

Uczyniono obelgę z terminu „liberalizm”, zamiast wprowadzać reformy korzystne dla Polski
Polskie państwo dobrobytu

Nie idźmy w kierunku centralistycznego państwa socjaldemokratycznego, bo po prostu nie mamy i nie będziemy mieć na to zasobów, a ocena Judta (iż nie musi ono prowadzić do dyktatury) jest na naszych oczach negowana – pisze Wojciech WARSKI
.Śmiertelne zagrożenia, będące skutkami pandemii, przywracają ostrość dyskusji o państwie opiekuńczym bardziej niż jakakolwiek propaganda którejkolwiek partii. „Jak trwoga to do Boga” i społeczeństwo powszechnie przypomniało państwu rolę „wielkiego organizatora” i jeszcze większego „ubezpieczyciela bytu narodu” w skali, która wyraźnie zaskoczyła rządzących. Oczekiwania większej sprawności zarządzania w kryzysie i pomysłów na utrzymanie dobrobytu społeczeństwa mają i będą miały ogromny wpływ na odnowioną dyskusję o przebudowie państwa opiekuńczego.
W tym kontekście rozważania prof. Ryszarda Bugaja („Czy Polska może stać się państwem dobrobytu?”, „Wszystko Co Najważniejsze” nr 27 [LINK]) są prowadzone bardzo na czasie, co nie znaczy oczywiście, że ze wszystkimi ich wnioskami można się zgodzić. Wartościowe jest przypomnienie historii kształtowania się doktryn ekonomicznych i społecznych w tym zakresie, ale dyskusję jest obecnie sens podejmować tylko w odniesieniu do historii najnowszej i propozycji dotyczących przyszłości. Czas mniej więcej od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej jest okresem ogromnego przyspieszenia i polaryzacji poglądów społeczeństwa na rolę państwa w kontekście szerszym, europejskim. Stan umysłów Polaków w tej materii ma znaczący wpływ na wybory dnia dzisiejszego i decyzje polityczne w nieodległym czasie.
Zwróćmy przede wszystkim uwagę na mało wyważone szermowanie pojęciem (neo)liberalizmu i przeciwstawianie go daleko posuniętej opiekuńczości państwa. Z terminu „liberalizm” uczyniono obelgę, którą młócą partyjni doktrynerzy, mieszając w głowach mniej zorientowanych obywateli. Ta polaryzacja służy oczywiście celom zachowania władzy, ale nie ma wiele wspólnego z rozsądnym wyważaniem racji i próbami doskonalenia funkcjonowania państwa. Odejście od takiego trybu myślenia jest warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, przebudowy polskiego państwa opiekuńczego. A że przebudowa ta jest konieczna, udowadnia od dekady światopoglądowy spór Zjednoczonej Prawicy z obecną opozycją. Dotychczas z tego sporu zwycięsko wychodzi wyborczo prawica. Można ubolewać nad skutecznością w społeczeństwie populistycznych haseł, ale to wcale nie znaczy, że tzw. prawica ma rację, i wielu twierdzi, że pandemia przypieczętuje jej los.
Prawica stworzyła nowe narzędzia państwa opiekuńczego. Jednak sukces odniosły tylko prosto i chwytliwie określony program 500+ oraz dość prostackie przywrócenie wieku emerytalnego 60/65 lat. Rząd dusz, który w dużej części społeczeństwa sprawuje dziś prawica, bardziej wynika ze sprawności propagandowej i władztwa nad mediami tzw. publicznymi niż z realnych osiągnięć w jakiejkolwiek innej dziedzinie skojarzonej z funkcjami podstawowymi państwa, nie tylko tymi „opiekuńczymi”.
Nie zrobiono praktycznie nic dla reformy systemu wsparcia dla ludzi źle sytuowanych, niepełnosprawnych, z rodzin niepełnych i patologicznych. Ba, na skutek niemądrych reform mamy dodatkowo zapaść poziomu kształcenia w szkolnictwie, dalsze osłabienie wtórnie upaństwawianej służby zdrowia, zerowe efekty programów budownictwa mieszkaniowego dla młodych, trwający niedorozwój funkcji komunikacji powszechnej w terenie itd. Nie podjęto żadnej reformy prawa pracy ani reformy systemu wynagradzania za pracę, mimo że to są najważniejsze elementy przebudowy rynku pracy na bardziej sprawiedliwy i dostosowany do współczesnych warunków świadczenia pracy.
Rację ma prof. Bugaj w swojej ocenie programu 500+ i decyzji rozdawania pieniędzy jako przynoszącego wyższe zyski polityczne niż świadczenia w naturze. Ale stąd można wyciągnąć inny, bardzo przykry dla oceny stanu świadomości polskiego społeczeństwa wniosek: ceni ono przede wszystkim dobra materialne tu i teraz, lecz nie potrafi (bo niby skąd miało się tego nauczyć?) ocenić długoterminowych korzyści z lepiej funkcjonujących usług publicznych. Można więc mieć ogromne obawy, czy dowolny program poprawy bytu z horyzontem efektów dalszym niż cykl wyborczy ma w Polsce szanse na realizację.
