Leszek Kołakowski o Europie, marksizmie i chrześcijaństwie
O Leszku Kołakowskim
Spośród wielu myśli Leszka Kołakowskiego, także i ta jest wciąż aktualna: „marksizm ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia, jest tylko zasobnikiem haseł służących organizowaniu różnych interesów” – pisze prof. Dariusz KOWALCZYK SJ
.We Włoszech od dziesięcioleci do grona najpopularniejszych autorów należy Zygmunt Bauman. Wszystkie albo prawie wszystkie jego teksty zostały przetłumaczone na język włoski. Do dobrego tonu należy przytoczenie baumanowskiej „płynności”: płynna nowoczesność, płynne społeczeństwo, płynne życie itd. Pojęcie, które – nawiasem mówiąc – pozwalało różnym swego czasu ortodoksyjnym komunistom zgrabnie usprawiedliwiać swoje życiowe wybory.
Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego takiej kariery jak Bauman nie zrobił we Włoszech, i nie tylko we Włoszech, Leszek Kołakowski. Prawdopodobnie dlatego, że liberalnej lewicy, w której rękach znajduje się większość włoskich instytucji akademickich i kulturalnych, dużo bardziej pasował lewicowy, rozprawiający o ponowoczesności Bauman niż coraz bardziej zafascynowany chrześcijańskim dziedzictwem Kołakowski.
Leszek Kołakowski (1927–2009) nie wpasował się w trendy, które zaczęły opanowywać Zachód od lat 60. Bo kiedy zaczęto systematycznie eliminować odniesienie do Stwórcy i Zbawiciela, on coraz więcej pisał o wierze w Boga. Jeśli Boga nie ma…, Bóg nam nic nie jest dłużny, Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania czy też publikacja pośmiertna Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny – to tylko niektóre z jego tekstów, w których z pasją i kompetencją rozprawia o „sprawach Bożych”. Rozprawia często w taki sposób, że czytelnikowi przychodzi na myśl pytanie, czy Kołakowski stał się już człowiekiem wierzącym i uważa się za chrześcijanina. To pytanie nie raz mu zadawano. W jednej z rozmów filozof odpowiedział: „W jakimś sensie ogólnym, którego jednak nie potrafię zdefiniować, tak. Jestem przywiązany do tradycji chrześcijańskiej, do wielkiej siły Ewangelii, Nowego Testamentu. Uważam to za fundament naszej kultury. Ale nie tylko. Mam poczucie, że dla mnie samego jest to bardzo ważne”. Nie znaczy to jednak, że Kołakowski przekroczył granicę między podziwem dla postaci Jezusa a wiarą w Jezusa. Bo choć potrafił pięknie pisać o Mistrzu z Nazaretu, to jednocześnie twierdził: „Czy był Bogiem? Nie mam pojęcia. Ale jeśli jakiś Boży człowiek żył kiedykolwiek na tej ziemi, był nim On”. Uważał, że Jezus Chrystus to ktoś, kto „dzieje ludzkie pchnął na nowe, nieoczekiwane tory”, bez którego nie byłoby tego, co nazywamy cywilizacją europejską. Stąd pytanie, „czy nasza kultura przeżyje, jeśli zapomni Jezusa”.
Na początku życiowej drogi Kołakowskiego nic nie wskazywało, że będzie stawiał tego rodzaju pytania. Już w dzieciństwie deklarował się jako „bezwyznaniowy”. A zaraz po wojnie zaangażował się w szerzenie komunizmu. Jako członek PZPR był pracownikiem Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. Zwalczał religię jako taką, uważając ją za „urojenia” i „irracjonalny zamęt”. Jednak z czasem zaczyna wyraźnie odchodzić od tego rodzaju stanowiska. W 1965 roku publikuje esej Jezus Chrystus – prorok i reformator, który wywołał niemały szok wśród zwalczających chrześcijaństwo marksistów. Nic dziwnego, skoro w eseju czytamy m.in.: „Osoba i nauka Jezusa nie mogą zostać usunięte z naszej kultury ani unieważnione, jeśli kultura ta ma istnieć i tworzyć się nadal”. W opanowanych przez „bezbożną lewicę” instytucjach Zachodu tego rodzaju tezy szokują także dzisiaj, są wyśmiewane i odrzucane albo programowo ignorowane. Niektóre z koncepcji propagowanych przez owe instytucje są fundamentalnie przeciwne chrześcijaństwu, w tym np. ideologia gender equality, wedle której płeć jest kwestią kulturową, a zatem każdy dość dowolnie może ją zmienić. To fundamentalne zanegowanie judeochrześcijańskiej nauki o człowieku, którą znajdujemy na pierwszych kartach Biblii: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, […] stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27).
