
Czeski sąd nad transformacją. Wybory nad Wełtawą
12 procent przewagi Milosza Zemana nad Jirzim Drahoszem (38,6:26,6 proc.) w pierwszej turze wyborów prezydenckich nie przesądza wyniku całego głosowania. Co więcej, część analityków ostrożnie obstawia właśnie Drahosza jako nowego gospodarza praskiego Hradu. Wybory polaryzują czeskie społeczeństwo, ale też podobnie jak we wszystkich krajach Europy Środkowej, walka wyborcza jest ściśle powiązana z problemami narosłymi w okresie transformacji – pisze Łukasz KOŁTUNIAK
.Czescy analitycy określają te wybory mianem „starcia Zemana i ośmiu anty-Zemanów” lub też „referendum dotyczące zaufania do Milosza Zemana”. Już w wyborczy wieczór po pierwszej turze duża część pozostałych kandydatów zadeklarowała poparcie dla Jirziego Drahosza. Nie można wykluczyć sytuacji, że taką deklarację złożą wszyscy przegrani pierwszej tury.
Dwaj kandydaci, którzy uplasowali się na trzecim i czwartym miejscu, Milan Horaczek i Pavel Fischer (uzyskali wynik w granicach 10 proc.), prowadzili kampanie w silnej opozycji do obecnego prezydenta. Dlatego analitycy „Lidovych Novin” typują nawet (dość odważnie) wynik drugiej tury w proporcji 55:45 na korzyść Drahosza. Nieco ostrożniejszy był Petr Honzejk z „Hospodarskich Nowin”. Także zdaniem tego analityka wyborcza arytmetyka działa na korzyść Drahosza. Jednak Honzejk wskazuje na prawdopodobieństwo mobilizacji otoczenia Zemana i silnej kampanii negatywnej przed drugą turą.
Prezydent prawdopodobnie położy w końcówce tych wyborów nacisk na przedstawianie siebie jako rzecznika „obrony przed islamizacją” i zarzuci Drahoszowi zamiar przyjęcia uchodźców.
Sam Drahosz w powyborczy wieczór wskazał zresztą na to, że walczy z „otoczeniem Zemana”, a nie z samym Zemanem. Nikt nie ma wątpliwości, że prezydent jest ciężko chory, porusza się zresztą z najwyższym trudem. Zeman reprezentuje jednak interesy grupy oligarchicznej, do orientacji której wrócimy za chwilę. Wydaje się, że stawka dla tych, można by rzec, „Zeman boys” jest tak wysoka, że walka będzie naprawdę bezpardonowa. Twarzą tej grupy jest Jirzi Ovczaczek – rzecznik prasowy prezydenta. Jak słusznie wskazują czeskie media, nie ma w Europie rzecznika prasowego, który był bohaterem filmu i trzech sztuk teatralnych (niezwykle popularna w Czechach seria „Ovczaczek-milaczek”). Sam Zeman zdecydował się na udział w debacie z Drahoszem, mimo że przed pierwszą turą stanowczo odmawiał jakichkolwiek debat. Prezydent to dobry mówca i bezpardonowy gracz polityczny, więc być może debata ta odwróci losy wyborów. Nie można jednak wykluczyć spektakularnej katastrofy. Podobnie jak to ma miejsce w USA wokół Donalda Trumpa, czeskie media rozważają, czy Zeman… w jakikolwiek sposób kontroluje wypowiadane przez siebie słowa.
Sytuacja w Czechach przypomina wybory w Polsce w 2015 roku. Podobnie jak PiS w 2015 roku, obóz „anty-Zeman” wydawał się pogodzony z porażką. I nagle wynik pierwszej tury powoduje, że jednego wieczoru wiatr historii zaczyna wiać z zupełnie innej strony. Co więcej, nowo mianowany premier Andrej Babisz zdaje się także wyczuwać możliwość porażki swojego, można chyba jeszcze powiedzieć, politycznego sojusznika.