Ta cezura czasowa ma decydujący wpływ na przyszłe decyzje jakiejkolwiek siły politycznej. Oceniając dowolny pomysł czy program, nie wolno o tym zapomnieć. Nie oznacza to jednak, że dyskutując o racjonalizacji obecnej postaci państwa opiekuńczego, musimy ograniczać się tylko do pomysłów o natychmiastowej efektywności. Najprostsza jest rozmowa o sztandarowym 500+. Ten program społecznie się przyjął i zasilanie pieniędzmi również rodzin, które ich nie potrzebują, okazuje się mniej istotne niż negatywne efekty społeczne wśród rodzin patologicznych. Te rodziny uczyniły z systemu zasiłków i 500+ model życiowy, w którym nie ma miejsca na pracę. Jest ich na tyle dużo, że elementarny wymóg, by w rodzinie pobierającej 500+ ktoś faktycznie pracował lub prowadził działalność gospodarczą poświadczoną przez PIT, wydaje się skromną, ale społecznie ważną reformą.
Dużo bardziej złożona jest dyskusja o wieku emerytalnym. „Wyborcze” cofnięcie tej trudnej mentalnie reformy przez PiS procentowało w słupkach poparcia, ale jest długoterminowo mordercze dla państwa. Nie jest celowe powtarzanie tu udokumentowanych argumentów ekonomistów i socjologów o malejącej liczbie pracujących utrzymujących coraz większą rzeszę emerytów, o wymuszonym ubożeniu przyszłych emerytów, o dużo większej średniej długości życia etc. Odejście od emerytur bazowanych na wypracowanym kapitale byłoby długoterminowo katastrofą ekonomiczną, i to najbardziej dla tych, których teoretycznie miałoby to chronić.
Nie jest prawdą informacja, że w obecnym systemie kapitałowym osoby zamożniejsze pobierają dłużej wysokie emerytury. W tej akurat grupie (z wyjątkiem emerytur funkcyjnych, mundurowych) przejście na emeryturę następuje z reguły później, niż wynika to z nabywanych uprawnień. Natomiast generalnie pogląd prof. Bugaja o racjonalności podejmowania decyzji przez pracujących o wydłużaniu czasu aktywności zawodowej jest całkowicie chybiony. Dane statystyczne jasno pokazują, że ponad 80 proc. osób, które mogą przejść na wcześniejszą emeryturę, zrobi to niezależnie od okoliczności i wyliczeń wyższych świadczeń w razie przedłużenia aktywności zawodowej. Nie jest też prawdą, że grozi nam jakiś znaczący wzrost bezrobocia, który mógłby skutkować większym ryzykiem utraty pracy przez pracowników w zaawansowanym wieku. Wręcz odwrotnie – mimo haseł cyfryzacji i innowacyjnej gospodarki to dobry, sprawdzony pracownik będzie coraz cenniejszym zasobem na rynku pracy.
Patrząc w kategoriach dobra całego społeczeństwa, można powiedzieć, że niezrozumiały jest w tym miejscu argument o wzmacnianiu pozycji przetargowej pracowników, która miałaby wynikać z niedoboru kadr przy niższym wieku emerytalnym. To nie może o to chodzić! Opiekuńczość państwa nad pojedynczym obywatelem nie może być wyrażana na koszt całej reszty społeczeństwa i stanu gospodarki, w której już dziś brakuje pracowników.
Ciekawą obserwacją prof. Bugaja są rozbieżne dane pomiędzy badaniami GUS budżetów domowych a analizami danych podatkowych na temat nierówności społecznych. Bynajmniej nie z doktrynalnych powodów skłonny byłbym bardziej jednak wierzyć informacji GUS o relatywnie mniej zróżnicowanych dochodach niż informacji MF o płaconych podatkach. Polacy nie raz udowodnili swoją kreatywność podatkową i szerokie suplementowanie się szarą strefą, nie mogą więc dane fiskalne być argumentem na poparcie tezy o rzekomo dużo wyższych niż w innych krajach Unii Europejskiej nierównościach dochodowych. Polskim problemem w ostatnich kilku latach stało się natomiast coś dużo bardziej ważącego społecznie: otóż społeczeństwo dowiedziało się o nowym, dotychczas nieistniejącym w skali masowej zjawisku. Jest nim powszechny klientelizm polityczny: można nie mieć kompetencji ani zdolności, można nie mieć osiągnięć zawodowych, a i tak robić karierę i zarabiać duże pieniądze. Warunek: bezkompromisowe i bezkrytyczne działanie na rzecz rządzącego układu partyjno-państwowego. Ta promocja osób miernych, biernych, ale wiernych jest dużo groźniejsza dla spoistości społeczeństwa niż istniejące nierówności społeczne.
