
Wybudzanie pacjenta znanego jako V4
Rosyjska agresja na Ukrainę postawiła V4 przed zasadniczym problemem. Oznaczała powrót geopolitycznego postrzegania świata na osi Zachód – Wschód i wywołała wśród elit i społeczeństw znacznie większą potrzebę określenia się na tej osi – pisze Maciej RUCZAJ
.Przez kilka ostatnich lat autor tego tekstu, odpowiadając na pytania dotyczące stanu współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej (V4), mówił, że znajduje się ona w stanie sztucznego uśpienia. Oddycha jeszcze, ale nic więcej. Następnie dodawał, że jest to stan poważny, ale tymczasowy, nie oznacza śmierci i daje możliwość powrotu. Jednak tych, którzy podobnie jak zmarły w ubiegłym tygodniu czeski prymas Dominik Duka, nadal wierzyli w sens budowania wspólnoty na fundamencie wspólnego dziedzictwa Europy Środkowej, było coraz mniej.
I nagle – temat powrócił. Już nie tylko jako worek treningowy dla zagorzałych liberalnych przeciwników formatu, którzy niezależnie od okoliczności uważają Grupę za symbol zacofania i geopolitycznej reorientacji na Wschód.
Dzisiaj znaczenie V4 podkreśla w swojej deklaracji programowej powstający w Czechach nowy rząd Andreja Babiša. Atmosferę „nowego początku”, nie tylko w stosunkach wzajemnych, ale także regionalnych, można było odczuć w Pradze podczas krótkiej wizyty prezydenta Słowacji Petera Pellegriniego w pierwszych dniach listopada. O intensyfikacji współpracy pozytywnie mówiono również w zeszłym tygodniu w Bratysławie, gdzie z Pellegrinim spotkał się prezydent Karol Nawrocki. Ogłosił on, że chce wzmocnić aktywność Polski w regionie, zaniedbaną przez rząd Donalda Tuska. W związku z tym 24 listopada odwiedzi Pragę, a następnie uda się na Węgry na szczyt prezydentów Grupy. Czy to oznacza, że rozpoczęło się wybudzanie pacjenta znanego jako V4?
Wyszehrad umarł…
.Współpraca trzech (a po rozpadzie Czechosłowacji czterech) krajów w obszarze „między Niemcami a byłym Związkiem Sowieckim” od początku była podatna na wahania związane ze zmianami rządów w poszczególnych państwach. Zwłaszcza w momencie, gdy osiągnęła swoje pierwotne wspólne cele, co do których panowała zgoda wśród elit politycznych – likwidacja dziedzictwa RWPG i Układu Warszawskiego, a następnie przystąpienie do NATO i UE.
Cykle polityczne w stolicach nad Wisłą, Dunajem i Wełtawą jak na złość nie chciały się zsynchronizować. Kiedy Babiš, Fico i Orbán próbowali zablokować w 2015 r. „kwoty migracyjne”, środkowoeuropejską jedność złamała premier Ewa Kopacz. Kiedy po 2016 r. konserwatywne rządy w Warszawie i Budapeszcie chciały zacieśniać współpracę regionalną, Czechy i Słowacja patrzyły na te wysiłki z nieufnością, nie chcąc dzielić z nimi losu „trędowatych” polityki europejskiej. Ostatnio idea „reaktywacji Wyszehradu” pojawiała się w wypowiedziach słowackich polityków po powrocie do władzy Roberta Ficy jesienią 2023 roku. Entuzjazm Bratysławy szybko schłodziła rzeczywistość w postaci braku zainteresowania ze strony Pragi i Warszawy, a przede wszystkim napięcia między Warszawą a Budapesztem, które po objęciu stanowiska przez Donalda Tuska przerodziło się w otwarty konflikt.
Rosyjska agresja na Ukrainę postawiła V4 przed zasadniczym problemem. Oznaczała powrót geopolitycznego postrzegania świata na osi Zachód – Wschód i wywołała wśród elit i społeczeństw znacznie większą potrzebę określenia się na tej osi. Przynajmniej w pierwszej fazie konfliktu nie chodziło o zwykły spór polityczny, ale o kwestię egzystencjalną, dotyczącą zarówno pewnego ideowego rdzenia społeczeństwa, jak i podstawowego warunku istnienia państwa – bezpieczeństwa narodowego. W związku z tym spowodowała także głębszy niż zazwyczaj kryzys współpracy wyszehradzkiej, najpierw likwidując silny dotychczas sojusz polsko-węgierski, a po objęciu władzy przez Ficę wstrząsając dotąd pozornie nietykalną konstrukcją „specjalnych relacji” czesko-słowackich.
