Jan ROKITA: Prewencyjna eliminacja

Prewencyjna eliminacja

Photo of Jan ROKITA

Jan ROKITA

Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".

Ryc.: Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Georgescu, Imamoglu, a teraz Le Pen. Polityczna zaraza, której nie udało się zatriumfować w Ameryce, pleni się w zastraszającym tempie po Europie od początku roku 2025 – pisze Jan ROKITA

.Cała trójka – jak można sądzić po wynikach sondaży – to niemal pewniacy do zwycięstwa w wyborach prezydenckich w Rumunii, Turcji i Francji. Ale zdaje się, że nikomu z nich nie uda się wystartować w tych wyborach.

Europa bowiem zaczęła eksperymentować z najprostszym i najbardziej chuligańskim sposobem radzenia sobie z politykami zagrażającymi hegemonii establishmentu: pod byle jakim pretekstem wyklucza ich z wyborów, posługując się przy tym politycznie kontrolowanymi, wiarołomnymi sędziami. To cud amerykańskiej demokracji ochronił Trumpa przed takim losem, ale Europa nie jest już dziś miejscem, w którym mogłyby się dziać takie demokratyczne cuda.

W Moskwie i Mińsku ów mechanizm prewencyjnej eliminacji praktykują od dawna, i to w zasadzie ze stuprocentową skutecznością; niewątpliwie najsłynniejszy był tu przypadek Aleksieja Nawalnego z 2018 roku. Tam mysz się nawet do wyborów nie prześlizgnie, jeśli tylko byłaby to mysz, którą panujący establishment uważałby za groźną dla jego władzy i interesów.

W Rumunii trzeba było przycisnąć aż sędziów Sądu Konstytucyjnego, gdyż establishment zbyt późno zorientował się co do niebezpieczeństwa, jakim grożą mu powszechne wybory. Ale w Turcji i Francji wszystko jest chyba łatwiejsze. Wystarczy jakiś tam zwykły sędzia albo sędzia śledczy, który nie boi się wydać i ubrać w jakieś prawnicze sofizmaty „banu” na popularnego lidera opozycji. No, co prawda w Turcji, dla pewności rezultatu Erdogan posłużył się jeszcze dodatkowo zdeprawowanymi władzami uniwersyteckimi, których tak w Europie, jak i w Ameryce jest dziś pod dostatkiem.

Cała trójka – Georgescu, Imamoglu i Le Pen – to oczywiście przestępcy. Więc uczciwy lud winien się cieszyć, iż nie będzie mieć okazji na nich głosować w wyborach. Panujący establishment mieni się – a jakże! – naczelnym stróżem moralności publicznej, więc nie może dopuścić do tego, aby lud, nieświadom tego, co czyni, oddał władzę jakimś szubrawcom czy przeniewiercom. Niezależnie bowiem od wszystkich innych popełnionych przez nich nieprawości jeden argument ma najmocniej przemówić do opinii publicznej: to są po prostu skorumpowani malwersanci. Skądinąd zresztą tak samo jak Trump, skazywany za oszustwa przez opętanych ideologiczną nienawiścią sędziów nowojorskich, albo Nawalny, najpierw pod pretekstem malwersacji wyeliminowany z wyborów przez wiarołomnych sędziów moskiewskiego Sądu Najwyższego, a w końcu zamordowany w putinowskim łagrze.

.Nie należy mieć złudzeń: odkąd wirus prewencyjnej eliminacji zdołał zakazić Paryż, to znaczy, że cała Europa traci właśnie nań odporność. Przyczynę nietrudno zidentyfikować: jest nią łatwość i prostota działania wirusa.

Cóż za problem znaleźć dziś w kraju sąd, dla którego każdy polityczny konkurent panującego establishmentu będzie wrogiem politycznym, zasługującym na oskarżenie i eliminację! Na przykład w Polsce aż się roi od takich sądów. A republikańskie, skądinąd kruche i konwencjonalne reguły polityki upadają właśnie na naszych oczach pod ciosami toczonych wojen ideologicznych. Tymczasem do tej pory jedynie z republikańskiej konwencji brał się obyczaj, by lidera antyrządowej opozycji dopuszczać do powszechnych wyborów, nawet jeśli grozi to nie tylko zmianą rządu, ale nawet upadkiem dotychczasowej hegemonicznej elity władzy. Bo uważaliśmy dotąd w Europie, że nie może być uczciwych wyborów, jeśli wykluczy się z nich przywódcę opozycji. To właśnie różniło dotąd rządy demokratyczne od autorytarnych.

Ta różnica upada na naszych oczach, tak jak upadła owa szlachetna konwencja uczciwych wyborów, w której uświęconą moc wierzyliśmy do tej pory. Oczywiście faktem jest, że nie tylko we wschodnich despotiach, ale także w naszym kręgu kulturowym eliminowano konkurentów do władzy we wszystkich czasach na różne sposoby, a najczęściej za pomocą sztyletu albo trucizny.

Wystarczy sięgnąć po Liwiusza, by się przekonać, jak mocno ta praktyka wpisana jest choćby w dzieje rzymskiego republikanizmu, stanowiącego przez wieki duchowe natchnienie dla Europy. Można rzec zatem, że w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. A różnica między obyczajami republiki i tyranii nadal istnieje, lecz polega na tym, iż współcześni tyrani konkurentów nie tylko nie dopuszczają do wyborów, ale starają się pozbawić ich życia. Prawdę mówiąc, nie jest to jednak wielkie pocieszenie.

.Ostatnimi czasy coraz częściej przychodzi nam bowiem naocznie się przekonywać, że także w naszej republikańskiej i demokratycznej Europie, w której życie ciągle jest błogosławieństwem w porównaniu z niemal całą resztą świata, polityka staje się domeną przemocy. Rumunia, Turcja, a teraz Francja nie pozwalają nam już – niestety – żywić iluzji.

Jan Rokita

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 kwietnia 2025