Jan ROKITA: Instynkt państwowy

Instynkt państwowy

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Polski instynkt państwowy nakazywałby jakąś dozę narodowej solidarności wokół szefa dyplomacji, ostentacyjnie poniżanego przez władców sojuszniczego imperium. Niestety instynkt państwowy osłabł, zwłaszcza wśród wyższych warstw społecznych, napędzających ostry partyjny konflikt – pisze Jan ROKITA

.Amerykański pisarz Lee Siegel zwrócił uwagę na uderzającą metamorfozę, jakiej doznają czołowi ministrowie Trumpa, jeśli tylko spostrzegą, iż ktoś nie okazuje im wystarczającego szacunku. Obserwacja Siegela została poczyniona na kanwie programów amerykańskich stacji telewizyjnych, w których rozmowy z Rubio, Muskiem czy Vance’em zaczynają się ponoć miło i elegancko, ale łatwo przekształcają się w wulgarne draki, jeśli tylko prowadzący dziennikarz spróbuje podać w wątpliwość jakiekolwiek działania rządu Trumpa. Demokratyczni politycy są nieustannie żądni prestiżu i uznania, gdyż zakładają nie bez racji, że bez nich nie będą w stanie utrzymać się u władzy. Ale na szczytach administracji Trumpa ów głód prestiżu i uznania przybiera formę imperialnej, a czasem nawet operetkowej przesady. Amerykańscy ministrowie z jednej strony sami manifestują na każdym kroku swą dworską czołobitność wobec Trumpa, nietypową raczej dla obyczajów republikańskich. Z drugiej zaś – z gorliwością wchodzą w rolę tropicieli przejawów niedostatecznej rewerencji i uległości wobec imperium amerykańskiego, którego słońcem jest Trump, a oni świecą jego światłem odbitym.

Spektakularną ofiarą tego głodu prestiżu i uznania padł prezydent Ukrainy, nie tylko nie dość uległy, ale na dodatek jeszcze mocny w gębie i ubrany nie tak jak trzeba. Trzeba było mu pokazać przed całym światem jego właściwe miejsce i miejsce jego kraju, aby po upływie dziesięciu dni spektakularnie przywrócić go do łask, po złożeniu przez niego hołdu.

Teraz trochę podobnie wystawił się na sztych szef polskiej dyplomacji, a poszło o dwie sugestie, implicite wyrażone w tweecie Sikorskiego. Pierwszą – że Musk nie bardzo może odciąć łączność armii ukraińskiej, gdyż jego koncern musiałby złamać umowy zawarte i opłacane przez rząd polski; i drugą – że gdyby to jednak zrobił, to Polska znajdzie inny sposób, aby zapewnić łączność ukraińskiemu wojsku. Rzecz jasna, każda z tych dwóch sugestii uderza w prestiż imperium amerykańskiego, a w szczególności jego czołowego ministra. To przecież nie jakiejś tam Polsce, ale koncernowi Muska Ukraina zawdzięcza swoje systemy łączności, więc tylko Trump lub Musk mogą decydować o ich odcięciu. Sikorski jest na tyle inteligentny, że podważając tego rodzaju mniemanie, musiał z góry zakładać, że napotka odpór, i to w iście imperialnym tonie.

Ale prawdę mówiąc, Sikorskiego i tak musiało spotkać to, co go spotkało, nawet gdyby siedział cicho jak mysz pod miotłą. I tu tkwi prawdziwy kłopot, gdy idzie o dalszą zdolność do działania szefa polskiego MSZ „na kierunku amerykańskim”.

W Waszyngtonie czekano na jakiś pretekst, który umożliwiłby pogardliwe walnięcie w jednego z europejskich ministrów, którego żona Amerykanka, skądinąd świetna pisarka, jest jedną z najbardziej wyrazistych figur antytrumpistowskiej kampanii medialnej w USA. Ekipa Trumpa widzi bowiem świat przez pryzmat ideologicznego i kulturowego konfliktu, a nie „obiektywnych” państwowych interesów, jakie mogliby mieć sojusznicy Ameryki. Państwowe interesy, które muszą być bezwzględnie respektowane przez świat, ma prawo mieć wyłącznie Ameryka i ewentualnie jeszcze kilka mocarstw, z którymi musi się ona liczyć: Chiny, Rosja, może jeszcze Indie. Inni albo mają rządzących polityków, którzy sprzyjają Trumpowi – ci są przyjaciółmi Ameryki – albo takich, którzy Trumpa zwalczają – ci są nieprzyjaciółmi Ameryki. Sikorski nie ma szans na to, aby Rubio czy Musk byli skłonni zaliczyć go do pierwszej grupy. I na tym polega jego problem.

.Polski instynkt państwowy nakazywałby jednak jakąś dozę narodowej solidarności wokół szefa dyplomacji, ostentacyjnie poniżanego przez władców sojuszniczego imperium. Niezależnie od tego, czy się uważa, że Sikorski powinien był wdać się w dysputę z Muskiem, czy też niepotrzebnie sam prosił się o guza. Tradycyjny „konsens patriotyczny” zakłada bowiem, że co innego nawet najbardziej zaciekła domowa nienawiść polityczna, a co innego manifestacyjna pogarda obcego mocarstwa, okazywana urzędującemu szefowi polskiej dyplomacji. Wedle owego konsensu wewnętrzna nienawiść partyjna stoi bowiem niżej w hierarchii politycznego znaczenia od zbiorowego instynktu państwowego. Ale niestety, te tradycyjne hierarchie politycznych wartości w niektórych współczesnych krajach, w tym również w Polsce, całkiem się rozchwiały. A instynkt państwowy osłabł, zwłaszcza wśród wyższych warstw społecznych, napędzających ostry partyjny konflikt.

Teraz polska prawica z nieskrywaną satysfakcją dolewa oliwy do ognia, w nadziei że Amerykanie nie poprzestaną na paru tweetach lekceważących Sikorskiego, ale skoro w końcu znaleźli pretekst, to pójdą za ciosem i mocniej walną w polski rząd. Premier Tusk się na takie zachowanie opozycji pryncypialnie oburza, ale jego racje, na pozór słuszne, są dziś niemożliwe do utrzymania. PiS-owcy biorą bowiem teraz odwet za długich osiem lat, kiedy ludzie Tuska z samozaparciem pracowali nad tym, aby napuścić na rządy Szydło i Morawieckiego Brukselę, Berlin, Paryż i kogo tylko się dało.

.No cóż, nazwijmy w końcu po imieniu rzecz, która jest niby oczywista, ale brzmi tak obrazoburczo, że strach ją ot tak po prostu wypowiedzieć. Przez osiem lat obóz Tuska, mówiąc głośno coś dokładnie odwrotnego, robił wszystko, aby Europa działała przeciw polskim państwowym interesom, i miał nawet w tej dziedzinie spore osiągnięcia. Więc teraz obóz Kaczyńskiego w odwecie, również głosząc coś dokładnie odwrotnego, zaczął podbechtywać Amerykę Trumpa, aby władze państwa polskiego traktowano w Waszyngtonie jako władze kraju nieprzyjacielskiego. Że to jedno i drugie dwulicowe, godne pożałowania i mało patriotyczne? Ależ tak! Lecz cyniczny demon polskiej polityki podszeptuje mi pytanie: A jakież to ma znaczenie???

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 marca 2025
Fot. Zbyszek Kaczmarek/Forum