Balon gniewu pęcznieje. List do polskiego biznesu
Od rozmowy o podwyższeniu podatków od dochodów, od działalności gospodarczej, przepływów kapitałowych, spadków albo niszczenia środowiska nie uciekniemy – pisze Rafał WOŚ
Szanowni Silni i Wpływowi!
.Piszę do Was, bo wiem, że jesteście pragmatyczni. Dowiedliście tego nie raz. Ostatnio, szokując liberalnych polityków tym, jak bezboleśnie odnaleźliście się przy nowej władzy. Ani Wam za to nie klaszczę, ani Was nie potępiam. Każdy, kto zna trochę naturę biznesu (czy szerzej – kapitalizmu), wiedział, że tak będzie.
Piszę do Was w innej sprawie. Chciałbym zaapelować do Waszego pragmatyzmu i zasugerować, byście się podzielili. Nie traćmy czasu na bezprzedmiotowe przekomarzanki, że nie macie czego dzielić.
Dochód narodowy w Polsce po roku 1990 wzrósł jakieś siedem razy. To statystyczne wyliczenie „na głowę” mieszkańca. Ale oczywiście wszyscy dobrze wiemy, że to „na głowę” nie znaczy, że każdemu obywatelowi poziom życia podskoczył tyle samo. Są twarde dowody na to, że w Polsce po roku 1990 wzrosły zarówno nierówności dochodowe, jak i majątkowe (możemy się jedynie spierać o to, czy w ostatnich kilku latach spadają, czy raczej tylko przestały rosnąć). Przez całe lata wzrost płac nie nadążał za produktywnością (ostatnio już nadąża, ale o odrobieniu strat na razie mowy nie ma).
Wszyscy umiemy liczyć i nie udawajmy, że tak nie jest. Polska gospodarka bardzo się w ostatnich trzech dekadach rozwinęła, ale to Wy na tym najbardziej skorzystaliście, zgarniając większość owoców tego wzrostu.
Nie oskarżam Was
.Historia świata (a zwłaszcza kapitalizmu) dobrze zna takie przypadki. W zasadzie zawsze jest podobnie. Ciastko rośnie, a nadwyżka dzielona jest w sposób nierówny. Tak działa kapitalizm. To cecha zapewniająca mu niezwykły wigor. Ale jednocześnie wmontowany w samo jego serce mechanizm samozniszczenia. Taka bomba z opóźnionym zapłonem. Działa ona tak: ci, którym przypadło mniej, nie mają zbyt wielu okazji, by się przeciwstawić. Poczucie niesprawiedliwości i grona gniewu zaczynają jednak w nich dojrzewać. Z kolei Wy, zwycięzcy, macie wszelkie zasoby potrzebne ku temu, żeby ogłosić, że premiujący ich sposób podziału bogactwa jest „optymalny”. Żaden zwycięzca nie przyzna, że swój sukces zawdzięcza przypadkowi. W Polsce po roku 1989 też tak było. Słyszeliśmy raczej, że skoro wygraliście, to widocznie Wam się to należało. Bo byliście pracowici, pomysłowi i obrotni. I odwrotnie. Ci, co przegrali, byli najpewniej mniej zaradni, głupsi lub bardziej leniwi. Nic na to nie poradzimy – mówiliście – widocznie jesteśmy lepsi. W sumie dobrze więc, że wyszło tak, jak wyszło.
Jeśli jednak poczucie wykluczenia z jakiegoś sukcesu trwa zbyt długo i jest zbyt dojmujące, wtedy również ci przegrani zaczynają znajdować sposoby, by zażądać korekty. Aby nie musiało się to odbywać drogą krwawych rewolucji, wymyślono demokrację. Demokracja daje luzerom teoretycznie takie samo prawo głosu jak Wam, co pomaga wymusić korektę. Oczywiście Wy, silni, macie niezliczone sposoby, by ten proces samonaprawy rozregulować. Możecie blatować się z politykami, dominować w systemie sądowniczym, kontrolować media, budować wsparcie eksperckie. I to przez lata robiliście. Nie Wy jedyni. Tak samo było w Ameryce, Wielkiej Brytanii czy Francji. Pamiętajcie jednak, że gdy to robicie, balon gniewu pęcznieje.
