
Niemcy na rozdrożu – kraj bez alternatywy?
Niemcy wierzą w oficjalna propagandę, powtarzają wyuczone frazesy i boją się zboczyć z poprawnej ścieżki. Są w tym energiczni, a alternatywy boją się jak ognia. Gdy przybysz z daleka zabił niemieckie dziecko, na ulicę wyszły rzesze ludzi, by protestować przeciwko… prawicy – pisze Jan ŚLIWA
Przemilczana prawda staje się trucizną. (Nietzsche)
.Kraj na rozdrożu i bez alternatywy? Tytuł wygląda na wewnętrznie sprzeczny. Rozdroże zakłada istnienie alternatywy. Gdy przyjrzymy się Niemcom, zwłaszcza w szybko zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, trudno sobie wyobrazić, by po zbliżających się wyborach (23 lutego 2025 r.) nie zaszła radykalna zmiana. Ale rządzi kartel kilku partii, z których każda tematycznie ciągnie w inną stronę, przy czym wszystkie są zgodne, że do władzy nie może dojść nikt spoza kartelu – żeby ogólnie było tak, jak było. I tu pojawia się tytułowa alternatywa – partia AfD, Alternative für Deutschland. Ma wypalone piętno ludzi ZŁYCH, nie można z nimi rozmawiać.
Dla Niemców ważnym tematem jest bezpieczeństwo. Ostatnio w miejscowości Aschaffenburg zostali zadźgani nożem dwuletnie dziecko i próbujący je bronić mężczyzna. Sprawcą był 28-letni Afgańczyk, był to kolejny taki atak w serii. Politycy stwierdzili, że „coś trzeba zrobić”, nawet radykalnie. Friedrich Merz, spodziewający się wyborczego zwycięstwa przywódca CDU, zaproponował dwie ustawy ograniczające imigrację. Szczegóły nie są istotne, problem leżał gdzie indziej. Pierwsza została przyjęta głosami CDU i AfD. Z początku Merz oświadczył, że jeżeli ustawa jest dobra, to przyjmie głosy od każdego. Pomyślałem: mąż stanu, ma życiową szansę. Ale potem rozpętało się piekło. Odbywały się wielkie demonstracje przeciw prawicy, sponsorowane przez „nie wiadomo kogo”. Atakowane były biura CDU. Nikogo nie interesowało meritum sprawy. Dziennikarka publicznej TV zapytała tylko: „Jak to dla Pana było, gdy Pański projekt poparła AfD?”. Przed głosowaniem nad drugą ustawą Merz zadeklarował więc, że zapora przeciwogniowa (Brandmauer) jest wciąż aktualna, nigdy nie będzie żadnej współpracy z AfD. Ustawa przepadła, m.in. z powodu odszczepieńców z jego partii, napuszczonych przez Angelę Merkel, która nagle odkryła w sobie siły witalne.
Sytuacja jest więc taka: zdecydowana większość Niemców potrzebuje takiej ustawy, nie miałaby też nic przeciwko współpracy CDU z AfD. Na drodze stoją wbijane latami do głowy dogmaty i lewicowe media. Ironizując, można powiedzieć, że AfD jest w stanie zniszczyć Niemcy, bo gdy się zaangażuje w jakąś sensowną sprawę, to inni MUSZĄ być przeciw, nie mogą głosować tak samo jak AfD. Jeżeli AfD wybierze mądrze, inni muszą wybrać głupio. Sorry, taki mają klimat.
