
Kolonizacja wyobraźni. O dwóch sposobach utraty wolności i szczęścia
Wystarczy odebrać nam przestrzeń na namysł, by życie stało się reagowaniem na bodźce. To, że celu nie widzimy wyraźnie, że sami go sobie nie określiliśmy, nie oznacza, że on nie istnieje. Nasze decyzje i działania nadal gdzieś nas zaprowadzą – pisze Piotr JASKÓŁKA
.Czy szczęście jest czymś, co sami określamy, czy raczej czymś, co określa nas? Filozofowie od wieków spierają się o jego naturę – dla jednych jest związane z obowiązkiem, dla innych z dobrostanem, dla jeszcze innych z sensem. Nie jest moim celem rozstrzygnięcie tego wiecznego problemu. Jeśli jednak zgodzimy się co do tego, że jest to pewien cel czy stan, który chcielibyśmy osiągnąć i utrzymać, to odpowiednia dla dalszych rozważań może być propozycja Tatarkiewicza: szczęście to względnie trwałe zadowolenie z całości życia.
Z tak rozumianym szczęściem wiążą się co najmniej dwa realne zagrożenia, które mogą dotyczyć każdego z nas. Zagrożenia te mogą sprawić, że zamiast odnaleźć poszukiwane przez wszystkich szczęście, skażemy samych siebie na nieszczęście. I choć nie da się przedstawić uniwersalnej recepty na życie dające trwałe zadowolenie, spróbuję w odpowiedzi na te zagrożenia wskazać warunki, które mogą sprzyjać obronie przed nimi i samodzielnej odpowiedzi na pytanie: jak żyć?
Szczęście – trwałe zadowolenie z całości życia – będąc celem, organizuje nasze decyzje: to, co nas do niego zbliża, uznajemy za bardziej wartościowe i wybieramy. „Całość życia” zaś kształtujemy zawsze indywidualnie, przeżywając je i decydując o jego biegu. Możemy to robić jedynie w świetle pewnych wyobrażeń – zarówno celu, jak i tej całości – bo dopóki życie trwa, nie jest nam dana ani jego całość, ani zadowolenie z niej. Dlatego nie ma i być nie może wiedzy o szczęściu, ale także dzięki temu możemy indywidualnie określić, czym szczęście dla nas jest, i prowadzić swoje życie w sposób wolny. Z takiego odwołującego się do naszych wyobrażeń określenia szczęścia wynika, że jeśli pozwolimy, by naszą wyobraźnię w jego kwestii skolonizowały zewnętrzne wpływy – kultura, reklama, presja społeczna – możemy oddać władzę nad tym, dokąd zmierzamy i co nas prowadzi.
Pierwsza przestroga jest więc dość oczywista, ale nie jest przez to nieistotna: skoro dążymy do szczęścia – a nie sposób temu zaprzeczyć – błąd w jego określeniu lub dopuszczenie do manipulacji wyobrażeniami o tym, co je tworzy, z konieczności musi prowadzić do błędnych wyborów przez całe życie. Jest to problem trudny: najpierw trzeba oczywiście wybrać odpowiednią koncepcję szczęścia, a nie ma przecież powszechnej zgody co do tego, która jest słuszna. Nawet jeśli założymy, że trwałe zadowolenie z całości życia to charakterystyka trafna, wciąż musimy ustalić, co nas do niego zbliża, czym wypełniać i jak skomponować ową powstającą całość życia, by cieszyć się trwałym zadowoleniem – może uczciwością, relacjami, pracą, a może pogonią za przyjemnością albo scrollowaniem Facebooka? Bez refleksji nad tymi pytaniami nadal będziemy się kierować jakąś wizją szczęścia – często narzuconą przez seriale, reklamę czy algorytmy. Jeśli bez namysłu przyjmiemy, że życie szczęśliwe to życie wypełnione np. władzą, uznaniem czy spełnianiem kolejnych zachcianek, możemy na końcu doświadczyć pustki zamiast trwałego zadowolenia, mimo że każda decyzja, życiowy wybór czy konkretne postępowanie będą sprawiały pozór wolnych i naszych własnych.
Manipulacja określeniem szczęścia to jeden ze sposobów zniewolenia, w którym zachowujemy pozór wolności. Druga przestroga jest związana z pierwszą, ale mniej oczywista: pozbawienie nas wolności nie musi wiązać się z bezpośrednią manipulacją pojęciem szczęścia, lecz może być po prostu odebraniem nam przestrzeni na refleksję. Brak refleksji nie oznacza, że porzuciliśmy dążenie do szczęścia, lecz sprawia, że jego treść pozostaje nieuświadomiona. Brak refleksji tworzy człowieka nieautonomicznego – kogoś, kto nie potrzebuje kajdan, ponieważ i tak żyje w rytmie narzuconym z zewnątrz.
Wystarczy odebrać nam przestrzeń na namysł, by życie stało się reagowaniem na bodźce. To, że celu nie widzimy wyraźnie, że sami go sobie nie określiliśmy, nie oznacza, że on nie istnieje. Nasze decyzje i działania nadal gdzieś nas zaprowadzą. Jeśli ten cel nie zrodzi się z naszego namysłu, skąd możemy wiedzieć, czy na końcu nie znajdziemy niepokoju, poczucia zmarnowanego czasu i chaosu? Jak wówczas ocenić, czy chwilowe zadowolenie nie oddala nas od zadowolenia trwałego? Na podstawie tego, że ktoś nam obiecał, że będzie inaczej?
