Michał KŁOSOWSKI: Ofiary nie napiszą historii

Ofiary nie napiszą historii

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz Instytutu Kultury Świętego Jana Pawła II rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

W historii XX wieku są dwa państwa, które można nazwać frontowymi nie tylko ze względu na swoje położenie geograficzne, ale przede wszystkim z racji świadomości tego położenia i historii właśnie. To Izrael i Polska – pisze Michał KŁOSOWSKI

.Narody polski i żydowski doświadczyły apokalipsy XX wieku. II wojna światowa pochłonęła miliony istnień ludzkich, Polaków i Żydów, których losy często były ze sobą splecione. Oba państwa powstały po wojnie, mając fatalne położenie; między imperiami, między cywilizacjami, między potęgami. Ale tylko jedno z nich wyciągnęło z historii wnioski, które pozwoliły przekształcić katastrofę w fundament suwerenności. Drugie, Polska, nadal błąka się po własnych ruinach, debatując nad tym, kto powinien przynieść mu parasol. Jakby w świecie było tak, że ktoś z zewnątrz w ogóle może ten parasol przynieść. Bo jeśli pada – pada na nas.

Ale to nie jest tekst ani o pogodzie, ani o geografii. To tekst o mentalności.

Jedno z tych państw – Izrael – wiedząc, że jest skazane na samotność w świecie, który wiele razy udowodnił, że nie przejmuje się losem Żydów, postanowiło zbudować własną siłę. I to od zera. Zbudowało soft power w samym sercu największego imperium świata, w Stanach Zjednoczonych. Zbudowało armię, która może być brutalna, ale jest po prostu skuteczna. Zbudowało elitę polityczną, w której nawet cyniczny zabójca ze służb specjalnych wie, że służy wspólnocie, a nie sobie. Zbudowało przemysł zbrojeniowy, przemysł technologiczny, sieć uniwersytetów i think tanków tylko po to, aby móc się ocalić. A nade wszystko zbudowało przekonanie, że przetrwanie i suwerenność to wartości wyższe niż aktualny trend, niż poklepanie po ramieniu na salonach, niż moralna satysfakcja czy czynienie dobra drugiemu na własną szkodę.

Drugie państwo zaś, Polska, od lat żyje złudzeniem, że ktoś inny rozwiąże za nie nasze problemy. Że gwarancje traktatowe są substytutem siły. Że soft power przychodzi sama, bez wcześniejszej hard power. Że bezpieczeństwo zapewnia obecność wojsk sojuszniczych, a nie własna determinacja i zdolności obronne. Że jak się dobrze wpiszemy w zachodnie formaty, to historia przestanie nas dotyczyć. Że narzucona z zewnątrz tożsamość wystarczy, aby zbudować wspólnotę. Otóż nie – ostatnie lata udowadniają, że nic z tego nie wystarczy. Stary świat się skończył, w nowym króluje powiedzenie: „umiesz liczyć, licz na siebie”. Dopiero potem na innych.

Izrael nie czeka na cudze pozwolenie. Niedawny atak na Iran pokazał to z całą mocą. Polska zaś czeka na telefon z ambasady tej czy innej. Izrael nie boi się atomu, sam go ma. Polska nawet nie odważy się wspomnieć o nuclear sharing, bo może ktoś się obrazi. Kiedy w pewnym momencie zrobił to prezydent Andrzej Duda, rodzima opinia publiczna uznała jego słowa za wysoce niestosowne. Izrael składa narodową przysięgę: „Masada już nigdy nie upadnie”. Polska prowadzi debatę, czy lepiej wejść w amerykański, czy europejski „interes”, jakby między tymi opcjami kończyła się polityka zagraniczna. Izrael gardzi swoimi klęskami, są dla niego przypomnieniem, że nigdy więcej. Bo klęski i przegrane się zdarzają, trzeba jednak umieć wyciągnąć z nich wnioski. Polska zaś celebruje swoje porażki, zamieniając je w rytuał cierpienia, z którego już dawno zniknął jakikolwiek wymiar polityczny, a został tylko sentymentalizm. Jakby klasyczny „kompleks polski” Tadeusza Konwickiego ciągnął się za nami i w nas w nieskończoność, od najniższych poziomów, infekując społeczeństwo aż do poziomu strategicznego myślenia o własnym państwie.

.Kiedy Izrael buduje suwerenność w każdej dziedzinie strategicznej, od energetyki po autonomię cyfrową, Polska wyspecjalizowała się w byciu wasalem z własnej woli. Jakby brak pana był większym dramatem niż jego zmiana.