Z zewnątrz widać to jak na dłoni. Czy widzą to Niemcy? Myślący – chyba tak. Dlatego jeżeli bezpieczeństwo ma dla nich podstawowe znaczenie i mają do wyboru konsekwentną AfD i lawirującą CDU, wybiorą oryginał, a nie erzac, choć to ciągle trochę wstyd. Chyba że już nie. W 1981 r. w Polsce używano obraźliwego zwrotu „element antysocjalistyczny”. Ale wiedząc, ilu nas jest, z dumą nosiliśmy taką odznakę. Psychologia tłumu jest trudna do przewidzenia, ale intuicja mi mówi, że ludzie mają tego kręcenia się w miejscu serdecznie dość i liberałowie mogą być zaskoczeni wynikiem. Po niemiecku nazywa się to einen blauen Wunder erleben, „przeżyć niebieski cud” – niebieski jak barwy AfD. Do tego widać, że CDU tylko gra tym tematem, a po wyborach spróbuje znowu zużytej i przeżutej koalicji z SPD. Już teraz (przed wyborami!) sonduje takie opcje. Problem w tym, że SPD jest jeszcze mniej wiarygodna i mandatów na taką koalicję może być za mało. W końcu można dokooptować Zielonych i przespać w Bundestagu kolejne cztery lata. Ale czy świat na to pozwoli? Wątpię.
Lukier politycznej poprawności
.Dotarcie do tego, co naprawdę myślą Niemcy, nie jest łatwe. Niemcy uznawane są za kraj demokratyczny (indeks Freedom House 93/100), jednak w dyskusjach w internecie ludzie wolą występować anonimowo, z obawy przed konsekwencjami w pracy. Pomijając wybór konkretnych partii („demokratycznych” lub „populistycznych”), pewne tematy uchodzą za mocne tabu. Ostatnio należały do nich: LGBT+, klimat, Corona, ale podstawowe jest wszystko, co zahacza o tradycję nazistowską. Należą do tego oczywiście symbole i gesty, ale także naród, duma, flaga, interesy narodowe, struktura ludności. Media mainstreamowe dominują krajobraz i mają duży, choć zmniejszający się odbiór. Internet umożliwia tworzenie alternatywnych kanałów, które są oczywiście wyklinane przez mainstream. Książeczka Anderswelt („Inny świat”) relacjonuje eksperyment z czasów pandemii – pewien śmiałek zanurzył się na pół roku wyłącznie w media prawicowe, a kolega mu towarzyszył, robiąc dla niego m.in. fact checking. Dziwi ich to, że renomowani dziennikarze przechodzą na tamtą stronę i z przykrością zauważają, że tamte straszne treści przenikają do głównego nurtu. Nie dostrzegają, że to nie tyle tamci dziennikarze skręcają na prawo, ile główny nurt skręca ostro na lewo. Inna książeczka zawiera porady, jak rozmawiać z prawicowcami. Jeszcze inna – jak rozmawiać z psami, ale stop, ta jest na innej półce.
Trzeba jednak powiedzieć, że wielu wierzy w oficjalną propagandę. Moim skromnym i stronniczym zdaniem, powtarzają wyuczone frazesy i boją się zboczyć z poprawnej ścieżki. Ale są w tym energiczni, a alternatywy boją się jak ognia. Gdy przybysz z daleka zabił niemieckie dziecko, na ulicę wyszły rzesze ludzi, by protestować przeciwko… prawicy. Zachowanie takie wydaje się patologiczne, jest jednak powszechne.
Podobny problem wystąpił w Wielkiej Brytanii, gdzie islamskie/pakistańskie gangi gwałciły, a czasem mordowały białe dziewczynki. Zbrodnie te mimo ograniczonej skali miały charakter ludobójczy. Chodziło o poniżenie białej rasy i potwierdzenie dominacji własnej rasy i religii. Dziewczynki te nie miały ratunku znikąd, władze bały się oskarżenia o rasizm. Dziewczynki pochodziły z niższych klas, którymi głosząca równość dominująca lewica gardzi. Dla nich są to reakcjoniści, kseno-, homo- i transfoby, „wór żałosnych typów” (basket of deplorables), jak raczyła była powiedzieć Hillary Clinton. Proceder ten trwał latami i trwałby dalej, gdyby nie otrzeźwiający kopniak z Ameryki.
Ponieważ dominujący obecnie politycznie poprawny mainstream jest dobrze znany, skupię się na autorach myślących bardziej samodzielnie. Jest też tak, że poglądy dziś marginalne mogą w sprzyjających okolicznościach okazać się dominujące. Nie jestem całkowicie pewien, czy życzyć Niemcom wielkiej zmiany. Niemniej obserwowanie Niemiec głoszących jawną asertywność i łamiących żelazny pakt z Brukselą byłoby bardzo interesujące z socjologicznego i kulturalnego punktu widzenia.
