
Moja droga do Ziemi Świętej
Ziemia Święta, a szczególnie Jerozolima, jest kawałkiem ziemi jakby w szczególny sposób dotkniętej Bożą obecnością. Słyszałem to zdanie od wielu osób, także tych niewierzących. Dostatecznie silnego zaakcentowania tego elementu Sacrum zabrakło mi na warszawskiej wystawie – prof. Piotr CZAUDERNA
„Ale wybrałem Jerozolimę, aby tam było moje Imię.”
Druga Księga Kronik 6: 6
„Lecz ja wyjeżdżam pod Golgoty krzyże, Po święte myśli i szkaplerze święte.”
Juliusz Słowacki
.Trwa obecnie w warszawskim Muzeum Narodowym wystawa zatytułowana „Droga do Ziemi Świętej”. Zaciekawia, ale i nieco rozczarowuje. Niektóre eksponaty poruszają zwiedzających, jak na przykład: pielgrzymia flaszka z XII wieku pochodząca ze starożytnej Syrii, osiemnastowieczna grafika Johanna Daniela Herza przedstawiającą wyobrażoną Jerozolimę ze szczegółowymi scenami ze Starego i Nowego Testamentu (wykonana przy pomocy największej miedzianej matrycy do tamtych czasów) czy wreszcie atłasowa kapłańska stuła mająca długość równą Grobowi Pańskiemu, a podarowana w XVIII wieku przez ówczesnego łacińskiego patriarchę Jerozolimy ostatniemu generałowi zakonu bożogrobców, Tomaszowi Nowińskiemu.Jak napisał jeden z biografów Jerozolimy, Matthew Teller, nie jest ona miastem, lecz żywą osobą, która oddycha, mówi i walczy.

