Jarosław OBREMSKI: Co poszło nie tak?

Co poszło nie tak?

Photo of Jarosław OBREMSKI

Jarosław OBREMSKI

Polityk Partii Konserwatywnej, Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i Platformy Obywatelskiej. Senator VIII i IX kadencji, w latach 2019–2023 wojewoda dolnośląski.

 

 

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Dziś w polskim społeczeństwie wspólny mianownik wartości znacząco się zawęził, co widać po dyskusji na temat aborcji u kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży, której dokonano w Oleśnicy. To rozchwianie aksjologiczne tworzy dodatkowy komponent niepokoju i braku wzajemnego zrozumienia – pisze Jarosław OBREMSKI

.Przecież ostatnie 35 lat to ciągły wzrost gospodarczy, podobne tempo bogacenia mają tylko Chiny. Zmienił się nasz indywidualny standard życia; większe mieszkania, nowe auta, często wymieniany sprzęt AGD, wczasy z paszportem poza Europą, trasy szybkiego ruchu, czyste pociągi, wyremontowane rynki miast i miasteczek. toalety przy szosach czystsze niż w Niemczech, lepsze niż tam usługi e-bankowości i dużo lepszy internet.

Ale ciągle narzekamy. Bo co, bo tacy jesteśmy? Nie. Są powody. Zawiodły polskie elity, nie umiały i nie chciały nadążyć za szybko zmieniającym się światem, co widoczne jest dla społeczeństwa w postaci trzech objawów.

Po pierwsze: niesprawność państwa, państwo z kartonu. Po drugie: konsekwentne budowanie nierówności społecznych. I po trzecie: brak poczucia bezpieczeństwa w instytucjach międzynarodowych.

Kartonowość widać na kilku poziomach.

.Ten pierwszy to ucieczka od myślenia strategicznego. Pamiętamy tę pogardę w słowach premiera Donalda Tuska: „Kto ma wizję, niech idzie do lekarza”. W efekcie np. nasz system zdrowia jest skrajnie nieprzemyślany. Stwarzał się przez zbiegi okoliczności, a nie był stwarzany. Czy podobnie nie jest z oświatą? Brak polityki przemysłowej, miejskiej, promocyjnej, mieszkaniowej (być może tu jednak świadoma dezercja na rzecz deweloperów).

Jedyne impulsy modernizacyjne przychodziły z zewnątrz – czy to przez konieczność dostosowania się do norm Unii Europejskiej, czy konieczność zbudowania infrastruktury na Euro 2012. Rządy PiS-u to wyjątek, ale spójna była przede wszystkim polityka wyrównywania szans, od 500+ do wspierania inwestycji w małych miasteczkach.

Naszą kartonowość widać w jakości tworzonego prawa i anarchizacji pracowników wymiaru sprawiedliwości. W efekcie mamy stronniczość sądów i prokuratury, swobodę w interpretowaniu przepisów, a nawet nieliczenie się z ustawami, orzeczeniami Trybunału Stanu. To tylko pogłębia przekonanie o fasadowości instytucji państwa. Obywatel, dodatkowo podbudowany tradycją nieliczenia się z prawem za czasów rozbiorów i PRL-u, obchodzi i łamie prawo, zachęcony nieliczeniem się z prawem, choćby wyborczym, przez rządzących.

Konstytucyjny zapis, iż Polska jest państwem prawa, wdrażamy poprzez skrajną papierologię. Dla kontrolerów nie jest ważne, czy pacjent został wyleczony, tylko czy papiery się zgadzają. Tak samo jest w oświacie i samorządzie. Co gorsza, obowiązuje to także w zarządzaniu kryzysowym – nawet tu mamy nie ratowanie życia, lecz tabelki i procedury. Najmniejsza inwestycja wymaga tysięcy pozwoleń i pism, mnożonych dodatkowo dla własnego bezpieczeństwa przez urzędników, co wydłuża i podnosi koszty każdej inwestycji. A potem pytamy, dlaczego kilometr drogi musi być aż tak drogi lub dlaczego Kotlina Kłodzka po dziewięciu miesiącach wygląda tak samo jak tydzień po powodzi.