Duma narodowa vs. kult winy
.Niemcy to naród o wielkich tradycjach kulturalnych, naukowych, gospodarczych i oczywiście militarnych. Czy to jeden naród, można dyskutować, na pewno jednak do 1871 r. zorganizowany w setki państw. Ich siła przebicia była rozproszona, służyło to jednak kulturze – prześcigały się wtedy w swoim kunszcie orkiestry dworskie Hesji, Bawarii i Saksonii, rozchwytywani byli Bach i Händel. Dlatego redukowanie historii Niemiec do 12 lat, 1933–1945, nie ma sensu. Podobnie jak aberracją jest to, że dla wielu turystów główną atrakcją Polski jest niemiecki Auschwitz i ewentualnie leżący w pobliżu Kraków. Nie redukować to nie znaczy zapomnieć. Ale po 80 latach sprawa zaczyna się rozmywać. Rzeczywiście winy nie dziedziczą jednostki, a czy narody, to inne pytanie – i na jak długo. Turyści w Paryżu nie pytają Francuzów o łapankę Żydów ani o tortury w Algierii, raczej zwiedzają Luwr (mimo że jest tam mnóstwo przywłaszczonych obiektów!) i odpoczywają w kafejkach przy wielkich bulwarach. Poza tym coraz mniej młodzieży ma niemieckie korzenie. Jako muzułmanie często są też antysemitami, ale z zupełnie innych przyczyn. Wymaganie, by młodzi Palestyńczycy z Berlina przepraszali Żydów za niemieckie zbrodnie, jest abstrakcyjne. Można wymagać żalu jedynie od „prawdziwych Niemców”, ale wyróżnianie czystych rasowo Niemców jest niepoprawne z innych przyczyn.
Owszem, Holocaust jest szczególny, przez połączenie tradycyjnej niechęci do Żydów z chłodnym wyrachowaniem – nowoczesną nauką i przemysłowymi metodami. Ale stuprocentowe skupienie na tym zdarzeniu odwraca uwagę od innych wielkich ludobójstw (jak komunizm) oraz od innych ofiar Niemców (jak Polacy). O wymiernych reparacjach od Niemiec możemy w aktualnej konstelacji politycznej prawdopodobnie zapomnieć, natomiast wciąż irytujące jest systematyczne pomijanie Polaków wśród ofiar (i wciskanie Polaków do grona sprawców). Na przyszłość ważniejsze jest powstrzymanie się Niemców od nominowania polskiego rządu, definiowania polskiej struktury demograficznej, pisania podręczników oraz wysyłania aktywistów ekologicznych na teren każdej planowanej inwestycji infrastrukturalnej.
Do tego w rytuale kajania się sporo jest hipokryzji. Polega on na biciu się nie we własne piersi, lecz cudze. Patrzcie, jak ja pięknie pokutuję, a wy tak potraficie? Nie chodzi o żal i skruchę, ale o atak na innych, wewnętrznych i zewnętrznych. My, Niemcy, tak pięknie przepracowaliśmy nasze winy, jesteśmy więc moralnym supermocarstwem, co daje nam znowu prawo do pouczania i karcenia innych. Możemy się więc rozpychać jak dawniej, tyle że śpiewając peany na cześć własnej praworządności.
Wróćmy do dumy narodowej. To temat tabu. Flagą narodową można wywijać po wygraniu mistrzostw w piłce nożnej, tej „najważniejszej drugorzędnej sprawie na świecie”. I tyle. Istnieje scenka, w której ktoś podaje Angeli Merkel flagę, a ta z obrzydzeniem odkłada ją szybko na bok. W normalnym kraju nie do pomyślenia. Czy istnieje coś takiego jak niemiecki naród, czy tylko zbiór przypadkowych ludzi mieszkających na terytorium Republiki Federalnej? Czy można pytać o tożsamość narodową, czy można o nią dbać? Czy kultura niemiecka jest (powinna być) kulturą wiodącą? A chrześcijaństwo? Czy zwalczamy wszystkie religie oprócz islamu, no i jednak judaizmu?