By jasno przedstawić sobie ten problem, wystarczy się rozejrzeć. Współczesność zderza naszą naturalną potrzebę refleksji nad sobą z rzeczywistością nieustannego pośpiechu, powiadomień i algorytmów. W zamian za odebraną przestrzeń do namysłu świat oferuje stałą stymulację: szybkie bodźce, natychmiastowe nagrody, krzykliwe przekazy. „Musisz to mieć!” – woła reklama. „Zasługujesz na to” – szepczą algorytmy. Jutro pojawi się coś nowego, równie „niezbędnego”. W tej narracji szczęście nie jest już celem, któremu podporządkowujemy wybory – staje się co najwyżej obiecanym efektem ubocznym konsumpcji. Sokratejskie napomnienie, że „życie nieprzemyślane nie jest warte przeżycia”, zagłuszają powiadomienia i potok obrazków śmiesznych kotów.
Wyobraźmy sobie człowieka, który od lat żyje w tym rytmie. Przewija ekran w przerwie od pracy, której sensu nie widzi. Otoczony sprzętami, które miały ułatwić życie, a tylko zagraciły mieszkanie. Ma relacje, które go nie budują, piękne zdjęcia z modnych miejsc i setki lajków od ludzi, z którymi nic go nie łączy. Nie potrafi powiedzieć, czego chce, ale z łatwością wskaże, czego mu brakuje. Czuje niepokój, który zagłusza kolejnym serialem lub zakupem. Czy nazwalibyśmy to prawdziwym szczęściem? A jeśli nie, to kto wyznaczył mu taki cel?
Pisząc o pierwszym problemie, wskazałem, że to, jak rozumiemy szczęście, wpływa na nasze decyzje. Można też pomyśleć odwrotnie: analizując nasze decyzje, możemy spróbować odkryć, dokąd nas rzeczywiście prowadzą. Cel, jaki nam się ujawni, będzie tym, co w naszym indywidualnym życiu zajmuje miejsce szczęścia. W autorefleksji możemy je zakwestionować, odrzucić lub skorygować i uczynić swoim. Jeśli jednak nie zdobędziemy się na refleksję, cel do którego dążymy, zostanie nam podsunięty przez reklamę, kulturę, algorytm albo po prostu będzie chaotycznym skutkiem reagowania na popędy. Wówczas stracimy wolność wyboru. Rezygnując z refleksji nad szczęściem, oddajemy władzę nad naszymi decyzjami i nad naszym życiem.
Manipulacja treścią szczęścia dotyka istoty naszych decyzji, zniekształcając kryteria, którym się kierujemy. Odebranie przestrzeni refleksji uniemożliwia nam samodzielne określenie szczęścia i tym samym pozostawia nas na pastwę wewnętrznych i zewnętrznych bodźców. Oba te zagrożenia prowadzą do tego samego: możemy żyć bez fizycznych kajdan, mieć wrażenie samodzielnego podejmowania decyzji, a mimo to zmierzać ku pustce.
Zewnętrzne wpływy istniały jednak zawsze i same w sobie nie muszą być złe – do kolonizacji wyobraźni dochodzi wtedy, gdy bezkrytycznie oddajemy im władzę. Nie pojawiamy się jako ludzie w pustce, a owe wpływy – wychowanie, edukacja, kultura – są nam wręcz niezbędne. Mamy do dyspozycji różne modele życia i różne koncepcje szczęścia. Wybór spośród nich oraz pewien rozsądny konserwatyzm może być dobrym punktem wyjścia. Jeśli bowiem pewne sposoby życia przetrwały próbę czasu, nie prowadząc ani ludzi czy społeczeństw do ruiny, to mogą zasługiwać na uwagę znacznie bardziej niż rewolucyjne kwestionowanie wszystkiego, uleganie nowinkarskim modom i chaotyczne błądzenie po omacku. Dojrzałość polega jednak na tym, by te dostępne propozycje uważnie przeanalizować – podać w wątpliwość, a następnie zaakceptować lub odrzucić. Drzwi do zniewolenia otwierają się dopiero wówczas, gdy tego wysiłku nie podejmujemy lub go porzucamy. Wówczas rezygnujemy z samych siebie. A to oznacza, że stawka jest naprawdę wysoka.
Odpowiedzią na te zagrożenia nie może być wskazanie jednego, uniwersalnego sposobu życia, zapewniającego trwałe zadowolenie – taki sposób będzie przecież dla każdego nieco inny, a narzucanie gotowych recept byłoby jedynie kolejną zewnętrzną ingerencją, jeszcze jedną opisaną wcześniej manipulacją. Jednak rozpoznanie obu wymienionych zagrożeń prowadzi nas do ważnej wskazówki. Pomocna okazuje się tutaj ignacjańska zasada agere contra – w tym przypadku działanie wbrew automatyzmom, impulsom, modom i wygodzie. W świecie nieustannej stymulacji pierwszym krokiem nie musi być jakiś nowy czyn; przeciwnie – może nim być całkowite przeciwieństwo działania. Cisza. Nuda. Chwilowe odłączenie. Nie ucieczka, lecz świadomy sprzeciw i bunt. Skierowanie uwagi ku własnemu wnętrzu zamiast bezmyślnego oddawania jej kolejnemu powiadomieniu. Dopiero w takim, początkowo niewygodnym bezruchu możemy usłyszeć wezwanie, które od tysiącleci przypomina nam napis na frontonie delfickiej świątyni: „Poznaj samego siebie”. Dopiero wtedy możemy zadać sobie pytania brzmiące cicho, lecz stanowczo: „Czego naprawdę chcę? Czy to, jak żyję, daje mi trwałe zadowolenie?”.
.Jeśli nigdy nie stworzymy warunków, by zapytać samych siebie – i by na takie pytania odpowiedzieć – możemy ocknąć się bardzo daleko od tego, kim chcielibyśmy być. Daleko od szczęścia, od siebie samych. Przejść drogę, która nigdy nie była naszą.