Wydaje się, że ta atmosfera jest już w dużej mierze przeszłością, jak pokazały tegoroczne wybory prezydenckie w Polsce i parlamentarne w Czechach. W Polsce bezpieczeństwo pozostaje przedmiotem politycznego konsensusu, tak więc temat nie znalazł się na pierwszym planie kampanii wyborczej. Zarazem nie da się zaprzeczyć, że zmieniło się polityczne i społeczne nastawienie do wojny na Ukrainie.
W wyborach czeskich kwestię „orientacji geopolitycznej” kraju wybrała jako główny temat kampanii koalicja rządząca – i poniosła porażkę. Nie oznacza to, jak chcieliby bardziej emocjonalni komentatorzy, że Europa Środkowa zamienia się w „grupkę na odległość cuchnącą kolaboracją z Rosją”, chociaż Orbán odgrywa w tej grze co najmniej niejednoznaczną rolę, a pragnienie Ficy, aby w przyszłości „znormalizować” stosunki z Moskwą, jest niestety szczere. Gwałtowny rozwój sytuacji na arenie międzynarodowej, zmiany zachodzące wewnątrz UE i wewnętrzne napięcia w naszych społeczeństwach z jednej strony, a z drugiej przejście wojny Rosji z Ukrainą do „fazy okopowej”, stworzyły po prostu znacznie bardziej złożone, mniej czarno-białe warunki, w których rządy i wyborcy muszą podejmować decyzje.
Niech żyje Wyszehrad+?
.Na pierwszy rzut oka nie zmienia to nic w sprawie przyszłości V4. Nadal blokuje ją spór między Tuskiem a Orbánem i brak wzajemnego zaufania w podstawowych kwestiach bezpieczeństwa związanych z imperializmem rosyjskim. Obaj przywódcy symbolizują ponadto walczące „internacjonalizmy” liberałów i narodowych konserwatystów. Można jednak oczekiwać, że temat współpracy regionalnej nie będzie już tak łatwo ignorowany. Wybory w Czechach zmieniają „równowagę sił” w regionie, a polityka Tuska ewoluuje w kierunku większej – przynajmniej retorycznej – asertywności wobec Brukseli. Ponadto polski premier ma teraz przeciwwagę w postaci aktywnego prezydenta Nawrockiego, który zadeklarował, że chce położyć kres bierności Warszawy na kierunku południowym. Przede wszystkim jednak zasadniczo zmienia się środowisko, w którym funkcjonują nasze państwa.
Kiedy w zeszłym tygodniu w Brukseli głosowano nad celami klimatycznymi UE do 2040 r., tylko cztery kraje – właśnie Polska, Czechy, Słowacja i Węgry – opowiedziały się przeciwko nim. To właśnie presja ze strony Brukseli jest najbardziej oczywistą przyczyną, dla której V4 może powrócić. Pomimo przepaści, która teoretycznie dzieli Warszawę i Budapeszt, wszystkie cztery kraje zaskakująco dobrze zgadzają się obecnie co do sprzeciwu wobec polityki klimatycznej Unii, która może brutalnie uderzyć w gospodarstwa domowe i przemysł w Europie Środkowej. Sprzeciwiają się również próbom przeniesienia na region Europy Środkowej zachodnich problemów związanych z niekontrolowaną migracją. Nawet „nadzieja europejskich liberałów”, Donald Tusk, już w zeszłym roku publicznie oświadczył, że Polska nie wprowadzi paktu migracyjnego, a obecnie chwali się odroczeniem wejścia w życie systemu ETS2.
Głosowanie nad celami klimatycznymi pokazało jednocześnie słabość V4: po zniesieniu prawa weta w większości europejskich polityk cztery państwa nie wystarczają nawet do utworzenia mniejszości blokującej, a co dopiero do przeforsowania zmian. Również dlatego 10 lat temu Polska rozpoczęła realizację projektu Trójmorza, który rozszerzał wyszehradzką Europę Środkową na północ i południe. Rosyjska inwazja na Ukrainę była pod tym względem znaczącym impulsem, ponieważ w oczywisty sposób wskazała na konieczność wzmocnienia połączeń infrastrukturalnych i energetycznych między krajami regionu – nie tylko ze względów ekonomicznych, ale także bezpieczeństwa. Ponadto oznaczała nieoczekiwanie aktywne wejście krajów „między Niemcami a Rosją” na pierwszy plan polityki europejskiej: ich (z wyjątkiem Węgier) ogromna presja na wsparcie walczącego Kijowa po raz pierwszy spowodowała zmianę kursu polityki całej UE.
