James CARAFANO: Nieprzemyślana ucieczka z Afganistanu

Nieprzemyślana ucieczka z Afganistanu

Photo of James CARAFANO

James CARAFANO

Historyk, przez 25 lat służył w amerykańskiej armii. Wiceprezes Heritage Foundation ds. badań nad polityką zagraniczną i obronną, dyrektor Instytutu Badań Międzynarodowych Kathryn and Shelby Cullom Davis.

Ryc. Fabien Clairefond

Afganistanu nie można było odbudować tak jak Niemiec czy Japonii, dopóki talibowie mogli cały czas przedostawać się do kraju przez granicę z Pakistanem i grozić powrotem do władzy – pisze James CARAFANO

.Ameryce nie udało się w Afganistanie „zbudować państwa”. Ale przecież ta budowa to mit. Jedno państwo nie może zbudować drugiego. Państwa budują się same. Prezydent Joe Biden, czego można się było spodziewać, wyciągnął niewłaściwe wnioski z rozwoju sytuacji. Przeciwieństwem budowy państwa nie jest ucieczka, ale realistyczna ocena rzeczywistości.

Po II wojnie światowej Japonia odbudowała Japonię, a Niemcy Zachodnie powstały z gruzów za sprawą Niemiec Zachodnich. Stało się to oczywiście z pomocą Ameryki, ale nie można pomóc narodowi, który nie chce bądź nie potrafi pomóc sobie sam. Zarówno Japonia, jak i Niemcy uprzątnęły gruzowisko i zabrały się do roboty. Miały również inną przewagę: podczas odbudowy nikt ich nie najeżdżał. W Afganistanie było inaczej.

Chyba nikt nie podważa pierwotnej decyzji o usunięciu talibów. Mówimy w końcu o łajdakach, którzy dali schronienie zbrodniarzom odpowiedzialnym za ataki z 11 września 2001 r. Później jednak rozpoczął się długi okres prób i błędów, z naciskiem na to drugie.

Afganistanu nie można było odbudować tak jak Niemiec czy Japonii, dopóki talibowie mogli cały czas przedostawać się do kraju przez granicę z Pakistanem i grozić powrotem do władzy. Niewiele było dobrych rozwiązań. George W. Bush chciał rozlokować duże siły na tej granicy i w ten sposób ją zablokować. Zanim jednak spróbował wprowadzić swój plan w życie, musiał zdać urząd. Próbę podjął kolejny prezydent, Barack Obama, ale bez entuzjazmu i raczej po to, aby pokazać, że nie jest słaby. Nie miał do tego serca, dając wojsku połowę potrzebnego czasu i połowę żołnierzy.

Prawdę mówiąc, Obama najchętniej porzuciłby Afganistan, podobnie jak zrobił z innymi problemami: Irakiem, Syrią i Libią. Jednak gdy ISIS nacierało na Irak i Bengazi, nie mógł sobie pozwolić na nagły odwrót w nadziei na pozytywny rozwój wypadków. Z radością zostawił zatem cały bałagan Donaldowi Trumpowi.

Ten z kolei zrozumiał, że budowanie państwa w Afganistanie nie ma żadnego sensu. Nie stracił jednak z oczu żywotnych interesów Stanów Zjednoczonych. Nie chciał, aby Afganistan stał się znów terrorystycznym Disneylandem, z którego można zaatakować USA. Nie chciał również, aby sytuacja w tym kraju zdestabilizowała całą południową Azję. I wreszcie nie chciał wyjść na nieudacznika w oczach talibów, bo to pociągnęłoby za sobą inne poważne problemy.

Trump ograniczył siły w Afganistanie do niezbędnego minimum, aby odstraszyć talibów oraz zabezpieczyć amerykańskie interesy, a następnie rozpoczął oparte na konkretnych rezultatach negocjacje z talibami, uzależniając kolejne amerykańskie posunięcia od dotrzymania złożonych przez drugą stronę obietnic. Żołnierzy zostało tylko tylu, ilu było potrzebnych.

I tak powinno było pozostać – powinniśmy byli utrzymać mały pokojowy kontyngent wspierający działania dyplomacji.

Biden najwyraźniej zapomniał o niepowodzeniach polityki zagranicznej za czasów Obamy i natychmiast powrócił do starej taktyki odwrotu i obserwowania rozwoju sytuacji. Prawdopodobnie podejrzewał, że Afganistan upadnie, przed czym ostrzegało go wojsko. Z pewnością liczył na to, że talibowie zaczekają na wyjazd Amerykanów. Ci oczywiście nie zaczekali.

.Dlaczego mieliby rezygnować z okazji do upokorzenia Ameryki?

James Carafano

Artykuł opublikowano pierwotnie w „New York Post”

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 sierpnia 2021