Rozważna droga do władzy
Polemika
W 35. rocznicę Okrągłego Stołu i wyborów 4 czerwca Jan Rokita, ważny uczestnik tych wydarzeń, opublikował we „Wszystko co Najważniejsze” (nr 65) tekst „Nieudana ucieczka od władzy” [LINK], który buduje swego rodzaju czarną legendę tych wydarzeń, okrytych – jak pisze – „mroczną aurą” – pisze Juliusz BRAUN
.To, co się wówczas – jego zdaniem – działo po stronie opozycji, podsumowuje tytuł artykułu: „Nieudana ucieczka od władzy”. Cała prezentowana przez Rokitę wizja budzi sprzeciw, ograniczę się jednak do dwóch kwestii wymagających polemiki, a nawet sprostowania.
Pierwsze sprawa wiąże się z listą krajową. Przypomnijmy: skomplikowana ordynacja wyborcza przewidywała, iż 35 mandatów poselskich obsadzonych zostanie w wyniku głosowania na listę krajową, na której znajdowało się 35 nazwisk. Byli to wyłącznie kandydaci reprezentujący PZPR i stronnictwa sojusznicze, w dodatku osoby z samego szczytu władzy, m.in. gen. Kiszczak i premier Rakowski. Można było głosować przeciw każdemu z kandydatów, skreślając jego nazwisko; władze były jednak tak pewne pozytywnego wyniku, że nie przewidziano, co się stanie, jeśli kandydat z tej listy nie uzyska wymaganej większości 50 proc. Tymczasem lista krajowa poniosła klęskę, ludzie z partyjnej wierchuszki znaleźli się poza sejmem, a 33 mandaty pozostały nieobsadzone.
Zdaniem Rokity dawało to Solidarności możliwość szybkiego przejęcia władzy; komuniści po utracie 33 mandatów w sejmie tracili swą siłę. Zmiana ordynacji, akceptowana przez kierownictwo opozycji, to wedle niego „fałszerstwo wyniku wyborów”. Zgoda na to, by komuniści i ich przyjaciele mogli obsadzić te 33 mandaty w II turze wyborów, zgłaszając innych kandydatów, już nie w formie listy krajowej, wywoływała zgrzytanie zębami. Ale przecież całe wybory – nie przypadkiem nazywane kontraktowymi – niewiele miały wspólnego z demokracją. W gruncie rzeczy rację miał rząd emigracyjny, stwierdzając w swym oświadczeniu: „Pozostawienie 65 proc. w rękach komunistycznego reżymu, narzuconego Polsce w Jałcie przez Sowiety, stanowi zaprzeczenie demokracji”.
Ale takie były uzgodnienia Okrągłego Stołu i w takich właśnie wyborach, walcząc o możliwe do zdobycia 35 proc., startował i Jan Maria Rokita, i niżej podpisany. Nieelegancka operacja ratująca mandaty z listy krajowej nie była „przekazaniem komunistom 33 mandatów” ani „sfałszowaniem wyborów między I i II turą”, tylko zgodą na to, by obsadzili je zgodnie z ustaleniami Okrągłego Stołu.
Załóżmy jednak, że owe 33 mandaty pozostają nieobsadzone. Solidarność stwierdza: wymyśliliście sobie listę krajową, przegraliście, wasza strata. Rokita cytuje fragment z protokołu obrad sekretariatu KC PZPR: „Tow. Kiszczak poinformował, że nasi prawnicy Klafkowski i Łopatka nie wyrazili gotowości szukania rozwiązań prawnych”. Stanowisko obu profesorów przyjmuje z uznaniem, w przeciwieństwie do postawy profesorów związanych z opozycją, którzy „oddali diabłu swe prawnicze sumienia” i przedstawili interpretację pozwalającą na ratowanie przez komunistów mandatów z listy krajowej. Czy jednak profesorowie, których Kiszczak nazywał „naszymi prawnikami”, aby na pewno kierowali się prawniczą uczciwością? Myślę, że była to raczej postawa wyczekiwania, co zrobi Solidarność. Jeśli nie pomoże, biorąc na siebie część odpowiedzialności za zmianę zasad w trakcie gry, wybory się zakończą. Wybrany zostanie sejm składający się nie z 460 posłów przewidzianych w konstytucji, tylko z 428.
