Padają bowiem w momencie, gdy rany po tej wielkiej tragedii nie były zabliźnione, kiedy w każdym polskim domu opłakiwano kogoś, kto podczas wojny zginął; a jeżeli myślimy o Polakach pochodzenia żydowskiego, to jeżeli ktoś wojnę przeżył, to zostawał najczęściej sam, był samotnym ocalałym. W takich warunkach, na gruzach tej wielkiej tragedii, powstaje przesłanie zupełnie niezwykłe, wyjątkowe, które rodzi się z mocnego chrześcijańskiego ducha, ze zdolności do wybaczenia win i proszenia o wybaczenie, ale także z refleksji, która ma swoje źródło w doświadczeniu arcybiskupa Kominka.
Ten pochodzący ze Śląska człowiek pogranicza mówił biegle po niemiecku i skomplikowaną rzeczywistość współistnienia dwóch narodów znał z doświadczenia. To jest też owoc jego mocnej, głębokiej refleksji. Słowa zawarte w liście, to przesłanie „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, były autorskim, osobistym pomysłem biskupa Kominka, wynikającym z jego oryginalnej myśli.. Już wcześniej w podobny sposób pisał i podobne akty podejmował, choć nigdy w tak szerokim kontekście. Dzięki temu orędziu przynoszą dalekosiężne skutki.
– Czego nie byłoby dzisiaj, gdyby ten list wtedy nie powstał, gdyby ten akt się wtedy nie dokonał?
– W roku 1965 w Niemczech panował ogromny resentyment po II wojnie światowej. Kilka milionów Niemców, którzy zostali ze swoich domów – mówiąc delikatnie – wyproszeni, musiało odnaleźć się w innym kontekście. Nie byli wcale mile widziani na nowych terenach.
Dlatego właśnie w narodzie niemieckim akceptacja dla nowej granicy polsko-niemieckiej na Odrze i Nysie była na poziomie niespełna 30%. I właśnie po tym liście biskupów polskich do niemieckich to się zmienia w ciągu dosłownie kilku lat. Była to jednak nie tylko kwestia czasu, ale i wielu działań zrodzonych w Niemczech, zwłaszcza w Kościele ewangelickim, ale także w Kościele katolickim, i które poprzedzały Orędzie oraz były odpowiedzią praktyczną Niemców na tę wyciągniętą do zgody rękę.
Choć sama odpowiedź biskupów niemieckich na polski list nie była bardzo satysfakcjonująca, była raczej chłodna – ten polski gest wywarł wrażenie w elitarnych środowiskach niemieckich. To tam w pierwszej połowie lat 60 XX. w powstają inicjatywy pielgrzymek pokutnych do Polski, do Auschwitz, do innych miejsc. Potem w tych środowiskach w Niemczech rodzi się inicjatywa, żeby wynieść do chwały ołtarzy o. Maksymiliana Kolbego.
To jest inicjatywa wspólna, polsko-niemiecka. To on staje się patronem pojednania i zadośćuczynienia Niemców za II wojnę światową, czego znakiem jest Maximilian-Kolbe-Werk. Owszem, można mówić o tym jako jakimś pojedynczym znaku, ale to był symbol rzeczywistej przemiany, która w relacjach polsko-niemieckich po tym liście biskupów się dokonała. Wyraziła się ona w tym, że tak powszechny na początku u Niemców rewizjonizm dotyczący granicy – stał się zjawiskiem marginalnym. Przemiana widoczna była również w pojawieniu się wielu wspólnych polsko-niemieckich inicjatyw, współpracy. Przykładem niech będzie powstała 30 lat temu Fundacja „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego, która prowadzi stały dialog polsko-niemiecki i edukację młodzieży polskiej i niemieckiej do współistnienia, do dialogu. To są procesy wieloletnie, które trwają już od dziesięcioleci i wydają owoce. To są pokolenia Polaków i Niemców wychowanych na tym przesłaniu. Chociaż dzisiaj jest łatwo wzniecać na nowo wrogość i nieufność, to wydaje mi się, że to przesłanie jest mocniejsze.
– Czego uczy nas tamto wydarzenie z 1965 roku w kontekście współczesnych relacji polsko-ukraińskich?
– W liście biskupów polskich do biskupów niemieckich znajduje się nie tylko to pomnikowe zdanie, ale także jest pewna metoda rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z traumą po krwawych konfliktach między narodami. Ta metoda polega przede wszystkim na tym, żeby powiedzieć prawdę. W liście biskupów jest swojego rodzaju wykład nt. relacji polsko-niemieckich. I one są pokazane bez omijania tematów trudnych, zbrodnie nazwane są po imieniu, podane są liczby ofiar, ale w tym wykładzie uwzględniono także to, co pozytywne.
