
Szturmowe pieniądze
W epoce globalizacji, fanatyzmu politycznego i „wojny kulturowej” na śmierć i życie pieniądze na organizacje pozarządowe – to ciężka polityczna artyleria, do której trzeba się tylko umieć dorwać. Tymi szturmowymi pieniędzmi niszczy się politycznych wrogów, wciska do głów propagandę i ideologię, prowokuje rozruchy albo obala własne, a jeśli trzeba, to i obce rządy – pisze Jan ROKITA
.Niemal w tym samym czasie, w lutym 2025 roku, podobne konflikty wybuchły w Ameryce i w Niemczech. Na cenzurowanym w USA znalazła się najpierw rządowa agencja pomocy zagranicznej USAID, znana skądinąd także ze swej działalności w Polsce.
Jak wiadomo, Trump postanowił ową agencję rozwiązać, oskarżając ją o marnotrawienie olbrzymich funduszów publicznych, przeznaczanych w istocie na prowadzenie wojny ideologicznej. I prawdę mówiąc, nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież różne amerykańskie agencje rządowe, jeszcze od czasów proklamowanej przez Trumana zimnej wojny, finansowały najrozmaitsze przedsięwzięcia polityczne, kulturalne i społeczne albo i nawet dywersyjne, skierowane przeciw światowemu komunizmowi.
Rzecz tylko w tym, że od tamtego czasu zdarzyła się najpierw Jesień Ludów 1989, po niej nastąpił szybki postęp globalizacji, a na początku XXI wieku w fazę krytyczną weszła tzw. „wojna kulturowa”. Z kolei amerykański rząd ciągle rozwijał motywowaną ideologicznie pomoc idącą na cały świat, tyle że teraz jej adresatami stały się grupy promujące obyczajowy libertynizm, aborcję i feminizm albo organizacje zwalczające wpływy prawicy pod hasłami „antyrasizmu” czy też „obrony praworządności”. Krótko mówiąc – choć na pierwszy rzut oka wygląda to na paradoks – niegdysiejsza walka z ideologią komunistyczną płynnie przekształcona została w cichą akcję afirmatywną na rzecz globalnej hegemonii lewicy.
A im ostrzejszy stawał się konflikt polityczny w świecie demokratycznym, tym większe było zapotrzebowanie na ciche jego finansowanie przez rządy. W Ameryce po skandalu wokół USAID wybuchł następny – tym razem wokół EPA, czyli rządowej agencji ochrony środowiska. Amerykanie, jeśli do czegoś się zabierają, to od razu z rozmachem, więc EPA na finansowanie ekologów miała w budżecie aż 20 miliardów dolarów.
No i teraz okazało się, że większość tej kwoty, w okresie „interregnum”, po wygranych wyborach przez Trumpa, rozpłynęła się tajemniczo aż na 129 extra kontach, założonych w tym celu w nowojorskim Citibanku. Skandal wybuchł, gdy niezależna gazeta internetowa „The Free Press” odkryła, iż organizacje pozarządowe dysponujące tymi kontami za swoich szefów mają ludzi związanych z ekipami Obamy i Bidena, a niektóre dopiero co zarejestrowały się, aby móc przejąć owe fundusze.
Nie jest moją sprawą ani analizowanie legalności takiej procedury (niech się martwią o to Amerykanie), ani też finansowe moralizatorstwo. Na kampanię przeciw Trumpowi potrzebne są szturmowe pieniądze, a pod hasłem „wspierania organizacji non profit”, których siła jest przecież samym sednem obywatelskiej demokracji, najłatwiej wyciągnąć je od państwa, nawet w ostatnich chwilach rządów lewicowego prezydenta.
Z kolei w Niemczech gwałtowne polityczne spięcie wywołała dobrze przygotowana akcja chadeków, którzy dzień po wygranych przez siebie wyborach przedstawili odchodzącemu rządowi Scholza listę 551 pytań o finansowanie lewicowych grup ekstremistów. Zwycięski Merz brał w ten sposób odwet za to, że w okresie poprzedzającym niemieckie wybory, tamtejsze „organizacje non profit” przeprowadziły świetnie zorganizowaną i zapewne kosztowną kampanię wieców, manifestacji i medialnej propagandy skierowanej przeciw Merzowi jako „rasiście” i „faszyście”, który wprost zmierza do obalenia w Niemczech demokracji i zaprowadzenia rządów autorytarnych.