Pozytywne zainteresowanie Kołakowskiego chrześcijaństwem szło w parze z jego odchodzeniem od marksizmu. Choć był zbyt inteligentny i wykształcony, by przyjąć marksizm w jego prostackich, partyjnych formach, to – jak sam przyznaje – na przełomie lat 40. i 50. w pełni identyfikował się z linią komunistycznej partii. Ale już w 2. połowie lat 50. został uznany za głównego w Polsce wewnątrzpartyjnego rewizjonistę. Coraz wyraźniej odrzucał marksistowsko-leninowski determinizm na rzecz podmiotowości osoby ludzkiej. Proponował demokratyzację życia społeczno-politycznego. W 1966 roku zostaje usunięty z PZPR, a w 1968 roku pozbawiony stanowiska profesora na UW. Komunistyczna cenzura zabroniła nie tylko publikowania jego tekstów, ale także ich cytowania. W tej sytuacji Kołakowski wyemigrował z Polski i osiadł na stałe w Anglii. W latach 70. publikuje dzieło Główne nurty marksizmu. Powstanie, rozwój, rozkład. Znajdujemy w nim krytyczne analizy nie tylko poglądów Marksa, ale także jego późniejszych kontynuatorów ze szkoły frankfurckiej, takich jak m.in. György Lukács, Ernst Bloch, Herbert Marcuse, których poglądy nasz autor uważa za przykład z jednej strony dogmatycznej utopii, a z drugiej degeneracji i rozkładu. Tymczasem wydaje się, że szkoła frankfurcka ma duży wpływ na obecną działalność wielu agend ONZ i UE. Nawiązując do słynnego powiedzenia Marksa, Kołakowski gorzko, ale jakże celnie zauważa, że dziś „marksizm ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia, jest tylko zasobnikiem haseł służących organizowaniu różnych interesów”. Zrozumiały jest zatem fakt, że główny, zarażony neomarksizmem nurt polityki i kultury na Zachodzie raczej nie odwołuje się do Kołakowskiego.
Filozof zastanawiał się, dlaczego cywilizacja europejska, która wyłoniła się z dziedzictwa greckiego, łacińskiego, żydowskiego i chrześcijańskiego, okazała się w swoim czasie niezrównana w rozwoju nauki, technologii i kultury. Kołakowski przyznaje, że nie jest łatwo jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, niemniej podkreśla, że istnieje istotna więź, która „łączy doktrynalną tradycję zachodniego chrześcijaństwa z tym twórczym rozmachem, który zarówno zbudował naukowe i techniczne zasoby Europy, jak i stworzył ideę humanizmu w postaci wiary w niewymienialną wartość osobowości”. Co więcej, związek między chrześcijaństwem a kulturą europejską jest tego rodzaju, że w ogóle nie można sobie wyobrazić trwałej kultury europejskiej w jakiejś formie niechrześcijańskiej. Tymczasem tak się składa, że wielu z tych, którym z ust nie schodzi słowo „Europa”, odesłałoby chętnie dziedzictwo chrześcijańskie do lamusa. Swoją chrystofobię przykrywają hasłami tolerancji wobec niechrześcijan i postulatami stworzenia jakiejś panreligii braterstwa ponad podziałami. Kołakowski nie był zwolennikiem religijno-kulturowego uniwersalizmu. „Jestem jak najdalszy – stwierdził – od przekonania, że wszystkie wierzenia są jednakowo wartościowe bądź równie bezwartościowe”.
.Jezuicki teolog Karl Rahner pisał o „anonimowych chrześcijanach”. Nie chodziło mu o osłabienie wagi widzialnego Kościoła i publicznego wyznawania wiary, ale o refleksję nad tym, że są ludzie, którzy nie wyznają chrześcijańskiej wiary, a jednak wielu dostrzega w nich, w tym, co mówią i co robią, obecność Chrystusowej łaski. Kołakowski napisał wiele stron, na których zdaje się bardziej bronić potrzeby obecności Jezusa w życiu indywidualnym i społecznym niż niejeden otumaniony polityczną poprawnością duchowny. Czy można go nazwać „anonimowym chrześcijaninem”? Czy sam z takiego określenia byłby zadowolony? Być może. Na pewno można by Kołakowskiego nazwać „chrześcijaninem kulturowym”. Był przekonany o fundamentalnym znaczeniu chrześcijaństwa dla cywilizacji zachodniej. I z tego cywilizacyjno-kulturowego punktu widzenia zapewne mógł zgodzić się z wezwaniem Jana Pawła II, by otworzyć drzwi Chrystusowi, bo bez Chrystusa nie da się zrozumieć człowieka, nie da się zrozumieć Europy.
Dariusz Kowalczyk SJ
Tekst ukazał się w nr. 52 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK: Sklep Idei PRENUMERATA >>>]