
Cień Piotra Wielkiego
Myślę, że ważne, aby w Polsce zdać sobie sprawę, iż w przeciwieństwie do Ameryki, Niemiec czy Włoch polskie interesy związane z Pekinem nie mają charakteru gospodarczego. Polska jest po prostu jednym z dziesiątków krajów, które Chińczycy zalewają swoimi produktami, nie mając zainteresowania w kupowaniu od nas prawie niczego – pisze Jan ROKITA
.W polskim interesie narodowym nie leży gwałtowne spięcie pomiędzy Ameryką i Chinami. Od lat mam wrażenie, że polskim politykiem, który przenikliwie dostrzega ten fakt, jest Andrzej Duda. W ciągu dwóch swoich kadencji prezydent potrafił utrzymać strategiczną linię, która na pozór mogłaby się wydawać niemożliwa do utrzymania, a już z pewnością w ciągu ostatnich lat natykała się na same przeszkody. Z jednej bowiem strony Duda na wszelkie sposoby bronił idei ścisłego polskiego sojuszu z Amerykanami, jako podstawy polskiej polityki zagranicznej, niezależnie od tego, czy w Białym Domu zasiadał Trump, czy Biden. Z drugiej zaś, już na samym początku prezydentury zainicjował spektakularne polskie gesty w stronę Pekinu, sam kilkakrotnie odwiedzając Chiny i ściągając nawet do Warszawy w roku 2016 samego Xi Dżinpinga. Nie przyniosło to, co prawda, jakiejś wymarzonej poprawy polskiego bilansu handlu z Chinami, ale też zapewne przynieść po prostu nie mogło. Jednak gdy idzie o relacje polityczne, Duda nie odchylił się od wyznaczonej na początku linii, nawet po wybuchu wojny na wschodzie, kiedy polityka chińska co do Ukrainy – nazwijmy rzecz delikatnie – stała się co najmniej kontrowersyjna. Dowodem kolejna chińska wizyta prezydenta w ogniu wojny – w 2024 roku.
Myślę, że ważne, aby w Polsce zdać sobie sprawę, iż w przeciwieństwie do Ameryki, Niemiec czy Włoch polskie interesy związane z Pekinem nie mają charakteru gospodarczego. Polska jest po prostu jednym z dziesiątek krajów, które Chińczycy zalewają swoimi produktami, nie mając zainteresowania w kupowaniu od nas prawie niczego. Tak jest od lat i tak zapewne pozostanie w przyszłości. Z kolei amerykańsko-chińska wojna celna, o ile nie zostanie przerwana jakimś nowym „detente” pomiędzy supermocarstwami, tylko zapewne pogorszy tę sytuację. Ogromna nadwyżka produkcji przemysłowej musi gdzieś bowiem zostać przez Pekin przekierowana, a zasobni Europejczycy, w tym także my, Polacy, są dla chińskich strategów narzucającym się wręcz, alternatywnym wobec USA rynkiem zbytu.
Również wielkie inwestycje chińskie w Polsce to były bajki opowiadane swego czasu przez chińskich lobbystów i niektórych naiwnych współpracowników Dudy. Rozmach idei „Nowego Jedwabnego Szlaku” zaburzył niektórym w Polsce zdroworozsądkowy osąd spraw gospodarczych. W kraju tak ściśle powiązanym z Ameryką jak Polska, wielkich chińskich inwestycji nie było, nie ma i być nie może. A kompletnie nonsensowna decyzja rządu Tuska, by ulokować Polskę w gronie kilku najbardziej zajadłych zwolenników zaporowych unijnych ceł na chińskie elektryki, spowodowała, że kapitał chiński wycofuje się z Polski nawet w tym niewielkim zakresie, w jakim się tu zaangażował. Płaci za to teraz cenę fabryka samochodów w Tychach, płacą Polacy tracący tam dobre miejsca pracy. A można było nie wystawiać się w interesie Francuzów jako chłopiec do bicia, tylko roztropnie schować się za niemieckimi staraniami, aby samochodowe cła na Chińczyków przynajmniej złagodzić. Trudno doprawdy dociec, jaki interes Polska miała zrobić na wystawieniu się jednocześnie Pekinowi i Berlinowi ze szkodą – jak widać – dla własnej gospodarki.
