Paulina MATYSIAK: Dwukadencyjność w samorządach

Dwukadencyjność w samorządach

Photo of Paulina MATYSIAK

Paulina MATYSIAK

Filolożka i filozofka. Posłanka na Sejm IX i X kadencji. Przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Walki z Wykluczeniem Transportowym. Autorka felietonów "Pisane lewą ręką", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

Często słyszę tezę, że dwukadencyjność w samorządach jest jedną z niewielu jednoznacznie dobrych reform PiS-u, wygłaszaną przede wszystkim przez osoby, którym naprawdę trudno przechodzi przez gardło jakakolwiek pochwała w stronę byłych rządzących – pisze Paulina MATYSIAK

.Rozpoczyna się operacja samorządowej rekonkwisty. Głównie za sprawą PSL-u przez sejm będzie przepychany projekt o cofnięciu reformy wprowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość i zlikwidowaniu limitu dwukadencyjności w polskich samorządach.

Średniowieczna terminologia nie jest tu użyta przypadkowo, wszak chodzi o to, żeby nasze królestwo wciąż mogło się dzielić na udzielne księstwa, zarządzane przez władcę po dwie, trzy dekady bez przerwy, a także podlegające dziedziczeniu – jeśli nie po liniach rodzinnych, to przynajmniej rodzin partyjnych.

Często słyszę tezę, że dwukadencyjność jest jedną z niewielu jednoznacznie dobrych reform PiS-u, wygłaszaną przede wszystkim przez osoby, którym naprawdę trudno przechodzi przez gardło jakakolwiek pochwała w stronę byłych rządzących.

I zgadzam się z tym, bo poza osobami bezpośrednio zainteresowanymi długim trwaniem w polskich samorządach chyba trudno znaleźć osoby, które nie widziałyby problemu w sprawowaniu władzy w mieście lub gminie przez 4, 5, 6 kolejnych kadencji.

Wśród argumentów wysuwanych przez przeciwników tej reformy słychać między innymi taki, że skoro nie można być wójtem, burmistrzem, prezydentem miasta dłużej niż dwie kadencje, to dlaczego ten limit nie obejmuje posłów i senatorów. Poza tym, że sama nie miałabym problemu z kadencyjnością parlamentarzystów (zresztą moje macierzyste ugrupowanie ma to w swoim programie), to różnica jest zasadnicza i dotyka sedna problemu: pojedynczy poseł i senator nie nabywa dzięki swojej funkcji zasobów, żeby zabetonować się na swoim stanowisku na dekady. Nie ma narzędzi, żeby stworzyć wokół siebie tak silną sieć wpływów i zależności, żeby zagwarantowało mu to reelekcję dzięki przychylności lokalnej prasy, zależnej finansowo od miejskich spółek, obsadzaniu swoimi ludźmi setek czy tysięcy stanowisk, zaskarbiając sobie dzięki temu ich wdzięczność, lojalność itd. Przykłady można mnożyć. W przypadku wyborów do sejmu działa to, jak wiadomo, zupełnie inaczej, a senatorowie wybierani w okręgach jednomandatowych nie mają takich narzędzi jak samorządowcy: przede wszystkim pieniędzy i kierowania polityką kadrową różnych instytucji. Wielokadencyjni senatorzy zawdzięczają to raczej swojej osobistej popularności w okręgu lub wynikami swoich partii, a pojedyncze w historii III RP bardziej patologiczne przypadki były raczej efektem posiadania w okręgu zasobów pochodzących z innych źródeł.

Muszę zresztą powiedzieć, że trochę mnie dziwi wyjście do tej walki z otwartą przyłbicą przez część koalicji rządzącej. Likwidacja dwukadencyjności wydaje mi się postulatem niepopularnym społecznie i – nie ukrywajmy – instynktownie kojarzy się z betonowaniem swoim nominatom władzy. Mamy więc sytuację, w której rządzący decydują się poświęcić straty wizerunkowe i poparcie na rzecz innego (bo na innym poziomie), ale wciąż przede wszystkim swojego interesu.

Być może o czymś nie wiem i ktoś dysponuje odpowiednimi badaniami, ale na mój nos, gdy w następnych wyborach wielu z dotychczasowych włodarzy nie będzie mogło startować, sytuacja polityczna w większości Polski nie powinna się specjalnie zmienić. Są oczywiście miasta i gminy, gdzie popularność lokalnego wójta, burmistrza lub prezydenta jest głównym powodem wygrywania wyborów przez dany komitet lub partię. Ale chyba wszyscy instynktownie czujemy, że w większości przypadków tam, gdzie od kilkunastu lat rządzi prezydent z PO, zapewne kolejnym prezydentem zostanie inna osoba z PO. Tam, gdzie wójtem od zarania dziejów jest polityk PSL-u, PSL raczej nie przegra tylko dlatego, że musi wystawić inną osobę.

.Podczas zakończonego niedawno Forum Ekonomicznego w Karpaczu odbył się panel pod wdzięcznym tytułem „Dwukadencyjność w samorządzie. Wymiana elit czy ograniczenie demokracji?”. Udział wzięli samorządowcy i – co chyba nikogo nie dziwi – zwolennicy zniesienia zasad wprowadzonych przez poprzedni rząd. Trudno dyskutować, jeśli ktoś zaczyna swoją wypowiedź od sformułowania: „To boli najbardziej, że zderzamy się ze sprawą oczywistą, a nasze argumenty nie trafiają…”. Tu można byłoby spuścić kurtynę milczenia, ale tego nie zrobię, bo chyba jednak warto chwilę poznęcać się nad miałkim poziomem argumentacji ze strony obecnych włodarzy różnych miast.

Czego zatem się dowiedzieliśmy? Między innymi tego, że wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci (zwłaszcza ci, którzy pełnią swoje funkcje od wielu lat) to po prostu świetni fachowcy i eksperci. I zwyczajnie nie stać nas, by w sytuacji podwyższonego ryzyka rezygnować z tak świetnych kierowników zarządzania konkretnymi obszarami państwa. Jednocześnie padł argument, że tych świetnych fachowców nikt w ich regionie nie będzie chciał zatrudnić, kiedy przestaną być prezydentami. Nie rozumieją Państwo? Proszę się nie martwić, ja także nie widzę tutaj żadnej logiki.

Hitem były też żale, wyrażane wprost, że utrzymanie dwukadencyjności to rozwiązanie niezgodne z konstytucją i traktowanie włodarzy gmin jak przestępców (bo w nielicznych uzasadnionych przypadkach można przecież odebrać obywatelowi bierne prawo wyborcze). A ponieważ dyskutowali sami zainteresowani, nikt z nich nie dostrzegał zalet w postaci wprowadzonej dwukadencyjności. Debata pełną gębą.

.Z polskich samorządów trzeba zrobić wreszcie sprawne instytucje, naprawdę kierowane przez fachowców działających na rzecz lokalnych społeczności, nie synekury pełne stołków dla osób wskazanych przez lokalnego władcę, który panuje tak długo, że młodsi mieszkańcy nie pamiętają już czasów przed nim. I mam nadzieję, że jednak w ostatniej chwili część przedstawicieli koalicji rządowej pójdzie tu po rozum do głowy i powstrzyma swoje rewizjonistyczne zapędy.

Paulina Matysiak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 września 2025