Michał KOBOSKO: Kim Pan jest, Panie Trump?

Kim Pan jest, Panie Trump?

Photo of Michał KOBOSKO

Michał KOBOSKO

Szef polskiego oddziału waszyngtońskiego think-thanku Atlantic Council. W latach 2012-13 redaktor naczelny tygodnika "Wprost". Wcześniej dziennikarz finansowy "Gazety Wyborczej", z-ca red. naczelnego "Pulsu Biznesu". Od 2005 r. kierował polską edycją "Forbes", od 2006 r. red. naczelny "Newsweek Polska", od 2009 r. red. naczelny "Dziennika Gazety Prawnej".

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Po niespełna stu dniach od inauguracji odbywamy przyspieszony kurs „trumpologii” – pisze Michał KOBOSKO

.Przyjaciel Putina czy wódz Ameryki asertywnej wobec Kremla? Najostrzejszy krytyk Chin czy też polityk skłonny układać się z Pekinem w imię wspólnych interesów? Izolacjonista czy gracz globalny, który angażuje się w najodleglejszych punktach świata? Wreszcie: lider racjonalny i przewidywalny versus egocentryk działający pod wpływem chwili, rodziny, emocji?

Poranek 7 kwietnia 2017 roku przyniósł światu spore zaskoczenie. Blisko 60 amerykańskich pocisków wystrzelonych nad ranem z okrętów stacjonujących na Morzu Śródziemnym spadło na bazę lotniczą syryjskiego reżimu. Pierwsze zdjęcia pokazały sporą skalę zniszczeń, pierwsze analizy — niewielkie znaczenie militarne ataku. Znaczenie polityczne było jednak ogromne, cały czas je odkrywamy. Atak Tomahawków pozwolił Trumpowi osiągnąć wiele celów jednocześnie. Asad dostał przekaz najprostszy: nie waż się nigdy więcej użyć broni chemicznej przeciw cywilom. Swoje zobaczył prezydent Chin Xi Jinping, który właśnie odbywał z Trumpem sesję przezwyciężania nieufności na Florydzie. Wiele do myślenia dostali też ci Rosjanie, którzy od listopada sądzili, że mają Trumpa odczytanego i odkodowanego. Nic z tego — Trump nie będzie Kremlowi jeść z ręki, nie da się go łatwo ograć i okiełznać. Tym większa złość na Kremlu, tym silniejsze były wyrazy potępienia „bezpodstawnego i bezprawnego” ataku na „suwerenne państwo”. I tym bardziej lodowate przyjęcie Rexa Tillersona w Moskwie.

Najciekawsze były reakcje w samej Ameryce. Tylko najwierniejsza część elektoratu Trumpa miała do niego pretensje za atak na prorosyjski reżim Syrii. Znacząca większość polityków, ekspertów, dziennikarzy — w tym chyba cały mainstream, najwięksi krytycy nowej administracji — pospieszyła z pochwałami. Ludzie, którzy uważali i uważają Trumpa za najbardziej nieprzygotowanego i niepasującego do roli prezydenta, nagle zaczęli bić mu brawa.

Trump zrobił bowiem to, co w tej sytuacji należało. I to, na co Obama wielokrotnie się nie zdobył. Zagrał ostro, wojowniczo — ale właśnie tego Amerykanie chcą się spodziewać po swoim wodzu w sytuacjach moralnie jednoznacznych. A za taką uznano użycie śmiercionośnego sarinu przeciw ludności. Sondaże szybko potwierdziły, że większość Amerykanów poparła atak rakietowy. Ale jednocześnie poziom ogólnej aprobaty dla działań Trumpa, rekordowo niski, nie drgnął specjalnie w górę.

I nic dziwnego. Tak Ameryka, jak i cały świat czekają na moment, w którym działania prezydenta ułożą się w jakąś logiczną całość. W strategię, która stanie się doktryną, będzie stanowiła znak rozpoznawalny Trumpa, coś, co po nim zostanie. Na razie jeszcze „doktryny Trumpa” nie widać. Jeden atak na siły Asada nic nie zmienia w pokomplikowanym obrazie wojny w Syrii, a także w globalnej wojnie przeciw ISIS. Bezprecedensowe zrzucenie „matki wszystkich bomb” na jaskinie dżihadystów w Afganistanie też nie odegra znaczącej roli w skali globalnej. Nawet skierowanie tak potężnej floty w pobliże Półwyspu Koreańskiego, wizyta wiceprezydenta Pence’a, szumnie ogłoszony koniec ery „cierpliwości strategicznej” — nie oznaczają jeszcze, że rząd amerykański ma pomysł na zastopowanie agresywnych ambicji Kim Dzong Una. To wszystko jeszcze przed nami.

Ale coś już jednak wiemy. Wbrew ocenom wielu analityków i zapowiedziom samego kandydata z kampanii — Donald Trump nie zamierza odpuścić wiodącej roli Ameryki na świecie ani troski o jej globalne interesy. Nie będzie czekał miesiącami i latami, aż antagoniści siądą do rozmów, negocjacji pokojowych, traktatów kończących wojny i zabijanie. Będzie interweniował — w stylu, który słusznie może się kojarzyć z działaniami wielu jego poprzedników z XX wieku. Gdy uzna to za właściwe, zaryzykuje lokalne wojny, zaangażuje amerykańskie wojska, pójdzie na zwarcie. To niezwykle ważny sygnał dla Moskwy, Pekinu, Teheranu, Pjongjangu, także dla świętującego referendalny sukces sułtana Erdogana. W wielu miejscach świata Trump będzie za to znienawidzony. Ale w równie wielu może być uwielbiany, a przynajmniej szanowany.

Administracja Trumpa jest inna od wielu poprzednich. Choćby przez to, że tak dużej władzy oddanej w Waszyngtonie rodzinie, córce, zięciowi prezydenta, jeszcze dotąd nie było. Nasuwa to porównania do krajów, w których nie ma sprawnej administracji, rządzą familia i nepotyzm. Ale Trump uczy się i wyciąga wnioski. Po okresie fascynacji ograniczył rolę swojego wiernego ideologa Steve’a Bannona. Pozbył się po zaledwie 25 dniach gen. Michaela Flynna, który miał utrzymywać niebezpiecznie bliskie związki z Rosjanami. Prezydent zaczął wreszcie ufać swoim najbliższym współpracownikom: sekretarzom stanu, handlu, szefowi Pentagonu, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Drużyna Trumpa zaczęła się cementować — jako drużyna, a nie jako peleton pedałujący daleko za liderem.

.Prezydent nie stał się nagle kimś innym. Nadal najbardziej i z wzajemnością kocha samego siebie. Nadal jest przekonany o wielkim sukcesie swojej prezydentury (Amerykanie nie są). Nadal obciąża winą wszystkie media, które nie jedzą mu z ręki, nazywając je łgarskimi („fake media”). Nadal nie może pogodzić się z faktem, że Kongres ogranicza zakres jego władzy i kompetencji. I wciąż mówi rzeczy trudne do zaakceptowania: jak wtedy, gdy z dnia na dzień kompletnie zmienia opinię o sojuszu NATO, ponieważ… NATO miało już zmienić się na lepsze pod wpływem jego krytyki. A jednak Donald Trump staje się w szybkim tempie bardziej prezydencki niż człowiek, który tuż po ślubowaniu 20 stycznia wygłaszał obraźliwą i dzielącą Amerykanów mowę inauguracyjną. W tym nadzieja wolnego świata.

 Michał Kobosko

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 kwietnia 2017