Oczywiście różnice są realne. Izrael to państwo znacznie mniejsze, silniej zintegrowane, o jednolitym doświadczeniu etnicznym i religijnym. Polska to kraj dużo większy, o skomplikowanej historii, rozciągnięty między Wschodem a Zachodem, z elitami rozbitymi, często skolonizowanymi intelektualnie przez cudze narracje. Ale nie chodzi o porównanie siły – chodzi o porównanie postaw. Izrael nie udaje, że nie jest państwem frontowym. Polska udawała to przez trzy dekady, aż do momentu, gdy na jej granicy pojawiły się dzikie tłumy kierowane przez białoruskie służby, a rosyjskie pociski zaczęły spadać tuż przy polskiej granicy.

I nawet wtedy, nawet w takim momencie – debata publiczna potrafi się skupić nie na tym, jak się bronić, ale kogo za to obwinić politycznie. Albo jak rozdzielić odpowiedzialność, by nie dotknęła nikogo „z naszych”, niezależnie od tego, kim są. Bo najważniejsze to chronić samych siebie.

Izraelczycy wiedzą, że armia nie jest złem koniecznym. Jest narzędziem przetrwania. I służą w niej niemal wszyscy, kobiety i mężczyźni, religijni i świeccy, lewica i prawica. Pamiętam własne doświadczenie, kiedy pracowałem w projekcie prowadzonym przez izraelski Uniwersytet Ben-Guriona i Uniwersytet Jagielloński. Któregoś ranka obudził mnie jazgot wirników: to izraelskie śmigłowce przelatywały na wysokości balkonu akademików, w których mieszkaliśmy. Kilka osób nie przyszło też tamtego dnia do pracy. Dziewczyny i chłopacy musieli być wtedy w koszarach. Bo to tam hartuje się elita. Polska dekadami się rozbrajała, bredząc o dywidendzie pokoju, jakby świat się zmienił tylko dlatego, że myśmy tego chcieli, ugryzieni ideą „końca historii”.

Izrael ma własną politykę zagraniczną – często brutalną, często kontrowersyjną, ale konsekwentną, bo wie, jaki ma w tym wszystkim interes. Polska oddała swoją inicjatywę partnerom większym, bogatszym, bardziej wpływowym, zapominając zupełnie, że nie istnieje coś takiego jak cudza lojalność, gdy się nie ma własnej siły. Izrael ma przywódców, których można nie znosić, ale którzy – gdy trzeba – umieją pokazać, że za państwo warto walczyć, bo bez niego jest się nikim. Polska ma elity, które zbyt często nie wiedzą nawet, czyją lojalność wybrać: własnego narodu, którego najchętniej by nie słuchały, czy obcych struktur, grantodawców i partnerów zewnętrznych.

.I wreszcie: Izrael wie, że innowacje są warunkiem siły. Polska od dekad goni światowe ogony rankingów innowacyjności, zamieniając swoje uczelnie w fabryki dyplomów, a sektor badawczy w przestrzeń biurokratycznego koszmaru, gdzie rządzą „panie z dziekanatów” zamiast liderów, którym po prostu chce się konkurować ze światem.

I tu leży problem. Bo to nie są tylko różnice w polityce. To różnice w tożsamości, i to w jej najgłębszym rdzeniu. Izrael jest szanowany – czasem tylko ze strachu. Polska często nie jest szanowana – bo sama się nie szanuje. Bo Polacy się nie szanują. A świat, niestety, nie szanuje tych, którzy siebie nie szanują. Nie współczuje słabym, wykorzystuje ich.

Czemu to piszę? Bo to nie jest tekst o kompleksach. To tekst o świadomości, której apogeum zobaczyliśmy, kiedy mały Izrael zaatakował wielki Iran, kompletnie przestrzeliwując mu kolana, eliminując kolejnych liderów i dowódców wojskowych. A Polska może być jak Izrael; może być państwem, które wie, gdzie leży i czego wymaga od niego historia. Państwem, które nie wstydzi się własnych interesów, jak na przykład potrzeby zmiany satrapy na Białorusi. Możemy być państwem, które nie prosi o przetrwanie, tylko samo je sobie zapewnia. Państwem, które nie celebruje porażek, tylko uczy się z nich siły, wyciągając konsekwencje. Ale najpierw musimy przestać wierzyć, że wystarczy dobrze wybrać pana; musimy się wkurzyć.

.Bo państwo frontowe, które nie umie być podmiotem, staje się ofiarą. A ofiary nie piszą historii. Jeśli więc gniew i poczucie niezadowolenia, ambicja i rosnące potrzeby są tym, co cechuje kolejne młode pokolenia, to może czas to wreszcie wykorzystać i zbudować Polskę taką, jaką po prostu ona może być – wielką na własną miarę.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 czerwca 2025