Nathaniel GARSTECKA: Jak ocenić plan Donalda Trumpa przesiedlenia Arabów z Gazy?

Jak ocenić plan Donalda Trumpa przesiedlenia Arabów z Gazy?

Photo of Nathaniel GARSTECKA

Nathaniel GARSTECKA

Redaktor „Wszystko co Najważniejsze". Francuz urodzony w Paryżu, z polsko-żydowskimi korzeniami. Pasjonuje się historią i kulturą Polski, Francji i narodu żydowskiego. W nowym tygodniku "Gazeta na Niedzielę" prowadzi cotygodniową kronikę. Mieszka w Warszawie.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Zaledwie kilka dni po hucznym powrocie do Białego Domu prezydent Donald Trump spotkał się z falą krytyki po tym, jak ogłosił na konferencji prasowej plan dotyczący Strefy Gazy. Krytyka ta ogranicza się do kwestii przesiedlenia Arabów tam mieszkających do Egiptu lub Jordanii i podkreśla, że stanowiłoby to zbrodnię. To prawda. Ale czy jest inne, lepsze rozwiązanie? – pyta Nathaniel GARSTECKA

.Wolę na początku uprzedzić, że pomysł przesiedlenia Arabów z Gazy mi się nie podoba. To byłaby tragedia dla dużej części tych ludzi i nasza historia jest pełna takich dramatycznych wydarzeń. Elementarne człowieczeństwo nakazuje współczuć niewinnym ofiarom konfliktu między Hamasem i Izraelem i życzyć tym ludziom, by mogli w końcu doznać pokoju na swojej ziemi. To stwierdzenie nie jest w niczym nadzwyczajne, ale wiem, że spowoduje ostre reakcje sprzeciwu zarówno radykałów izraelskich, jak i arabskich. Dodajmy, że nieprzypadkowo ustalono w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, że siłowe przesiedlenia stanowią zbrodnię. Jako Polacy i jako Żydzi pamiętamy dramat przesiedleń i deportacji z lat 30. i 40.

Jednym z największych bogactw człowieka jest zakorzenienie. Zakorzenienie na własnej ziemi, tam gdzie są pochowani przodkowie, którzy dbali o tę ziemię. Zakorzenienie w wielusetletniej kulturze własnej cywilizacji. Z tego punktu widzenia (i nie tylko z tego) masowa imigracja arabsko-islamska i afrykańska do krajów europejskich jest tragedią zarówno dla imigrantów, jak i rdzennych Europejczyków. W Strefie Gazy znajdują się Arabowie, którzy mieszkali tam od wieków. Ci powinni mieć możliwość pozostania u siebie.

Umówmy się w drugiej sprawie. Nie dałbym sobie ręki uciąć, że prezydent Trump naprawdę planuje to, co ogłosił. Znamy Donalda Trumpa. Wiemy, jaki jest i jak działa. Wiemy, że lubi wygłaszać szokujące tezy, aby później się z nich wycofywać po osiągnięciu celu. Wiemy też, że w przeciwieństwie do tego, co o nim mówią jego radykalni przeciwnicy, jest dość pragmatyczny i nie są mu obce sprawy Bliskiego Wschodu. Niektórzy zadufani w sobie eksperci do spraw tego regionu, a pojawia się ich wielu w polskich mediach, powtarzają, że republikanin wejdzie ze swoimi grubymi amerykańskimi buciorami na wrażliwy obszar, który nie znosi prostackich rozwiązań. Łatwo zapominają, że to właśnie pod jego auspicjami podpisano Porozumienia Abrahamowe, stanowiące największy krok ku pokojowi od wielu dziesięcioleci.

Jest jasne, że ani Egipt, ani Jordania nie podchodzą entuzjastycznie do pomysłu przejęcia po milionie osób z Gazy. Obydwa kraje doskonale znają tych ludzi, miały z nimi do czynienia i wiedzą, że przyjęcie takiej ich liczby jest samobójcze. Europejczycy też wiedzą, co mogłoby ich czekać, gdyby mieli się zgodzić na przyjęcie Arabów z tego regionu. 20 lat temu Duńczycy się odważyli. Dziś żałują. Nikt już takiego błędu nie chce popełnić. To zresztą daje nam wskazówkę, kim ci ludzie naprawdę są i z czym Izrael musi się borykać od 70 lat… Jest więc prawdopodobne, że ten pomysł nie zostanie zrealizowany. Donald Trump próbuje widocznie coś ugrać z Arabią Saudyjską – może dołączenie jej do Porozumień Abrahamowych. To, że są radykałowie w izraelskim rządzie, którzy chcieliby, aby do wysiedleń doszło, nie oznacza, że do nich dojdzie. Radykalna postawa Izraela jest nierozsądna, bo Donald Trump nie jest wieczny. Po nim lub po jego następcy wrócą demokraci, których polityka jest o wiele mniej sprzyjająca Izraelowi niż polityka republikanów. Donald Trump chce zapisać się na kartach historii jako prezydent, który zaprowadził pokój na Bliskim Wschodzie. Na pewno nie zaryzykuje przy tym pokłócenia się z marszałkiem as-Sisi i z królem Abdullahem II.