.W wystawie zabrakło mi jednak wystarczającego wyeksponowania poczucia Sacrum (w Starym i Nowym Testamencie Jerozolima jest wspomniana aż 800 razy), za to politycznego profanum było w niej aż nadto. Dowiedziałem się z niej między innymi, że nazwa Alei Jerozolimskich pochodzi od małego żydowskiego miasteczka, określanego jako Nowa Jerozolima i założonego poza rogatkami Warszawy, przez co rogatki te zyskały miano „jerozolimskich”. Jednak naprawdę trudno mi zrozumieć co wspólnego z drogami do Ziemi Świętej miał lokalny pogrom żydów dokonany na warszawskim Sewerynowie w roku 1881, który na dodatek był częścią antysemickich wystąpień w całym Imperium Rosyjskim sprowokowanych celowo przez władze carskie. Twórcom wystawy chodziło chyba tylko o to, by ukazać „niemal odwieczny” polski antysemityzm. Dostarczono tez odpowiedniego ideologicznego „kontentu” poprzez wyeksponowanie mocno na siłę współczesnych krajowych wątków politycznych. Osiągnięto to poprzez poświęcenie całej sekcji wystawy sztucznej palmie na Rondzie ONZ i jej połączenie ze strajkiem kobiet oraz walką lewicowych środowisk ze śp. Lechem Kaczyńskim i ówczesnymi władzami Warszawy. Nazwano to nawet palmyzantką ukazującą siłę oporu drzewa. Zabrzmiało to jak dla mnie jak silny, choć z pewnością zamierzony, zgrzyt, mający na celu podkreślić polskie kołtuństwo i wstecznictwo. Towarzyszy temu film wyprodukowany przez twórczynię palmy. Zawarty w nim kadr z twarzami uczestników Marszu Niepodległości przypomniał mi słynne profrekwencyjne spoty z ostatniej kampanii wyborczej.
W swoim życiu miałem okazję odwiedzić Ziemię Świętą kilkukrotnie. Od dawna zbierałem się, by o tych przeżyciach napisać, bo w wyprawie do Ziemi Świętej, czy może lepiej napisać pielgrzymce, jest coś naprawdę wyjątkowego. Mam na myśli jakiś duchowy element, który odróżnia ją od wszystkich innych podróży. Jest to odczucie do tego stopnia silne, że bez chwili zawahania oddałbym za tę jedną peregrynację wszystkie inne swoje wyprawy, a widziałem naprawdę wiele krajów i kilka kontynentów. Ziemia Święta, a szczególnie Jerozolima, jest kawałkiem ziemi jakby w szczególny sposób dotkniętym Bożą obecnością. Słyszałem to zdanie od wielu osób, także tych niewierzących. Jak pisze Matthew Teller, Jerozolima nie miała rzeki, nie miała wartości strategicznej, nie miała zasobów naturalnych i handlowego bogactwa. Miała za to Boga.
Nie jest przypadkiem, że Jerozolima stanowi święte miasto trzech wielkich monoteistycznych religii. Nic dziwnego, że nazywano ją pępkiem świata i tak ukazywano na dawnych mapach. To akurat warszawska wystawa pokazuje bardzo dobrze. Jak napisano w krótkiej internetowej wzmiance, jest ona poświęcona Jerozolimie istniejącej w konkretnej rzeczywistości geograficznej, historycznej i kulturowej, ale także jako przestrzeni wyobrażonej i metafizycznemu celowi pielgrzymek, fantazmatowi podróżników oraz eschatologicznemu kresowi życiowych wędrówek pokoleń wiernych w zaświatach. Przecież to właśnie w Jerozolimie, wedle wielu religijnych tradycji, świat w dniu Ostatecznego Sądu będzie miał swój koniec. To dlatego wielu pobożnych Żydów chce umrzeć w Jerozolimie i być pochowanych na stokach Góry Oliwnej wierząc, że wówczas zmartwychwstaną jako pierwsi.
To w Jerozolimie właśnie, na górze Moria, która stała się potem Wzgórzem Świątynnym, Abraham miał złożyć Bogu w ofierze swego jedynego syna, Izaaka. O nocnej podniebnej podróży Mahometa do świętego miasta na rumaku zwanym Al-Burak pisze pierwszy wers siedemnastej sury Koranu zwanej „Al-Isra” czyli właśnie „Nocna podróż”. Arabska nazwa Jerozolimy brzmi „Bayt al-Maqdis” lub „Al-Quds” i oznacza świętość lub uświęcony dom. Jest ona bowiem trzecim świętym miejscem islamu, po Mekce i Medynie. Zarazem jednak tym świętym miejscem wstrząsają gwałtowne konflikty, nierzadko motywowane religijnie i nie mam tu na myśli tylko czasów najnowszych. Jerozolimę zdobywali Kaananejczycy, Żydzi, Babilończycy, Persowie, starożytni Rzymianie, muzułmanie, krzyżowcy, mamelucy, Turcy, Brytyjczycy i niejednokrotnie kończyło się to istną rzezią jej mieszkańców, a ulice miasta spływały krwią.

.Jerozolima bywa też przez muzułmanów nazywana „Al-Masjid al-Aqsa” czyli „Najdalszym meczetem”. Tak określa ją właśnie Koran. Budowę najpiękniejszej islamskiej świątyni, czyli Kopuły na Skale, rozpoczął pod koniec VII wieku kalif Abd al-Malik ibn Marwan. Mimo że wszyscy mamy przed oczami widok złotej Kopuły na Wzgórzu Świątynnym jako synonimu Jerozolimy, to jednak aż do roku 1959 dach tej świątyni miał ciemnoszary kolor ołowiu. Zgodnie z odwieczną tradycją Skała wewnątrz niej jest miejscem, z którego Pan Bóg zebrał pył, aby uformować Adama, a później – miejscem ofiary Abrahama. Według islamu to stamtąd prorok Mahomet wstąpił do nieba, a na skale pozostał odcisk jego stopy. Tenże sam kalif i jego syn rozbudowali stojący nieopodal wielki meczet Al-Aksa, który jest najstarszą islamską świątynią w Jerozolimie.