Coraz otwarciej pisze się o interesach narodowych. Może jeszcze nie w mainstreamie, ale na jego obrzeżach. Kwestionuje się dominację moralności, zwłaszcza wobec migrantów oraz wojny na Ukrainie. Czy jeżeli między Rosją a Niemcami została wybudowana infrastruktura gazowa, to czy w imię solidarności należy z niej rezygnować, nawet kosztem załamania gospodarczego? A co z gazociągiem Nord Stream? Może trzeba go przywrócić do użytku, przecież to tak pięknie działało. Czemu nie jest wyjaśniona kwestia sabotażu? Tu często cytowany jest Radek Sikorski z jego sławnym tweetem „Thank you, USA”. Dlaczego Niemcy poddają się (2023) polskim naciskom w sprawie rafinerii w Schwedt?
Wojna i pokój
.W niemieckim dyskursie politycznym bardzo ważnym tematem jest wojna. Potencjalny kanclerz Merz z CDU uchodzi za proamerykańskiego. Pracował zresztą dla funduszu BlackRock, co mogłoby z niego zrobić agenta finansjery, ale jakoś ten temat się nie pojawił. Czasem przedstawiany jest jako kanclerz wojny (Kriegskanzler), w przeciwieństwie do Scholza (Friedenskanzler). To lawirowanie, które my zarzucamy Scholzowi, jest dla wielu dowodem jego rozsądku.
Ale obecnie cała sytuacja się zmienia. Miesiąc temu proamerykańskość oznaczała stanie w opozycji do Rosji i Chin. Za prezydentury Trumpa polityka USA zostanie zredefiniowana. Zbliża się (14 lutego 2025 r.) konferencja bezpieczeństwa w Monachium, wiele się tam wyjaśni. Ale już teraz jest jasne, że gwarancje amerykańskie dla Europy zostaną rozwodnione, Europa ma przejąć większy ciężar. Ale czy ma na to ochotę, a w ogóle to która Europa? To, czego żąda administracja Trumpa, musi jeszcze przejść przez Kongres, a potem zobaczymy, jakie będą reakcje sojuszników (wciąż sojuszników?) i przeciwników. Każde działanie natrafia na opór otoczenia. A poddana amerykańskiemu naciskowi zachodnia Europa może dokonać wolty. Problem w tym, że nie ma mocy militarnej, słabnie gospodarczo, a politycznie jest w rozsypce.
Wschód jako chłopiec do bicia
.Niemieckie społeczeństwo do dziś wyraźnie dzieli się na dwie grupy: jedna to Wessis (zachodniacy), druga to Ossis (wschodniacy). Wschodniacy sami przez lata działali na rzecz pokonania systemu, wychodzili na ulicę, byli szykanowani. Jednak po zjednoczeniu Niemiec, które miało być wielkim triumfem, zostali przez Zachód skolonizowani, tak przynajmniej to odczuwają. Nawet u siebie nie objęli kierowniczych stanowisk, a na Zachodzie tym bardziej. Żyjąc w dyktaturze, wykształcili w sobie reakcje obronne. Mają dystans do oficjalnych źródeł informacji czy to w sprawie covidu, czy wojny na Ukrainie, nawet na zasadzie przekory. Gdy widzą, że wszystkie media kopiują ten sam przekaz, przypomina im to komunizm. Dlatego są oporni i odporni na propagandę. Nazywają ich Querdenker (myślący w poprzek). W mainstreamie oznacza to prawicowego populistę, agenta Putina, potencjalnego naziola. By nie idealizować wschodniaków, trzeba dodać, że oprócz tych, którzy walczyli z bezpieką (Staatssicherheit – Stasi), byli też tacy, którzy do niej należeli lub jako nieformalni współpracownicy donosili na kolegów.
