Jędrzej STĘPIEŃ: Prawdziwa edukacja w erze technologii

Prawdziwa edukacja w erze technologii

Photo of Jędrzej STĘPIEŃ

Jędrzej STĘPIEŃ

Założyciel Studio Mentals, szkoły językowej działającej w oparciu o autorski program obcowania z językiem.

Jestem nauczycielem i pracuję w sektorze edukacji. Jednak od pewnego czasu nurtuje mnie pytanie: jak wiele z tego, co robimy, uznać można za prawdziwą edukację? – pisze Jędrzej STĘPIEŃ

.Edukacja kojarzy nam się dziś ze zdobywaniem wiedzy i rozwijaniem umiejętności. Jednak osoby hispanojęzyczne dobrze wiedzą, że słowo „educado” znaczy dużo więcej niż „przeszkolony”. Prawdziwa edukacja daje ludziom nie tylko umiejętności, lecz także pewien charakter i głębię.

Ta podwójna natura edukacji doskonale odbija się w języku, gdzie powierzchnia zwana gramatyką współistnieje z głębią zwaną sensem.

Jednak systemy edukacji na całym świecie coraz bardziej widzą tylko jedną stronę.

Cała edukacja postrzegana jest dziś przez pryzmat umiejętności, a wszystkie problemy tego świata za możliwe do rozwiązania za pomocą tychże umiejętności. Stąd do radzenia sobie z rosnącą dwuznacznością i niepewnością naszej rzeczywistości wymyśliliśmy na przykład „umiejętności XXI wieku”.

W efekcie praktycznie cała oferowana dziś edukacja jest edukacją spłyconą, która sprowadza się do dystrybucji wiedzy i rozwijania umiejętności. Nie bez znaczenia w tym kontekście jest też to, że wiedza i umiejętności są jedyną częścią edukacji ulegającą uprzedmiotowieniu i traktowane mogą być jak towar.

Nasza profesja uprzedmiotowiona została w niesłychanym stopniu, wszyscy o tym dobrze wiemy. Ale u podstaw tego była zmiana postrzegania języka jako rzeczy, którą można zmierzyć, ocenić, wyskalować, opakować i sprzedawać. Zawód nauczyciela stracił przez to dużo ze swojego prestiżu, nie dziwi stąd, że wielu z nas zaczęło przedstawiać się jako trenerzy języka, a nie nauczyciele.

I trudno kogokolwiek za to winić. Chcieliśmy zwyczajnie pracować, uczciwie i z poświęceniem, w ramach systemu, który nam dano, a nie nieść kaganek oświaty i przejmować się jej ideałami. Jednak tym, z czego nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, było to, że model edukacji, który współtworzyliśmy, posiadał samobójcze zapędy.

Jest tak, ponieważ wszystko, co podlega uprzedmiotowieniu, może co do zasady stać się też zbywalne, gdy tylko poziom rozwoju technologii na to pozwoli.

Stało się tak z ciepłem po wymyśleniu centralnego ogrzewania, z muzyką po opatentowaniu systemu stereo, posiłkami wraz z wymyśleniem mrożonek etc. I to samo dzieje się na naszych oczach z edukacją, najpierw po wymyśleniu wyszukiwarki internetowej, a ostatnio doszła do tego zaawansowana sztuczna inteligencja i pojawili się asystenci językowi pokroju ChatGPT.

Technologia obiecuje zawsze trzy rzeczy: wyzwolić, odciążyć i dać spełnienie. Jednak pomysł, by wyzwolić lub odciążyć ludzi od edukacji, nie brzmi za bardzo jak spełnienie.

Jeśli założymy, że prawdziwym celem edukacji jest nauka tego, jak myśleć, jak sprawować kontrolę nad własnymi myślami, jak wyzwolić się ze szponów doksy czy w końcu jak wybierać to, czemu poświęcamy naszą uwagę – to jeśli zostaniemy od tego wszystkiego odciążeni, wówczas, jak mówił David Foster Wallace, mamy zupełnie przechlapane. Zapłaciliśmy wysoką cenę za naszą cywilizację przemysłową, bo zapłaciliśmy naszą planetą, jednak teraz, wraz z nadejściem cywilizacji informacyjnej, rachunek może być jeszcze wyższy, gdyż stawką może być nasze człowieczeństwo.