.Pierwszy raz byłem w Ziemi Świętej pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Oboje z żoną niezwykle ten wyjazd przeżyliśmy, szczególnie udział w procesji Niedzieli Palmowej, która rozpoczynała się na Górze Oliwnej, prowadziła obok Ogrodu Oliwnego, potem przez Bramę św. Szczepana, ponieważ niedaleko od niej w dolinie potoku Cedron ukamienowano św. Szczepana, pierwszego chrześcijańskiego męczennika (zwana jest też Bramą Lwów ze względu na umieszczone tam herby sułtana Bajbarsa (1223-1227). Nieco dalej, w obrębie murów miejskich widzieliśmy Bramę Złotą, która jest obecnie zamurowana, a ma przez nią przybyć Mesjasz wraz z końcem świata. Nazwy bram Jerozolimy to w ogóle istna poezja. Istniały bramy: Doliny, Łańcuchów, Pieśni, Ogrodu i Piękna, a na wzgórzu świątynnym także: Wybaczenia, Ciemności, Spokoju czy Raju.

.Procesja kończyła się na dziedzińcu kościoła św. Anny zbudowanego przez krzyżowców. Leży on w pobliżu biblijnej sadzawki Bethesda i, jak utrzymuje tradycja, nieopodal zachowanej groty, która jest częścią domu św. Anny, a jednocześnie miejscem narodzenia Matki Bożej. Ledwo dwa dni wcześniej w tej bazylice, która słynie z fenomenalnej akustyki, wyśpiewywałem klęcząc na stopniach prezbiterium chorały z Taize. Do dziś doskonale pamiętam radosny śpiew „Hosanna, Hosanna” i uczestników procesji niosących wielkie palmowe liście, a także widok karmelitańskich zakonnic przyglądających się procesji z dachu pobliskiego kościoła i klasztoru „Pater noster”.. Bardzo się wtedy modliliśmy, aby Pan Bóg pozwolił nam wrócić do Ziemi Świętej wraz z naszymi, małymi wtedy jeszcze, dziećmi. Wydawało się to jednak ze względu na wysokie koszty przedsięwzięcia całkowicie nierealne.