Wtedy prof. Alfons Klafkowski, bezpartyjny prezes Trybunału Konstytucyjnego i przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej w jednej osobie, o którym generał Kiszczak mówi „nasz prawnik”, ogłosi, że wybory są nieważne, a już na pewno, że sejm w niepełnym składzie nie może obradować. Uzasadnienie mogło być takie samo jak niedawne uzasadnienie wyroku Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej w sprawie ustaw przyjmowanych bez udziału Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Ale sytuacja była inna niż dziś. Generałowie Kiszczak i Siwicki mieli wciąż wystarczające możliwości, by postanowienie dotyczące nieważności wyborów wcielić w życie. I zamiast szybszej drogi Solidarności do władzy byłaby efektowna katastrofa.
Druga sprawa to wybór gen. Wojciecha Jaruzelskiego na urząd prezydenta. Przypomnijmy: wybór dokonany przez Zgromadzenie Narodowe liczące 560 posłów i senatorów większością jednego głosu. To, zdaniem Rokity, kolejny dowód na „ucieczkę od władzy”. Tu winą obciąża biskupów katolickich. To książęta Kościoła, którym – jak twierdzi – już kilka dni po czerwcowych wyborach bardziej podobała się stara komunistyczna władza, „przeprowadzili na siłę” wybór znienawidzonego przez opinię publiczną gen. Jaruzelskiego, przy bierności liderów opozycji. Kościół niewątpliwie starał się tonować nastroje, a – tu Rokita ma rację – kwalifikacje polityczne wielu hierarchów nie były najwyższe. W swej karkołomnej interpretacji zdarzeń „premier z Krakowa” fałszywie jednak ocenia sytuację, ignorując w dodatku kontekst międzynarodowy. Na początku lipca Warszawę odwiedził prezydent USA, George Bush, i to jego argumenty, a nie argumenty kard. Glempa miały kluczowe znaczenie. Zaraz po klęsce listy krajowej ambasador USA w Warszawie zwracał uwagę swych szefów na możliwe zagrożenia związane z rozwojem sytuacji w Polsce. Dziś łatwo mówić, że amerykańskie oceny były błędne, ale wówczas trudno było je ignorować.
Sytuacja wewnętrzna też wcale nie była tak oczywista, jak może się dziś wydawać. Co by się stało, gdyby wówczas tego jednego głosu Jaruzelskiemu zabrakło? I Rokita, i ja głosowaliśmy przeciw, więc mielibyśmy satysfakcję, podobnie miliony Polaków. Ale były jeszcze aparat partyjny, wojsko, milicja.
.Rozpoczęta 4 czerwca droga do władzy odbywała się na pewno rozważnie. Po latach, bogatsi o nieznaną wówczas wiedzę, możemy oceniać, że czasem postępowanie było zbyt ostrożne, że obawy były na wyrost. Wojska radzieckie stacjonujące w Legnicy dziś należą do odległej historii, ale 35 lat temu z całą brutalnością określały okoliczności, w jakich rozpoczynała się droga do niepodległości. Niewiadomych było bardzo dużo. Mur Berliński wkrótce upadł, ale to wiemy dziś – w czerwcu 1989 r. nikt tego nie mógł przewidzieć.
Wydarzenia sprzed 35 lat trzeba analizować, tłumaczyć, trzeba spierać się o nie. Ale nie ma powodu, by uważać je za coś okrytego mroczną aurą, kłopotliwego, budzącego zażenowanie.
Juliusz Braun
Tekst ukazał się w nr 66 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].