.Gdy już ustaliliśmy te dwa zasadnicze punkty, można mówić o sednie tematu, czyli o pomyśle przesiedlenia Arabów z Gazy. Abstrahując od aspektu prawnego, który już przywołaliśmy, warto byłoby się zastanowić, czy takie rozwiązanie miałoby jakikolwiek sens. Można podejść do tego z kilku stron.

Po pierwsze, jest chyba przesądzone, że po zamachu z 7 października 2023 r. i krwawej wojnie, która wybuchła w celu unicestwienia Hamasu, pokojowe współżycie obu stron jest praktycznie nie do osiągnięcia. Sceny radości mieszkańców Gazy w chwili, kiedy terroryści mordowali pacyfistów i zwolenników dwupaństwowego rozwiązania (bo tak trzeba określić uczestników festiwalu muzyki trance, na których napadli hamasowcy), przypominały podobne zachowania po zamachach 11 września 2001 r. i na paryską salę koncertową Bataclan (2015). Mieszkańcy Gazy radowali się, gdy terroryści paradowali z porwanymi zakładnikami. Można było zauważyć głęboką różnicę między cywilizacją życia, naszą, i cywilizacją śmierci, ich.

Ci, którzy uważają, że należy równo traktować jednych i drugich, po prostu nie wiedzą, co to znaczy żyć obok takich ludzi. Nie rozumieją, że bojownicy islamscy szukają męczeńskiej śmierci, że wierzą, że pójdą do Nieba, jeżeli zabiją innowierców, tym bardziej Żydów. Nie rozumieją, że celem Hamasu i jego sojuszników jest „odepchnięcie Żydów do morza”, co oznacza po prostu wymordowanie ich wszystkich. Mieszkańcy Europy Zachodniej pomału zaczynają to rozumieć, bo muszą żyć obok coraz większej liczby Arabów. Doświadczają wzrostu przemocy, nienawiści ze strony radykałów islamskich, zamachów terrorystycznych. Wiedzą już, że islamista potrafi wysadzić się w powietrze, aby zabić jak najwięcej cywilów. Nic dziwnego więc, że zachodnia antyimigrancka opinia publiczna jest bardziej wyrozumiała wobec Izraela. Polska opinia publiczna nie jest – z racji absurdalnego konfliktu pamięciowego, który podsycają radykałowie obydwu stron.

Jest jasne, że ewentualne państwo palestyńskie stałoby się natychmiast wielką wyrzutnią irańskich rakiet skierowanych w Izrael. Byłoby to kolejne terrorystyczne i islamistyczne państwo – tak jakby brakowało takich.

Po drugie, Arabowie z Gazy nie są całkowicie obcy w sąsiednich arabskich krajach. Wielu z nich jest pochodzenia imigranckiego – przed stu laty Egipcjanie i Syryjczycy masowo osiedlali się w Brytyjskim Mandacie Palestyny w poszukiwaniu pracy. Nie było wówczas czegoś takiego jak „sprawa palestyńska” i „tożsamość narodu palestyńskiego”. Pojęcia te pojawiły się dopiero w latach 60. XX w., przy okazji powstania OWP i dywersyjnych działań służb Związku Radzieckiego.

Wspominałem o tragedii wykorzenienia. Dla dużej części Arabów przesiedlenie do Egiptu lub Jordanii nie byłoby całkowitym wykorzenieniem. Byłoby im o wiele łatwiej, gdyby chcieli się zintegrować w tych krajach, niż gdyby mieli pozostać w strefie ciągłego konfliktu między Izraelem i Hamasem. Owszem, dochodziło już do starć na terenie Jordanii i Egiptu, ale głównie z przyczyn politycznych, mniej z przyczyn tożsamościowych. Tak było na przykład w przypadku Czarnego Września w Jordanii, kiedy działacze OWP z Jaserem Arafatem na czele spróbowali obalić króla Husajna, mimo że ludność jordańska składa się głównie z Palestyńczyków.

Warto dodać, że w dużej mierze odpowiedzialni za zaistnienie tej sytuacji są sami Brytyjczycy, którzy nie byli w stanie skutecznie przydzielić ziem mandatu Żydom i muzułmanom i którzy nie poradzili sobie z masową imigracją zarówno Żydów, jak i Arabów, przy czym padli ofiarą terroryzmu obydwu stron.

