
Lekcje Józefa Piłsudskiego dla Polski AD 2025
Niezależnie od okoliczności Józef Piłsudski nie godził się na to, by porzucić marzenia o Polsce silnej i znaczącej, mającej swoją misję historyczną do zrealizowania. Jeśli uznamy to podejście za megalomanię i złudzenie, to pozostanie nam polityka „ciepłej wody w kranie” – pisze prof. Marek KORNAT
.Historii Polski bez Józefa Piłsudskiego w koronnej roli przywódcy narodu i głównego twórcy niepodległego państwa napisać się nie da, a jeśli już ktoś taki zamysł by powziął, byłaby to historia sfałszowana bądź spreparowana. Bezsprzecznie był on jednym z największych mężów stanu w historii Polski, a w dziejach porozbiorowych – bezspornie największym. Oczywiście nie sposób zestawiać Piłsudskiego z wielkimi polskimi władcami, np. Bolesławem Chrobrym czy Janem III Sobieskim, bo żył w zupełnie innych realiach. Trudno też porównywać go do przywódców duchowych, takich jak Jan Paweł II, Stefan Wyszyński czy August Hlond, ponieważ ich przywództwo miało inny wymiar i charakter (duchowy). Trudno wreszcie zestawiać go z osobistościami uprawiającymi politykę polską w realiach narodowej niewoli, jak Adam Jerzy Czartoryski.
.Nie sposób nie zaznaczyć już na wstępie, że zagadnienia polityki zagranicznej i spraw międzynarodowych to taki obszar działania państwa, w którym aktualność myśli Józefa Piłsudskiego wyraża się najmocniej, chociaż minęło już 90 lat od jego śmierci.
Upływ czasu przyniósł wielkie zmiany, ale Polska pozostaje niezmiennie w tym samym położeniu – między Niemcami a Rosją. Teza Naczelnika, że Polska leży między tymi mocarstwami i poddać się żadnemu z nich nie powinna, bo to oznacza zrzeczenie się przez nią swojej misji historycznej – okazuje się nieprzemijająca. I to jest nieustające wyzwanie. Teza Juliusza Mieroszewskiego, głosząca, że położenie geopolityczne Polski fundamentalnie zmieni się po wyzwoleniu narodów Ukrainy, Litwy i Białorusi spod panowania imperium sowieckiego, niestety nie potwierdziła się. Nastąpiła pożądana emancypacja tych narodów, ale Rosja wciąż pełni rolę głównej siły w Europie Wschodniej, a los Ukrainy obecnie jest przedmiotem ciężkich zmagań, których wyniku nie znamy. Na Zachodzie, owszem, toczy się proces tzw. integracji europejskiej, który przybrał postać usiłowań zbudowania europejskiego superpaństwa, mającego przezwyciężyć ideę państwa narodowego. Organizatorem tego procesu (przy określonym udziale Francji) są Niemcy. W związku z powyższym nie nastąpiło wyjście Polski z położenia, które determinuje sąsiedztwo z Niemcami i Rosją.
Z myśli i dokonań marszałka Piłsudskiego można dziś wyciągnąć cenną lekcję. Przede wszystkim uczył on, że Polska powinna budować swoją możliwie silną pozycję w tym regionie geopolitycznym, w którym się znajduje. Na Zachodzie nie zdobędzie pozycji równej Niemcom czy Francji, nie wspominając już o globalnym naonczas mocarstwie, jakim była Wielka Brytania. Pozycję swoją musi zdobywać w Europie Wschodniej. Wcale nie oznacza to odwrócenia od Zachodu. Ale awans Polski w hierarchii międzynarodowej wymaga umiejętnej polityki wschodniej i regionalnej (na obszarze Międzymorza).