Jeżeli chcemy wyjść z tej pułapki, to przestawmy instytucje państwowe z paradygmatu szczegółowych procedur i papierów, zwalniających z myślenia, na paradygmat realizacji celów.

.Jesteśmy jednak wpatrzeni w sukces naszego zachodniego sąsiada i uwierzyliśmy, iż proceduralność jest kluczem sukcesu. Trochę tak, ale obecna szybkość zmian technologii i rynków wymaga bardziej tego, co jest naszym atutem, pewnej anarchizacji, objawiającej się spontanicznością i elastycznością.

Uwierzyliśmy, że procedury i instytucje to nie ludzie. Przyjrzałem się krytyce państwa polskiego w książce Zbigniewa Parafianowicza Polska na wojnie. Krytyka ta chwaliła działania premiera, prezydenta i ich ministrów, lecz jednocześnie podkreślała niesprawność państwa. Instytucje to jednak przede wszystkim ludzie i jeśli selekcja do ważnych funkcji jest oparta na kryteriach merytorycznych, kiedy jest otwartość na zatrudnienie ludzi nie tylko z nakazu partyjnego, lecz kompetentnych, sprawczych, odważnych i propaństwowych, to dobre prawo i procedury tylko to wzmocnią – i na odwrót, wiara w procedury, zwłaszcza w sytuacjach nadzwyczajnych, często usprawiedliwia nicnierobienie.

Drugi objaw tego, że coś poszło nie tak, to niesprawiedliwość społeczna.

.Polski system podatkowy jest regresywny. Ostatnim jaskrawym przykładem jest próba obniżenia bogatszym składki zdrowotnej. Dostanie się na niepłatne studia obarczone jest kosztownymi korepetycjami, na które stać bogatszych. Awanse wewnętrze na uczelniach i szpitalach są bardzo często oparte na mechanizmie genetyczno-kumoterskim, a nie merytorycznym. Usługi dentystyczne w 99 proc. są sprywatyzowane i nie są tanie. Można powiedzieć – nic nowego, zawsze bogatym jest łatwiej. Tak, ale państwo ma obowiązek przynajmniej próbować wyrównywać szanse, a nie pogłębiać podział. Nawet w sądach celebryta ma szanse na wyrok, że to staruszka na pasach potrąciła auto medialnej sławy. Ten podział klasowy wzmacniany jest podziałem geograficznym. Duże miasta mają się rozwijać, a małe miasteczka? No cóż, przecież nikt nie każe tam mieszkać. „Przeprowadź się do Poznania lub Warszawy, weź kredyt na 30 lat na mieszkanie i pracuj ponad 60 godzin w tygodniu w korporacji”.

Programy socjalne rządów Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego zmniejszyły współczynnik rozwarstwienia zamożności obywateli, lecz niestety COVID to popsuł, zresztą nie tylko w naszym kraju.

W Polsce od początku naszej niepodległości obowiązuje doktryna neoliberalna, której wariant rodzimy nazywam „rozszerzonym Balcerowiczem”. Rozszerzonym z reformy gospodarki na wszystkie dziedziny życia. Problemem jest więc nie tylko budowanie nierówności, ale kreowanie bezalternatywnościtakiego podejścia w wymiarze medialnym, oświatowym, naukowym. Wystarczy spojrzeć na przekaz telewizyjny. Ile razy słyszeliśmy tę pogardę o „dzieciorobachbiorących 500+”, to narzekanie zamożniejszych, skarżących się, że z jego podatków kupowana jest wódka dla ojca patologicznej, bo licznej rodziny? Nadal obowiązuje, choć słabiej, przekaz o głupich górnikach i pracownikach PGR-ów, co nie umieli się przekwalifikować, o związkach zawodowych, które blokują rozwój. Prawie do wzorca patriotyzmu lansowano „biznesmenów” uwłaszczonych po znajomości na państwowych firmach. Chwalono cwaniactwo, a jako symbol sukcesu, na miarę amerykańską, od pucybuta do milionera, wskazano Jana Kulczyka.

