
Batalia o unijną rezolucję
To nie sama rezolucja z 12 marca 2025 roku, ale cały unijny plan Rearm Europe otwiera przed Polską fundamentalne dylematy i zagrożenia, które powinna znać i rozumieć polska opinia publiczna. Wystarczy przypomnieć wszystkie kłopoty i upokorzenia, jakich Polska doświadczyła przy okazji podobnego pocovidowego planu finansowego Next Generation UE – pisze Jan ROKITA
.Gwałtowna wymiana ciosów między Platformą i PiS-em o to, jak kto głosował w Parlamencie Europejskim nad planem Rearm Europe, zakłamała istotę i sens głosowań z 12 marca. W telewizyjnych klipach premier Donald Tusk osobiście zaangażował się w propagandę wyzwisk wobec pisowców, oskarżając ich, iż głosując przeciw strasburskiej rezolucji, zwalczają politykę wzmacniania polskiej granicy wschodniej, a więc pośrednio sprzyjają potencjalnej moskiewskiej agresji. Tusk chciał w ten sposób wywołać całkiem fałszywe wrażenie, jakby istotą rezolucji PE była decyzja, czy umacniać, czy osłabiać polską granicę, a PiS powiedział swym głosowaniem: osłabiać. Ale propagandowa wersja PiS-u, mająca uzasadnić głosowanie przeciw rezolucji, jest – prawdę mówiąc – równie zwodnicza. Opowiada ona bowiem o złowieszczym projekcie, który jest „zdradą polskich interesów”, gdyż prowadzi do odebrania Polsce suwerenności nad własną armią i przekazania jej – a jakże! – albo do Berlina, albo do Brukseli, w zależności od wersji różnych polityków PiS-u. A to też jest co najmniej sporą nadinterpretacją sensu owej rezolucji.
Oczywiście, pseudoargumenty obu stron mają jakieś zaczepienie w rzeczywistości, tyle że używa się ich nie po to, by rzeczywistość objaśnić, ale raczej ją zaciemnić. Powiedzmy więc najpierw, czego dotyczy rezolucja i dlaczego toczono wokół niej spór. Jak wiadomo, wydarzenia ostatnich tygodni skłoniły w końcu przywódców państw unijnych, aby na ostatnim szczycie zaproponować plan remilitaryzacji Europy o wartości ośmiuset miliardów euro. Taki plan oznacza z jednej strony kolejne (po sławnym pocovidowym programie Next Generation UE) zwiększenie długu publicznego całej Unii. Ale z drugiej strony, wobec fatalnego stanu finansów wszystkich dużych państw europejskich (z Polską włącznie), nikt nie potrafi pokazać innego niźli dług pomysłu na odzyskanie przez Europę zdolności do zbrojnej samoobrony. Na razie nie wiadomo, jaką formę przybierze ów nowy dług (np. włoski minister gospodarki Giorgetti rozsądnie proponuje, aby to był system gwarancji inwestycyjnych dla biznesu militarnego). Ale w każdym razie przyjęcie programu przywódców państw wymaga sformalizowanych decyzji prawodawczych Unii.
No i tu zaczyna się sprawa strasburskiej rezolucji. Komisja Europejska zaproponowała tzw. „nadzwyczajną procedurę”, opisaną w art. 122 Traktatu o UE. Radykalnie skraca ona i upraszcza tryb decyzyjny, gdyż – i tu jest pies pogrzebany – eliminuje z tego trybu Parlament Europejski. To niezwykła i antyparlamentarna procedura, która wyłączną decyzyjność pozostawia rządom narodowym. Można powiedzieć, że w ten sposób wyeliminowany zostaje z decyzji czynnik „federalny”, a liczy się tylko czynnik „międzyrządowy”. Komisja argumentuje to pilnością planu: oto właśnie ostatnio Trump jeszcze ostrzej przycisnął Europę, by zaczęła dbać sama o swoje bezpieczeństwo, a plan remilitaryzacji jest bezpośrednią odpowiedzią na presję Trumpa. Ale tak naprawdę kwestia pilności to tylko mały fragment problemu. Zwolennicy programu zbrojeń boją się tego, że jeśli mieliby o nim decydować europosłowie, to nieuchronnie dojdzie do ideologicznych waśni i lobbystycznych nacisków, a w efekcie wszystko zamieni się w jeszcze jedną typową dla Unii tragikomedię bezsilności.