Oczywiście nie wiadomo, kiedy pęknie. Jedni twierdzą, że już pękł i że mamy w Polsce oraz w innych miejscach populistyczną rewoltę. Inni zauważą, że jak się tym naszym „populistom” z PiS-u przyjrzeć bliżej, to koniec końców nie są oni tak radykalni, jak lubią się przedstawiać. A premier Morawiecki to postać, która doskonale odnajduje się zarówno u Kaczyńskiego, jak i wcześniej w gronie doradców premiera Tuska. Wszystko to jednak tylko technikalia. Nie zbaczajmy z tematu.
Przesłanie jest takie, że powinniście się podzielić. Dla Waszego i naszego dobra. Nie tylko dlatego, że tak się godzi i że po to jesteśmy jedną wspólnotą polityczną, żeby się dzielić wspólnie wypracowanymi owocami (bo to po chrześcijańsku, w zgodzie z ideałami humanizmu). Ale również dlatego, że jak się nie podzielicie teraz, to w końcu i Wy przegracie. Bo jak wściekłych barbarzyńców będzie zbyt wielu, to oni w końcu po Was przyjdą. Nie pukajcie się w czoło, myśląc, że to niemożliwe. Wielu już się w historii pukało. A potem nie było im do śmiechu.
Jak się dzielić?
Są na to różne sposoby. W złotych czasach zachodniego kapitalizmu tamtejsi silni i potężni dzielili się (ze strachu przed Sowietami i powrotem hitleryzmu) na dwa sposoby. Po pierwsze, po wytworzeniu wartości ekonomicznej w gospodarce. Czyli w formie tzw. redystrybucji. Głównie poprzez podatki bezpośrednie. O stawkach krańcowych sięgających czasami nawet 90 proc. Dziś wielu uważa, że uniemożliwiają to globalizacja i optymalizacja podatkowa. To po części prawda, ale nie do końca. Od rozmowy o podwyższeniu podatków od dochodów, od działalności gospodarczej, przepływów kapitałowych, spadków albo niszczenia środowiska nie uciekniemy. I Wy też nie uciekajcie.
Może lepiej dziś oddać trochę, niż utracić wszystko za dwie dekady. Nie pieklijcie się więc, gdy będą się w najbliższym czasie pojawiać pomysły takie jak gwarantowany dochód podstawowy (1000 plus dla każdego) i skrócenie czasu pracy za te same pieniądze. Potraktujcie to jako inwestycje. W Polskę, społeczeństwo i w bezpieczeństwo swoje oraz swoich potomków.
Drugi sposób dzielenia się bogactwem polega na predystrybucji
Czyli na podzieleniu bogactwa, zanim zostanie ono wyprodukowane w gospodarce narodowej. Brzmi to być może paradoksalnie (jak można podzielić coś, co nie zostało jeszcze wyprodukowane), lecz paradoksalne żadną miarą nie jest. Predystrybucja to po prostu inne, trochę bardziej sprawiedliwe ułożenie relacji pomiędzy czynnikami produkcji (głównie pracą i kapitałem), jeszcze zanim dojdzie do ich tworzącego wartość spotkania. Rodzajem predystrybucji jest na przykład zwiększenie roli związków zawodowych lub rad pracowników w funkcjonowaniu zakładu. Nie bójcie się tego. Nie bądźcie kolejnym wcieleniem polskich panów folwarcznych i fabrykantów, którzy nie znosili żadnych aspiracji pracowników do współdecydowania o losach firmy.
To Wam się po prostu nie opłaca. Niejedno badanie wskazało, że przedsiębiorstwa traktujące pracowników podmiotowo wygrywają. Dzieje się tak dlatego, że potrafią uruchomić głębokie pokłady innowacyjności tkwiące w ludziach. Autorytarni wyznawcy zasady „tylko ja wiem, co dla mojej firmy jest najlepsze” muszą przegrać. Jeśli jeszcze do tego pomyślicie, że budowanie nowoczesnych, antyautorytarnych przedsiębiorstw uruchamia to, co najlepsze w całym polskim społeczeństwie, i przyczynia się do tworzenia prawdziwej i trwałej demokracji, w zasadzie nie ma się co wahać. To jest właśnie ta droga, którą powinniście pójść.
.Nie będę Was dłużej zanudzał, bo jesteście ludźmi zajętymi. Gdybyście chcieli się dowiedzieć, jakie są głębsze polityczne, ekonomiczne i społeczne uzasadnienia propozycji, którą Wam tu składam, zajrzyjcie do moich dwóch książek – „Dziecięcej choroby liberalizmu” i „To nie jest kraj dla pracowników”. Wierzę, że podejmiecie mądrą decyzję.
Rafał Woś
Tekst ukazał się w nr 6 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].