Chociaż wojna stała się następnie czynnikiem dzielącym V4, pokazała też potencjał rozszerzonego regionu, gdy mówi jednym głosem. Karol Nawrocki w swoim przemówieniu inauguracyjnym mówił zatem o budowaniu trwalszej współpracy krajów wschodniego skrzydła NATO aż po Skandynawię. Podobnie myślał prawdopodobnie Patrik Nacher, wiceprzewodniczący czeskiego ANO, kiedy wspomniał kilka dni temu „o rozszerzeniu V4 do formatu V12”.
Osiągnięcie porozumienia w takiej grupie byłoby oczywiście jeszcze trudniejsze niż w czwórce. Formaty takie jak V4 są jednak użytecznymi narzędziami do realizacji własnych interesów, a nie „przyjaźni na śmierć i życie”. Jest to ich słabość, ale także zaleta – nie wymagają one pełnej identyfikacji, ale mogą pomóc tam, gdzie państwa są ze sobą zgodne. Obecnie takich obszarów jest raczej więcej niż mniej, wymagają one jednak myślenia w kategoriach innych niż krótkoterminowy zysk, lokalne spory polityczne i leczenie postkolonialnych kompleksów europejskich peryferii.
Nowa Europa Środkowa w nowym świecie
.Europa Środkowa to dziś inne miejsce niż dziesięć lat temu. Nie tylko rozwinęła się gospodarczo, ale także odkryła zalety wzajemnych powiązań. Handel między Polską a Czechami lub Polską a Słowacją wzrósł w tym czasie kilkukrotnie, podobnie jak ruch turystyczny. Powstaje w ten sposób nie tylko żyźniejsze niż kiedyś podglebie dla współpracy politycznej, ale także społeczna świadomość, że kooperacja w ramach „nowej Europy” po prostu się opłaca. Jest to atut, który może mieć kluczowe znaczenie w kontekście dzisiejszych wyzwań makroekonomicznych.
Oczywiste jest, że dotychczasowy model wzrostu gospodarczego w Europie Środkowej, oparty na taniej sile roboczej, napływie inwestycji zagranicznych i relacjach podwykonawczych z Niemcami, dobiega końca. Jeśli chcemy dalej się rozwijać, musimy szukać nowych dróg, a jedną z nich jest właśnie integracja regionu, który charakteryzuje się większą dynamiką, mniejszym nasyceniem rynku i mniejszymi regulacjami niż „stara Unia”.
Europa Środkowa jest dziś bardziej pewna siebie. Problemy gospodarcze Słowacji są powszechnie znane, jednak w zeszłym tygodniu podczas dużego kongresu konserwatystów w Bratysławie nikogo nie zaskoczyła dyskusja panelowa „Dlaczego życie na Słowacji jest lepsze?”, podczas której grupa „emigrantów” z Europy Zachodniej szczerze zachwycała się poczuciem bezpieczeństwa i poziomem usług publicznych. Kompleks Europy Zachodniej, który „nowym państwom członkowskim” przypisywał rolę albo pilnych „pupilków naszej pani nauczycielki”, albo problemowych uczniów z gorszej dzielnicy, stopniowo zanika.
Niezależnie od tego, co myślimy o reprezentacji politycznej poszczególnych krajów, to właśnie Europa Środkowa zachowała najwięcej zdrowego rozsądku w kwestiach takich jak migracja, energetyka jądrowa czy zielona transformacja. Dopiero teraz w starej Unii pojawia się więcej pragmatyków, którzy również to zrozumieli i chcieliby rozpocząć odwrót od ideologicznych polityk epoki progresywnej rewolucji. W tej napiętej atmosferze nawet mniejszość państw, która jest w stanie jasno wyartykułować, że król jest nagi, może odegrać rolę katalizatora zmian. Jeszcze pięć lat temu Polska pozostawała całkowicie osamotniona w swoich próbach przeciwstawienia się Brukseli w niektórych obszarach. Dzisiaj presja na jedność i konformizm słabnie, a przykład takiej grupy buntowników może ośmielić innych. Europę Środkową do tej roli dodatkowo predestynuje instynktowna nieufność wobec utopijnych idei lepszego świata, wyniesiona z czasów zniewolenia.