Przyczyna? Dobrze ją znamy. Merz odważył się przegłosować w Bundestagu rezolucję postulującą zawieszenie prawa azylu wespół z prawicową AfD. Nad niemiecką lewicą zawisła straszna groźba przejęcia w takiej formule władzy w kraju przez prawicę. Odpalono zatem wielką akcję spychającą do defensywy samego Merza, ze świetnym efektem politycznym. Wystraszony przyszły kanclerz wyrzekł się, niczym jakiegoś diabła, prawicowej koalicji, rzucając się w objęcia socjalistów, a „społeczeństwo obywatelskie” mogło znów odetchnąć z ulgą.
Ale żeby takie batalie prowadzić, trzeba mieć na to szturmowe pieniądze. Więc lewicowo-liberalny rząd Scholza pchał budżetowe fundusze w takie „organizacje non profit”, jak antykapitalistyczna sieć Attac, ekoradykałowie z BUND-u, obrońcy tzw. „praw zwierząt” z PETA, osławiony eko-terrorystyczny Greenpeace czy nawet rozbudowane ad hoc w Niemczech „Babcie przeciw Prawicy”. Różnica pomiędzy Waszyngtonem a Berlinem jest taka, że o ile Trump – zgodnie z regułą, wedle której gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – jest gotów wstrzymać całe finansowanie organizacji NGO, wdając się w konflikt z sądami, byle skończyć z rządową akcją afirmatywną na rzecz postępowej ideologii, o tyle Merz zrobił już na złość socjalistom, a teraz wszystko w Niemczech powróci na stare tory. Tyle że pod rządami czarno-czerwonej koalicji do listy budżetowej dopisze się trochę organizacji kontrolowanych przez nowego kanclerza i jego ludzi.
.To rzecz charakterystyczna, że to ciche finansowanie przez rządy walki politycznej pod szlachetnym pretekstem wspierania „instytucji non profit” stało się już integralną częścią europejskiego modelu demokracji. Amerykańscy republikanie uznają je za chorą tkankę pasożytującą na demokracji i chcą wytępić jako objaw tzw. „głębokiego państwa”. Ale w Europie samo postawienie pytań przez Merza spotkało się z ciężkim zarzutem zbrodni dokonywanej na demokracji. Na niemieckiej lewicy obwieszczono, iż Merz dopuścił się „bezprecedensowego ataku na demokratyczne społeczeństwo obywatelskie”. Trudno o lepszy, a zarazem bardziej zakłamany argument, mający dezawuować dowolnego europejskiego polityka.
Ideologiczny fanatyzm oraz brutalizacja konfliktu politycznego sprawiły, że dziś już nie ma nawet pozorów bezstronności ideologicznej budżetów państw. Więc ten, kto akurat dysponuje pieniędzmi podatnika, będzie nimi dysponować tak, by stanowiły one efektywne narzędzie osłabiające politycznego wroga.
Potężne, powiązane międzynarodowo sieci organizacji pozarządowych, są tu niczym wysunięte placówki bojowe, które – jeśli tylko dostaną pieniądze – równie dobrze zarzucą ludzi propagandą, jak i zorganizują rewoltę uliczną, a w razie potrzeby pomogą unieważnić wybory, które wyszły nie tak, jak miały wyjść. A z kolei szybka globalizacja sprawiła, że jeśli tylko – tak jak dotąd Amerykanie – ma się na to pieniądze, to można za nie podważyć legalnie wybrany rząd w każdym zakątku Ziemi.
Uczciwi liberałowie i umiarkowani konserwatyści, wyobrażający sobie zrównoważoną dystrybucję państwowych pieniędzy na szlachetny rozwój „społeczeństwa obywatelskiego”, powinni się w końcu otrząsnąć ze snu. W epoce globalizacji, fanatyzmu politycznego i „wojny kulturowej” na śmierć i życie pieniądze na organizacje pozarządowe – to ciężka polityczna artyleria, do której trzeba się tylko umieć dorwać. Tymi szturmowymi pieniędzmi niszczy się politycznych wrogów, wciska do głów propagandę i ideologię, prowokuje rozruchy albo obala własne, a jeśli trzeba, to i obce rządy.