.A jednak… Pan Bóg nas wysłuchał i życie potoczyło się inaczej.
Gdy kilka lat później podjąłem pracę jako lekarz w Rijadzie w Arabii Saudyjskiej i wyjechałem tam na dwa lata z całą rodziną, zgłosiła się do mnie mała grupa pielęgniarek pochodzących z Filipin, a pracujących w moim szpitalu. Wiedząc, że jestem katolikiem, przyszły z pomysłem, aby pojechać do Betlejem w czasie muzułmańskich świąt Id al-Filtr przypadających na zakończenie Ramadanu. Niemal natychmiast się zgodziliśmy, choć wyprawa okazała się być dalece bardziej skomplikowana niż nasze najśmielsze przypuszczenia. Musieliśmy najpierw pojechać zwykłym rejsowym autobusem (podzielonym oczywiście na oddzielne sekcje: męską i rodzinną) z Rijadu do Ammanu, stolicy Jordanii. Stamtąd udaliśmy się do słynnego starożytnego skalnego miasta Nabatejczyków w miejscowości Petra, po czym wróciliśmy, niezwykle piękną krajobrazowo. Drogą Królewską, będącą starożytnym traktem handlowym do Ammanu. Po drodze minęliśmy jeszcze słynny i najlepiej zachowany zamek krzyżowców Al-Karak (oryg. Krak de Moabit).
Zatrzymaliśmy się też na górze Nebo, z której Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną, a do której nie dane było mu wejść. Poczuliśmy się trochę jak sam prorok, gdyż po podjechaniu na pobliskie przejście graniczne do Izraela okazało się, że działa ono tylko w godzinach porannych. Zobaczyliśmy więc z dala wzgórza Jerozolimy, lecz tego dnia nie udało się do naszej Ziemi Obiecanej dostać. Na domiar złego, jordańscy pogranicznicy byli w ogóle bardzo sceptyczni co do możliwości przekroczenia przez nas granicy. Powiedzieli jednak, że możemy wrócić następnego dnia rano. Gdy nadszedł poranek i udaliśmy się ponownie na granicę, Jordańczycy nadal nie chcieli nas przepuścić do Izraela, bo stwierdzili, że owszem my Polacy tam może i wjedziemy, ale Filipińczycy potrzebują wiz, a Izrael z zasady wiz na granicy nie wydaje. Ponieważ Izrael nie utrzymuje oficjalnych stosunków dyplomatycznych z Arabią Saudyjską, nie było możliwości uzyskania owych wiz w Rijadzie. Tym niemniej mając w pamięci nasze modlitwy z naszego poprzedniego pobytu w Ziemi Świętej, byłem jakoś dziwnie spokojny i pełen ufności w opiekę Najświętszej Maryi Panny, co nawiasem mówiąc nie zdarza mi się często.
Jordańskie przejście graniczne było kompletnie puste, poza jedną młodą dziewczyną pochodzenia palestyńskiego z amerykańskim paszportem, która usłyszała nasze negocjacje z jordańskimi oficerami. Podeszła wtedy do mnie i powiedziała, że jej rodzice mają biuro turystyczne w Jerozolimie i mogą podstawić nam autokar po izraelskiej stronie granicy, bo być może nie zdajemy sobie sprawy, że przejście graniczne jest dość daleko od Jerozolimy i Betlejem. Jednak decyzję musieliśmy podjąć natychmiast, jak i umówić się na stosowną opłatę za autobus. Na dodatek wiedzieliśmy, że nasze przejście graniczne położone w sąsiedztwie Ammanu zamyka się o 14.00 i że wracając będziemy musieli skorzystać z innego całodobowego przejścia, które leży ponad 100 km od stolicy Jordanii i że izraelski autobus wysadzi nas po prostu na granicy. Postanowiliśmy się zdać na opiekę Boskiej Opatrzności i tak zrobić, mimo że Jordańczycy twierdzili, że filipińskie pielęgniarki zostaną na pewno przez izraelskie służby zawrócone. Gdy przejechaliśmy przez pas graniczny, który przypominał to, co pamiętam z przejść pomiędzy wschodnią a zachodnią Europą za czasów komuny, zaczęła się prawdziwa zadyma. Co gorsza, musiałem poprosić w imieniu naszej grupy, nie tylko aby wystawić nam na granicy wizy, ale także żeby nie wbijać do naszych paszportów żadnych pieczątek, bo wtedy Saudyjczycy na pewno nie wpuszczą nas z powrotem na swoje terytorium, co dla filipińskich pielęgniarek i dla nas byłoby prawdziwą życiową katastrofą. Po mniej więcej dwóch godzinach negocjacji zjawiła się szefowa zmiany pograniczników, by oznajmić, że ostatecznie zapadła decyzja o wpuszczeniu nas do Izraela i to bez żadnych pieczątek w paszportach.
Odetchnęliśmy z ulgą. Filipińczycy byli tak uradowani, że gdy tylko opuściliśmy terminal graniczny zaczęli robić pamiątkowe zdjęcia. Nie minęło parę minut jak otoczyli nas izraelscy agenci pod bronią żądając wydania filmów z aparatów, co wywołało prawdziwy popłoch. Potem już szło trochę lepiej. Ponieważ był to czas drugiej intifady, turyści i pielgrzymi unikali odwiedzania Izraela, w związku z czym przez punkty kontrolne pod drodze do Betlejem przemknęliśmy jak strzała, a tamtejszy podziemny parking dla autokarów był całkowicie pusty. Podobnie jak i pusta była sama Grota Narodzenia, czego nie doświadczyłem już nigdy później. Stamtąd postanowiliśmy udać się do samej Jerozolimy rozpoczynając nasze zwiedzanie od Góry Oliwnej. Chcieliśmy przejść przez całe stare miasto szlakiem Via Dolorosa odwiedzając Bazylikę Grobu Świętego i zahaczając o Ścianę Płaczu, czyli jedyną pozostałość po tzw. drugiej świątyni jerozolimskiej.