A zatem wygląda na to, że chcieliśmy zwyczajnie pracować i mieć spokój, ale obawiam się, że teraz będziemy musieli ratować świat.

Niektórzy mogą pytać, niczym Billy Pilgrim z Rzeźni numer pięć: dlaczego ja? Dlaczego my? Dlaczego nauczyciele angielskiego?

Ale odpowiedź jest bardzo prosta: ponieważ mamy dostęp do supermocy zwanej językiem. I w odróżnieniu od Billy’ego nie jesteśmy uwięzieni w bursztynie i możemy działać.

Geniusz języka – by zacytować filozofa – jest tak wielki, że samo zastanawianie się nad słowami prowadzi do pogłębionego zrozumienia.

Zrozumienie i wynikająca z niego mądrość są brakującą częścią współczesnej edukacji.

Musiano się ich pozbyć, bo były trudne do uprzedmiotowienia, a do tego rozrabiały. Weźmy taki przykład: zrozumienie nie pomagało ludziom stawać się kimś, kim chcieli być w życiu, tylko zamiast tego czyniło z nich kogoś, o kim nigdy nawet nie śnili. Co to za interes, żeby chłopak, który poszedł do szkoły biznesu, kończył jako nauczyciel, a dziewczyna, która poszła na prawo, wylądowała jako opiekunka osób starszych?

Całkiem możliwe, że część z was znalazła się tutaj przez taki właśnie wybryk zrozumienia. Ja tak.

Zrozumienie oznacza witalizację. Za każdym razem, gdy ktoś coś zrozumie, to coś zaczyna odgrywać czynną rolę w jego życiu. A edukacja pozbawiona zrozumienia staje się mechanicznym i nudnym procesem zapamiętywania. Jeśli współczesna edukacja znajduje się dziś w kryzysie, z coraz większą liczbą młodych ludzi kwestionujących jej sens, dzieje się tak, ponieważ ludziom tym brakuje szczerej motywacji przy dokonywaniu wyborów, a wiedza, która kładziona jest im do głów, oderwana jest od ich wnętrza.

Jednak skoro języki są naturalnym nośnikiem zrozumienia, to mogą nam pomóc odtworzyć te zerwane powiązania. Język może pomóc powiązać to, czego się uczymy, z tym, co już wiemy, to, co wiemy, z tym, co czujemy, a to, co czujemy, z tym, co myślimy.

Powiązania tego rodzaju mogą być potem źródłem innowacyjnych myśli, kreatywności, oryginalności i radości, ale co być może najważniejsze, mogą pomóc tworzyć „ludzi kompletnych”, czyli takich, którzy są w stałym kontakcie ze swoim wnętrzem, pewni swoich podstawowych przekonań, jak Krzysztof Kolumb z pomnika na dolnym końcu deptaka La Rambla.

Taka kompletność może być też źródłem prawdziwej odwagi i prawdziwej pewności siebie. Mówię „prawdziwej”, ponieważ kontrastują one z tymczasową i ulotną odwagą i pewnością siebie, które wynikają z uzyskania uprawnień czy posiadania takiego czy innego certyfikatu.

Taka odwaga z kolei może wytworzyć pewną dyscyplinę intelektualną, która dopasowywać się będzie do coraz to nowych i zmieniających się okoliczności, właśnie dlatego, że nie będzie ona w żaden ścisły sposób powiązana z jakimś wąskim szczegółem technologii jutra i jutrzejszego świata, która to technologia i świat wkrótce staną się wczorajszymi.

I oto w dużym skrócie ta kontrowersyjna myśl z zapowiedzi mojego wystąpienia, gdzie mówiłem o tym, że język angielski (lub jakikolwiek język obcy) mógłby być jedynym przedmiotem nauczanym w szkołach przyszłości.