Ciekawa jest ich reakcja na Rosję. Kraj ich był przez Związek Sowiecki brutalnie okupowany: gwałty i rabunki, narzucona dyktatura, obowiązkowa nauka rosyjskiego. Mimo to w obecnych sporach stoją raczej po stronie Rosji. Rosja przegrała zimną wojnę, podobnie jak oni. Widocznie identyfikowali się z opresyjnym systemem i odbierali jego upadek jako porażkę, a nie jako wyzwolenie, jak Polacy. Zostali włączeni do Niemiec, niby swojego kraju, ale jednak jako obywatele drugiej kategorii. Antyamerykanizm jest też efektem długotrwałej antyimperialistycznej propagandy. Amerykanów widzą jako podżegaczy wojennych. Uważają rozszerzenie NATO na wschód za prowokację wobec Rosji. Owszem, sami zostali włączeni do Zachodu (w tym NATO), ale to im się należało. Za to „kraje pomiędzy” mogłyby się poświęcić dla zachowania pokoju. Do tego wielu woli pokój bez wolności niż wolność bez pokoju. Trzeba przyznać, że ten wybór w tej chwili nie dotyczy ich samych.
Nie chroni ich polityczna poprawność, wręcz przeciwnie. Ktoś spotkał się z pytaniem: Czy twój instytut jest już ossifrei (wolny od „wschodniaków”)? Nie przypadkiem brzmi to jak dawne judenfrei. Chętnie sobie używają na nich media. Po serii ataków migrantów na Niemców problemem nie były te ofiary, lecz „wzrost wpływów prawicy”, czytaj: „nazistów”. „Spiegel” dał na okładkę słowo Sachsen (Saksonia) gotykiem w brunatnych barwach. Owszem, zachodniacy są bardzo pozytywnie nastawieni do obcych – ale do właściwych obcych. Islamscy migranci – tak, wschodniacy – nie. A Saksonia to Wschód Wschodu, Drezno – Wschód Wschodu Wschodu, najgorsze, co może być. Za saskich królów nazywane Elbflorenz (Florencja nad Łabą) – dziś ma marną opinię.
Poniżanie oczywiście budzi reakcję. Wschodniaków opinia zachodniaków nie przejmuje, bez skrępowania głosują na AfD. Ewentualny zakaz AfD sprowadziłby wschodnie Niemcy do statusu bantustanu. Wątpliwe, czy kraj by to bez problemu przeżył.
Brunatne ślady
.Czy wieczne szukanie nazistów ma sens? Jeżeli jest to tylko narzędzie walki politycznej, to nie bardzo. Ale może obawy są uzasadnione. Czy to tylko zabawy nostalgicznych dziadków, czy w głębi tli się coś realnego? Po II wojnie światowej Niemcy zostali przez Amerykanów potraktowani miłosiernie. Wynikało to z obawy, że jeżeli po przegranej wojnie Niemcy nie osiągną dobrobytu, zaraz pojawi się drugi Hitler. Szkoda, że my, Polacy, nie mamy takiej opinii – ze strachu przed naszym szaleństwem wszyscy by na wyścigi usiłowali nas dopieszczać. W końcu Niemcy weszły w struktury Zachodu jako cywilizowany kraj. Również współpraca z Izraelem pomogła im odzyskać „białą kamizelkę”. Nie byli już piętnowani, Ben Gurion zapewniał, że „to już inne Niemcy”. Naukowców ochoczo przejęła Ameryka. I tak Wernher von Braun i inni specjaliści z SS wysłali dla Ameryki człowieka na Księżyc. Ironicznie mówiąc: triumf fachowości nad ideologią.
W samych Niemczech zimna wojna wymusiła reintegrację członków NSDAP, również wysokich, do życia społecznego i politycznego. Było to bardzo widoczne w sądownictwie, gdzie w imię legalizmu w dużej mierze zachowano ciągłość. Zachowane zostały przedwojenne fortuny, również te zdobyte z wykorzystaniem niewolniczej pracy ofiar nazizmu. W początkowym okresie po wojnie istniały próby zorganizowania partyzantki (Werwolf) lub siłowego przewrotu, tłumione przez wojska okupacyjne. Do dziś przewija się idea Czwartej Rzeszy jako bytu abstrakcyjnego lub potencjalnie realnego. Ale może zagrożenie totalitaryzmem kryje się zupełnie gdzie indziej. Niektórzy widzą Czwartą Rzeszę w zdominowanej przez Niemcy Unii Europejskiej. Na pewno nie znajdziemy tam swastyk ani ubóstwienia narodu, wręcz przeciwnie. Zwracajmy jednak uwagę na czyny, nie na dekoracje. Tendencje totalitarne są tam coraz silniejsze. Oczywiście jak zawsze pokrywane są eufemizmami. Likwidacja opozycji to obrona demokracji. Cenzura, blokada odmiennych opinii (Gleichschaltung) to walka z fałszywymi informacjami.