.I tu spotkała nas niespodzianka. Po pierwsze, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, Filipińczycy postanowili nie wysiadać z autokaru. Do dziś do końca nie rozumiem, dlaczego podjęli taką decyzję. Nie wiem, czy bali się ewentualnych zamachów bombowych, które wtedy się zdarzały. Czy też uważali, że Palestyna i Izrael to dwa oddzielne kraje i lepiej pracując w Arabii Saudyjskiej do Izraela nie wjeżdżać? Czy też przeraził ich incydent z bronią na granicy? Po drugie, gdy odwiedziliśmy Ogród Oliwny z drzewami pamiętającymi jeszcze czasy Jezusa, okazało się, że w pobliskiej Bazylice Narodów zaczyna się właśnie msza, a był to dzień powszedni i nietypowa wczesnopopołudniowa godzina.

.A myśmy we mszy świętej nie mieli okazji uczestniczyć od miesięcy, gdyż w Arabii Saudyjskiej funkcjonowanie katolickich kościołów jest surowo zakazane. Po trzecie, okazało się, że pamiętamy niemal wszystko z poprzedniej wyprawy i wędrując przez Via Dolorosa i kręte uliczki starego miasta do Bazyliki Grobu Świętego, a potem do Ściany Płaczu i Cytadeli Dawida ani razu nie zabłądziliśmy.

.Gdy przeszczęśliwi, dołączyliśmy do czekających na nas Filipińczyków, okazało się ku naszemu zdumieniu, że przez cały ten czas nie wysiedli oni ani na chwilę z autobusu! Nie był to jednak koniec problemów. Zgodnie z planem udaliśmy się autobusem do owego drugiego przejścia granicznego leżącego daleko od Ammanu. Był już bardzo późny wieczór, więc zastanawialiśmy się jak dotrzemy na noc do naszego hotelu w stolicy Jordanii. Ale i teraz pełen byłem ufności w Boską Opiekę. Samą granicę przekroczyliśmy na piechotę. Nieoczekiwanie podszedł do nas izraelski oficer i powiedział: „A to wy jesteście tą polsko-filipińską grupą, która wjechała do Izraela bez wiz. Żebyście mi tego więcej nie robili!”. Było już ciemno, a posterunek graniczny leżał w lesie. Nagle jednak okazało się, że czeka tam dokładnie tyle taksówek, ile potrzebowaliśmy, aby wrócić do Ammanu.
Historia pielgrzymek do Ziemi Świętej rozpoczęła się od cesarzowej św. Heleny, która udała się do Jerozolimy w roku 326 po Chrystusie, aby odnaleźć relikwie Męki Pańskiej i odnowić święte chrześcijańskie miejsca [LINK]. Za pierwszą pisemną relację z pielgrzymki do Ziemi Świętej uważa się powszechnie „Itinerarium Burdigalense” napisane przez anonimowego pielgrzyma z Bordeaux w latach 333–334, a więc krótko po podróży św. Heleny. Tekst opisuje podróż z Bordeaux do Jerozolimy i z powrotem, wymieniając miasta, przystanki i miejsca biblijne. Obejmuje zarówno staro–, jak i nowotestamentowe miejsca święte, takie jak: Grób Pański, Golgota, Dąb Mamre czy Sadzawka Bethesda.
Najbardziej znany starożytny diariusz z pielgrzymki do Ziemi Świętej sporządziła jednak pobożna chrześcijanka o imieniu Egeria (znana również pod imieniem Etheria lub Aetheria), pod koniec IV wieku. Prawdopodobnie pochodziła ona z Hiszpanii lub południowej Francji. Rękopis „Itinerarium Egeriae” (Trasa Egerii) został odkryty dopiero w 1884 roku w Biblioteca Nazionale w Arezzo we Włoszech, choć był niekompletny, gdyż brakowało w nim początku i końca. Opisano w nim nie tylko trasę i trudności pielgrzymki, ale Egeria napisała też o swoich duchowych doświadczeniach, jak i ówczesnych praktykach liturgicznych, zwłaszcza w okresie Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy. Ma to nieocenione znaczenie dla zrozumienia wczesnej liturgii chrześcijańskiej i początków praktyk, takich jak procesja Niedzieli Palmowej, cześć Krzyża w Wielki Piątek czy Wigilia Paschalna. Egeria odwiedziła liczne miejsca związane ze Starym i Nowym Testamentem, takie jak: góra Synaj, góra Nebo, czy Edessa (w której widziała grób Apostoła Tomasza). O ile styl anonimowego pielgrzyma z Bordeaux (333) był rzeczowy i suchy, to Egeria (381) pisała zupełnie inaczej – bardzo osobiście i żywo. Oto próbki jej stylu: „Kiedy biskup czyta słowa Ewangelii: »Dziś będziesz ze mną w raju«, krzyki ludzi są tak głośne, że wstrząsają kościołem!” albo „Na Golgocie biskup stoi pod krzyżem, a diakon woła: 'Uklęknijmy!’ Cały tłum płacze, oddając cześć drzewu krzyża. Następnie przy grobie Zmartwychwstania biskup czyta Ewangelię o zmartwychwstaniu Pana, a wszyscy wołają: 'Chwała Bogu na wysokościach!’”.