Nikt rozsądny nie neguje obecnie potrzeby państwa opiekuńczego. Jego istnienie stało się imperatywem cywilizacyjnym. Nie ma to jednak nic wspólnego z ewolucją opinii środowisk liberalnych, których uwaga z natury rzeczy koncentruje się bardziej na kreacji niż na podziale. Nie idźmy jednak w kierunku centralistycznego państwa socjaldemokratycznego, bo po prostu nie mamy i nie będziemy mieć na to zasobów, a ocena Judta (iż nie musi ono prowadzić do dyktatury) jest na naszych oczach negowana.
W zamian tak przebudujmy instytucje tzw. państwa opiekuńczego, by faktycznie służyły społeczeństwu. Do scalenia i wymiany jest system wsparcia finansowego i rzeczowego dla środowisk ubogich i rodzin w kłopotach. Przebudowy celów i form działania wymagają anachronicznie funkcjonujące urzędy pracy. No i w tym miejscu dochodzimy do rozważań o dochodach społeczeństwa.
Słusznie komentuje prof. Bugaj, że ważkich idei trudno dziś szukać w populistycznie motywowanych partiach politycznych. Jest aksjomatem, że obecny system podatkowo-składkowy dla dochodów z pracy, deformowany co i raz doraźnymi ulgami i nowymi daninami (nienazywanymi podatkiem oczywiście), wymaga gruntownej reformy o źródłach innych niż partyjne. Paradoksalnie domagają się jej zarówno skrajnie motywowane środowiska, jak i (świadomi) przedsiębiorcy i (racjonalni) związkowcy.
Nie można dyskutować z faktem degresywności obecnego systemu podatkowego, z bardzo wysokim „klinem podatkowym” w wynagradzaniu pracy, ani z patologiami rynku pracy i konkurencyjności, wynikającymi z różnych możliwości wynagradzania pracy. Ma to oczywiście powiązanie z ustawami regulującymi działalność gospodarczą i z anachronicznym kodeksem pracy. Wydaje się, że wśród pomysłów na reformę systemów wynagradzania za pracę warta dalszej dyskusji jest jedynie idea „jednolitej daniny”, łącząca umiarkowanie progresywny system podatku dochodowego z powszechnym oskładkowaniem pracy i płaconymi z tego tytułu składkami emerytalnymi i rentowymi. Z oskładkowania można wykluczyć jedynie wolne zawody bazujące na rzetelnie sformułowanych umowach o dzieło i drobne zlecenia do określonych limitów miesięcznych.
W wersji proponowanej przez prof. Wojciechowskiego w 2016 roku (i zaniechanej) reforma „jednolitej daniny” była neutralna budżetowo, bazowała na wyższej, degresywnej kwocie wolnej od podatku i redystrybuowała część wyższych dochodów 2–3 proc. najbardziej zamożnych podatników do uboższej części społeczeństwa. To akceptowalna cena ważnej, państwowotwórczej zmiany. Dyskusyjne jest, czy należy przenosić jej zasady i zalety na działalność gospodarczą osób innych niż samozatrudnione; nie zmienia się czegoś, co dobrze i pożytecznie funkcjonuje. Natomiast radykalnie rozprawić się trzeba ze sztucznym tworem samozatrudnionych, ale tylko tych, którzy świadczą swoje usługi dla jednego lub zdecydowanie dominującego w obrotach kontrahenta. Zauważmy, jak wielkie spustoszenie w świadomości społecznej i dla afirmacji pracy uczynił syndrom „umów śmieciowych”. Skończmy z tym!
Wdrożenie sumy tych elementów daje nadzieję na przebudowę rynku pracy w kierunku bardziej sprawiedliwego społecznie, rozwiązującego problemy przyszłej emerytury Polaków, ale nieniszczącego zasad funkcjonowania przedsiębiorczości klasy średniej. Nie wspomina prof. Bugaj, ale chyba tylko przez pominięcie, warunku koniecznego takiej transformacji: jest nim zaufanie społeczne, będące pochodną funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego. Kapitał społeczny jest niezbędny dla rozwoju narodu jako podmiotu, a nie przedmiotu działania „grupy trzymającej władzę”. To nie jest jeszcze patent na „państwo doskonałe”, bo szereg innych obszarów jego funkcjonowania – służba zdrowia, powszechna edukacja, obronność, relacje samorządowe – wymagają nie mniej głębokich zmian.
.Problemem dziś jest jednak to, że rządzący w podejmowanych na bieżąco decyzjach politycznych nie zaryzykują nawet procenta poparcia wyborczego na rzecz przeprowadzenia reform mogących budzić niezrozumienie lub opór społeczny. A takiej odwagi i determinacji wymaga konieczność odbudowy relacji społecznych po pandemii. Może by więc przestawić propagandę tzw. mediów publicznych z prymitywnego młócenia przeciwników politycznych na promocję reform dla Polski XXI wieku?
Wojciech Warski
Teksty polemiczne publikujemy w dziale „Polskie państwo dobrobytu”[LINK].