.Nasz region czekają również zasadnicze decyzje geopolityczne. Kluczowa pozostaje kwestia wyboru „między Wschodem a Zachodem” w obliczu imperialnej polityki Rosji. Pozostaje ona główną przeszkodą dla zacieśniania więzi, chociaż rzeczywistość polityczna jest znacznie bardziej złożona, niż sugerują to etykiety mediów, wystarczy choćby spojrzeć na wzrost produkcji słowackiego przemysłu zbrojeniowego pod rządami Ficy – oczywiście w dużej mierze na potrzeby Ukrainy. Niemniej jeśli Budapeszt będzie chciał budować tożsamość grupy w oparciu o „sojusz antyukraiński”, o czym mówił kilka dni temu Balázs Orbán, nie uda się przywrócić wzajemnego zaufania. Przede wszystkim nie jest jasne, jakie korzyści, poza wyborczymi dla Viktora Orbána, mogłoby przynieść takie podejście V4 jako całości. Paradoksalnie nie wydaje się, aby rozwiązanie tego problemu musiało być aż tak odległe. „Pośrednikiem” mógłby być Trump i jego nacisk na wyższe wydatki na zbrojenia lub współpracę energetyczną z USA, które ograniczą pole manewru dla ewentualnej „kreatywności” dyplomacji słowackiej lub węgierskiej. Pokazała to również wizyta Orbána w Białym Domu w zeszłym tygodniu, której wynik był dość dwuznaczny: Budapeszt wynegocjował wprawdzie odroczenie amerykańskich sankcji na import rosyjskiej ropy i gazu, ale jednocześnie zbliżył się do USA w strategicznej dziedzinie paliwa jądrowego i zobowiązał się do zakupu amerykańskiego LNG, co w dłuższej perspektywie może w końcu przynieść ograniczenie zależności od Rosji.
Zmienia się cały kontekst polityki międzynarodowej. We wrześniu przed niemieckimi ambasadorami Friedrich Merz wezwał do powrotu do twardego realizmu w rzeczywistości nowego, wielobiegunowego świata, w którym konieczne jest dbanie o interesy narodowe i budowanie strategicznych partnerstw. Byłoby naiwnością sądzić, że ten „nowy realizm” nie znajdzie odzwierciedlenia w stosunkach wewnątrz UE, w której peryferie mogą służyć co najwyżej jako szansa dla stagnującej niemieckiej gospodarki. Podobnie w dziedzinie obronności wszyscy już wiedzą, że amerykański parasol nad Europą nie potrwa wiecznie.
Jedynym dostępnym rozwiązaniem „na teraz” dla obu tych wyzwań są regionalne i dwustronne sojusze, do których naturalnymi kandydatami są najbliżsi sąsiedzi. W ciągu ostatnich dwóch lat Polska skupiała większość swojej energii w tym zakresie na obszarze Morza Bałtyckiego, ale jednocześnie wzmacniała strategiczne powiązania z Francją czy Wielką Brytanią. Rząd Tuska zaniedbał kierunek południowy, ale temat ten znalazł swojego rzecznika w osobie prezydenta Nawrockiego. W zeszłym tygodniu w Bratysławie rozmawiał z Pellegrinim między innymi o wsparciu dla słowackiej dywersyfikacji źródeł gazu poprzez polskie terminale LNG oraz o wspólnych projektach w przemyśle obronnym.
Większa aktywność Polski w ramach Grupy Wyszehradzkiej jest, obok wpływów Trumpa, kolejnym kluczowym sposobem na utrzymanie całego regionu z dala od wpływów rosyjskiej dyplomacji. „Polska jest dla Słowacji polisą ubezpieczeniową w dziedzinie bezpieczeństwa” – oświadczył Pellegrini po spotkaniu z Nawrockim. Jego polski odpowiednik mówił z kolei o „odpowiedzialności Polski za bezpieczeństwo regionu”. Wizyta prezydenta Nawrockiego wskazała zatem, że konstruktywna współpraca i aktywność mogą być lepszym lekarstwem na geopolityczne „rozbieżności” niż ostentacyjne ignorowanie partnerów, które Warszawa praktykowała wobec południa przez ostatnie dwa lata.
Stowarzyszenie awanturników w czasie przełomu
.Krytycy V4 lubią nazywać ją „stowarzyszeniem awanturników”, które zbudowało sobie negatywną sławę poprzez opór wobec pomysłów innych, a nie konstruktywny wkład w politykę europejską. Jednak z dłuższej perspektywy czasowej wiele z tych dawnych „awantur” wywoływanych przez Grupę Wyszehradzką wydaje się raczej głosem rozsądku w szalonych czasach.
Czas przełomu, w którym żyjemy, będzie oznaczał budowanie nowych hierarchii politycznych, nowe zagrożenia, ale także nowe możliwości. Współpraca regionalna jest najlepszym sposobem na zwiększenie znaczenia politycznego poszczególnych krajów w tej grze. Niestety, otwarte pozostaje pytanie, czy Europa Środkowa ma liderów, którzy rozumieją ten potencjał i są w stanie go zrealizować.
Artykuł ukazał się pierwotnie w czeskim tygodniku „Echo” (Echo24.cz). Jest także publikowany na Słowacji w dzienniku „Postoj” (postoj.sk).