Czy klasowo nie można tłumaczyć strachu przed emigrantami? To biedniejsi, nie mając wyboru, będą posyłać swoje dzieci do liczniejszych klas o obniżonym poziomie, bo gorsza znajomość przez obcych języka polskiego będzie właśnie tym skutkowała. To biedniejsi będą dłużej czekać w kolejkach do lekarza. To biedniejsi z blokowisk będą mniej bezpieczni niż ci, którzy mieszkają w domkach na peryferiach i ogrodzonych, monitorowanych osiedlach. W końcu to biedniejszym trudniej będzie wywalczyć podwyżkę, gdyż emigranci łatwiej zgodzą się na niższe zarobki, i to często płacone pod stołem.

Równość społeczna jest dla mnie tak ważna, bo mniejsze rozwarstwienie klasowe oznacza łatwiejsze wzajemne zrozumienie się, większą przestrzeń konsensusu, co służy bardziej drożnym ścieżkom awansu, co przyspiesza rozwój i wzmacnia nasze bezpieczeństwo, bo silna wspólnota jest bardziej gotowa do poświeceń w obronie ojczyzny.

I wreszcie trzeci objaw naszego przekonania, że coś poszło nie tak. Poczucie niebezpieczeństwa w wymiarze międzynarodowym.

Kiedy udało nam się wstąpić do NATO i UE, naszym elitom wydawało się, że złapaliśmy Pana Boga za nogi. Niestety, gołym okiem widać niesprawność Unii, realizacje przede wszystkim interesów najbogatszych krajów,biurokratyczną nieskuteczność, narastającą przepaść gospodarczą wobec Azji i USA. Nasze elity nadal mylą obecną Unię z tą, o jakiej śniły.

Należymy do NATO, ale trudno nie zauważyć, iż mimo ataku Rosji na Gruzję, mimo zajęcia Krymu przez Rosję zwijaliśmy armię i teraz nie umiemy się znaleźć w nowej sytuacji. Prawica tłumaczy każdą decyzję D. Trumpa, że jest to korzystne dla nas, a liberałowie ufność pokładają w Unii, czyli w sile francuskiej broni atomowej i potencjale Bundeswehry, która gotowość do obrony osiągnie za 10 lat. Rząd nie jest w stanie wspomagać nawet inicjatywy Międzymorza, bo to Andrzej Duda.

Co więcej, także trzeci filar naszego bezpieczeństwa, tym razem aksjologicznego, się obsuwa. Myślę tutaj o Kościele Katolickim i nieważna jest tu teraz dyskusja na temat tego, czy to efekt europejskiego trendu, błędów Kościoła, czy wyuczonej bezradności po śmierci Jana Pawła II, który za nas określał, co jest dobrem, a co złem. Dziś w polskim społeczeństwie wspólny mianownik wartości znacząco się zawęził, co widać po dyskusji na temat aborcji u kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży, której dokonano w Oleśnicy. To rozchwianie aksjologiczne tworzy dodatkowy komponent niepokoju i braku wzajemnego zrozumienia.

Stawiam tezę, że nie zaleczymy tych objawów i nie zbudujemy państwa solidniejszego, sprawiedliwszego i bezpieczniejszego bez całkowitej wymiany elit, przede wszystkim w wymiarze pokoleniowym.

Tu muszę zdefiniować, jak rozumiem termin elity. To ci, którzy przez sprawowane funkcje, zawody i potencjał intelektualny elitami być powinni, to znaczy powinni wskazywać kierunek działania i tłumaczyć złożoność świata. Teza ta nie oznacza, że nie ma myślicieli, dziennikarzy, polityków, którzy mają swoje lata i doświadczenie, a ich uwspółcześnione świeże poglądy nie służą Polsce. Niestety, są oni w tak zdecydowanej mniejszości, że są obecnie tylko głosem wołającego na puszczy. Teza ta też nie oznacza, iż próba budowy nowych elit przez środowisko PiS-u była projektem złym. Tu problemem jest przyprawienie PiS-owi gombrowiczowskiej gęby i uodpornienie nie-PiS-owskiego elektoratu na prawicową argumentację. Na razie także myśliciele nowoczesnej lewicy są tylko interesującym klubem dyskusyjnym.

Twierdzę, że pokolenie urodzone przed 1975 jest zbyt zanurzone w stereotypach minionej historii lub zbyt uwikłane we współczesność, by wyzwolić swoje myślenie.