10 stycznia 2018 r. byliśmy świadkami dość groteskowej historii w czeskim parlamencie. Prezydent przyszedł do parlamentu poprzeć Babisza w głosowaniu o wotum zaufania dla rządu lidera partii ANO. Było jasne, że rząd Babisza tego wotum nie uzyska. Była to jednak szansa, by Zeman (oficjalnie nieprowadzący kampanii wyborczej) wygłosił swoistą „mowę tronową”. Babisz tymczasem zadeklarował poparcie dla Zemana w wyborach prezydenckich. W wyborczy wieczór Babisz „poparł Zemana” w taki sposób, że stało się jasne, że niespecjalnie zależy mu na zwycięstwie nomen omen biznesowego konkurenta.
Premier Andrej Babisz twardo zażądał od Milosz Zemana deklaracji, że nie zwróci Czech „ku Rosji i Chinom”.
To właśnie ten element polityki Zemana jest dla Polski najbardziej niepokojący. Mimo że prezydent wielokrotnie deklarował, że „w Warszawie dokonuje się normalny proces zmiany władzy”, z punktu widzenia Polski groźne mogą być jego rosyjskie koneksje. Przede wszystkim wspomniana grupa oligarchiczna jest ściśle powiązana z kapitałem rosyjskim. Zeman jest cytowany np. w Russia Today zdecydowanie częściej niż jakikolwiek inny polityk z krajów UE. Jego wypowiedzi na temat kryzysu ukraińskiego kilkakrotnie wywołały międzynarodowy skandal (np. sugestia, że Ukraina powinna „odsprzedać Krym” Rosji). Nie wydaje się jednak, by to rzeczona sympatia wobec polityki Kremla stała za poparciem dla linii Zemana. Badania pokazują, że 74 proc. Czechów z obawą patrzy na Rosję.
Zeman to przede wszystkim „człowiek z ludu” przeciwstawiany praskim elitom. Przy czym słowa „havlizm” i „elitaryzm” rozumiane są jako synonimy. Symbolem tego antyelitaryzmu może być rysunek satyryczny, który niedawno ukazał się w wyraźnie sympatyzujących z Zemanem „Literarnich novinach”; dwoje starszych ludzi patrzy na billboard z napisem „Program kawiarni programem narodu”. Starsi państwo wymieniają między sobą uwagę: „Zobacz, kochanie, to musi być jakiś havlista”.
Stosunek Czechów do Havla to temat na osobną rozprawę habilitacyjną. Jednak paliwem popularności tak Klausa, jak i Zemana było przekonanie wielu Czechów, że Havel obarczył ich moralną odpowiedzialnością za kapitulację wobec komunizmu po Praskiej Wiośnie, podczas gdy sam przedstawiał się jako mesjasz czy też prorok, który odkupił ich grzechy. Oraz równoległy pogląd, że pierwszego prezydenta okresu porewolucyjnego bardziej interesowało propagowanie własnej filozofii (przez zwolenników Klausa nazywanej „filozofią moralnego kiczu”) niż realne problemy transformacji. Ocena słuszności zarzutów wobec Havla to, powtórzmy, temat zdecydowanie za szeroki na artykuł publicystyczny.
Havel stał się „czeskim Michnikiem” obwinianym o wszystkie nieszczęścia transformacji. Zeman natomiast chce być głosem tych, którzy na transformacji stracili.
