Papieskie potępienie
Nie sądziłem, iż Głowa Kościoła postanowi z takim impetem włączyć się w amerykańską kampanię wyborczą. I nie przypuszczałem też, że precedensowe papieskie potępienie spadnie akurat na głowy przywódców Ameryki – jakby nie było, największej demokracji świata i gwaranta wolności wielu narodów – pisze Jan ROKITA
.Niezwykle twarde słowa papieża odnoszące się do amerykańskich wyborów zwróciły moją szczególniejszą uwagę. Pewnie dlatego, że tak daleko, jak sięga moja pamięć, to chyba żaden z papieży – od Montiniego, przez Lucianiego, Wojtyłę, aż po Ratzingera – nigdy wprost nie potępił moralnie konkretnych osób ubiegających się w demokratycznym kraju o urząd głowy państwa.
A nawet więcej: nie przypominam sobie sytuacji, w której tak ostre słowa potępienia skierowane ad personam padłyby ze strony któregoś z tych papieży wobec jakiegoś tyrana czy dyktatora. Zatem takie publiczne zdyskredytowanie moralne obojga kandydatów w listopadowych wyborach w USA – jest niemal z pewnością precedensem. Przyznam, że sam byłem zaskoczony długim wywodem papieża na ten temat, bo nie sądziłem, iż Głowa Kościoła postanowi z takim impetem włączyć się w amerykańską kampanię wyborczą. I nie przypuszczałem też, że precedensowe papieskie potępienie spadnie akurat na głowy przywódców Ameryki – jakby nie było, największej demokracji świata i gwaranta wolności wielu narodów.
Rzecz jasna – papież, tak samo jak każdy inny wolny człowiek, ma bezwarunkowe prawo wypowiadania się na temat wyborów politycznych w każdym kraju. A zwłaszcza w takim jak USA, gdzie żyje jedna z najliczniejszych w świecie populacji rzymskich katolików, a z pewnością najbardziej politycznie znacząca. Uderzające w słowach papieża jest dokonanie moralnej oceny Kamali Harris i Donalda Trumpa z jednej i – jak widać – kluczowej dla Franciszka perspektywy Piątego Przykazania. „Oboje są przeciwko życiu” – mówi papież. Trump – bo chce odsyłać z USA imigrantów, co jest grzechem, a także „rzeczą brzydką i złą” („la cosa brutta e cattiva”). Migracja jest bowiem prawem człowieka, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, gdzie „ludzie byli traktowani jak niewolnicy”. Z kolei Harris jest przeciwko życiu, bo chce „zabijać dzieci w łonie matki”, co papież nazywa „morderstwem” („l’assassinio”). Po czym dodaje, iż tu nie ma „żadnego ale”, powtarzając dobitnie słowo „l’assassinio”.
Kamala Harris, jako entuzjastka pełnej swobody aborcyjnej, potraktowana zostaje – jak widać – słowem o wydźwięku ostrzejszym niźli Trump, który obiecuje deportować z USA nielegalnych imigrantów. Ale pomijając tego rodzaju niuanse języka, etyczna intencja Franciszka jest dość czytelna.
Tym symetrycznym potępieniem Harris i Trumpa papież spektakularnie zrównuje winę moralną, jaką niesie akt przerwania ciąży, z winą niezaopiekowania się imigrantami, którzy porzucają ojczyznę w nadziei odnalezienia lepszego życia. „Sieroty, wdowy i przybysze” – papież przywołuje Stary Testament, aby wskazać tych, którymi sam Bóg nakazał się opiekować. I trzeba przyznać, że o ile dla zajadłych aborcjonistów nazwanie ich mordercami przez Głowę Kościoła jest pewnie irytujące, ale raczej nie ma wielkiego znaczenia, to dla katolickich zwolenników odsyłania imigrantów, bynajmniej nie tylko w USA, ta papieska nauka moralna musi być wstrząsająca. Wiem, co mówię, bo przecież jako katolik, a zarazem ideowy wróg doktryny „multi-kulti” sam po tych słowach Franciszka staję wobec etycznej konfuzji. W końcu osoba Biskupa Rzymu – to przecież (jak głosi katolicka teologia) „żywa reguła wiary”.
Ale słowa Franciszka są także czytelną wypowiedzią na temat politycznej roli USA. Papież chce przecież powiedzieć światu, że niezależnie od wyniku listopadowych wyborów jedno jest pewne. To, że tak czy owak, na czele największej demokracji świata w listopadzie stanie człowiek moralnie zły, bo depczący Piąte Przykazanie Dekalogu. Co ważne – papież nie mówi niczego podobnego o żadnym innym kraju. Zatem patrząc na rzecz z politycznej, a nie religijnej perspektywy, trudno nie odnieść wrażenia, że słowa Franciszka celowo dezawuują Amerykę jako mocarstwo zdolne do przewodzenia światu.
.Ale tutaj akurat nie mam problemu z nauką Franciszka. Papież ma po prostu inny ode mnie, Polaka, pogląd na globalną politykę i odmienny kulturowo punkt patrzenia na świat. Jest głęboko antyamerykański, co nie jest niespodzianką, a jako wolny człowiek ma do tego pełne prawo. W końcu gdyby nie był antyamerykański, nie byłby przecież prawdziwym Latynosem.