W latach 1919–1920 Piłsudski chciał przebudować Europę Wschodnią (oczywiście po myśli Polski i w drodze osłabienia Rosji). To był jego plan maksimum. Kiedy ta koncepcja upadła, wszedł w życie „plan B” (który Piłsudski zakładał w rezerwie), a była nim inkorporacja określonych terytoriów wschodnich do Rzeczypospolitej, co stało się faktem po pokoju ryskim. Naczelnik Państwa nie uważał go za swoje dzieło, ale też nie uczynił nic, aby go udaremnić.
Józef Piłsudski głosił, że należy liczyć przede wszystkim na własne siły, a dopiero potem na sojuszników. To niezwykle ważna lekcja. Nie oznacza to, że mamy nie szukać sojuszników, nie starać się umacniać zawartych przymierzy. Chodzi o to, aby dostrzegać ich problematyczność. Piłsudski to potrafił. Powiedział pod koniec 1932 r. do francuskiego generała Charles’a d’Arbonneau: „Francja nas porzuci, Francja nas zdradzi”.
Polakom potrzebne jest możliwie silne państwo – to centralna myśl marszałka Piłsudskiego. To nie znaczy, że ma ono dławić wszelką samodzielność czy indywidualność jednostek ludzkich. Winno to być państwo możliwie dobrze zorganizowane i stabilne, bo tylko takie jest w stanie skutecznie się bronić i pomyślnie prowadzić politykę zagraniczną, nie dopuściwszy do ingerencji zewnętrznej w swoje sprawy.
Piłsudski stał również na stanowisku, że nieustannie należy uważać na obce wpływy i im przeciwdziałać. Nie chodzi tylko o wrogów – tych rzeczywistych czy potencjalnych. Także i sojusznicy mogą starać się „rozgrywać Polskę” poprzez podsycanie podziałów wewnętrznych, aby narzucić jej z zewnątrz rozumienie własnej racji stanu. Takie próby są niezwykle groźne. Miały miejsce w dobie przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wystąpiły w Polsce Odrodzonej. Nie brakuje ich w dzisiejszych realiach.
Piłsudski trwał ponadto w przekonaniu, że największym zagrożeniem dla Polski jest Rosja, co nie oznacza, iż lekceważył niebezpieczeństwo ze strony Niemiec. Nie był antyrosyjski dla zasady – jak słusznie uważał historyk i dyplomata Michał Sokolnicki. Był rzecznikiem tezy o imperium rosyjskim jako wrogu numer jeden, z którym trzeba walczyć o urządzenie Europy Wschodniej po naszej myśli. Jest to teza bardzo aktualna także dziś. Piłsudski nie mówił, że porozumienie z Rosją należy całkowicie wykluczyć. Chciał takiej Rosji jako ewentualnego partnera, która przede wszystkim uzna państwowość Ukrainy. Takiej Rosji właściwie nie znalazł, lecz jej szukał. Te starania o „Trzecią Rosję” starannie opisał swego czasu Andrzej Nowak.
W polityce zagranicznej Polski, której kierownictwo marszałek Piłsudski sprawował przez dziewięć niełatwych lat (1926–1935), bronił jej niepodległości i niezbywalności terytorialnego stanu posiadania. Zdołał rozewrzeć „kleszcze” niemiecko-rosyjskie i zawarł dwa układy o nieagresji z rządami w Moskwie i Berlinie. Polityka Polski stała się polityką równowagi. Ani z Niemcami przeciw Sowietom, ani przeciw Niemcom z Sowietami. Pojawiał się pogląd, że była to koncepcja niedająca gwarancji przetrwania państwa, bo mogła być skuteczna dopóty, dopóki obydwa ościenne mocarstwa były osłabione i skłócone. Ten zarzut nietrudno jednak odeprzeć. Na więcej Polski nie było wówczas stać. Każda inna opcja niż polityka równowagi byłaby tylko gorsza, bo jeszcze w czasie pokoju Polsce przychodziłoby dobrowolnie podporządkować się jednemu z zaborczych sąsiadów i służyć jego interesom. Oczywiście nieaktualna jest dzisiaj idea równowagi między Niemcami a Rosją – bowiem te pierwsze, mimo wszystko, są naszym sojusznikiem, a ta druga nawet nie ukrywa zaborczych aspiracji, które nie mogą nie być zwrócone przeciw nam. Aktualne jest jednak towarzyszące koncepcji polityki równowagi założenie o konieczności obrony niezawisłości kraju. Tłumaczyłbym to na język naszych czasów bardzo prosto. Sprzeciwiać się trzeba neoimperializmowi Rosji, ale też budowaniu europejskiego superpaństwa, w którym głos Polski będzie miał znaczenie znikome, a kompetencje zastrzeżone dla rządów poszczególnych krajów będą iluzoryczne.