Po trzecie, zastanawia mnie ostrość krytyki dotyczącej ewentualnego przesiedlenia Arabów z Gazy. Nikt tak mocno nie protestował, kiedy wypędzano Syryjczyków w trakcie wojny albo kiedy plemiona afrykańskie dokonywały czystek etnicznych między sobą. Czy chodzi o to, że zapowiedział to prezydent pierwszej potęgi świata, czy o to, że jedną ze stron konfliktu jest Izrael? Gdyby Donald Trump ogłosił, że przesiedli chrześcijan z Sudanu do Południowego Sudanu, to czy spotkałby się z taką samą falą sprzeciwu? Na pewno nie.

Po raz kolejny zaznaczam, że nie zamierzam negować zbrodniczego charakteru siłowych przesiedleń. Zwracam tylko uwagę, że to rozwiązanie, zanim zostało słusznie skryminalizowane, umożliwiło rozwiązanie niektórych problemów. Dobrze znane są przykłady transferów ludnościowych dokonanych przez Sowietów po II wojnie światowej. Chyba nikt rozsądny nie wyobraża sobie, że Polacy i Ukraińcy mieliby nadal mieszkać razem na Wołyniu, mimo że Polacy żyli tam od średniowiecza. Nikt nie wyobraża sobie, że nadal miałyby istnieć duże społeczności niemieckie na Mazurach czy w Czechach, mimo że Niemcy też tam żyli od średniowiecza.

Kiedy Algieria wywalczyła niepodległość od Francji, wypędziła 800 000 Francuzów i Żydów. Pozostanie tam było nie do wyobrażenia dla ludzi, którzy uciekając do Francji, uratowali swoje życie. A to się przecież odbyło po tym, jak skryminalizowano przesiedlenia. Tak samo Zimbabwe i Republika Południowej Afryki prowadzą brutalną politykę mającą na celu pozbycie się białych mieszkańców, co nie powoduje stanowczych reakcji ze strony wspólnoty międzynarodowej i telewizyjnych komentatorów.

Wszyscy dziś uznają za błąd to, że nie przeprowadzono transferów ludnościowych po upadku ZSRR. Pozostawienie dużej liczby osadników rosyjskich lub ich potomków na Ukrainie i w krajach bałtyckich stanowiło źródło konfliktów, które na Ukrainie na przykład przerodziły się w otwartą wojnę. Gdyby obwód królewiecki miałby kiedyś zostać odbity Rosjanom, nie do pomyślenia jest, że ludność rosyjska miałaby tam pozostać. Chodzi po prostu o to, aby uniknąć kolejnych konfliktów. Wśród przedstawicieli zachodnioeuropejskiej prawicy zaczynają się pojawiać koncepcje, by reemigrować muzułmańskich i afrykańskich imigrantów, aby uniknąć przekształcenia się starć kulturowych w prawdziwą wojnę domową.

.Przykłady można mnożyć, ale tylko jeden wywołuje emocjonujące komentarze i wybuchy nienawiści – ten dotyczący Izraela i Arabów z Gazy. Kontradykcyjne jest z jednej strony spowodowanie masowego odpływu Żydów z Europy na Bliski Wschód, a następnie wspieranie wszystkich pomysłów, które zagrażałyby bezpieczeństwu Izraela, na przykład kwestionowanie jego bronienia się przed atakami wojsk muzułmańskich i zamachami terrorystycznymi albo powstaniem państwa palestyńskiego. Może należałoby przyjąć spójną strategię? Albo nie lubimy Żydów, nie chcemy ich we Francji, w Stanach Zjednoczonych czy w Polsce, i w tym przypadku wspieramy duże silne i atrakcyjne państwo żydowskie, tam gdzie ono się obecnie znajduje, albo chcemy, by to państwo zniknęło, bo taki jest projekt islamistów Hamasu i wielu państw muzułmańskich, i w tym przypadku powinniśmy zapewnić bezpieczeństwo Żydom w naszych krajach. Ale nie możemy jednocześnie chcieć wygonić ich z Europy i z Bliskiego Wschodu.

Postawmy sprawę jasno. W idealnym świecie istnieją dwie opcje, aby osiągnąć pokój między Izraelem i Arabami – albo Arabowie w Gazie całkowicie porzucą nienawiść wobec Żydów i wolę wymordowania ich – i wtedy da się z nimi coś zbudować (urodzony w Wiszniewie premier i prezydent Izraela Szymon Peres proponował, by Gaza stała się „Singapurem Bliskiego Wschodu” dzięki owocnej współpracy z Izraelem), albo będą brnąć w islamizmie pod władzą Hamasu i wtedy nie będzie możliwości na pokojowe współżycie. Należy wyciągnąć z tego wnioski. Niestety, ostatnie wydarzenia skłaniają ku drugiej możliwości, stąd propozycja, owszem, praktycznie niemożliwa do zrealizowania, przesiedlenia Arabów z Gazy do któregoś kraju arabskiego. Co także stanowiłoby tragedię dla niewinnych ludzi. Ale czy życie w ciągłej wojnie i destrukcji jest dla nich lepsze? Można debatować, bo tylko to nam pozostało.

Nathaniel Garstecka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 lutego 2025