Dziś czeska gospodarka pędzi do przodu w tempie 5 proc., a bezrobocie praktycznie nie istnieje. Część społeczeństwa ma jednak poczucie, że zostaje w tyle, i z tego wzrostu nie korzysta. Gdy wyjedziemy poza Pragę, do takich miejscowości, jak na przykład Igława czy Czeskie Budziejowice, widzimy obraz przypominający polską prowincję. I to mimo że PKB Czech to 150 proc. PKB Polski, a poziom skrajnego ubóstwa niższy jest tylko w Danii. Trzeba jednak pamiętać, że jeszcze w 1968 roku czechosłowackie PKB per capita było wyższe niż w Japonii, Austrii czy też we Włoszech. Po 1989 roku Czesi liczyli na błyskawiczne dogonienie Zachodu. To zresztą jedna z przyczyn niechęci Vaclava Klausa do idei Grupy Wyszehradzkiej. Czesi mieli być „Niemcami Słowiańszczyzny” i błyskawicznie dogonić Zachód. Ogólnie obecnie czeskie społeczeństwo swoje położenie materialne ocenia dość pozytywnie. Dla czeskich studentów strach przed bezrobociem wydaje się pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Jednak to ciągłe poczucie, że „jeszcze nie jesteśmy Zachodem” i „za Masaryka było lepiej”, rodzi frustrację.
Równie ważne dla poparcia, jakie uzyskał Zeman, jest rozegranie przez niego karty kryzysu migracyjnego. Poparcie dla przyjęcia migrantów od początku było tu minimalne, obawy bardzo silne. Zeman używa w tej sprawie retoryki niezwykle ostrej, ostrzejszej używa chyba lider partii SPD Tomio Okamura, który wzywa do „delegalizacji islamu jako ideologii totalitarnej”. Co ciekawe, jednak równie silny staje się lęk przed przyjęciem Ukraińców. Wiele jest też lęków przed polskimi pracownikami sezonowymi. W czeskim internecie pojawiły się ostrzeżenia, jakoby nocami po ulicach miast grasowały „bandy Polaków i Ukraińców”. Jednak imigrantów zarobkowych z Ukrainy jest tu oficjalnie tylko… 42 tysiące. Stąd popularne jest stwierdzenie: „Zobaczcie, co się dzieje w Polsce”.
Z kolei Drahosz to havlista z krwi i kości. Były prezes Czeskiej Akademii Nauk długo irytował całkowitą wręcz niezdolnością do zajęcia jasnego stanowiska. W pierwszym okresie kampanii nie potrafił zająć takiego stanowiska… nawet przy ocenie prezydentury Zemana. Dlatego wydawało się, że to wyrazisty i używający ostrej retoryki Horaczek zostanie „czołowym anty-Zemanem”. Z czasem jednak okazało się, że „profesorski” styl Drahosza zyskał duże poparcie. Co ciekawe, badania przeprowadzone przez czeskie ośrodki badania opinii publicznej pokazały, że profesorom wierzy 81 proc. społeczeństwa, podczas gdy youtuberom zaledwie 16 proc.
Wieczór wyborczy pokazał jednak, że Drahosz zmienia taktykę. Pierwsze wypowiedzi zdają się wskazywać na jego zdolność do wytrzymania dwutygodniowej „jatki” z Zemanem. O ile za Drahoszem stoi większość gazet, z wyjątkiem „Mladej fronty Dnes”, Zeman może liczyć na poparcie tabloidów oraz komercyjnych i niezwykle popularnych telewizji Nova i Barrandov. A także całej grupy internetowych portali. Drahosz ocenił liczbę portali popierających Zemana na… 37, zarzucając im niejasne źródła finansowania. „Havlowski” kandydat z pewnością nie jest eurofederalistą. Popierające Drahosza media bardzo negatywnie zareagowały na wypowiedź Martina Schulza o konieczności szybkiej integracji tylko części państw Europy.
Czeska centroprawica, którą Drahosz reprezentuje, widzi miejsce Czech w Europie, ale jednocześnie stanowczo odrzuca utopizm niektórych zachodnich polityków i ideologów.