Słowa i pojęcia to ciekawy temat. Intelektualista Victor Klemperer napisał w czasach nazizmu książeczkę LTI – notatnik filologa, gdzie LTI to Lingua Tertii Imperii, język Trzeciej Rzeszy. Wiele w niemieckim jest skażonych, zakazanych słów. Niektóre, choć gramatycznie poprawne, mają niewłaściwe konotacje, jak Endlösung („ostateczne rozwiązanie”) czy Sonderbehandlung („specjalne potraktowanie” – w komorze gazowej). Wysoko na czarnej liście są takie słowa jak Volk („lud”) czy Nation („naród”). W innych językach słowa te są całkowicie neutralne. Ale gdy Niemiec pisze o polskim Muzeum Narodowym, Nationalmuseum kojarzy się na brunatno.
Pod presją politycznej poprawności Niemcy stali się tak pacyfistyczni i politycznie poprawni, że budzi to niepokój. Niektórzy piszą, że władze Niemiec, a zwłaszcza Urząd Ochrony Konstytucji, prowadzą Kulturkampf przeciwko własnemu narodowi. Długotrwała paranoidalna sytuacja jest szkodliwa, bo kiedyś odwróci się w ultranacjonalizm. Wszystko to, co było skrzętnie chowane w bieliźniarkach, zostanie z dumą wystawione na pokaz. Ale nawet dziś w oficjalnych telewizjach mnóstwo jest dokumentów o przywódcach nazizmu, kobietach nazizmu, walkach na West- i Ostfroncie itp. Oczywiście krytycznie, ale co się człowiek napatrzy, to jego.
Migracja
.Gospodarka jest z pewnością problemem podstawowym, ale największe emocje budzi migracja. Raz po raz dochodzi do zamachów dokonywanych przez migrantów – atak nożem, wjazd samochodem w przechodniów i inne. Z jednej strony obowiązują idealistyczne zasady traktowania każdego człowieka tak samo – obywatela i migranta – z drugiej strony są one praktycznie nie do utrzymania.
Ale co robić? Granice, zakazy wjazdu, a zwłaszcza wydalenia źle się kojarzą. „Nikt nie jest nielegalny”. Ale czy musi mieszkać u mnie, na mój koszt? Co ciekawe, pomysły Angeli Merkel z 2015 r. (i obecne) mnie akurat bardzo źle się kojarzą. Rozwożenie ludzi po Europie wbrew ich woli wymaga wpychania siłą do wagonów i strzeżonych transportów. Do tego dochodzi selekcja. Znając unijną solidarność, spodziewam się, że bystrzejsi zostaną na Zachodzie, a mniej przydatni zostaną odesłani na Wschód. I kto ma to robić? Znowu Niemiec na rampie? W końcu jest problem zasiłków. Jeżeli zależnie od dochodów lokalnych, to migranci uciekną natychmiast do krajów bogatych. I co – obozy, psy, druty kolczaste? A jeżeli dla wszystkich po równo, to w biednych krajach będą królami życia, wzbudzając nienawiść ludności lokalnej. A co dalej? Mają latami egzystować w swoich ośrodkach i czekać nie wiadomo na co? I delikatna sprawa – życie seksualne gromady młodych mężczyzn. Biologii pokonać się nie da. Problemy te są znane od lat, ale nie wiem, czy ktoś je głębiej przemyślał. Ogólnie wielkoskalowa inżynieria demograficzna (zmiana populacji w obcych krajach) kojarzy się z nazistowskim Generalplan Ost.