12 marca Parlament głosował nad tym, czy godzi się na oddanie rządom władzy nad ośmiuset miliardami przyszłych wydatków zbrojeniowych. Presja rządów i kierownictw największych partii była ogromna; kogo jak kogo, ale europosłów nie jest łatwo zmusić do wyrzeczenia się takiej władzy. Ostatecznie Parlament poddał się stosunkiem głosów 419 do 204, przy tej okazji konstruując tekst, w którym w 89 punktach spisano wszystkie życzenia, jakie do programu Rearm Europe mieliby europosłowie. Ten długi tekst – to prawdziwy koncert życzeń, niekiedy odrealnionych (np. gdy żąda od Turcji wycofania się z Cypru), a niekiedy zasadnych, gdy przebija z nich stanowcza krytyka dotychczasowej polityki, ignorującej wymogi obrony i bezpieczeństwa. Tyle tylko że owe 89 punktów – to polityczna retoryka, nikogo do niczego niezobowiązująca. I to właśnie na liście owego „koncertu życzeń” znalazły się te punkty, które w swej propagandzie przywołują teraz Platforma i PiS. Tusk załatwił sobie, aby w punkcie 16 „koncertu życzeń” wpisać jego bliżej niezdefiniowany, ale dobrze brzmiący slogan o Tarczy Wschodniej. Z kolei pisowcy doczytali się w punkcie 66 postulatu likwidacji prawa weta w polityce bezpieczeństwa. Faktem jest, że Parlament Europejski nie po raz pierwszy wpisuje do swoich rezolucji postulat zniesienia prawa weta. Ale w dziedzinie obrony jest to – jak wszyscy w Unii wiedzą – tylko pobożne życzenie, gdyż drugi traktat europejski explicite wyłącza (w art. 333 ust. 3) wojsko i obronność spod tzw. „procedur kładki”, które hipotetycznie umożliwiałyby, pod pewnymi warunkami, przejście z decyzji jednomyślnych na większościowe.
.To zatem, co dla PiS-u stanowi w rezolucji kamień obrazy, to czcza retoryka europosłów, której spełnienie wymagałoby głębokiej nowelizacji traktatów, do czego nikt poważny na razie się nie zabiera. Więc chyba PiS nie musiał sobie tym głosowaniem robić dodatkowych kłopotów, dając pole przeciwnikom do atakowania go, jako wroga polityki zbrojeń, na równi z europejskimi nacjonalistami i komunistami, którzy też głosowali przeciw rezolucji. A jeszcze na dodatek rozbijać własną międzynarodówkę EKR, konfliktując się z włoską partią Giorgii Meloni – promotorką całego przedsięwzięcia. Mógł PiS to głosowanie potraktować „technicznie”, jako faktyczną zgodę na przekazanie decyzji o planie Rearm Europe rządom narodowym.
Ale tym bardziej Tusk nie ma powodu, aby krytyczny pogląd PiS-u na temat „koncertu życzeń” europosłów, zawartego w treści rezolucji, ogłaszać zdradą polskich interesów. Po pierwsze dlatego, że wymienienie w rezolucji jego własnego pomysłu propagandowego – Tarczy Wschodniej – nie ma znaczenia, poza satysfakcją samego Tuska. Ale po drugie – i co bez porównania ważniejsze – to nie sama rezolucja z 12 marca, ale cały unijny plan Rearm Europe otwiera przed Polską fundamentalne dylematy i zagrożenia, które powinna znać i rozumieć polska opinia publiczna. Wystarczy przypomnieć wszystkie kłopoty i upokorzenia, jakich Polska doświadczyła przy okazji podobnego pocovidowego planu finansowego Next Generation UE. W sceptycznej postawie nie tylko europosłów PiS-u, ale i Konfederacji czuć tę poważniejszą obawę o głębokie konsekwencje nowego planu. A przecież rezolucja Parlamentu Europejskiego – to dopiero pierwsza trąbka bojowa przed zasadniczą batalią, jaka nas czeka.