Dlatego nie można wykluczyć, że jeśli nowe polskie MSZ zaproponuje rewizję polityki europejskiej w duchu roztropnego „eurorealizmu”, między Warszawą i Pragą pojawią się znowu wspólne tematy. Na razie jednak rząd PiS ma w Czechach fatalną opinię i sporo polityków popiera nie tylko zastosowania wobec Polski artykułu 7 (sugerowane jest równoległe użycie „nuclear option” wobec Węgier), ale też rozważane jest znaczące ograniczenie współpracy wyszehradzkiej. Co może być pozytywne? Reakcje, zwłaszcza z kręgów partii ANO, na zmianę premiera w naszym kraju. Politycy ANO zwracają uwagę, że Babisz z zainteresowaniem przygląda się gospodarczym pomysłom Mateusza Morawieckiego. I vice versa, gdyż pojawiający się w Polsce pomysł centralnej ewidencji paragonów byłby skopiowaniem wzorców czeskich (notabene niedawno czeski TK uznał ewidencję za częściowo niekonstytucyjną – rząd Babisza wyrok uznał).
Trzeba uczciwie powiedzieć, że zwycięstwo Zemana mogłoby oznaczać katastrofę nie tylko dla integracji Czech z UE, ale też dla współpracy wyszehradzkiej. Mamy bowiem do czynienia z politykiem zdolnym do działań absolutnie nieracjonalnych właśnie na arenie zewnętrznej. Katastroficzne scenariusze nie powinny się jednak ziścić, nawet jeśli urzędujący prezydent wygra drugą turę.
W czeskim systemie politycznym pole manewru prezydenta w polityce zagranicznej jest jeszcze bardziej ograniczone niż w Polsce. Wydaje się, że pomimo wielu kontrowersyjnych posunięć na arenie wewnętrznej Babisz dał raczej rękojmię prozachodniego kursu Czech. Na chwilę obecną wydaje się zresztą, że po drugim lub trzecim podejściu premierem zostanie inny polityk partii ANO. Babisz oskarżony jest o przestępstwo finansowe na szkodę Unii Europejskiej. Chodzi o wyłudzenia dotacji przy budowie farmy agroturystycznej Bocianie Gniazdo. Dlatego warunkiem stawianym przez inne partie przed rozpoczęciem rozmów koalicyjnych jest nominacja na urząd premiera innego polityka niż Andrej Babisz. Do rangi małej śmiesznostki może urosnąć fakt, że tuż po wyborach Zeman opowiedział się za koalicją ANO i Partii Piratów jako koalicją gwarantującą digitalizację. Prezydent powiedział, że jest fanem nowych technologii, dlatego tak bardzo docenia wynik Piratów. Paradoksalnie – słynie z tego, że nigdy… nie nauczył się używać telefonu komórkowego ani laptopa. Jednak z drugiej strony Babisz, tworząc rolno-spożywcze imperium, także nie zajmował się uprawianiem ziemi.
„Pakt o podziale władzy” między Zemanem a Babiszem, którego tak obawiała się czeska centroprawica, wydaje się nie do utrzymania. Zemana i Babisza dzielą interesy biznesowe (Agrofert jest silnie zorientowany na rynki unijne). A to oznacza, że nawet jeśli Zeman wygra wybory prezydenckie, katastroficzne scenariusze nie powinny się potwierdzić.
.Na razie jednak wiatr historii wieje dla Jirziego Drahosza. Rosnąca świadomość tego, jakich „sztuczek” używa otoczenie Zemana, większa odporność zwolenników Drahosza na fake news oraz przede wszystkim silna mobilizacja obozu „anty-Zemanowego” czynią z byłego szefa Akademii Nauk faworyta drugiej tury. Szansą Zemana jest jednak brak danych o faktycznym stopniu mobilizacji jego wyborców w pierwszej turze. Wszystkie sondaże wskazywały na graniczące z pewnością prawdopodobieństwo wejścia obecnego prezydenta do drugiej tury. Niektóre mapy wyborczych preferencji zatrzymywały się nawet na 49 proc. Dlatego mimo że arytmetyka (suma poparcia obozu anty-Zemanowego) pracuje na korzyść Drahosza, także Zeman może mieć jeszcze ukryte rezerwy. Część jego wyborców mogła bowiem odłożyć poparcie do drugiej tury.
Łukasz Kołtuniak
15 stycznia 2018 r.