.Do Ziemi Świętej pielgrzymowali także liczni Polacy, w tym postacie tak znane jak: krakowski mieszczanin – Mikołaj Wierzynek, kronikarz – Jan Długosz czy biskup i sekretarz królewski, Jan Dantyszek. Szczególnie zasłynął swą podróżą Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, zwany „Sierotką”, marszałek dworny, następnie marszałek wielki litewski, kasztelan, a potem wojewoda trocki, wojewoda wileński, wreszcie pierwszy ordynat nieświeski. Jego ojciec, Mikołaj, zwany „Czarnym” posłał mu egzemplarz pierwszej biblii protestanckiej wydanej po polsku w Brześciu Litewskim, aby syn nie zapomniał „przyrodzonej mowy” w czasie licznych zagranicznych podróży. Egzemplarz tej biblii także można zobaczyć na warszawskiej wystawie. „Sierotka” zadziwił całą Europę swoją konwersją na katolicyzm w czasie pobytu w Rzymie jesienią 1566 r. Przyjął go wówczas na audiencji sam papież, Pius V, choć początkowo przejście Radziwiłła na katolicyzm pozostało w tajemnicy. „Sierotka” wyruszył w swą podróż, ponieważ w roku 1575 przysiągł sobie i Bogu, że „jeśli go Pan Bóg ku zdrowiu pierwszemu nawróci, to nawiedzi Grób Święty”. Choroby o podłożu wenerycznym, z której został cudownie uzdrowiony, nabawił się podczas podróży do Rzymu i Paryża w roku 1567.