Szkoła marszałka Piłsudskiego w myśleniu o polityce zagranicznej ze szczególnym naciskiem głosiła zasadę obrony suwerenności kraju. Społeczeństwo polskie nie rozumie dziś, jak wielkim dobrem jest własne państwo, ale tylko wówczas, gdy jest suwerenne (oczywiście w realiach dzisiejszego świata i z poszanowaniem prawa międzynarodowego). Media liberalne wychowują pokolenia w szkole podległości. W takim klimacie nikt nie powinien przejmować się tym, ile uprawnień naszego narodowego państwa zawłaszczą instytucje usytuowane w Brukseli. Czy będą przestrzegane traktaty zawarte w dobrej wierze, czy też nie. Otóż takie podejście do własnego państwa pozostawało absolutnie obce marszałkowi Piłsudskiemu i zgodnie z jego wizją świata zasługiwałoby na szczególne potępienie. Piłsudski żył w innych czasach niż nasze. „Europejskiej integracji” nikt sobie wówczas nie wyobrażał. Warto jednak wspomnieć, jak bardzo zależało mu na tym, aby Polska nie była klientem obcych państw. Troszczył się, aby narzucony na konferencji pokojowej traktat o ochronie mniejszości narodowych i religijnych albo wypowiedzieć, albo rozciągnąć jego zobowiązania na wszystkie cywilizowane państwa. Działając w jego imieniu, dopiął tego celu Józef Beck we wrześniu 1934 r., odmawiając zgody swego kraju na współpracę z Ligą Narodów w stosowaniu przepisów tej umowy.
Niektórzy mogą uznać ten sąd za bezpodstawny, a może i zdumiewający, ale Józef Piłsudski nie ponosi żadnej odpowiedzialności historycznej za klęskę 1939 r. Taktyczny sojusz dwóch ościennych mocarstw totalitarnych oznaczał dla Polski wyrok śmierci. Nie wolno udawać, że jakakolwiek polityka polska mogła zaradzić temu stanowi rzeczy. Kapitulacja na rzecz Niemiec lub podporządkowanie się Sowietom ze strachu przed możliwością antypolskiego paktu Berlin-Moskwa byłaby usiłowaniem leczenia ciężkiej choroby poprzez samobójstwo. Pokonanie polskich sił zbrojnych przez mającą druzgocącą przewagę armię niemiecką w krótkiej kampanii wojennej było faktem, ale była to klęska wolna od hańby. Żołnierz polski bił się na ogół dobrze, co przyznał nawet sam Hitler, przemawiając w Reichstagu.
Należy również pamiętać, że marszałek Piłsudski uczył, iż w polityce zagranicznej nie można nigdy pozostawać biernym. Tę myśl starał się zaszczepić swoim ludziom. Miał świadomość, że trzeba grać takimi kartami, jakie są w danym czasie do dyspozycji. Bierność w polityce uznawał za koncepcję kapitulacyjną. Niezależnie od okoliczności Piłsudski nie godził się na to, aby porzucić marzenia o Polsce silnej i znaczącej, mającej określoną misję historyczną do zrealizowania – w postaci trzeciej siły między Niemcami a Rosją. Jeśli uznamy to podejście za megalomanię albo złudzenie, pozostanie nam polityka „ciepłej wody w kranie”. I właśnie dlatego myśl Piłsudskiego pozostaje aktualna szczególnie dziś, w wyjątkowym momencie przemian geopolitycznych oraz cywilizacyjnych.