To zanurzenie w przeszłości to przekonanie à la Komorowski, że teraz jest lepiej,bogaciej, bez cenzury i kartek na mięso, wstyd narzekać. Zachód tak nam imponuje, że spełnienie snu o dołączeniu do niego nie pozwala nam ujrzeć jego mizerii, mylimy Europę wyobrażoną z rzeczywistą, co uniemożliwia nieogrywanie nas. Ta tęsknota wbiła nas w sztukę imitacji bez przemyślenia na nowo polskości, ubraliśmy się w kostiumy oświeceniowe i romantyczne czy II RP. Zalatuje naftaliną.

Sam, po kilku epizodach ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 80., marzyłem o Polsce łagodnej, bo silne państwo kojarzyło mi się z niesprawiedliwą przemocą. Może dlatego opozycja demokratyczna tak szybko pogodziła się z nierozliczeniem komunizmu i jego zbrodni, a grzech nieodpokutowany kładzie się cieniem na przyszłości.

Jesteśmy pokoleniem oczekującym wdzięczności. To my walczyliśmy o Waszą wolność, to my debatowaliśmy o wolnej Polsce przy Okrągłym Stole i dlatego winniście nas słuchać. Nie wierzymy w wielkie projekty, bo pokolenie 60- i 70-latków kojarzy to z gierkowskim zadęciem. Równość społeczna, klasowość to znowu komunistyczna propaganda. Największym jednak balastem był syndrom ubogiego krewnego z prowincji. Nieśmiałego i zakompleksionego. Do dziś w moim pokoleniu osoba mówiąca w obcym języku budzi podziw bez względu na to, czy ma w nim cokolwiek do powiedzenia. Byliśmy w III lidze, dostaliśmy się do II i poza naszym horyzontem intelektualnym jest granie w lidze mistrzów.

.Szkodzące obecnie Polsce pokolenie elity nieźle się w III RP urządziło. Odniosło sukces materialny i prestiżowy. Skoro nam się udało, to innym widocznie się nie chciało. Inne myślenie oznaczałoby dyskomfort, iż nasz sukces zbudowany był na krzywdzie innych. To buduje pogardę dla biedniejszych i nie pozwalała szukać rozwiązań awansu dla tych gorszych z naszej perspektywy. Walka o należny nam prestiż prowadziła do zaczadzenia cynizmem. Naszych znajomych, nawet gdy robili rzeczy podłe, tłumaczyliśmy – że nie złamali prawa. Jakby jedyną miarą przyzwoitości była litera prawa. Nieefektywna proceduralność jest doskonałym kamuflażem dla ustawionych przetargów i konkursów. Akceptujemy wulgarność języka, bo oburzenie populizmem nas usprawiedliwia. Populistyczny wróg jest tak niebezpieczny, że nie warto naprawiać kraju, jeżeli może to zwiększyć ryzyko przegrania wyborów. Celem władzy stało się nie czynienie sobie ziemi poddanej, lecz samo sparowanie władzy. Dlatego też odrzucamy wielkie projekty, bo zbyt dużo trzeba by zmienić, aby się one powiodły.

Napompowaliśmy tak wielkie i puste banki emocjonalne, że wyjściu z nich może towarzyszyć zbyt duży ból dysonansu poznawczego. Złożoność świata zapakietowaliśmy w jeden przekaz. Jeśli nie lubisz Trumpa, to jesteś za lekarką z Oleśnicy, jeśli krytykujesz Unię, to jesteś za polexitem. Uwierzyliśmy, jak ukąszeni Marksem 80 lat temu, w bezalternatywność. Nasze elity są bezmyślne, tylko o tym nie wiedzą. Nie widzą, że liberalizm się kończy i ulega zwyrodnieniu. Polskie elity to grupa rekonstrukcyjna z 1995 roku.

.Mojżesz wiódł swój lud 40 lat, by wyginęło pokolenie wychowane w niewoli. Niestety, od tamtych czasów medycyna zrobiła postęp. Żyje się dłużej i nadal w zadufaniu nie chcemy zejść ze sceny, a młodzi się budzą bardzo powoli. Zbyt powoli.

Jarosław Obremski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 maja 2025