.Jego podróż do Ziemi Świętej trwała prawie dwa lata (1584-1586). W Jerozolimie przyznano mu godność Rycerza Grobu Pańskiego. W drodze powrotnej został napadnięty we włoskich górach i niemal całkowicie obrabowany. Uratował jedynie pielgrzymią laskę i dwa różańce, które następnie ofiarował jako wota do skarbca klasztoru jasnogórskiego, gdzie znajdują się do dziś. Pamiętnik z podróży do Ziemi Świętej „Peregrynacya Hierozolimitanska” został napisany przez Radziwiłła w języku polskim po powrocie do kraju. Przypuszcza się, że zamysł ogłoszenia diariusza drukiem wyszedł od jezuitów dla upowszechnienia informacji o Ziemi Świętej. W 1601 r. diariusz został przełożony na łacinę pod długim tytułem „Descriptio Peregrinationis Hystriae Dalmatiae Syriae et Sanctae Civitatis Heruzalem Moncarmeli et LIbani”. Diariusz zyskał sobie w XVII i XVIII w. niezwykłą poczytność, o czym świadczą jego liczne wydania łacińskie i polskie, a także tłumaczenia na języki niemiecki i rosyjski oraz francuski (we fragmentach). Sam „Sierotka” nakazał się pochować w stroju pielgrzyma i tak też (wraz z różańcem i laską) przedstawiono go na konterfekcie nagrobnym w rodowym kościele Radziwiłłów w Nieświeżu. W swoim testamencie zaordynował bardzo skromny pochówek. Jak zrelacjonowali jego współcześni: „bez wszelkiej pompy grześć się rozkazał, trumny, aby niczym nie nakrywano, ubodzy ciało, aby nieśli, których bracią nazywał; w pielgrzymskim odzieniu położyć się kazał, a bez tych katafalków, bez niesienia mar próżnych, bez koni ubranych, bez kruszenia kopij, owo zgoła najmniejszej ceremonii nie potrzebował, w czym wszystkim działo się dosyć woli jego”.
Najsłynniejszą jednak polską wyprawę do Ziemi Świętej odbył jeden z naszych narodowych wieszczów, Juliusz Słowacki. Wyruszył on w podróż z Neapolu w końcu sierpnia roku 1836. Wcześniej wahał się bardzo długo, i to nie tylko z powodów finansowych, ale także ze względu na przewidywane niebezpieczeństwa wyprawy, jak i trwającą na Bliskim Wschodzie epidemię dżumy. Na ostatecznej decyzji zaważyło jednak religijne doświadczenie, które stało się jego udziałem. Na dwa lata przed podróżą napisał w liście do swojej matki, Salomei, iż do jego polskiej biblioteki przybyła Biblia w naszym języku, którą często z rozkoszą czyta. Do niej właśnie sięgnął po wskazówkę. Otworzył tekst Pisma Świętego na chybił trafił i nagle rzuciło mu się w oczy zdanie z Listów Apostolskich św. Pawła: „Kościoły Azji (w oryginale napisano „azyjskie”) pozdrawiają was”. To przeważyło.
Dzięki jego pięknym listom do matki oraz szczegółowemu dziennikowi, z którym się nie rozstawał, możemy dokładnie odtworzyć dzieje jego wyprawy. Owocem podróży stał się także słynny poemat „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu”. Przejmuje opis całonocnej modlitwy w Bazylice Grobu Świętego, który poeta zawarł w liście do matki. Oddajmy głos samemu poecie: „Na wspomnienie tej nocy tak miałem rozigrane nerwy, że łzy rzucały mi się do oczu. — Noc u grobu Chrystusa przepędzona zostawiła mi mocne wrażenie na zawsze. O godzinie siódmej wieczór zamknięto kościół — zostałem sam i rzuciłem się z wielkim płaczem na kamień grobu. Nade mną płonęło 43 lamp.

.Miałem Biblię, którą czytałem do jedenastej w nocy. […] O północy dzwon drewniany obudził w kościele księży greckich. Różne wiary, każda mająca swoją mniejszą lub większą zagrodę w tym gmachu, budzić się zaczęły na głos tego dzwonu. Grecka bogata kaplica oświeciła się lampami, na górze ormiański kościółek zapalił także świece i zaczął swoje śpiewy. Kopt, mający małą drewnianą klatkę, przyczepioną do katafalku pokrywającego grób święty, także jak widziałem przez szczeliny zaczął w swojej altance dmuchać na żar i gotować samotne kadzidło. Katolicy także w dalekiej kaplicy zaczęli śpiewać jutrznią — słowem, o północy ludzie obudzili się, jak ptaszki w gzymsach jednej budowy budzą się, świergocąc o wschodzie słońca… Grecy na grobie odprawili mszę, potem Ormianie, o drugiej zaś w nocy ksiądz rodak wyszedł ze mszą na intencją mojej kuzynki [przyp. mój – w rzeczywistości chodziło o Polskę], a ja, klęcząc na tym miejscu, gdzie Anioł biały powiedział Magdalenie: „Nie ma go tu, zmartwychwstał!”, słuchałem całej mszy z głębokim uczuciem”.