.Panuje obiegowa teza, że marszałek Piłsudski dał Polsce niepodległość (albo przynajmniej do jej odzyskania walnie się przyczynił), ale zabrał Polakom demokrację. Brzmi to, owszem, zgrabnie, ale niczego nie tłumaczy. Wyjaśnia wszystko i nic.
Jest prawdą, że w maju 1926 r. dokonał się w Polsce zbrojny przewrót. Prezydent RP i premier rządu prewencyjnie złożyli urzędy, aby uniknąć bardzo realnej i najpewniej przewlekłej wojny domowej. Parlament, wybierając marszałka Piłsudskiego na urząd Prezydenta RP, na swój sposób udzielił mu absolucji z powodu pogwałcenia konstytucji i ex post legalizował zamach stanu. Pozostaje to ewenementem, bo nie był to ani parlament przez niego powołany, ani na nowo wybrany już w warunkach dyktatury.
Prawdą jest, że demokracja parlamentarna została poważnie ograniczona. Nowelizacja konstytucji z sierpnia 1926 r. odwróciła ustrojowy ład w kraju. Przewagę (i to bardzo zasadniczą) Sejmu nad rządem zastąpiono rozwiązaniem, które dawało przewagę rządowi nad parlamentem. Polska nie była w tym kontekście wyjątkiem. Należy zaznaczyć, że na obszarze europejskiego Międzymorza demokracja upadła niemal wszędzie. Ostała się w Czechosłowacji (do 1938) i Finlandii. W tej drugiej do końca przeprowadzano wolne wybory (ostatnie w r. 1936) i działał rząd z mandatu społeczeństwa, lecz przy stosunkowo znacznych kompetencjach wybieranego na sześć lat prezydenta. Zresztą demokracja czechosłowacka była modelem dość osobliwym i można ją nazwać jednak „kierowaną”. Przeprowadzano wybory, ale wciąż krajem rządziła ta sama koalicja kilku partii. Urząd ministra spraw zagranicznych piastował przez siedemnaście lat ten sam człowiek (Edward Benesz).
Teoria państwa polskiego jako organizmu, którym niepodzielnie rządzi „suwerenny Sejm”, będący najwyższym organem władzy publicznej, była pomysłem utopijnym. Rozbity i skłócony parlament nie mógł rządzić efektywnie państwem mającym wielkie trudności wewnętrzne i zagrożonym z zewnątrz. „O naprawę Rzeczypospolitej” nawoływano przed przewrotem majowym dość szeroko – z łamów prasy, z katedr uniwersyteckich, ze strony elit umysłowych. Niezależnie od tego, czy doszłoby do wydarzeń z maja 1926 r. – ustrój państwa wymagał co najmniej poważnej korekty. Nikt oczywiście nie może przesądzać, czy była ona możliwa. Historykowi wypada jedynie powiedzieć, że nikłe były na to szanse bez użycia siły.
Jest prawdą, że w wypadkach majowych poniosło śmierć 370 osób, ale rządząc Polską, Piłsudski używał przemocy w sposób bardzo ograniczony. Walcząc z tzw. Centrolewem, nie spowodowano ofiar śmiertelnych mimo dramatycznego przesilenia latem 1930 r. Pacyfikacja Galicji Wschodniej w tym samym roku pociągła za sobą najwyżej kilka ukraińskich ofiar śmiertelnych.
Studiując opinie zagranicznych kół politycznych o Polsce pod rządami Piłsudskiego, z łatwością daje się uchwycić, że układały się one w formie zasadniczej tezy – iż jest to dyktatura, ale niejako samoograniczająca się. Przywódca tego reżimu mógłby pójść dalej, ale z jedynie sobie wiadomych powodów tego nie robi.