No tak, ale to wszystko są kwestie nie pierwszorzędne. Z polskiej bowiem, a szerzej mówiąc, ze środkowo- i wschodnioeuropejskiej perspektywy każde gwałtowne spięcie Chin z Ameryką potencjalnie narusza nasze polityczne interesy. Są po temu przynajmniej dwa powody o dużej doniosłości. Primo – wojna na Pacyfiku, niezależnie od tego, czy tylko celna, czy też militarna, nieuchronnie prowadzi do zwycięstwa konceptu „francuskiej Europy”, to znaczy takiej, która nie identyfikuje się z Ameryką, w której rośnie antyamerykanizm, a polityka jest prowadzona przez europejskie rządy w duchu postgaullistowskiej idei „strategicznej autonomii”. A secundo – ostre spięcie w Azji oznacza nasilenie prób „odciągnięcia” Moskwy od ścisłego sojuszu z Pekinem, czyli de facto przekupywania Moskali na różne sposoby, aby tylko zachowali w tamtym konflikcie względną neutralność. Już dziś kilku spośród czołowych ministrów Trumpa wierzy w taką właśnie misję amerykańskiej polityki, ale to przecież nie jest bynajmniej idea wymyślona przez Amerykanów. We Włoszech, Hiszpanii, Francji, Grecji, na Węgrzech, a nawet po części w Niemczech – jest to pogląd dominujący w opiniotwórczych kręgach intelektualistów i analityków. A tylko politycy nie mogą ostatnio go zbyt głośno przedstawiać z powodu toczącej się na wschodzie wojny. Czekają więc, by wojna się trochę uspokoiła i wtedy będą chcieli wrócić do swych starych i mocno ugruntowanych przekonań.
Mam wrażenie, że nie trzeba nikogo przekonywać, iż jedno i drugie byłoby fatalne dla polskich interesów politycznych, a zwłaszcza dla siły oddziaływania polskiej polityki. Przy dominacji takich dwóch trendów polski punkt widzenia w Europie i Ameryce znów zejdzie na plan peryferyjny. Istota rzeczy tkwi bowiem w naturalnej odmienności długofalowych interesów Polski (i w zasadzie Środkowej i Wschodniej Europy) oraz Europy Zachodniej, a w sytuacji konfliktu na Pacyfiku – także Ameryki, gdy idzie o kierunek cywilizacyjny, jaki miałaby obrać Moskwa. Dla Francuzów, Włochów czy Niemców – Moskwa była, jest i zawsze będzie europejskim mocarstwem, które umiejętnie trzeba wciągać w europejską politykę, czyniąc przy tym gesty i ustępstwa. Również dla Amerykanów rozbicie osi Pekin-Moskwa, nawet jeśli jest to plan iluzoryczny, staje się wyzwaniem, o ile dochodzi albo ma właśnie dojść do ostrego spięcia w Azji.
.Tymczasem z naszej perspektywy ostateczna reorientacja Moskwy w stronę Azji, jej uległość wobec Pekinu w ramach sino-ruskiego bloku i zmniejszające się zainteresowanie Zachodem byłyby spełnieniem odwiecznych i, wydawało się, nierealnych marzeń. To prawie tak, jakby obalić historyczne dzieło Piotra Wielkiego, który na Europę ukierunkował ostrze rosyjskiej polityki, niszcząc resztki podmiotowości Ukrainy, a Polskę pozbawiając suwerenności. Nie ma najmniejszych wątpliwości, iż jeśli na Pacyfiku nie będzie „odprężenia”, to nad Europą znów się rozciągnie cień potężnej i złowrogiej figury tego cara.