Jednak by uwolnić edukacyjny potencjał języków obcych, musimy zmienić nasze obecne myślenie o nich.

Musimy przestać traktować angielski jako kolejny przedmiot szkolny oraz, co najważniejsze, musimy przestać nauczać go w ten sam, linearny sposób, jak nauczane jest wszystko inne w dzisiejszej szkole.

Musimy przenieść nacisk z gramatyki na sens. Co to oznacza w teorii i w praktyce?

W teorii – sensu nie da się narzucić z zewnątrz. Sens można zmaterializować tylko w kierunku od wewnątrz do zewnątrz. I każdy z nas musi zrobić to samodzielnie.

W praktyce oznacza to odejście od nauczania „o języku” i przejście do robienia czegoś „w języku”. Należy pozwalać uczącym się eksperymentować z językiem, budować go i budować tym samym sens.

Na całe szczęście istnieje coraz więcej naukowych argumentów za tym, że w taki właśnie sposób język obcy najłatwiej jest opanowywany – i jest to niezwykle optymistyczna wiadomość, bo wynika z niej, że skuteczne nauczanie języka ma wiele wspólnego z prawdziwą edukacją.

Dalsze implikacje tego podejścia zakładają kładzenie nacisku na sensowne konwersacje, idealnie prowadzone w małych grupach lub indywidualnie. Są to zatem warunki, o których zawsze jako nauczyciele marzyliśmy, jednak których często nam odmawiano w świecie skalowalnej edukacji.

Czy możemy wygrać z tą edukacją napędzaną potężnymi siłami rynku i interesem tak zwanych kapitalistów inwigilacji, czyli wielkich korporacji technologicznych, których celem jest kontrola naszego zachowania i dla których nasz cel – ludzka samoświadomość – oznacza utratę ich dochodów? Nazwijcie mnie naiwnym, ale widzę pewne światełko w tunelu. Wydaje mi się, że rosnące z dnia na dzień zmęczenie obecnym modelem edukacji może w końcu zacząć grać na naszą korzyść.

Mamy obecnie do czynienia z nową falą dysrupcji rynku. Firmy wykorzystujące sztuczną inteligencję rozprawiają się z tymi, które podgryzały nas ostatnio dzięki niższym kosztom pracy (zobaczcie, co dzieje się z firmami takimi jak Chegg czy Udemy, notowanymi na NASDAQ). Jednak ich walka na zawsze toczyć się będzie w obszarze spłyconej wersji edukacji. Ich właściciele będą czarować, kłamać i wmawiać ludziom, że oferują prawdziwą edukację, ale to nieprawda. Oni na zawsze skazani będą na swoją okrojoną, uprzedmiotowioną wersję edukacji.

Dlatego jeśli my, nauczyciele i nauczyciele przedsiębiorcy, zrozumiemy, na czym polega różnica między spłyconą a prawdziwą edukacją, powinniśmy czym prędzej wyjść z obecnej rywalizacji i zacząć grać w zupełnie innej lidze.

Zdaję sobie sprawę, że potrzeba będzie czasu, zanim uda nam się zakomunikować korzyści płynące z naszej wersji edukacji szerszej publice oraz zanim ślepe siły rynku zaczną wynagradzać nas materialnie, jednak dzięki jakości, którą posiadamy, w moim przekonaniu zwycięstwo jest nieuniknione.

Stawką całej tej transformacji jest nie tylko skuteczna nauka języków obcych. Stawką mogą być przyszłość edukacji i przyszłość człowieczeństwa.

.Kiedy Elon Musk w końcu zainstaluje już swój Neuralink w naszych głowach, a wizja Sugaty Mitry się ziści – że brak wiedzy stanie się tak samo mało istotny jak nieumiejętność powiedzenia, która godzina, gdy nie mamy zegarka – będziemy bezpieczni. I edukacja też będzie bezpieczna. Bo edukacja, prawdziwa edukacja, jest nieśmiertelna i jest na zawsze zapisana w języku.

Jędrzej Stępień

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 czerwca 2023