Marszałek Piłsudski diagnozował, że najlepszym rozwiązaniem ustrojowym dla Polski byłaby sytuacja, w której władza wykonawcza byłaby skupiona w rękach jednej osoby, a nie rozproszona. Potrzebny jest więc urząd prezydenta wyposażony w szerokie kompetencje polityczne. To była myśl przewodnia dążeń do zmiany ustawy zasadniczej państwa polskiego, którym patronował Piłsudski.
Józef Piłsudski nie wyobrażał sobie państwa bez dwuizbowego parlamentu i przestrzegania jego niezbywalnych kompetencji w zakresie budżetowania. Nie śniło mu się likwidowanie przemocą partii politycznych (oczywiście z wyjątkiem komunistycznej, która jako stworzona z polecenia wroga miała charakter zewnętrzny, a legalnego działania zabronił jej już „przedmajowy” rząd Grabskiego). Prasa jako najważniejszy ze środków masowego przekazu była cenzurowana, ale ta cenzura zostawiała stosunkowo znaczący zakres wolności słowa nawet na tle państw autorytarnych, nie mówiąc już o totalitarnych. Wybory do samorządu terytorialnego (w tym burmistrzów i prezydentów miast) były do końca istnienia II Rzeczypospolitej wolne.
W konstytucji kwietniowej z 1935 r. – co warto mocno podkreślić – dopuszczono wybór prezydenta w drodze wyborów powszechnych. Miało tak być, gdyby wybierające głowę państwa osiemdziesięcioosobowe Kolegium Elektorów przedstawiło jako kandydata na ten urząd swojego przedstawiciela, a ustępujący prezydent zgłosił innego, korzystając ze swych prerogatyw osobistych.
Mocą ustawy konstytucyjnej prezydenta wyposażono w bardzo rozległe kompetencje, ale jednak nie dano mu prawa weta stanowiącego do ustaw, czyli takiego kroku, który przerywa proces legislacyjny.
Piłsudski uważał, że trzeba wzmocnić państwo polskie, i to państwo w latach 1926–1935 rzeczywiście zostało wzmocnione. Polska nie tkwiła w zacofaniu (jak mówili komuniści), ale się modernizowała, chociaż nie używano wówczas tego słowa. Przeprowadzona reforma szkolnictwa była potrzebna i sensowna. Ustawodawstwo w takich materiach jak prawo karne czy handlowe – było wzorcowe. Nie zaniechano reformy rolnej. Budowano port w Gdyni. Światowy kryzys gospodarczy (1930–1935) nie pozwolił jednak zrobić więcej w zakresie inwestycji gospodarczych i zbrojeniowych.
.Warto podkreślić, że Józef Piłsudski był przywódcą niezwykle skutecznym. W naszych dziejach to wyjątkowe, bo owe dzieje na przestrzeni ostatnich trzech stuleci nie dawały zbyt wielu okazji do udowodnienia tej cechy nawet wybitnym jednostkom. Piłsudski potrafił w najcięższych warunkach odnosić sukcesy, od których zależała pomyślność Polski. Takich cech potrzebowała Polska ówczesna i potrzebuje ich Polska dzisiejsza. Był on bez wątpienia człowiekiem o silnej woli. Nigdy nie ustępował wobec niepowodzeń. Wytrwale dążył do celu, który sobie obrał. Otaczał się gronem ludzi bezwzględnie wiernych, którzy go nie zawodzili. Miał niezwykłe szczęście, co wymyka się racjonalnej analizie. Albo polityk je ma, albo nie.
Przegrywając, Piłsudski nie doznawał całkowitego upadku. Z klęski „budował rzeczy coraz większe” – jak zauważył Józef Beck. Klęską przecież zakończyła się orientacja na współpracę z Austrią, lecz dała Manifest 5 listopada i umiędzynarodowienie sprawy polskiej. Kryzys przysięgowy przyniósł uwięzienie Komendanta I Brygady, ale dodał mu autorytetu, kiedy dobiegły końca zmagania wojenne. Piłsudski więc albo wymykał się klęsce w ostatniej chwili, albo przegrywał chwilowo, dźwigając się po porażce i przechodząc do następnych etapów walki, które okazywały się dla niego zwycięskie.