A sprawa polska?
.Przy tych wszystkich przemianach Polska stoi obok. Polski rząd wciąż przymila się do centrum Unii, które to centrum może się zawalić – pod wpływem nacisku USA lub z powodów wewnętrznych. Kandydat prezydencki partii rządzącej zmienia zdanie jak kameleon, ostatnio jest nacjonalistą, asertywnym wobec sąsiadów. Czy przy takiej maskaradzie Polska prowadzi jakąkolwiek politykę? Wątpię. Ważne są jedynie słupki poparcia, liczy się tylko dyskredytacja przeciwnika.
A sytuacja jest dynamiczna. Dwa główne kraje UE są niestabilne – Francja miała w zeszłym roku czterech premierów, a Niemców czekają wybory. Po tych wyborach nastąpi wielotygodniowe szukanie większości omijającej AfD, po czym powstanie niespójny rząd partii, które obecnie doprowadziły do kryzysu. Będzie on chwiejny, może dojść do powtórnych wyborów, w których prawdopodobnie powiększy swój stan posiadania AfD. Nie zapominajmy też o zagrożeniu rosyjskim. Nie myślę tu o otwartej agresji, ale jakiś sabotaż tu i tam – czemu nie. Napięcie podkręciłby jakiś wybuch, pożar ważnego budynku albo przeciek o zagrożeniu wojną atomową.
Czy chcemy silnych Niemiec? Chcą się wydostać spod nadzoru i odzyskać pełną suwerenność. Ciąży im gorset UE i NATO. Na razie blokuje on ich głupie pomysły. Chęć rozegrania znowu wielkiej gry na światowej szachownicy może znowu być katastrofalna. Czy obudzą się atawizmy, czy Niemcy się z nich już wyleczyli? W książce On wrócił Timur Vermes opisuje powrót rozbudzonego po długim śnie Hitlera do współczesnych Niemiec. Znajduje neonazistów, ale to pajace, hajlują, ale piją tylko piwo, zero dyscypliny. Oglądając telewizję, dostrzega nonsensy współczesnej cywilizacji. Rozsądnie je punktuje, zdobywa popularność. Podobnie było wtedy. Czy to może wrócić – i jak? Niedawno policja wyłapywała konspiratorów, tzw. Reichsbürger (obywateli Rzeszy). Wyglądali jak klub emerytów, gang Olsena. Czy jednak wojskowe deep state nie zachowało starych idei w stanie przetrwalnikowym? Jest presja na kraje Zachodu, w tym Niemcy, do odbudowania zdolności militarnych. Czy nie pojawią się pokusy? Świat robi się dziki, stare reguły nie obowiązują, konflikty znowu rozwiązuje się siłą.
.Ale czy chcemy Niemiec słabych? Wciąż mając ambicję, a nie nadążając ekonomicznie, mogą, wykorzystując UE, wysysać inne kraje, zmuszając je do „obowiązkowej solidarności”. Widzieliśmy na przykładach, że solidarność taka działa tylko w jedną stronę. Do tego źle zorganizowany kraj, gdzie ideologia dominuje nad pragmatyzmem, przepełniony agresywnymi migrantami, będzie ciągnął na dno innych. Tak było ze Związkiem Sowieckim, który oprócz tego, że wysysał nasze zasoby, zmuszał nas jeszcze do prowadzenia niewydolnej gospodarki i ogłupiania społeczeństwa propagandą.
Jedno jest pewne – za kilka tygodni wszystko będzie wyglądać inaczej.
Literatura:
Klaus von Dohnanyi „Nationale Interessen”, 2022
Aleida Assmann „Die Wiedererfindung der Nation”, 2020
Herfried Münkler „Macht in der Mitte”, 2015
Hans Demmel „Anderswelt”, 2021
Michael Lüders „Moral über alles?”, 2023
Martin Wagener „Kulturkampf um das Volk”, 2024
Dirk Oschmann „Der Osten: eine westdeutsche Erfindung”, 2023
Gavriel D. Rosenfeld „The Fourth Reich”, 2019