.Podobne doświadczenia były i moim udziałem, gdy wzorem poety przepędziliśmy noc w Bazylice Grobu Świętego. Nie zapomnę ani rytuału zamknięcia odrzwi kościoła przy użyciu specjalnej drabiny, do które klucze od VII wieku ma rodzina Nusebeih. Potrzebna jest drabina, bo sam zamek do Bazyliki znajduje się bardzo wysoko, a otwiera oraz zamyka go od XII wieku mocą przywileju nadanego przez sułtana Saladyna inna arabska rodzina – Judeh. Drabina ta wciągana jest następnie przez klapę w drzwiach do wnętrza Bazyliki i od XVIII wieku znajduje się zawsze w tym samym miejscu pod oknem kościoła. Cała ta skomplikowana procedura jest częścią utrwalonego Status Quo pomiędzy poszczególnymi wyznaniami, które zostało nawet objęte patronatem UNESCO. Nawet niewielkie odstępstwa od Status Quo grożą wybuchem protestów i awantur między mnichami. Na przykład w 2020 r. wybuchła wściekła bójka, gdy koptyjski mnich przesunął swoje krzesło zasłaniając pole widzenia mnicha etiopskiego.

.Nigdy też, podobnie jak Juliusz Słowacki, nie zapomnę kolejnych nabożeństw w różnych rytach w Edykule Grobu Pańskiego położonej w starodawnej rotundzie zwanej Anastasis, jak i zakonników rożnych odłamów chrześcijaństwa wędrujących po Bazylice i pozdrawiających się nawzajem machaniem kadzielnic. Wszystko to napełniło nasze serca jakąś prostotą i świętością, by strawestować samego Słowackiego. Poeta zatrzymał się później jeszcze na sześć tygodni w ormiańskim klasztorze św. Antoniego (Betcheszban) w Ghazir pod Bejrutem i tamże napisał swe arcydzieło, poemat „Anhelli” zainspirowany właśnie nocą spędzoną przy grobie Chrystusowym.

.Warszawska wystawa pokazuje też słynny Cud Świętego Ognia, który ma miejsce w Rotundzie Grobu Pańskiego w każdą prawosławną Wielką Sobotę. Niemiecki dziennikarz, Paul Badde opisał to szczegółowo w swej książce „Twarzą w twarz”, jednak pierwsze wzmianki na temat tego cudu pochodzą sprzed 1200 lat. Patriarcha wschodni Jerozolimy wchodzi do Grobu Pańskiego bez zapałek czy zapalniczki. Przed wejściem zdejmuje szaty liturgiczne i jest dokładnie przeszukiwany. Wchodzi do wnętrza Edykuły Grobu trzymając jedynie cztery pęki niezapalonych świec. Każdy z nich liczy dokładnie 33 świece, jako symbol trzydziestu trzech lat ziemskiego życia Jezusa Chrystusa. Za nim podąża patriarcha Kościoła Ormiańskiego, który jako jedyny ma prawo obserwować cudowne zdarzenie z przedsionka Grobu Chrystusa, czyli tzw. komory Anioła (miejsca objawienia nowiny o Zmartwychwstaniu Jezusa dwóm Mariom: „Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego.Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział”). Patriarcha Wschodni klęka samotnie przy kamieniu, na którym położono ciało Jezusa. Modli się żarliwie prosząc Jezusa Chrystusa o błogosławieństwo dla wiernych. Wtedy z kamienia wyłania się nagle niebieskawe zimne światło i zapala lampę oliwną na płycie nagrobnej, od której patriarcha odpala swoje świece.

.Jak mówią prawosławni: „Ten ogień spada w stu procentach z nieba. To jest absolutnie nadprzyrodzony proces. Ten ogień nie jest wskrzeszony ludzką ręką!”. I choć to sam patriarcha przekazuje Święty Ogień pozostałym osobom znajdującym się w Bazylice, zaczynając od przedstawiciela Kościoła Ormiańskiego, to tysiące naocznych świadków, potwierdza, że zejściu Ognia często towarzyszą tajemnicze, głośne grzmoty, błyski, błyskawice oraz samoistne odpalenie lamp i świec znajdujących się w różnych miejscach Bazyliki. Co więcej, podobno w niewyjaśniony dotychczas sposób, przez pierwszych kilka minut od momentu zejścia ognia, płomień świec odpalonych od lampy nie parzy!