Piłsudski nie stronił również od podejmowania decyzji niezrozumiałych dla społeczeństwa, ale trafnych i ostatecznie korzystnych dla Polski. Patrzył dalej niż naród. To jego wyjątkowa i nieoceniona zasługa – być może jedna z dwóch największych na rzecz odrodzonego państwa oprócz zwycięskiego dowodzenia w bitwach nad Wisłą i nad Niemnem. Ograniczając się do jednego przykładu, podkreślmy, że wiosną 1920 r. Polska otrzymała ofertę Lenina w sprawie zawarcia pokoju z sowiecką Rosją. Naczelnik Państwa odrzucił ją, ponieważ wyszedł z założenia, że akceptacja warunków porozumienia musiałaby w praktyce skutkować redukcją armii i wystawieniem się na cios ze wschodu, na co Lenin liczył, oszukując Polaków upragnionym pokojem. Piłsudski w odpowiedzi zażądał ewakuacji wojsk sowieckich z terytorium dawnej Rzeczypospolitej w granicach z 1772 r. i podjął walkę o Ukrainę. Każdy inny polityk w Polsce, będąc na jego miejscu, z pewnością przyjąłby ofertę Lenina, ponieważ naród był wyczerpany długotrwałymi wojnami i pragnął pokoju. Piłsudski zdobył się na jeszcze jedną wojnę. Nie osiągnął celu maksimum, jakim było zbudowanie sojuszniczego dla Polski państwa ukraińskiego, ale nie jest jasne, czy bez tej wojny i późniejszej Bitwy Warszawskiej 1920 r. Polska w ogóle by się ostała. Trudno sobie wyobrazić, aby Sowieci zrezygnowali z jej podboju, nie będąc uprzednio pokonanymi w polu, skoro ich celem był terytorialny dostęp do Niemiec.
Józef Piłsudski nie kończył akademii sztabowych. Nie był oficerem żadnego regularnego wojska. Nie był teoretykiem wojny. Ale w roku 1920 stał na czele milionowej armii. Dowodził w „osiemnastej decydującej bitwie świata” (jak to ujął lord D’Abernon) w stylu napoleońskim. Zwycięskim manewrem, używając wielkiego zgrupowania armijnego, osiągnął cel swoich dążeń. Nieprzyjaciel został pod Warszawą pokonany.
Posiadał marszałek Piłsudski wielce cenną zdolność przewidywania przyszłości. Jest ona niezwykłym „przywilejem mężów stanu”, jak napisał zmarły historyk dyplomacji Piotr Wandycz. Relacja rosyjskiego socjalisty Wiktora Czernowa wskazuje, że Piłsudski, występując w Towarzystwie Geograficznym (1912) w Paryżu, z grubsza przewidział przebieg nadchodzącej Wielkiej Wojny. Mówił, że zwycięstwo przyjdzie z zachodu na wschód, najpierw Niemcy pobiją Rosję, a potem Niemcy będą pobite przez mocarstwa zachodnie. Nie miał złudzeń co do niemieckiej oferty budowania państewka polskiego pod koniec Wielkiej Wojny i stanął w kontrze do wielu polskich „aktywistów” upatrujących w tej koncepcji dużą szansę. Nie wierzył w pomyślną przyszłość Ligi Narodów. Po konferencji w Locarno (1925) przepowiedział Europie „pięciolecie spokoju” i nie pomylił się. Trafnie przewidział, że pokojowe ustalenie stosunków z Niemcami i Sowietami da Polsce nie więcej jak 4–5 lat pokoju.
.Wierność imponderabiliom. Pragmatyzm w postępowaniu. Konieczność posiadania wariantów A i B w działaniu. W takich słowach można by najzwięźlej ująć definicję polityki w rozumieniu marszałka Piłsudskiego.