I to jest pierwszy etap do pojednania. Można zobaczyć, że w naszej historii nie wszystko było złe, że nie mamy na koncie tylko zbrodni, tragedii, niesprawiedliwości, ofiar, ale także są elementy, na których można budować. Po drugie, w liście znajduje się również uznanie dobrej woli drugiej strony, dostrzeżenie jej nie jako odwiecznego wroga. Zadeklarowanie gotowości dialogu, a to znaczy chęci zrozumienia drugiej strony. No i wreszcie po trzecie – wyciągnięcie ręki, czyli wyjście z tego zaklętego kręgu relacji ofiara-sprawca, wyjście z roli ofiary. Stanięcie, podniesienie się z ziemi, dostrzeżenie, że możemy być partnerami. Ale też przyznanie się do winy. Przyznanie, że nie jestem tylko ofiarą, ale też mogę mieć na swoim koncie jakieś winy. To jest ściśle chrześcijański sposób myślenia.
Te trzy kroki są kluczem także do ustawiania relacji polsko-ukraińskich, w których, rzecz jasna, najbardziej zapalnym tematem jest kwestia ludobójstwa na Wołyniu. Ukraińcy nie rozumieją, dlaczego Polacy nie czują się ich postawą usatysfakcjonowani. Mówią: ile razy jeszcze musimy za to przepraszać, skoro takie oficjalne gesty na poziomie głowy państwa zostały wykonane nie raz. Na pewno jednak do odrobienia jest po ich stronie lekcja prawdy, czyli duży temat kontynuowania ekshumacji ofiar zbrodni wołyńskiej oraz obecnego na Ukrainie kultu sprawców tych mordów.
To właśnie wymaga prawdy, wymaga powiedzenia sobie tego, jak było. Ale żeby zaleczyć te rany, my także musielibyśmy popatrzeć na naszą historię w krytyczny sposób i nie traktować siebie tylko jako ofiary. Wyjść z tej roli, w której może jesteśmy w tych stosunkach uwięzieni. My też we Wrocławiu widzimy ten problem i traktujemy to bardziej jako wyzwanie, jako zadanie. I mamy głębokie przekonanie, że ta kwestia historyczna nie jest bez znaczenia. Że nie chodzi tylko o proste, dobre sąsiedztwo dzisiaj, ale także o rozliczenie się z historycznych zaszłości. Bo bardzo często historia jest używana do tworzenia jakichś klisz, stereotypów, ram interpretacyjnych, w które wkładamy ludzi,, z którymi żyjemy na co dzień, pracujemy, są naszymi sąsiadami, partnerami biznesowymi. I kiedy będziemy na nich patrzeć jako na banderowców, to na pewno to nie pomoże. Musimy z tego wychodzić, pomagać i młodym ludziom, i ludziom starszym. Jest wiele środowisk, dla których ten temat jest wyzwaniem. Ale ja wierzę, że właśnie takie odważne stanięcie wobec tej problematyki może wiele zmienić.
– Czy Pana zdaniem mogłoby tutaj pomóc, gdyby polski Kościół wykonał podobny gest jak ten w 1965 r., czyli napisał jakiś rodzaj listu do duchownych ukraińskich, szczególnie że spora ich część to grekokatolicy będący z katolikami w jednej wspólnocie?
– Taki gest już był wykonany i to z użyciem dokładnie tych słów, które są w tym liście. Chodzi o List biskupów greckokatolickich Ukrainy i rzymskokatolickich Polski zatytułowany „Pokój między narodami jest możliwy” ogłoszony w 2005 r. Nie miał on takiego odzewu i takiej siły oddziaływania. Może potrzebny jest jakiś jeszcze mocniejszy gest. Myślę, że odwoływanie się do wspólnoty Kościoła katolickiego i wspólnych wartości chrześcijańskich może być jakimś kluczem. Pewnie problemem jest to, że rola Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie nie jest tak duża, jak była Kościoła katolickiego w Niemczech i w Polsce w latach 60. W Polsce było możliwe przygotowanie milenium tysiąclecia chrztu polskich – na wałach jasnogórskich setki tysięcy ludzi za Prymasem Wyszyńskim, trochę wbrew sobie, może wbrew temu, co mówiło serce, krzyczało – przebaczamy, przebaczamy! Może takich autorytetów byśmy dzisiaj potrzebowali, które wbrew prostemu odruchowi serca, emocjom, proponowałyby coś, co jest w stanie zmienić historię.
Rozmawiała Anna Druś